Marek Sołtysik
Artykuły autora
Palestra 11/2017
Gdy bijący i bity są z sobą po imieniu
Gra toczy się o życie przyjaciółki, która coś zażyła. Leon Wachicki poszukuje wybitnego specjalisty toksykologa, profesora, którego charakterystyczny wygląd (czarna przepaska na oku) pozwoli go bileterom wyłowić spośród publiczności w Teatrze Polskim w Warszawie. „Taksówka... powtarzał, że też prawie nic nie widać, choć oko wykol...”. Nagle potężny błysk. „Mrucząc silnikiem, nie zatrąbiwszy klaksonem, przemknął o kilka cali od niego otwarty sportowy wóz, błyszczący jasną emalią i prawdopodobnie bardzo drogi. (…)
Palestra 9/2017
Szlifbruk w „Ananasie” (cz. 2) Perfumowany rynsztok
Zdumienie czytelników „Ilustrowanego Kuryera Porannego” nie miało granic. W poniedziałek 2 maja 1932 roku artykuł wstępny na pierwszej stronie po raz pierwszy od niepamiętnych czasów nie dotyczył spraw politycznych. Nie poruszał również ważkich kwestii kulturowych. Nie był ostatnim pożegnaniem postaci wybitnej. Ktoś, kto decyduje o kształcie pisma, zamieścił na czołówce tytuł Gorgonowa, Drożyński – i społeczeństwo.
Palestra 6/2017
Szlifbruk w „Ananasie” (cz. 1) Śmiercionośna edukacja
Do jej występu pozostał niecały kwadrans. Myślała: „Zdążę”. Wracała do teatru rewiowego „Ananas” do cna umordowana, z potarganymi włosami, ale na szczęście już z makijażem. Powie, że od południa przez siedem godzin bez odpoczynku pozowała fotografowi. Do garderoby wpadła z wynajętym posługaczem, który niósł za nią walizę ze strojami z przedstawień.
Palestra 4/2017
Prawo profesora contra jasnowidzenie agenta
Jesień 1921 w niepodległej Rzeczypospolitej – narastająca niepewność waluty, postępująca drożyzna, niemożność utrzymania rodzin z pensji na państwowych posadach (wyłączając rządowe) – oto więc nawet na spokojniejszych ziemiach dawnego zaboru austriackiego to nie był dobry czas dla prawego człowieka. Oszuści natomiast, malwersanci, osobnicy brylujący na czarnej giełdzie, szabrownicy, paskarze, handlarze niebrzydzący się lichwą i łapówkarstwem z dnia na dzień nabierali rumieńców.
Palestra 1-2/2017
Śmierć odsłoniła brudy (cz. 2). Bezkres niepewności u kresu pewności
Piątek i piąty dzień procesu. W sali kolumnowej zbity tłum. No, sensacja! I trwożne zadziwienie. Takie morderstwo w sferze ludzi inteligentnych, wykształconych, szanowanych, zamożnych?! (...)
Palestra 12/2016
Śmierć odsłoniła brudy (cz. 1) Mecenasostwo na ławie oskarżonych
W wierszu znakomitego poety mieszkania są nieco już zapuszczone, zagracone, powiedzmy, po domowemu. Mieszkania natomiast, o których tu będzie mowa, są wprawdzie jasne, komfortowe, bez śladu grzyba, ulokowane w luksusowych kamienicach warszawskich wybudowanych z początkiem lat trzydziestych XX w. – nie gorsze niż ówczesne paryskie – ale sposób bycia mieszkańców co najmniej małostkowy, z nastawieniem na używanie, podobny jak w artystycznej konstatacji Tuwima.
Palestra 10/2016
Bieski (cz. 3). Zbrodniarz prześladowany w snach
Józef Biason, kierownik firmy „Maroldo i Stefanowicz”, która prowadziła roboty remontowe w Pałacu Spiskim, nie zauważył u swoich pracowników niczego podejrzanego – poza tym, że Krajewski przebąkiwał o wyjeździe do Ameryki w razie powodzenia pewnego przedsięwzięcia, a Kobrzyński powtarzał, że wyjedzie do Francji... jeśli dostanie pieniądze od narzeczonej. Takie tam mrzonki.
Palestra 7-8/2016
Bieski (cz. 2). Chłodny mitoman z bandą tępych siepaczy
Kto to był Jan Godula? To był człowiek, którego zdalnie przywołano do dyrekcji policji. Zdalnie? Tak. Ktoś w dyrekcji „pod Telegrafem” musiał być inteligentnym psychologiem i wyrafinowanym intrygantem. Oto gdy w kilka godzin po stwierdzeniu, że została popełniona zbrodnia, wzywano „pod Telegraf ” wszystkie osoby powiązane z krakowską filią firmy Gebethner i Spółka, w ogóle z tutejszym handlem książkami, wezwano oczywiście także Godulę.
Palestra 5/2016
Bieski (cz. 1). Nagły zgon człowieka przezornego
Jak to mówią, pechowcowi spadnie na głowę cegła nawet w drewnianym kościele... Ferdynand Świszczowski do pechowców się nie zaliczał, poza tym był rozsądny, akuratny i jako szef szukał zawsze rozwiązań ugodowych, ale niezrozumiałym trafem to on właśnie padnie ofiarą czterech, a może i pięciu ogłupiałych mężczyzn, których nie zna – prawdopodobnie nawet z widzenia. Oni natomiast, młodzi (jeden z nich mniej niż dwudziestoletni), poznaliby go i w półmroku. Obserwowali go bowiem od kilku tygodni; krok po kroku – i szpiegowali starszego pana, dyrektora krakowskiej filii księgarni Gebethner i Spółka.