Poprzedni artykuł w numerze
Prawnik i wyzwanie języka
Poziom debaty publicznej w Polsce w ogóle, a wokół suwerenności w szczególności, dowodzi, jak rozumiana tradycyjnie koncepcja suwerenności jest prymityzowana i nadużywana. Gdy nie mamy nic do powiedzenia w sprawie przyszłości Europy i obecnego kryzysu, powołujemy się na magię suwerenności, kierując argumentację na martyrologiczne tory (cytując jednego z polskich polityków wyrażających stan ducha i intelektu sporej części sceny politycznej: „w przeszłości wielu Polaków oddało życie, walcząc o sprawy, które przedstawiciele rządu poddają dobrowolnie, bez słowa protestu”), grając na emocjach i stereotypach. Osoby, które chcą w ten sposób prowadzić dyskurs o sprawach przecież zasadniczych, nie rozumieją, że zmieniająca się rzeczywistość wymaga nowego języka. O ile jednak w przypadku polityków nie powinniśmy spodziewać się niczego więcej, a ich wypowiedzi kwitować bezradnym wzruszeniem ramion, o tyle wobec prawników taka wyrozumiała obojętność nie wystarcza. Słusznie pisał profesor David Edward, gdy wzywał prawników do otwarcia swojego języka: „Prawnicy są jak rzemieślnicy. Ich narzędziem pracy są słowa, którym nadają zdefiniowane znaczenie. Zakładamy, i założenie to sprawdza się w 90, a może nawet 99% przypadków, że niektóre słowa mają znaczenie tak jasne, że nie wymagają prawnej definicji (…) Te słowa, stare jak sam język, stanowią ważny składnik prawniczego słownika. W pewnych jednak sytuacjach przestają one być narzędziami adekwatnymi w procesie prawniczej analizy (…) Istniejące kategorie prawne muszą zostać rozciągnięte i ponownie zdefiniowane, aby sprostać nowym problemom, przed którymi stoimy. Prawnik, który nie jest w stanie w ten sposób dostosować swojego słownika, zaakceptować nowych pomysłów oraz je wykorzystać, jest jak rzemieślnik bez narzędzi”. Warto więc na łamach „Palestry” kilka słów poświęcić wyzwaniom związanym z koniecznością zmiany naszego języka, którym opisujemy otaczający nas świat, i odważnego mówienia o rzeczywistym miejscu Polski w UE. Chodzi o wprowadzenie do dyskursu „konstytucyjnej wyobraźni”, która dostrzega te wyzwania, nie boi się ich podjąć i proponuje odczytanie uświęconych koncepcji w świetle postępującego równolegle otwarcia normatywnego i globalizacji, które rzucają wyzwania tradycyjnie rozumianym państwom narodowym. O tym właśnie trzeba pisać, mówić i spierać się, odrzucając stanowczo wizję świata budowaną na podstawie nieufności i strachu. Nowy język i w konsekwencji przewartościowanie suwerenności nie muszą jednak wcale oznaczać, jak błędnie przyjmuje się w Polsce, że zmierzamy prostą drogą w kierunku uznania państwowości UE. Unia Europejska jest szczególną wspólnotą zawieszoną między państwami, która dzieli pewne suwerenne kompetencje z państwami, kierując się dialogiem i kompromisem. W nowej Europie „postsuwerennych” państw państwa nie rezygnują zupełnie ze swojej suwerenności, ale korzystają z nowego rodzaju suwerenności, która jest sumą przyjętych z własnej woli ograniczeń natury politycznej i prawnej. Suwerenność państw i UE są ze sobą tak ściśle związane, że nie mogą funkcjonować bez siebie: muszą być suwerenne razem, a w rezultacie nie mogą uciec od konkurencji, rywalizowania, współpracy i uczenia się od siebie nawzajem i na swoich błędach. Paradoks suwerenności państwa polega na tym, że była wielokrotnie krytykowana, a jednak opierała się i trwała. Niektórzy twierdzą, że koncepcja suwerenności jest przestarzała i powinna zostać zarzucona. Inni podkreślają trwające walory suwerenności i konieczność jej zachowania jako centralnego elementu systemu prawnomiędzynarodowego. Powstaje więc pytanie, czy alternatywa powinna brzmieć: odrzucenie suwerenności i wkroczenie w świat postsuwerennościowy, czy jej utrzymanie.
