Poprzedni artykuł w numerze
J ózef Biason, kierownik firmy „Maroldo i Stefanowicz”, która prowadziła roboty remontowe w Pałacu Spiskim,Pałac Spiski to jedna z zabytkowych rezydencji w Rynku Głównym 34. Na rok przed I wojną światową przeprowadzano tam prace remontowe w związku z przenosinami składu kolonialnego i ekskluzywnej restauracji Hawełki z przyległego pałacu Krzysztofory. W Pałacu Spiskim mieścił się także m.in. Skład Fortepianów i Pianin firmy B. Gabryelska (pamiętny epizod z historii kultury to ofiarowanie Stanisławowi Przybyszewskiemu fortepianu w dowód uwielbienia przez poprzedniego właściciela, Zdzisława Gabryelskiego, który w 1905 nie wytrzyma napięcia psychicznego i odbierze sobie życie w Pałacu Spiskim). nie zauważył u swoich pracowników niczego podejrzanego – poza tym, że Krajewski przebąkiwał o wyjeździe do Ameryki w razie powodzenia pewnego przedsięwzięcia, a Kobrzyński powtarzał, że wyjedzie do Francji... jeśli dostanie pieniądze od narzeczonej. Takie tam mrzonki.
Godula, ożywiony reakcją sądu na oświadczenie Kobrzyńskiego, że jego samego nie zna, zeznał, że pod celą opowiadali nie jemu, lecz między sobą dwaj współwięźniowie Żydzi, o więźniu Łyżwińskim, który poprzysiągł tak przedstawić sprawę w śledztwie, żeby denuncjator Godula został zasądzony.
Adwokat dr Kazimierz Krzaklewski,Dr Kazimierz Krzaklewski (1878–1923), adwokat w Krakowie, był syndykiem koncernu wydawniczego IKC. obrońca Goduli, postawił wniosek o powołanie Kazimierza Dąbrowskiego,Kazimierz Dąbrowski, najmłodszy brat właściciela i redaktora naczelnego IKC (niebawem, po wybuchu I wojny światowej, na jakiś czas zastąpi wielkiego brata po jego wyjeździe z Twierdzy Kraków do Wiednia, i walcząc o wpływy w koncernie, da się poznać jako człowiek nerwowy). Zob. Adam Bańdo, „Ilustrowany Kuryer Codzienny” w dziewięćdziesiątą rocznicę powstania pisma (1910–2000), Annales Academiae Paedagogicae Cracoviensis. Folia 9. Studia Ad Bibliothecarum Scientiam Pertinentia II (2003), http://sbsp.up.krakow.pl/article/viewFile/1034/pdf (dostęp: 31 stycznia 2016 r.). współpracownika IKC, „na okoliczność tego, że inspektor Karcz wyraził się do niego, że przez artykuł w «Ilustrowanym Kuryerze Codziennym» został Godula aresztowany”. Przewodniczący się nie zgadza, wywodząc, że „Godulę odstawiono do sądu, sąd więc decyduje, a nie policja, czy oskarżony jest winien zarzucanego czynu!”.
Inny świadek, Wawrzyniec Wiśniewski, monter, kompan pijatyk, przedstawia fakty mające świadczyć, że Krajewski to człowiek fałszywy i jakiś pokrętny. Rzuca nadto nowe światło na Świerczyńskiego: – O, on nosił się z zamiarem samobójczym. Tak: „Albo mi kulka w łeb, albo powiesić się”. Poza tym, wiadomo, nadzwyczaj hojny fundator przy stole u Rittermana.
Wszyscy czworo są oskarżeni także o nielegalne posiadanie broni. Wyjaśniają – jak pod sznurek – że broń mieli po to, żeby sobie życie odebrać, gdyby ich ktoś złapał.
– Albo żeby temu komuś zamknąć na zawsze usta – padło, nie wiadomo, z loży prasowej, czy z pierwszych rzędów.
Gackiewicz opowiada, że napad planowali już 17 września,Mało więc brakowało, a zbrodniarze zrabowaliby tę trzykrotnie większą sumę, podjętą z kasy przez firmę dopiero w przededniu rabunku – co wynika z relacji kierownika Langego. ale wtedy spłoszyła ich dziewczynka (inni powiedzą, że to chłopczyk); jakieś w każdym razie dziecko zeszło ze schodów do sieni w porze, kiedy dzieci powinny szykować się spać.
