Poprzedni artykuł w numerze
Jest to troszeczkę śmieszna, choć w zasadzie bardzo smutna
opowieść, zasłyszana i z melancholijnym humorem napisana
przez Romana Brandstaettera. Jej bohaterem jest Hersz
Singer, karczmarz z Bronowic Małych, który pewnego dnia,
nie przeczuwając, co z tego wyniknie, znalazł się wraz z żoną
i córką na weselu poety Rydla. No i po kilku miesiącach wynikło.
Pan Hersz, spokojny obywatel i uczciwy kupiec oraz jego
córka Pepa, panienka przyzwoicie wychowana, znaleźli się
w literaturze (...) Taki wstyd, taka obmowa, na cały Kraków,
na całą Galicję – za co, dlaczego? I nie dość, że poszkodowany
został na kupieckim honorze, jeszcze stracił nazwisko, bo
wszyscy zaczęli o nim mówić – Żyd z Wesela Wisława Szymborska o opowiadaniu Romana Brandstaettera Ja jestem Żyd z „Wesela”, Poznań 1981, (w:) W. Szymborska, Lektury nadobowiązkowe, Kraków 1992..
Z apewne wielu oglądało, a jeżeli nawet nie, to słyszało o przedstawieniu Ja jestem Żyd z „Wesela”, wystawianym z powodzeniem już osiemnasty rok. Zrealizowano je na podstawie opowiadania Romana Brandstaettera. Z serii „znacie? – to posłuchajcie” – garść szczegółów, uzupełnień, przemyśleń.
W burzliwym roku 1905 (a może w 1906, po prawie czterdziestu latach pamięć zawodna), kiedy Hersz Singer przyszedł do adwokata Artura Benisa i w kancelarii zastał jego koncypienta Filipa Waschütza,w Krakowie było od 117 do 127 kancelarii adwokackichWykaz adwokatów [członków Krakowskiej Izby Adwokackiej] zamieszkałych w Krakowie, (w:) Józefa Czecha Kalendarzach Krakowskich na r. 1906 oraz na r. 1907. Jeżeli nie podam inaczej, wszystkie informacje dotyczące historycznych adresów w Krakowie w dalszej części tekstu będą pochodzić z Józefa Czecha Kalendarza Krakowskiego z okresu 1894–1917.. (W adaptacji Tadeusza Malaka – Hirsz).
Do spokojnego dotąd Krakowa dochodziły odgłosy wrzawy, u jednych rosła nadzieja, u innych rodziły się obawy co do losów świata. Ludzie próbowali porządkować prywatne sprawy – na wszelki wypadek. U adwokata. W mieście o rozrastającej się powierzchni większość kancelarii adwokackich była usytuowana w obrębie Plant W dalszych rejonach wypadało pracować najwyżej obrońcom w sprawach karnych. . Artur Benis przyjmował niby już za tym wianuszkiem zieleni, ale za to miał piękny widok na Planty z fontanną i romantycznym pomnikiem Lilli Wenedy Najwięcej adwokatów praktykowało w kancelariach przy długiej ulicy Grodzkiej (często po jednej stronie korytarza ojciec, po drugiej syn, naprzeciw bratanek itp.), wielu przy Floriańskiej, kilku w Rynku Głównym i w biegnących odeń zabytkowych uliczkach. Z wyjątkami. Tuż za Plantami, ale z widokiem jak wyżej, miał kancelarię Tadeusz Fedorowicz (w domu Pod Matką Boską, między dwiema kamienicami należącymi do jego rodziny) oraz Władysław Wilkosz (w pięknej willi prof. Władysława Natansona), przy Studenckiej 3. Tylko adwokat Czesław Łoziński urzędował w nowym domu przy ul. Granicznej (dziś Piotra Michałowskiego) w połowie Karmelickiej. .
Po kolei. Tłukło mi się po głowie, pewnie więc gdzieś musiałem to czytać (nie u Brandstaettera, pisarz to wyjątkowo rzetelny), że kancelaria Benisa mieściła się przy ulicy Starowiślnej 4. Rzekomo na krańcach ówczesnego Krakowa. Martwiło mnie to, coś mi się nie zgadzało.