Odrzucić czy przewartościować?
Suwerenność wymaga dzisiaj podejścia inkluzyjnego, a nie tylko ekskluzywnego, ponieważ roszczenie do suwerenności wysuwa wiele podmiotów. Roszczenia te nie wykluczają się, ale współistnieją, prowadząc do konfliktów konkurujących suwerenności. Integracja europejska oznacza przewartościowanie suwerenności, ale nie jej utratę. Państwo kurczy się na naszych oczach, ale nie dlatego, że UE jest tak zachłanna i stawia sobie za cel zniszczenie państw, ale dlatego, że taka jest logika czasów, w których żyjemy, czasów znaczonych zmianą i rozproszeniem kompetencji państwowej na nowe poziomy i sfery. Żadne państwo zachodnioeuropejskie nie może już powiedzieć, że cała władza sprawowana wewnątrz państwa wywodzi się wyłącznie z czysto krajowych źródeł. Wobec stopnia wzajemnych zależności pomiędzy państwami a UE dogmatyczny podział na podmioty suwerenne i niesuwerenne, kompetencje przekazane i nieprzekazane, prowadzi na manowce, ponieważ abstrahuje od bezspornego faktu, że zarówno suwerenność, jak i same państwa podlegają zmianom i ewolucji swoich funkcji oraz statusu vis-à-vis świata zewnętrznego. Tradycyjne rozumienie suwerenności wyklucza podział suwerenności. To, co podlega dzieleniu, to najwyżej wykonywanie suwerenności (suwerennych kompetencji), a nie sama suwerenność, która nadal pozostaje niepodzielna. Czy można jednak twierdzić, że państwo przekazuje część suwerenności i nadal pozostaje podmiotem suwerennym? Tak sformułowane pytanie wymaga właśnie przewartościowania tradycyjnych koncepcji. Kwestia możliwości ograniczenia suwerenności (a nie tylko tradycyjnego przekazania praw-kompetencji suwerennych) stawia pytanie o przebieg linii podziału decydującej o tym, gdzie mamy jeszcze do czynienia z suwerennością, a gdzie już nie. Wskazanie dzisiaj z góry kompetencji, które są minimalne dla zachowania przez suwerenność swojego statusu, jest niezwykle trudne. Dynamika zmian i ruch kompetencji są tak wielkie, że konsensus co do minimalnych elementów suwerenności jest w praktyce niemożliwy. Problem z koncepcją suwerenności niepodlegającej ograniczeniu i podziałowi (tzw. jądro suwerenności) polega na tym, że w ten sposób poświęcamy klarowność na ołtarzu koncepcji, które traktujemy aksjomatycznie. W rezultacie pozbawiamy się zdolności reagowania na zmiany i elastyczności, ponieważ nie jesteśmy w stanie przeskoczyć narzuconych sobie ograniczeń koncepcyjnych. Cierpi na tym opis rzeczywistości: dostrzegając zmiany i czując ich konsekwencje, nie jesteśmy w stanie ich w sposób adekwatny opisać i na nie zareagować.