Kobrzyński, niewiarygodnie z wyglądu ponury, podobno muskularny, zeznaje cicho, mówi z namysłem, tak, tak, i z łezką w oku. Dwudziestosiedmioletni, urodzony w Warszawie, syn konduktora, po trzech latach technicznej szkoły kolejowej, już przed jedenastu laty został skazany za kradzież; w 1904 znów, za to samo, cztery miesiące aresztu. Potem służył w 93. Pułku Piechoty w Pskowie i tam poznał Krajewskiego. Ostatnio uciekł z Rosji (z Królestwa) przed sześciomiesięcznymi ćwiczeniami wojskowymi. Dołączył do bandy organizowanej wprawdzie przez Łyżwińskiego (który mówił o Kobrzyńskim uradowany: „Koledzy, to jedyny człowiek w Krakowie, który tak potrafi uderzyć!”), ale nie ma wątpliwości, że do napadu podżegał Świerczyński. – Dlaczego? – Kiedy się wycofał z bezpośredniego udziału, w przeddzień napadu mówił: – Życzę powodzenia! – i fundował obficie. Była zachęta: mówił o łupie w wysokości stu tysięcy koron. Ale tak, jak się stało, nie było warto. Kobrzyński pamięta pierwsze i ostatnie słowa ofiary uderzonej szabrem w ciemnym załomie między podwójnymi drzwiami: – O Jezus, Maria, zabijają!
Krajewski, znany z odezwania: „Znasz ty moją maszynę!” (pistolet dziesięciostrzałowy „repetiertowy”), ruchliwy i w każdym z tych ruchów przebiegły, ma dwadzieścia osiem lat, jest synem kowala i ma jakąś słabą głowę. „Jak kołysałem dziecko w kołysce, zawróciła mi się głowa, wyleciałem z domu, z krzykiem, że się pali. Wyskakiwałem tak na ulicę i goniłem przez dwie, trzy godziny”.
– Wygonił się i wracał do domu – drwi sędzia przewodniczący. – Wielka to musi być choroba.
– Ale i tu w Krakowie garnki tłukłem.
W Krakowie ożenił się z Zofią Czekajówną. Wcześniej, w Królestwie, pono miał kogoś zamordować, miał obrabować wagon z węglem...
Zbrodnia się podoba, zbrodnia bawi” – sarka pod wąsem w loży prasowej stary redaktor.
Widownia nastawia uszu, błyskają szkiełka lornetek. A oto następny bohater negatywny, ale może wręcz jeden z ulubieńców tłumu?
Świerczyński wchodzi powoli, wysoki brunet, blady, no, wytwornie ubrany. Sierota, mieszka z siostrą (ich opiekunem jest adwokat Kolarski). W 1910 na ślubie Krajewskiego grał na mandolinie, wtedy go poznał... Pyta go, zagadując, sędzia przysięgły hr. Rostworowski:Czy chodzi o Karola Huberta Rostworowskiego, znakomitego dramaturga, czy o jego kuzyna Karola Pawła Rostworowskiego, kompozytora? W okresie tu omawianym obaj panowie byli mieszkańcami Krakowa.
– Panie Świerczyński, tu wczoraj robiono nastrój liryczny, pan płakał, siostra zemdlała, nawet łza się puściła obrońcy.Obrońcą Świerczyńskiego był dr Ludwik Szalay. Proszę powiedzieć, jak się pan zżył z takim towarzystwem, proszę mówić prawdę, bo my nie chcemy nastroju, lecz szczegółów prawdy!
Adwokat Szalay wzburzony: – Jak hrabia Rostworowski może mówić w imieniu całej ławy? No i czemu idzie w swoich wywodach jak prokurator?!
Napięcie na sali.
– Niech nie sugestionuje całej ławy przysięgłych!
– Ja przepraszam za wyrażenie „my” – zwraca się hr. Rostworowski do dr. Szalaya. – Nie miałem na myśli ławy przysięgłych, lecz tylko siebie.
Hm, kwestia formy.
Przesłuchiwana publicznie wdowa Zofia Świszczowska, w głębokiej żałobie, opowiada dokładnie o mężu, z którym przeżyła trzydzieści jeden lat: – Punktualny i obowiązkowy. W dni powszednie zawsze rano jechał tramwajem na spacer na Błonia, potem wracał do domu na Krupniczą i przeglądał pocztę. Chory na astmę i na serce. Do księgarni przychodził o 10 rano.
– Czy mąż – pyta przewodniczący – opowiadał, że jacyś ludzie go szpiegują?