Docieram wreszcie do zamąconego źródłaBidak z Bronowic wciąż protestuje (z Tadeuszem Malakiem rozmawia Magda Huzarska-Szumiec), „Gazeta Krakowska”, 18 kwietnia 2007 r.. Tadeusz Malak, autor adaptacji, reżyser i aktor (obok wielkiej kreacji Jerzego Nowaka) w sławnym już przedstawieniu Ja jestem Żyd z „Wesela” (z muzyką Lesława Lica), firmowanym przez Teatr Stary w Krakowie, opowiada o przygotowaniach inscenizacyjnych: „Szukając dalej, odnalazłem w archiwach adres kancelarii adwokackiej Artura Benisa, w której pracował Waschütz. Było to już prawie na obrzeżach Krakowa, bo przy ulicy Starowiślnej 4. Dalej, obecną ulicą Dietla, płynęła już rzeka”.
Hm! Cóż, oprócz tego, że adres nieaktualnySinger, wg relacji Waschütza, przyszedł po poradę i pozostał, żeby się zwierzyć, w roku 1905 lub 1906. Nie wcześniej! Czy to w 1905, czy w 1906, ani on, ani nikt inny nie odnalazłby adwokata Benisa przy Starowiślnej 4, kancelarię tę bowiem (w której praktykował od 1895 r.) Benis opróżnił w 1904, przenosząc się do gmachu tzw. nowej Poczty, przy ul. Wielopole 2. , nie zgadza się także informacja o tych „właściwie obrzeżach”. To był jednak przecież znakomity punkt Dość przypomnieć, że w tym rejonie (ul. Wielopole, zaraz za tzw. nową Pocztą, w głębi ogrodu) stała willa profesorostwa Pareńskich, zawsze otwarta dla artystów. Bywali tam m.in. wszyscy twórcy znani z Wesela Wyspiańskiego. Autor jeszcze przed premierą czytał tam Wesele na głos. Portretował córki Stanisława i Elizy Pareńskich. W osiem minut pieszo (dla zdrowia) profesor Pareński pokonywał trasę między domem a miejscem pracy, czyli kompleksem pałacowych gmachów Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego, zharmonizowanych urbanistycznie, funkcjonalnych i otoczonych zielenią.. W tej samej, reprezentacyjnej kamienicy dla zamożnych, z przestronnymi apartamentami, mieszkał z rodziną wyższy urzędnik kolejowy, pan Gąsowski, ojciec Jadwigi primo voto Kasprowiczowej, secundo voto Przybyszewskiej. Jakież więc to obrzeża? Piętnaście kroków do wspaniałego gmachu Poczty (ul. Wielopole 2, róg Kolejowej)Ulica Kolejowa (później Andrzeja Potockiego, dziś ul. Westerplatte), słynna z gabinetów sław lekarskich. Od Poczty, a także od pierwszej kancelarii dr. Benisa przy Starowiślnej 4, można było dojść w 10 minut do dworca kolei żelaznych., oddanego do użytku w roku 1899Gmach, dwukrotnie przebudowywany (po kolejnych wojnach światowych), stracił swój neorenesansowy charakter., zresztą widok na kościół Mariacki, pieszo cztery minuty do Rynku Głównego, a spacerkiem wzdłuż Plant w kwadrans na Wawel. W 1905 r. ul. Starowiślna miała 85 numerów domów, przecinająca ją ul. Dietla była, jako wówczas Planty Dietlowskie, prześliczną promenadą. Istniała już od roku 1880, miała 1 km długości i – uwaga! – 100 m szerokości, a składała się z dwóch jezdni przedzielonych pasem zieleni o powierzchni prawie 5 hektarów.
Rozprawiamy się z półprawdami.