„Konflikty suwerenności”
Te uwagi mają szczególne znaczenie w kontekście UE, która korzysta w pewnych sferach i dziedzinach z ograniczonej suwerenności. Utrzymywanie, że w relacji „państwa–UE” mamy niepodzielną suwerenność państw jedynie delegujących wykonywanie pewnych kompetencji, nie oddaje charakteru przekazania władztwa przez państwa na poziom UE i procesów decyzyjnych UE. Na przykładzie sprzężenia UE i państw widać, że wszelkie próby lokalizacji sfery zastrzeżonej wyłącznie dla państw i nieprzekazywalnej raziłyby sztucznością i niepotrzebnym doktrynerstwem. Nowy model suwerenności podkreśla aspekt wzajemnego uzależnienia i kooperacji w stopniu dotąd nieznanym prawu międzynarodowemu. Słuszny jest apel, aby wobec archaiczności klasycznej interpretacji suwerenności zbudować ją, opierając na nowych podstawach i wyeksponować fakt, że roszczenie do suwerenności może mieć dzisiaj wiele podmiotów równolegle, a żadne z roszczeń nie wyklucza się. Współistnieją one obok siebie, co prowadzi w sposób naturalny do konfliktów konkurujących suwerenności. Przewartościowanie „starej suwerenności” państwowej opartej na wyłączności w kierunku modelu „suwerenności kooperacyjnej” opartej na zależności i interakcji dopuszcza spór w obrębie suwerenności, skoro roszczenie do niej wysuwają różne podmioty uwolnione od gorsetu koncepcyjnych ograniczeń, przyjmowanych wcześniej jako niepodważalne. Państwa tworzą UE dla wykonywania kompetencji, których nie są w stanie wykonywać samodzielnie. Tworzą jednak coś więcej aniżeli tylko sumę kompetencji przekazanych indywidualnie. W tym sensie suwerenność państw jest lepiej chroniona i może reagować na wyzwania zewnętrzne. Unia Europejska nie może być analizowana jako proste przedłużenie kompetencji poszczególnych państw, które są UE powierzane w kolejnych traktatach zmieniających. Żadne indywidualne państwo nie ma kompetencji równych UE. Suwerenność nie jest zagrożona, raczej zmienia się wraz ze światem, dotąd zdominowanym przez państwa. Nie powinno więc dziwić, że suwerenność nigdy nie była językiem ani traktatów, ani orzecznictwa Trybunału Sprawiedliwości. Unia Europejska odniosła sukces właśnie dlatego, że projekt integracyjny miał zawsze charakter otwarty i był definiowany jako utworzenie „jak najściślejszej unii między narodami Europy”, a nie państwa europejskiego. W kontekście UE nowy, konkurencyjny język wobec suwerenności powinien być budowany wokół triady „dobra wspólnego – subsydiarności – solidarności”. Suwerenność odnajdujemy tam, gdzie działania w celu realizacji dobra wspólnego, zaspokajania potrzeb obywateli i zapewniania im wysokiego poziomu życia mogą być podjęte w sposób najbardziej efektywny. Zmienia się więc kompletnie perspektywa oceny suwerenności, ale nie następuje jej zupełne odrzucenie. Gdybyśmy bowiem dzisiaj suwerenność państwa zdezawuowali zupełnie i w to miejsce wprowadzili tylko subsydiarność, popełnilibyśmy ten sam błąd, który wcześniej miał miejsce przy suwerenności: apoteoza i brak elastyczności. Gdy dopuszczamy bowiem konflikt(y) suwerenności ulokowanej w różnych podmiotach, wybór poziomu właściwego do działania jest podyktowany zdolnością osiągnięcia wspólnych celów w sposób najpełniejszy, najsprawniejszy etc. Suwerenność jest wówczas częściowo przekazywana na ten poziom. W tym też świetle przeprowadzamy rekonstrukcję dotychczasowego modelu podziału kompetencji, w którym UE wykonywała tylko powierzone jej kompetencje suwerenne państw, ale nie korzystała ze swojej suwerenności. Nowy model podziału władzy koncentruje się na lokalizacji poziomu dysponującego kompetencją do realizacji dobra wspólnego lepiej niż inne poziomy. Łączne odczytywanie suwerenności i subsydiarności daje szansę racjonalizacji podziału władzy zarówno po stronie państw (ich „suwerenność”, a nie tylko „jej wykonywanie”, jest w pewnym zakresie przekazana na poziom UE), jak i po stronie UE (jej suwerenność ma także charakter ograniczony i uzupełniający państwową, jeśli Europa wykaże, że lepiej sobie z czymś radzi). W tym sensie suwerenność staje się koncepcją podkreślającą partycypację równorzędnych podmiotów, z których żaden nie może funkcjonować samodzielnie i w izolacji. Różne podmioty poniżej państw, jak i ponad państwami, są formalnie suwerenne na równi z państwami. Suwerenność państwa podlega więc ograniczeniu, ponieważ same państwa akceptują, że pewne funkcje i zadania je przerastają, co prowadzi z kolei do akceptacji, że wspólne wykonywanie władzy publicznej poza granicami nie stanowi zagrożenia dla państw i demokracji.