– Nie. Tylko sąsiad zwracał mu uwagę, że nie powinien sam siedzieć w magazynie.
Mówi – coraz wolniej i ciszej – o szczegółach odnalezienia ciała. Dozorca sądowy pochylił głowę i zapłakał.
– ...Przybyły lekarz przemocą wpakował mnie do drugiego pokoju.
Zebrani na sali sądowej powiedzą później, że mieli nadzieję zobaczyć poruszającą scenę rzucenia się zbrodniarzy do nóg wdowy, matki pięciorga sierot. Czy fakt, że nic takiego się nie wydarzyło, bardzo osłabi wiarę w człowieka?
Nie bardzo wiadomo, po co przywołano na świadka osławionego już włamywacza Gwizdaka vel Malinowskiego. Trzydziestoletniego, chudego, o pożółkłej twarzy, odsiadującego wyrok, przetransportowano z więzienia w Wiśniczu. Teraz już wiemy: miało to związek z zeznaniami rozsierdzonego Łyżwińskiego, które miały doprowadzić do osądzenia Goduli, człowieka, który zepsuł mu ten cały misternie układany plan zbrodni.
Z zeznania więźnia przed sądem. Tak, Gwizdak vel Malinowski mieszkał u rodziców Goduli. Jan Godula miał wtedy niecałe trzynaście lat i był praktykantem u Knobla na Grodzkiej. Nie, Godula nie mógł wtedy wiedzieć, że to za nim, za lokatorem Gwizdakiem, były rozesłane listy gończe, ponieważ Gwizdak był u Godulów meldowany jako słuchacz prawa Bodyński.
– Czemu więc – pyta przewodniczący – Gwizdak napisał w liście do sądu z więzienia z Wiśnicza, że Godula z nim kradł i że kradł na jego polecenie precjoza z zakładu zegarmistrzowskiego Holika?
– Tylko dlatego, że chciałem się pokazać tu, w sądzie, i powiedzieć, że w więzieniu dzieje mi się niesprawiedliwość! Proszę – i Gwizdak vel Malinowski wyciąga z rękawa plik maszynopisu, który, jak mówi, zawiera kilkanaście kopii opisu warunków w wiśnickim zakładzie karnym pod zarządem złożonym głównie z Niemców.
Przewodniczący Markiewicz nie przyjmuje podanej mu kopii; kartki podjęli skwapliwie adwokaci.
Jeżeli chodzi o listy Pousteckiego z Ameryki, w których ten człowiek, który dotychczas niewiele sobie robił z prawa, oskarża namiętnie Godulę, że ten jest głównym sprawcą napadu, adwokat Krzaklewski sprzeciwia się nadaniu im statusu materiału dowodowego, ponieważ podpis Pousteckiego nie jest legalizowany.
Ogólnie wiadomo, że to są „mściwe listy” (inspirowane przez Łyżwińskiego).
Pan Knobel, właściciel handlu papierem, zeznaje, że Godulę poznał tylko z dobrej strony. Kierownik sklepu filii „Gebethner i Spółka”, Władysław Lange [Langie?]: – No, w 1912 to służący wynosił książki, czyli je kradł, nie Godula. Pan Świszczowski tylko podejrzewał Godulę. Godula odszedł dobrowolnie... tak... raziło także i mnie to obnoszenie się Goduli z wytwornymi dodatkami; złota szpilka do krawata, z perłą, spinki, nie bardzo przystające, prawda, do statusu. Tak, ubezpieczenie zwróciło firmie „Gebethner i Spółka” kwotę 6360 koron.
Krawiec Oczko: – Godula chciał mi sprzedać Życie płciowe, warte 90 koron,Bardzo drogi ten album. Już za 8 koron można było wynająć na miesiąc pokój w ścisłym centrum Krakowa (bez wygód). Dla wielu wybór: albo album Życie płciowe, albo dach nad głową na rok! Choć z drugiej strony w słynnej, par excellence demokratycznej, czynnej przez całą noc restauracji przy dworcu („Basztowa, róg Pawiej, obsługa męska”), wciąż nazywanej „u Rosenstocka” (choć od 1913 prowadził Adolf Rosenbaum), wytworny obiad, złożony z trzech dań, kosztował 1 koronę 40 halerzy. za 20 koron. Liść figowy też.