W teatralnej inscenizacji wnętrze jest uroczo malownicze, spatynowane. Odpowiada artystycznej wizji reżysera. W rzeczywistości każde z wnętrz, w których Singer się spotkał z Waschützem, było nowe, jasne i niekoniecznie o charakterze typowo „galicyjskim”. Bez względu na to, czy to było w roku 1905, czy w 1906Powtarzam: w opowiadaniu Brandstaettera Hersz Singer przyszedł do kancelarii adwokata Benisa albo w roku 1905, albo w 1906; ta istotna informacja niesie lawinę niewiadomych. – ustaliłem z całą pewnością, że kancelaria mecenasa Benisa mieściła się w ważnym punkcie Krakowa i w tym lub innym reprezentacyjnym gmachu. O co chodzi? O to, czy do spotkania karczmarza z prawnikiem doszło jeszcze przy ul. Wielopole 2, czy już przy Długiej 1 (róg Basztowej). Bo ktoś, kto przeglądał pobieżnie stare papiery, zadowolił się ustaleniem, że Artur Benis jeszcze w roku 1903 miał kancelarię przy Starowiślnej 4 (a żeby dodatkowo wyprowadzić z błędu, podkreślam: nawet to miejsce – w wytwornej kamienicy – absolutnie nie było na krańcach Krakowa!Krańce wówczas to m.in. narożna kamienica u wylotu ul. Krowoderskiej, z której okna Wyspiański malował pejzaże z widokiem na Kopiec Kościuszki; to powstające wille profesorskie na Nowej Wsi Narodowej (dziś ul. Wyspiańskiego) i tzw. tanie domy urzędnicze, pod które wykopy właśnie robiono na wzgórzach krakowskiego Salwatora.). Od jesieni 1904 do końca 1905 r. jednak dr Artur Benis miał kancelarię w monumentalnym neorenesansowym gmachu Poczty, gdzie na I piętrze mieściła się wówczas Izba Handlowo-Przemysłowa Od 1992 r. tradycje Izby Handlowo-Przemysłowej kontynuuje Izba Przemysłowo-Handlowa w Krakowie, powstała z połączenia Krakowskiej Izby Przemysłowo-Handlowej i Małopolskiej Izby Gospodarczej.. Po letnich wakacjach roku 1906 przeniósł się z kancelarią adwokacką do pięknego, reprezentacyjnego, wówczas nowo wybudowanego gmachu Izby Handlowo-Przemysłowej, przy ul. Długiej 1, z charakterystyczną wysmukłą wieżą zwieńczoną globusem W tym gmachu, po powojennych perypetiach, mieściło się Wydawnictwo Literackie i od połowy lat 70. XX w. było w rozkwicie. Jako autor wydawanych tam kilku książek doskonale pamiętam niepowtarzalną aurę gmachu i ludzi. Pokoje WL odwiedzali z maszynopisami najwybitniejsi polscy pisarze i tłumacze. Wydać książkę w WL – tak jak w „Czytelniku” czy w PIW – to była wówczas nobilitacja! . Mamy obowiązek się domyślać, że mecenas Benis był świetnie znającym się na ekonomii doradcą prawnym Izby Handlowo-Przemysłowej, ceniony, jak widać, zdaje się – niezastąpiony, korzystając bowiem z gościnnych, dobrze ogrzewanych i elektrycznie oświetlanych murów Izby, na podstawie stosownej umowy praktykował również prywatnie. Wyposażenie wnętrz miało być dziełem Stanisława Wyspiańskiego (wrócę do tego wątku), w końcu Józef Mehoffer zajął się polichromią oraz namalował olejny obraz Poskromienie żywiołów do sali posiedzeń.
Hersz Singer przyszedł więc nie ot tak sobie, ale z rozmysłem, do nowiutkiego, wybudowanego w duchu modernizmu, gmachu Izby Handlowej. Wchodziło się przez potężne drzwi z kutymi liśćmi i wieńcami, otoczone alegorycznymi rzeźbami samego Konstantego Laszczki. Wchodząc po schodach w klatce schodowej, sprawiającej wrażenie wnętrza świątyni – a nastroju nie rozpraszały witraże z symbolami handlu, rzemiosła i przemysłu – wiedział, że udaje się do takiego adwokata, który jest również najgłośniejszym w Krakowie znawcą ekonomii i spraw związanych z handlem – a ta jego, Hersza Singera, wymyślna sprawa, łączy w sobie, oprócz spraw osobistych, intymnych, także i poezję, i handel. Wszystko, co się może składać na życiowe powodzenie. A jeśli się – przeciwnie – nie składa, to skutek wiadomy: utrata pozycji w środowisku, krach – czyli nieszczęście.