Unia Europejska jako wyzwanie dopasowania i kompromis
Suwerenność państwa jest zagrożona, gdy państwo jest pojmowane jako całość hermetyczna, identyfikująca się wyłącznie z własną konstytucją i nieufnie spoglądająca na zewnątrz. Państwa nie są już w pełni suwerenne, ale to nie oznacza, że UE stała się państwem. Zmiana punktu ciężkości z dotychczas dominującego podejścia skoncentrowanego wokół suwerenności indywidualnych państw na suwerenność narodów europejskich działających wspólnie z państwami członkowskimi oznacza odejście od tradycji państwowocentrycznej w dyskursie wokół charakteru i finalité politique UE. Integracji europejskiej nie da się już dłużej tłumaczyć wyłącznie omnipotencją państw, które jedynie zezwalają UE na wykonywanie części swojego dotąd nieograniczonego władztwa publicznego. W UE suwerenne podmioty nie mogą już dłużej wykonywać swoich tradycyjnych kompetencji i funkcji samodzielnie. Wspólnota obejmuje wszystkie działające w jej obrębie suwerenne podmioty, a suwerenność oznacza wspólne zmierzanie w kierunku tego samego celu, niekończącą się stymulację, zmianę i krytyczne przyglądanie się samemu sobie. W obrębie procesów integracyjnych suwerenne państwa akceptują i znoszą działalność innych suwerennych podmiotów, które w obrębie terytorium państwowego wpływają swoimi działaniami na życie obywateli. Tylko suwerenność partycypacyjna, kooperacyjna, absorbująca zmiany i fluktuująca wraz z nimi może być koncepcją, która wyjaśni sui generis charakter UE i jej zawieszenie pomiędzy państwami. Zarówno UE, jak i państwa są podmiotami suwerennymi, ale są skazane na dialog, współpracę, ponieważ ich suwerenności są ze sobą tak ściśle związane, że nie mogą funkcjonować bez siebie: muszą być suwerenne razem, a w rezultacie nie mogą uciec od konkurencji, rywalizowania i współpracy, które charakteryzują suwerenność w pluralistycznym, konstytucyjnym porządku prawnym, co paradoksalnie pociąga za sobą wzmocnienie, a nie osłabienie indywidualnych suwerenności każdego z tych podmiotów. „Wspólnota stanowi nowy porządek prawny, który obejmuje swoim zasięgiem nie tylko państwa, ale także ich obywateli”. Największą zaletą i nowością projektu integracyjnego jest sprzeciw wobec dublowania modelu państwa i organizacji międzynarodowej. Uparte dążenie do odtworzenia relacji międzysystemowych według ustalonej z góry hierarchii właściwej państwu zamkniętemu, które otwiera się tylko w obrębie tradycyjnie rozumianej organizacji międzynarodowej, byłoby równoznaczne ze zburzeniem unikalnej wartości UE w postaci godzenia i balansowania interesów państw, dobra wspólnego, wartości wspólnych z koniecznością utrzymywania elementów specyficznych dla państw i last but not least windykacji jednostki – obywatela jako prawdziwego beneficjenta, który swoją wolę wyraża za pośrednictwem państw i w powiązaniu z nimi. Te ostatnie są jednak tylko jednym, a nie wyłącznym, elementem ponadnarodowej wspólnoty, która jest po to, aby nieustannie dowodzić, że więcej nas łączy niż dzieli, i której ratio legis jest właśnie działanie tam, gdzie suwerenność państw nie może już wytłumaczyć otaczającej nas rzeczywistości. Równowaga jest wynikiem zobowiązania przyjętego zarówno przez państwa, jak i instytucje do wzajemnego reagowania i dopasowywania się nawzajem do siebie. Relacje na linii „państwo–Unia” będą w coraz większym stopniu uzależnione od nowej interpretacji solidarności pomiędzy narodami Europy, a coraz mniej od zerojedynkowego sporu o suwerenność. Niestabilność może zostać wywołana właśnie przez próbę odnalezienia za wszelką cenę centrum ogniskującego ostatecznie suwerenność. Kluczowe w tym podejściu jest to, że mamy do czynienia z dopasowaniem się, które charakteryzuje stopniowalność, a nie domaganie się z góry uznania przez pozostałych, że „to ja jestem suwerenny, a ty mniej lub w ogóle”. Odrzucamy logikę, według której jeden system korzysta z a priori pomyślanego pierwszeństwa czy suwerenności pierwotnej. Dopasowywanie się nie wyklucza konfliktu, wprost przeciwnie, jest on wkomponowany w proces, skoro systemy pozostają wobec siebie w relacji dyskursywnej i pragmatycznej, a z pierwszeństwa korzysta ten system, który ma lepszy argument, rozwiązania, lepiej chroni prawa człowieka etc.