Rozalia Pollakówna, lat dziewiętnaście, właścicielka restauracji przy placu Matejki: – Ja bardzo lubię książki i pożyczałam je od Goduli. Pan Jan zapewniał, że to są egzemplarze recenzenckie, dla krytyków, w jego dyspozycji, owszem, były sczytane. Jakie? No, Liść figowy, Kult ciała kobiecego. Co? Nierozcięte egzemplarze?Jeszcze w latach 50. XX w. miałem czytelniczą przyjemność rozcinania arkuszy grubych książek w wydaniach broszurowych. (Nazwa tygodnika „Przekrój” wzięła się nie tylko stąd, że był to przekrój wiadomości z zakresu szeroko pojętej kultury, lecz z polecenia: – Przekrój! – rozetnij świeże, nierozcięte stronice, byś mógł przeczytać, pooglądać). Mogły i takie być, ale ja sobie tego w tej chwili nie przypominam.
Sądowi i publiczności zostaje okazany egzemplarz albumu Życie płciowe, który wypożyczał Godula. Życie płciowe jest podniszczone.
– Nic dziwnego – oznajmia przewodniczący Markiewicz – wszak musiało to czytać dziesięć osób personelu sklepu „Gebethnera i Spółki”: sześciu mężczyzn i dwie kobiety.
Józia (tak, bo ma dopiero piętnaście lat) Bielówna, piękne oczy, każdy to przyzna, w żałobie, owa „kochanka”, o Łyżwińskim: – On zdradzał wielką nerwowość. Tak, i dlatego bałam się go... Pił tylko czasami, awantur nie robił. Pieniędzy mi nie dawał. Takich korzyści nie znałam.
– Jak to było z paznokciami? – pyta adwokat Drobner.
– On zawsze musiał mieć kawałek drewna, który nerwowo gryzł. Chwilami zaś obgryzał paznokcie... Nie, nie sprawiał wrażenia człowieka szalonego, ale często się skarżył, że go głowa boli.
Przewodniczący odczytuje pismo z Komendy Wojskowej: „Pistolet repetierowy, używany przez Łyżwińskiego, jest własnością wachmistrza 3 pułku ułanów Połońskiego”.
Wezwany Połoński potwierdza: – Pistolet, o tak! To ten. Zaginął mi 21 sierpnia 1913, gdy wyjeżdżałem na trzy tygodnie urlopu.
Taaak... Więc to nie była broń palna od Królewiaków, wbrew zapewnieniom Łyżwińskiego.
Zeznaje świadek wspólnych zabaw, tapicer Franciszek Siostrzonek: – Znam! Myśmy nazywali Łyżwińskiego Podskakiewiczem!
– ?
– To wariat. A znowuż między nami, znaczy w szynku u Rittermana, nazywaliśmy Krajewskiego „Piet po hromadi”.
– Co to znaczy? – przewodniczący Markiewicz nie może wyjść ze zdziwienia.
Wstaje niepytany dozorca i mówi: – To jest po czesku i znaczy: „Pięć nie ma w kupie”, inaczej rzekłszy, jest niespełna rozumu.
Sam Daniel Ritterman (właściciel szynku, słynnego, jak się okazuje, „z nieustannego nachodzenia go przez zbrodniarzy”): – Żyli wesoło, pili z humorem, naradzali się, w tajemnicy, w kącie. Kto? O, głównie Gackiewicz i (z naciskiem) Świerczyński. Stali goście. Reszta się do nich przyłączała, ot tak, od przygody do przygody. Witali się i żegnali jednym słowem: „Serwus!”.
Ojciec Gackiewicza był kościelnym w kościele św. Marka.Ten szczegół podał „Czas”. IKC, zazwyczaj tak skrupulatny, tu profesję zmarłego ojca Gackiewicza pominął. Matka Gackiewicza jest praczką, ma lat pięćdziesiąt pięć i korzysta z prawa nieskładania zeznań. Życie i bez tego ciężkie.
Wyniki sekcji zwłok. Szczegółowe. Do tego stopnia, że matka Łyżwińskiego zemdlała. Kłopot; na wieść o tym „punkcie programu” nastąpił taki napór widzów na parter, że trzeba było wezwać policjantów. Błyskotliwy i najbardziej bezpośredni adwokat Szalay ogłasza: – Śliczny czas, sobota! – zachęca publikę. – Na spacer!
Po słowach przewodniczącego, żeby się tam na dole rozdzielić, Szalay nie przestaje żartować: – Jak w kościele. Z jednej strony panie, z drugiej panowie!