Trudno powiedzieć, co potem, w latach 1906–1922 działo się z samym Waschützem, któremu (w opowiadaniu, uważanym za tekst dokumentalny) zwierzył się ze swojego nieszczęścia Singer, a Waschütz po latach – Brandstaetterowi. Stanisław Stabro trafił na nikły ślad koncypienta w księdze adresowej z roku 1905Stanisław Stabro w szkicu Romana Brandstaettera „Ja jestem Żyd z «Wesela»”, dołączonym do płyty „Naczelna Rada Adwokacka / przedstawia spektakl / Narodowego Teatru Starego w Krakowie / Roman Brandstaetter «Ja jestem Żyd z Wesela» (© Naczelna rada Adwokacka 2009)” , zapewnia: „W Księdze adresowej król.stoł. miasta Krakowa i król.woln. miasta Podgórze (…), za rok 1905, pojawia się nazwisko Filipa Waschitza [sic! – M. S.], kandydata adwokackiego, mieszkającego przy ul. św. Jana 4”. Przed prof. S. Stabrą (poetą) żaden z licznych badaczy nie trafił na ten ślad.. Wypada przypuszczać, że Waschütz – jako że do wybuchu I wojny światowej nie otworzył własnej kancelarii – albo nadal pracował u Artura Benisa Artur Benis (1865–1932), prawnik, ekonomista, prof. UJ. Został pochowany na cmentarzu Rakowickim w Krakowie. (Co najmniej do wybuchu I wojny światowej prowadził kancelarię adwokacką w gmachu przy Długiej 1). , albo raczej, wzorem pryncypała, wyspecjalizowawszy się w prawie ekonomicznym (te wszystkie papiery wartościowe, akcje, ustawy akcyjne Zaraz po śmierci autora ukazała się książka prof. Uniwersytetu Jagiellońskiego Artura Benisa pt. Studia akcyjne, Wydawnictwo „Biblioteka Prawnicza”, Warszawa 1933 (drukarnia Anczyca i spółki, Kraków); w spisie treści figurują rozdziały: O moc obowiązującej ustawy akcyjnej i jej działanie wsteczne (r. 1930); Koncesja czy zgłoszenie (r. 1931); Podwyższenie i obniżenie kapitału akcyjnego (r. 1931); Nabywanie i posiadanie własnych akcyj (r. 1931); Bilans (r. 1932). To najprawdopodobniej cykl wykładów, które adwokat prowadził na UJ już po zakończeniu kariery adwokackiej. ), znalazł dobrą posadę doradcy prawnego w jednym z dużych banków. Coś musiał robić do roku 1924, kiedy to wyjechał do Erec Erec Israel – Ziemia Obiecana., gdzie po latach, w 1944, w kawiarni w centrum Jerozolimy powierzy Brandstaetterowi swoją historię. Czy prawdziwą? Tego już nikt się nie dowie. Autor krótkiego opowiadania tak bardzo malowniczo opisuje postać swojego rozmówcy, i niepytany powołuje się na znane osobistości, którym opowiadał zasłyszaną historię karczmarza i które namawiały go do publikacji, że czytelnik chwilami odnosi wrażenie, że to pisarski chwyt, że Brandstaetter, profesjonalista, znakomity tłumacz i ciekawy dramaturg, skorzystał z usług własnej wyobraźni.
Hersz Singer krzyczał, że już nic się nie da naprawić. „Belial [diabeł] przyszedł i zburzył moje życie”. Nie wytrzymywał psychicznie; nie po to poukładał sobie wszystko, żeby teraz, na stare lata, żyć życiem wymyślonym przez tego najwidoczniej złośliwego poetę. Jego najmłodsza córka Pepka recte Józefa żyje teraz jako Rachela z Wesela, żona już nie jest żoną„Jak głosiła fama bronowicka, starzy Singerowie często się między sobą bili. Mocniejszą stroną w tych zapasach była żona, która – jak twierdził w roku 1955 siedemdziesięciodwuletni Jasiek Czepiec: – «męża za nic miała». (Relację tę podał mi Lech Meissner na podstawie rozmowy z Jaśkiem Czepcem. List z dnia 21 lipca 1955)” – przypis R. Brandstaettera na s. 22 jego książki Ja jestem Żyd z „Wesela” (wyd. II, Poznań 1983).. Kiedy uprawomocni się rozwód, on zostawi im wszystko i zniknie dla reszty świata w domu starcówHersz Singer rzeczywiście stał się pensjonariuszem krakowskiego zakładu opiekuńczego Towarzystwa ochrony starców starozakonnych „Asyfas Skenim”. Tam, przy ul. Krakowskiej 57 [grunt z zabudowaniami dotykał – od strony aresztów miejskich – ulicy Podgórskiej (numery 4–5–6) z widokiem na Wisłę), Singer, który miał z sobą tylko Pismo Święte Starego Testamentu, imał się ciężkich posług. Zmarł w czasie I wojny światowej, w sierpniu 1916 r..