Sapere aude!
Państwa stworzyły Wspólnotę (dzisiaj UE) dla wykonywania kompetencji, których nie są w stanie wykonywać samodzielnie i które pozwalają na lepsze wykonywanie tychże z myślą o własnych obywatelach. Proces integracyjny nie stawia sobie za cel eliminacji suwerennych państw. Raczej zmusza państwa do zmiany wraz ze zmieniającym się światem, dotąd zdominowanym tylko przez państwa. Integracja europejska jest najlepszym dowodem, że analiza wyłącznie przez pryzmat suwerenności może być prowadzona tylko na wysokim poziomie abstrakcji i przy pominięciu rzeczywistych zmian zachodzących w bezpośrednim otoczeniu suwerenności. Konstytucje stają się konstytucjami „częściowymi”, skoro nie regulują już całości władzy publicznej na terenie państwa, ale czynią to z innymi równolegle obowiązującymi tekstami konstytucyjnymi. System instytucjonalny UE podlega stałym komplikacjom i rozszerzaniu i nie można go racjonalizować tylko przez proste przeciwstawienie „podmiot suwerenny v. podmiot niesuwerenny” czy „kompetencje przekazane v. kompetencje nieprzekazane”. Nie bójmy się dzisiaj postawić tezy, że żadne państwo zachodnioeuropejskie nie jest suwerenne. Żadne nie może powiedzieć, że cała władza sprawowana wewnątrz państwa wywodzi się wyłącznie z czysto wewnętrznych źródeł. Powinniśmy w końcu zaprzestać dyskusji skoncentrowanej wokół tego, kto jest podmiotem zachowującym ostateczną suwerenność, a w to miejsce podjąć wyzwanie dyskusji w kontekście nowej ponadnarodowej wspólnoty, która nie jest państwem i nigdy jako państwo nie powinna być oceniana. Próba opisu UE za pomocą języka narodowo-suwerennościowego jest nieporozumieniem i stawia pod znakiem zapytania cały projekt integracyjny, ponieważ UE istnieje właśnie jako nowa jakość po to, aby odróżnić się od państwa. Mówienie o sporze wyłącznie z perspektywy konfliktu i przeciwstawienia zubaża dyskusję i zupełnie niepotrzebnie wprowadza element konfrontacji („albo […] albo”) zamiast bardziej wymagającego opisu rzeczywistości za pomocą języka inkluzyjnego („[…] oraz […]”). Powinniśmy zaakceptować, że UE jest szczególną wspólnotą sui generis, która pociąga za sobą dzielenie pewnych suwerennych kompetencji w okolicznościach interakcyjnego pluralizmu konstytucyjnego, wspólnotą funkcjonującą „w Europie postsuwerennych państw”, w której państwa nie zrezygnowały zupełnie ze swojej suwerenności, ale korzystają z nowego rodzaju suwerenności ograniczonej politycznie i prawnie. Miejmy dzisiaj odwagę zaakceptować, że pewnych kwestii w dzisiejszym świecie nie można rozstrzygnąć według logiki czarno-białej („suwerenny albo niesuwerenny” czy „państwo albo nie”, tertium non datur).