Kwadrans „zapasów” woźnych i policjantów poskutkował uporządkowaniem parteru.
Ludwik SzalayLudwik Szalay (1857–1934) wykonywał zawód adwokata od stycznia 1889 do 1924. – nazywany adwokatem arystokratycznym, wsławiony m.in. misternie skonstruowaną, skuteczną mową obrończą w procesie Janiny BorowskiejJanina Borowska, studentka medycyny i sympatyczka PPS-D, została oskarżona o współpracę z carską Ochraną. Jej obrońcą był adwokat Włodzimierz Lewicki, znakomity członek krakowskiej palestry. Klientkę i adwokata połączył romans. Niebawem po wygranym procesie Borowska w nocy z 4 na 5 czerwca 1909 zawiadomiła o zamachu samobójczym Lewickiego, okoliczności śmierci mecenasa były niejasne. Obrony Borowskiej, posądzonej o morderstwo Lewickiego, podjął się mecenas Szalay – i wygrał. Na werdykt przysięgłych miała wpływ jego sugestywna mowa obrończa z fragmentem: „Tajemnica tej nocy jest nierozświetlona. Bez dowodów silnych, niezbitych, nienaruszalnych zasądzać człowieka nie można. Wszyscy jesteśmy omylni, sądy nasze opierają się na kruchych podstawach, a wyrok na kruchej podstawie to wieczna odpowiedzialność, to wieczna wątpliwość i niepokój”. Na kanwie tej sprawy napisałem powieść Legowisko szakali, Świat Książki, Warszawa 2007. W „Palestrze” recenzowała ją Elżbieta Sawicka [Kobieta z listy Bakaja (nr 11–12/2007)]. – broni Świerczyńskiego niezawodnie i z werwą. – Nawet najmniejsza kara – podkreśla i tu nagle zawiesza głos – będzie dla niego śmiercią moralną!
Józef Drobner prawi o dziedziczności, która zaważyła na życiu i losie Łyżwińskiego. Przypomina starą baśń o sercu matki odtrąconym dla serca kochanki. Dorzuca nowinę: oszalały w tych dniach ojciec Łyżwińskiego już nigdy nie pozna swych dzieci.
Słotwiński (nawet imienia nie udało się ustalić) to adwokat, który ma bronić Gackiewicza, a jako autor lapsusów staje się obiektem kpin, próbując publicznie przymierzyć kapelusz zamordowanego Świszczowskiego, żeby zademonstrować w końcu nie bardzo wiadomo co, a na pewno fakt, że nie potrafi odróżnić tyłu kapelusza od przodu, wydaje okrzyk: – Gackiewicz ma spodnie czyste! – a główną linią jego obrony jest wpojenie zebranym przekonania, że „deprawacja przesiąkła z Królestwa i toczy społeczeństwo”.
Tego już Słotwińskiemu nie może darować Herman Seinfeld: – Nie można mówić, że bandytyzm płynie z Królestwa, bo jest jedna wielka Polska, bez kordonów i bez wyróżnień!Seinfeld także zostanie adwokatem wojskowym. Precz z takim określeniem, jakiego użył mój przedmówca! – Seinfeld wyraża ponadto zdziwienie, dlaczego Goduli i Świerczyńskiego sąd jeszcze nie odłączył od sprawy.
Leopold Bader: – Najwyższa nawet kara dla uczestników mordu nie odstraszy innych przestępców, bo „popełnienie czynów karygodnych nie zależy od strachu przed karą, gdyż ten, co zbrodnię popełnia, ma nadzieję, że go nie złapią”.
Kazimierz Krzaklewski (szkolony chyba i donośny baryton): – Gdyby skazano Godulę, pewne sfery mogłyby to zrozumieć: „Dobrze się stało kapusiowi”!
Fiat iustitia. Wobec fałszywych zeznań więźnia Gwizdaka vel Malinowskiego odnośnie do rzekomej kradzieży u zegarmistrza Holika prokurator odstąpił od oskarżenia i po krótkiej naradzie przewodniczący ogłasza wyrok uniewinniający Godulę z zarzucanego mu czynu współpracy z paragrafów 175 i 176 austriackiej ustawy karnej.
16 marca 1914 oskarżenie wygłosił prokurator Lang. Resume. Przysięgli udają się na naradę.
Wyrok, przy wypełnionej widowni, zapadł o godz. pięć po pół do czwartej nad ranem. Łyżwiński – 18 lat ciężkiego więzienia, z postem co miesiąc, a 30 września każdego roku – w ciemnicy.
