Palestra 7-8/2012, s. 186 - 192
„Suwerenność w bankructwie” czy „suwerenność w partycypacji”: Jaka debata publiczna?
Poziom debaty publicznej w Polsce w ogóle, a wokół suwerenności w szczególności, dowodzi, jak rozumiana tradycyjnie koncepcja suwerenności jest prymityzowana i nadużywana. Gdy nie mamy nic do powiedzenia w sprawie przyszłości Europy i obecnego kryzysu, powołujemy się na magię suwerenności, kierując argumentację na martyrologiczne tory (cytując jednego z polskich polityków wyrażających stan ducha i intelektu sporej części sceny politycznej: „w przeszłości wielu Polaków oddało życie, walcząc o sprawy, które przedstawiciele rządu poddają dobrowolnie, bez słowa protestu”), grając na emocjach i stereotypach. Osoby, które chcą w ten sposób prowadzić dyskurs o sprawach przecież zasadniczych, nie rozumieją, że zmieniająca się rzeczywistość wymaga nowego języka. O ile jednak w przypadku polityków nie powinniśmy spodziewać się niczego więcej, a ich wypowiedzi kwitować bezradnym wzruszeniem ramion, o tyle wobec prawników taka wyrozumiała obojętność nie wystarcza. Słusznie pisał profesor David Edward, gdy wzywał prawników do otwarcia swojego języka: „Prawnicy są jak rzemieślnicy. Ich narzędziem pracy są słowa, którym nadają zdefiniowane znaczenie. Zakładamy, i założenie to sprawdza się w 90, a może nawet 99% przypadków, że niektóre słowa mają znaczenie tak jasne, że nie wymagają prawnej definicji (…) Te słowa, stare jak sam język, stanowią ważny składnik prawniczego słownika. W pewnych jednak sytuacjach przestają one być narzędziami adekwatnymi w procesie prawniczej analizy (…) Istniejące kategorie prawne muszą zostać rozciągnięte i ponownie zdefiniowane, aby sprostać nowym problemom, przed którymi stoimy. Prawnik, który nie jest w stanie w ten sposób dostosować swojego słownika, zaakceptować nowych pomysłów oraz je wykorzystać, jest jak rzemieślnik bez narzędzi”.