Jako państwo chcemy dużo od UE. Nie możemy jednocześnie udawać, że nie ma to wpływu na naszą suwerenność. Czy nie lepiej więc byłoby zamiast mało pasjonujących intelektualnie sporów o suwerenność po prostu potwierdzić, że Państwo Polskie jest suwerenne, choć nie jest to stara suwerenność, tylko suwerenność ograniczona wobec Unii Europejskiej w duchu solidarności i lojalności równolegle z 26 pozostałymi państwami? Unia Europejska funkcjonuje dzięki państwom, ale nie jest i nie może być tylko dla państw i o państwach. Dostarcza obywatelom nowego poziomu ochrony i ekspresji, który jest komplementarny wobec poziomu krajowego. Rzuca wyzwanie państwu i jego suwerenności. Konflikt (dotąd głównie, i na szczęście, teoretyczny) o (bez)warunkowe przekazanie lub nie części suwerenności jest nierozwiązywalny, jeżeli obydwie strony stawiają swój punkt widzenia w sposób bezkompromisowy. „Europejska tolerancja” łączy integrację z poszanowaniem odrębności, przypomina niekończącą się podróż. Rezultat nie jest ustalony z góry, ale podlega negocjowaniu i spieraniu się, a każdy jest gotów ustąpić. Odpowiedzialność za Europę nie należy ani do państw, ani do Unii Europejskiej, ale leży po stronie „sieci” powiązanych ze sobą graczy publicznych i prywatnych, wobec których UE powinna odgrywać rolę mediatora, a nie podmiotu dążącego za wszelką cenę do suwerenności. Obecny kryzys finansowy dowodzi, że o ile państwa są potężne w teorii, o tyle w praktyce ich indywidualne działania podlegają licznym i poważnym ograniczeniom. Liczy się tylko to, co mogą zrobić razem. Kryzys potwierdza, że suwerenne państwa muszą akceptować i znosić działalność innych suwerennych podmiotów, które w obrębie terytorium państwowego wpływają swoimi działaniami na życie obywateli. Wobec trudnego okresu, w którym Europa znalazła się dzisiaj, szczególnego znaczenia nabiera wierność fundamentom europejskiej integracji, obrona przed powrotem do protekcjonizmu, państwowego egoizmu i populizmu. Obrona tego, co osiągnięto przez ostatnie 60 lat, jest prawdziwym wyzwaniem cywilizacyjnym. Naszą odpowiedzią nie może być nostalgiczne cofanie się do państwa narodowego, podsycanie lęków i obaw. Odpowiedzią musi być docenienie, że proces integracji to zmiana jakościowa rozłożona w czasie, dynamika tylko częściowo kontrolowana przez państwa i w końcu prawo, które zmienia życie milionów ludzi na lepsze i daje im szansę nowych wyborów. Odpowiedzią na kryzys musi być jeszcze większe otwarcie na projekt integracyjny i wiara, że zawsze więcej nas łączy niż dzieli, że współpracując, mamy więcej do zyskania niż stracenia. W tym sensie Europa to przede wszystkim stan umysłu i przywiązanie do wspólnych wartości. Dobrobyt i pokojowa koegzystencja państw jeszcze niedawno prowadzących wojny z demonizowaną na sztandarach suwerennością powinny być dla wątpiących dzisiaj w Europę dowodem, że dla integracji nie ma alternatywy. Gdy dzisiaj mówimy i myślimy o Europie, powinniśmy podkreślać, że państwa nie są tylko „panami integracji”, ale przede wszystkim jej sługami. Jeżeli dzisiaj zapominamy o krwawej przeszłości naszego kontynentu, skażemy się na, parafrazując Hannah Arendt, niebezpieczeństwo powtórzenia jej błędów w przyszłości. Pamiętajmy, że reżim państw suwerennych był reżimem wojnę prowadzącym lub ją antycypującym. W Polsce niestety cały czas nie rozumiemy wyzwania czasów, w których żyjemy, prowadzimy dyskusję rozedrganą emocjonalnie, która zamiast rzeczywistość tłumaczyć, czyni ją zakładnikiem przebrzmiałych koncepcji zdominowanych podejrzliwością i nieufnością. Podstawy integracji w postaci wspólnej odpowiedzialności państw i narodów za przyszłość Europy, solidarność i lojalność są dla nas nadal terminami obcymi. Najlepiej czujemy się w świecie „swojej” Konstytucji i własnej historii widzianej od wewnątrz, a jeżeli już do Europy „puszczamy od czasu do czasu oko”, to tylko pod adresem Europy państw, a nie Europy jako wspólnego projektu, który odrzuca izolację i hierarchię. Państwo nie jest z pewnością mitem i cały czas zachowuje swoją żywotność oraz relewantność. Mitem jest jednak obraz państwa defensywnego i kultywującego język antagonizmu. Czas najwyższy opamiętać się, zakończyć „histerię suwerennościową” i mówić odważnie o wyzwaniu zmiany, której jesteśmy świadkami i którą musimy przynajmniej starać się uchwycić i opisać. W przeciwnym razie pozostanie nam niedający chwały tytuł „suwerennego bankruta”. Czy wówczas dalsze uparte twierdzenie z satysfakcją, że obroniliśmy suwerenność Polski, będzie miało jeszcze jakikolwiek sens?