Gackiewicz – kara śmierci, ma być powieszony w pierwszej kolejności.
Kobrzyński – kara śmierci, ma być powieszony drugi z kolei.
Krajewski – 12 lat ciężkiego więzienia, z postem co miesiąc, 30 września każdego roku – w ciemnicy, a po odcierpieniu kary będzie wydalony z granic państwa austriackiego...
Świerczyński – winny, ale „czyn nastąpił z powodu nieodpornego przymusu” i na tej podstawie zostaje uwolniony.
Jak sformułowano w końcu sytuację Goduli: oto został uznany winnym przestępstwa kradzieży [przecież nieudowodnionej (?)] i skazany na cztery tygodnie aresztu, z wliczeniem aresztu śledczego, i wobec tego został wypuszczony na wolną stopę.
Wszyscy skazani ponoszą koszta rozprawy.
Reakcje: Godula dziękuje sędziom przysięgłym, Kobrzyński i Krajewski płaczą. Tylko Łyżwiński przyjął wyrok. Reszta zastrzega sobie trzy dni do namysłu.
Dlaczego przypominam tę sprawę, naświetlając ją przecież po swojemu, jako pisarz, nie uczony, nie autor dziennikarskiego hitu? Wszak czytało się o morderstwie w sklepie firmy „Gebethner i Spółka” i w świetnym Pitavalu krakowskim,S. Salmonowicz, J. Szwaja, S. Waltoś, Pitaval krakowski, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1974 (wyd. 2: „Universitas”, Kraków 2010). i całkiem niedawno w tygodniku „Newsweek Polska”... Ano przypominam po to, żeby prawdzie historycznej stało się zadość. W obydwu publikacjach ich autorzy, korzystający, tak jak ja, z relacji ówczesnej prasy (akta sądowe „zaginęły”), zadowalają się podaniem do wiadomości, że Kobrzyński i Gackiewicz zostali skazani na śmierć przez powieszenie. Mało tego: współczesny modny dziennikarz oznajmia z rozczulającą prostotą: „Kobrzyńskiego i Gackiewicza powieszono”.P. Semczuk, Komisarz Prinz na tropie, „Newsweek Polska”, 12 marca 2012 r., http://historia.newsweek.pl/komisarz-prinz--na-tropie,89047,1,1.html (dostęp: 11 stycznia 2016 r.). Co znaczy rzetelność dziennikarska! Autor tekstu Rudawką nazywa Rudawę, rzekę przepływającą wówczas przez Kraków, i każe jej płynąć przez Planty, podczas gdy przepływała przez Park Krakowski, odległy o dobry kilometr od Plant.
O, nie tak prędko. Gdyby uczeni i reporterzy po mozolnej lekturze starych gazet nie odetchnęli, wracając do milszych zajęć, i gdyby jeszcze trochę powęszyli – jak ten sławny, nie przymierzając, pies Prinz – musieliby się natknąć na niewielką notkę w numerze 67 „Ilustrowanego Kuryera Codziennego” (z 20 marca 1914).Oto jest:
„Kobrzyński i Gackiewicz zostaną poddani łasce monarszej.
Kara śmierci więc im nie grozi.
Najciekawsze jest to, że i Kobrzyński, i Gackiewicz otrzymają mniejszą karę niż Łyżwiński, skazany na 18 lat ciężkiego więzienia.
Dlaczego?
Trybunał bowiem, który stawia cesarzowi propozycję wysokości kary więzienia w miejsce kary śmierci, jest zdania, że Łyżwiński to herszt bandy – i powinien ponieść najwyższą karę.
Wychodząc z tego założenia, spodziewać się można, że Kobrzyński i Gackiewicz otrzymają kary więzienia po 15 albo 16 lat”.
A żeby nie kończyć tak śmiertelnie poważnie, dorzucam informację, podaną dwa dni później, wyłowioną przeze mnie z tego samego źródła: oto Kobrzyński, jedyny, który podczas procesu okazywał skruchę (co podkreślił w mowie obrończej adwokat Seinfeld), nazajutrz po ogłoszeniu wyroku przyjął odwiedziny swego mecenasa, który chciał z nim uzgodnić formę wniesienia zażalenia nieważności przeciw wyrokowi. „Cesarz miłowany nie jest zwolennikiem kary śmierci, nie chce widoku szubienic na ziemiach, nad którymi panuje” – coś w tym stylu. Kobrzyński na to, że on absolutnie nie chce wnosić żadnego zażalenia i nie ma zamiaru poddawać się łasce monarszej. – Chcę stanowczo, żeby mnie powieszono!