Czas wrócić do spotkania w kawiarni w Jerozolimie. Brandstaetter do Waschütza o „człowieku, który chciał być sobą”: „Ponieważ Singer nie chciał upodobnić się do fikcji, ani żyć w środowisku upodabniającym się do fikcji, musiał przegrać”.
Waschütza nie przekonuje to, że Wyspiański, genialny poeta, który stworzył i pełen goryczy, i barwny dramat, i prześwietlił nim sprawę polskości, siłą talentu sprawił, że jego dzieło „poczęło kształtować rzeczywistość życia na podobieństwo swojej fikcji”.
Występujący w opowiadaniu Brandstaetter (narrator) zwrócił uwagę, że jeszcze bardziej niż Hersz Singer ucierpiał Lucjan Rydel, człowiek dobry, utalentowany i o ogromnej wiedzy, znawca antyku, który w Weselu jawi się jako gadatliwy głupiec Tadeusz Żeleński-Boy zgoła inaczej widzi i ocenia Lucjana Rydla. Jako świadek epoki Boy w roku 1931 pisze (bezpiecznie, świadkowie już nie żyli), że to właśnie napastliwe ataki Lucjana Rydla na Michała Bałuckiego, przyczyniając się do upadku popularności i degradacji materialnej autora Grubych ryb, doprowadziły Bałuckiego do samobójstwa. Nie był więc Rydel człowiekiem gołębiego serca, jak chciałby tego Brandstaetter… Boy o działaniach nieprzejednanego Rydla: „Trzeba było uprzątnąć Bałuckiego, żeby mógł przyjść Wyspiański. Dla obu razem wówczas nie mogło być miejsca. Życie sztuki miewa takie okrucieństwa” [(w:) Boy o Krakowie, oprac. H. Markiewicz, wyd. II, Kraków 1973, s. 242]. Poza tym w ogóle nie może być mowy o skrzywdzeniu Rydla. Rydel znał Wesele przed wystawieniem dramatu. Otrzymał tekst od autora. Rydel, bezwzględny taktyk, bez trudu oddzielał sztukę od życia..
Waschütz na to: „A ja panu powiem, że gdyby oni wszyscy razem Chodzi o łatwe do rozpoznania osoby, powsadzane do dramatu z kwestiami będącymi dziełem autorskiej tendencyjnej inwencji. zaskarżyli Wyspiańskiego do sądu, toby sprawę wygrali!”
Nie jestem tego pewien. Już po premierze Wyspiański skrzętnie usunął z afisza kilka imion swoich scenicznych postaci, identycznych z żyjącymi w jego bliskim otoczeniu i od których wiele mogło jeszcze zależeć. Ślady zostały zatarte – w interesie autora i dyrekcji Teatru Miejskiego. Rzecz jasna, był przy tym prawnik i czuwał… a był nim znakomity krakowski adwokat i przyjaciel Wyspiańskiego Józef Skąpski.
Ciekawe: Hersz Singer podjął decyzję o odosobnieniu, a jeszcze czegoś szukał u adwokata. Czy wyczekiwał dnia i godziny, kiedy szef będzie nieobecny i wtedy chętnie wysłucha go ten koncypient?
Nie, to mogło się stać tylko przypadkowo, takie zwierzenie było jedną z reakcji odtrąconego.
Singer, zdaje się, wciąż jeszcze, nie bacząc na realia, na ruinę interesów, oczekiwał, że dr Benis rzuci mu deskę ratunku – udzieli prawnej pomocy w sprawach ekonomicznych. Ale tego dnia, idąc po poradę, czy naprawdę nie wyczuł, że tu i teraz posuwa się tropem Wyspiańskiego, człowieka, który zniszczył mu życie? To były ostatnie lata twórcy Wesela, człowieka, który gorączkowo urzeczywistniał swoje wizje, robiąc dekoracje i projektując w modernistycznym duchu sprzęty od A do Z, wystrój klatki schodowej w nowym Domu Lekarskim. Właśnie tuż przed nadejściem nieszczęsnego Singera Stanisław Wyspiański wybiegł wzburzony z lśniącego nowością gmachu Izby Handlowo‑Przemysłowej. Skoro jemu, Polakowi i twórcy, który przeniknął trudną istotę polskości, stawiają tu, w tej Izbie, jako warunek umieszczenie w projektowanym wnętrzu portretu Franciszka Józefa, to on zrywa umowę! Wyspiański, już ciężko chory, dopalał się wielkim twórczym ogniem.
Już się nie obawiał żadnego ziemskiego procesu.