Pytany przez znanego sybarytę Seinfelda o powody takiej deklaracji, Kobrzyński odrzekł, że po tak strasznym czynie, a na domiar w sytuacji, gdy jest jasne, że wszyscy zmówili się przeciw niemu, jest zniechęcony do życia.
Dr Seinfeld, nie w ciemię bity (sam kilka lat wcześniej był w takich tarapatach, że niejeden na jego miejscu przypłaciłby to co najmniej zawałemDefraudacja na olbrzymią skalę (w grę wchodził blisko milion koron). „Niedobory” powstały najprawdopodobniej w wyniku zbyt odważnych spekulacji finansowych adwokata Seinfelda., a on stawił czoło i, jak się okazuje, nie przepadł), oświadczył, że to nie on, Kobrzyński, decyduje o możliwości wystosowania zażalenia, które zresztą w tych wypadkach jest przez cesarza rozpatrywane pomyślnie, lecz trybunał, który właśnie postanowił go przedstawić do łaski monarszej. – Panie! Po udzieleniu łaski otrzyma pan mniejszą karę niż Łyżwiński!
Na takie dictum Kobrzyński – acz po głębokim namyśle – wniósł zażalenie nieważności.
To jeszcze wcale nie koniec. Życie nie jest tak proste, jak się prostakowi wydaje. IKC 2 kwietnia 1914 ogłasza w notce Zatwardziały zbrodniarz, że Kobrzyński cofnáø zażalenie nieważności, już przecież wniesione przez dr. Seinfelda. Kobrzyński oświadczył, że absolutnie chce, aby go powieszono!Podkreślenia moje – M. S.
– Czyn mój prześladuje mnie w snach, a kiedy budzę się w nocy, widzę swą przyszłą straszną naturalną śmierć kiedyś tam, po latach więzienia. Ja tak nie mogę. Chcę położyć kres tym ziemskim męczarniom. Chcę swoją winę odpokutować śmiercią! – odpowiada własnej matce, która przyjechała na wieść o decyzji syna – tego głośnego już skruszałego bandyty – i błaga go ze łzami o rozwagę.
Prasa donosi: „Prawdopodobnie życzeniu jego nie stanie się zadość, gdyż został przedstawiony do łaski monarszej i zostanie ułaskawiony”.
Echa sprawy nie cichną. Kancelaria dr. Krzaklewskiego wystosowała do Dyrekcji Policji w Krakowie podanie z żądaniem dobrowolnego wydania 1000 koron dla Jana Goduli, „który wykrył morderców śp. Świszczowskiego”. W razie odrzucenia żądania do ośmiu dni powód wystąpi na drogę sądową przeciw Skarbowi Państwa.IKC z 2 kwietnia 1914.
I wystąpił. I, zdaniem komentatorów,IKC z 8 lipca 1914. proces ten był sensacyjny „nie tylko w galicyjskim, ale i w ogólnoaustriackim sądownictwie”. 2 czerwca 1914 toczyła się w sądzie cywilnym w Krakowie rozprawa przeciwko Skarbowi Państwa o nagrodę 1000 koron, wyznaczoną przez Dyrekcję Policji w Krakowie.
Godulę, któremu miała się należeć ta nagroda, reprezentował jego zastępca prawny dr Kazimierz Krzaklewski. Na rozprawie zastępca Skarbu Państwa, sekretarz Gołąb, „podniósł zarzut niedopuszczalności drogi sądowej”. – Sprawę tę – orzekł – powinien właściwie rozstrzygnąć Trybunał Państwa po myśli paragrafu 3, litera a, ustaw zasadniczych [austriackich] z 1867. – Dr Krzaklewski zgodził się na ograniczenie rozprawy do tego zarzutu formalnego.
I tak po miesiącu, w pierwszym tygodniu lipca 1914 (jak się okaże, na trzy tygodnie przed wielką wojną) sąd powiatowy w Krakowie doręczył stronom uchwałę, na mocy której sąd uznał rozprawę sądową za dopuszczalną.Jak w przypisie 16.
Po uprawomocnieniu tej uchwały (dwa tygodnie po jej doręczeniu) miała zostać wyznaczona rozprawa in merito. Pewnie ją wyznaczono, ale od 25 lipca ludzie w Europie trwali w gorączce i żyli nadzieją, że tylko cud może wstrzymać wybuch wojny, a od 30 lipca 1914 już wiedzieli na pewno: – Wojna.
Nikt się nie spodziewał, że okaże się aż taka straszna i długa i że niebawem będzie rojno od młodych inwalidów, przyuczanych do nowych zajęć z powodu niedołęstwa wyniesionego z pola walki. Dr Kazimierz Krzaklewski – któremu jako adwokatowi Jana Goduli redakcja Ikaca, życząc powodzenia w pionierskim nie lada zadaniu, dodawała ducha w „ciężkiej przeprawie” – nie będzie mógł kontynuować takich kunsztownych rozgrywek, ponieważ wojna, niestety, ma swoje prawa, a kiedy sprawy militarno-polityczne przybiorą ciekawszy obrót w stronę lepszego, 12 sierpnia 1916 ukaże się w prasie informacja, że „adwokat Krzaklewski został wpisany przez Ministerstwo Obrony Krajowej na listę obrońców wojskowych wspólnej armii, jako też obrony krajowej”.
I na koniec obrazek – jeszcze z „przedwojennego” Krakowa, ale już w niebezpiecznym zaognieniu, bo z 1 lipca 1914, a więc dwa dni po zamachu w Sarajewie, w którym zginął z rąk zamachowca następca tronu Austro-Węgier arcyksiążę Franciszek Ferdynand z żoną Zofią von Chotek: Łyżwińskiego, jako „herszta szajki”, przewożą „skutego łańcuszkami” i w eskorcie kilku żandarmów do więzienia nie w wymarzonej Pradze,„Ilustrowany Kuryer Codzienny” przytoczył 21 marca 1914 fragment nieoficjalnej rozmowy adwokata ze skazanym: „Jego obrońca dr Józef Drobner pyta Łyżwińskiego, w jakim więzieniu życzy sobie odsiadywać karę. Ten odpowiada: – W Steinie! – W Steinie, pomimo że więzienie jest nowe i znośnie urządzone – zauważa Drobner – więźniowie umierają na suchoty. – Łyżwiński milczy. – Może – ciągnie Drobner – Łyżwiński pojedzie do Pragi? Tam są fabryki sukna, w których więźniowie pracują i zarabiają pieniądze. – Tak – wyrzekł szybko Łyżwiński – w Pradze byłoby dla mnie najlepiej”. Rozczulające, zaiste. lecz w tym ponurym Wiśniczu, gdzie ma on odsiadywać karę osiemnastu lat pozbawienia wolności. Za kilka dni dołączy do niego Krajewski – wyrok 12 lat więzienia właśnie został zatwierdzony przez Trybunał najwyższy.
Za niecały miesiąc wybuchnie wojna. Kraków na dwa lata stanie się Festung Krakau. Mało się pisze o tej ponurej karcie w dziejach miasta, kiedy ludzie, którzy nie są w stanie udowodnić, że mogą sobie zapewnić żywność na co najmniej trzy miesiące, będą wysiedlani na rubieże z dala od Krakowa, pójdą na poniewierkę i głód w jakichś zapluskwionych barakach. Bogatsi pozostaną. Jeszcze zamożniejsi i przezorni, których razi widok nędzy i szorstkiej przemocy, z całymi rodzinami przeniosą się na dwa lata do Pragi, do Wiednia. Ale to kwestia następnych tygodni. Od połowy czerwca cesarz Franciszek Józef był bardzo zaziębiony, dokuczał mu katar, zdarzało się, że przez dzień, dwa, nie jadł, pił tylko mocny bulion, czuwający lekarz dbał, by cesarz podpisywał tylko najważniejsze dokumenty. Niebawem cios, dla cesarza także osobisty, i żałoba. Było więc wiele przyczyn na raz, dla których „sprawa Gackiewicza i Kobrzyńskiego, którzy zostali skazani na karę śmierci, nie została dotychczas załatwiona – pisze 3 lipca 1914 dziennikarz niezawodnego Ikaca. – Prawdopodobnie łaska monarsza zmieni karę śmierci na dożywotnie więzienie [podkr. M. S.]”.
Zostawiam Czytelników z owym „prawdopodobnie” i innym światłem na zamianę kary; w początkowych wszak przewidywaniach dwaj złoczyńcy mieli dostać nie dożywotnie więzienie, lecz karę o punkt niższą niż inspirator i podżegacz Łyżwiński.