Poprzedni artykuł w numerze
Krzyżowe przesłuchanie na ogół jest uważane za najtrudniejszy dział
z różnorakiego zakresu adwokackich obowiązków. Odnoszenie sukcesu
w sztuce, jak ktoś to ujął, jest raczej kwestią geniuszu szczęśliwca
mającego do niej talent. Wielcy prawnicy często ponosili w niej sro-
motne porażki, podczas gdy aura sukcesu koronowała wysiłki tych,
których w przeciwnym razie uznano by za miernych w zawodzie. Jed-
nak własne doświadczenie i naśladownictwo innych wytrenowanych
w sztuce, stanowią najpewniejszy sposób uzyskania w niej biegłości,
stanowiącej niezbędny przymiot kompetentnego procesualisty.Francis L. Wellman, The art of cross-examination: with the cross-examinations of important witnesses in some celebrated cases, Macmillan & Co., Nowy Jork 1904, s. 24 [tłumaczenie – J. B.].
Francis L. Wellman
16 września 2016 r. w Auli Starej Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego odbył się wykład zatytułowany The art of Advocacy: The Changing Role of Legal Skills Training znanego brytyjskiego barristera Iana Morleya – autora książki Adwokat Diabła: Krótki traktat o tym, jak być naprawdę dobrym w sądzie, przełożonej na język polski staraniami radcy prawnego Piotra Staronia i wydanej nakładem jego kancelarii. Autor jest oksfordczykiem praktykującym w Londynie, członkiem Inner Temple, gdzie szkoli adeptów zawodu adwokackiego, a także studentów sztuki występowania przed sądem. Występował wielokrotnie przed międzynarodowymi trybunałami karnymi. Pełne oddanie jego bogatego życiorysu musiałoby nam zająć większą część tego opracowania.
Książka liczy 290 stron. Jest napisana bardzo prostym stylem, z wykorzystaniem minimalistycznego słownictwa, co czyni ją niezwykle „lekkostrawną” w lekturze. Niektóre stronice zawierają tylko jedno słowo – dla podkreślenia wagi poruszanej akurat kwestii. Pewne bardziej oczywiste dla każdego adwokata kwestie pozwalamy sobie przytoczyć hasłowo, te ciekawsze i znajdujące zastosowanie w naszych realiach proceduralnych lekko rozwiniemy.
Pierwszą oczywistą konstatacją, do której dochodzi Autor, jest to, że kompetencji występowania przed sądem można się uczyć. Jak zauważył podczas wykładu w Warszawie, w pierwszej połowie lat 90. ubiegłego wieku od pupil barristerów oczekiwało się, że nabędą doświadczenia i umiejętności występowania przed sądem niejako przez samo obcowanie zawodowe z doświadczonymi adwokatami. Podobne przekonanie zdaje się panować i u nas. Angielscy barristerzy, mimo świadomości istnienia bogatej amerykańskiej literatury przedmiotu i jej łatwej przystępności ze względu na język, nie chcieli po nią sięgać, jak po cokolwiek, co pochodzi zza oceanu. Wspomnieć przy tym trzeba, że istnieje wiele podobnych do omawianej książki publikacji, które zaczęły powstawać przynajmniej już w drugiej połowie XIX wieku, niektóre z nich nawet w Anglii, jak np. Hints on Advocacy Richarda Harrisa, wydana po raz pierwszy w 1879 roku.Roman Łyczywek podaje, że książka ta ukazała się w języku polskim tylko raz – w 1927 r. w Suwałkach, i to w tłumaczeniu z języka rosyjskiego (R. Łyczywek, Szkice z psychologii sądowej, Szczecin, Oficyna In Plus 1998, s. 59). Nie byliśmy w stanie do niej dotrzeć. Za to w oryginale, podobnie jak i cytowana wyżej książka Francisa L. Wellmana, jest powszechnie dostępna w Internecie. W USA na niektórych uczelniach dziedzina ta stanowi samodzielny przedmiot nauczania. W czasach znacznie ułatwionej dostępności do zagranicznych opracowań niech te informacje skłonią niekiedy leniwą myśl adwokacką do własnych poszukiwań.
Adwokat winien się stosować do zasad deontologii zawodowej i do przepisów prawa, które powinien bezwzględnie znać. Nigdy nie powinien świadomie wprowadzać sądu w błąd, nawet w najdrobniejszych kwestiach – to najszybsza droga do utraty zaufania, którym powinni się cieszyć wszyscy członkowie Adwokatury. Nie powinien obchodzić się ostro z kolegami. Względem nich winien być zawsze uprzejmy – nasz kontakt z klientem jest krótki, z Koleżeństwem stykać się będziemy przez resztę życia.
Adwokat powinien patrzeć na sprawę także z punktu widzenia sędziego („Co bym myślał, gdybym był na miejscu sędziego?”). Rolą jego nie jest spełnianie wszystkich zachcianek klienta, ale działanie w jego najlepiej pojętym interesie, o czym powinien go, stosownie do okoliczności, niearogancko poinformować. „Adwokaci powinni swoim zachowaniem sprawić, żeby sąd postrzegał ich jako doradców. Dużo łatwiej jest przekonać ludzi jeżeli wierzą, że im pomagasz. (…) Wystrzegaj się bycia postrzeganym jak ktoś w opozycji do sędziego lub adwokata drugiej strony, albo świadków: w taki sposób w oczach innych stajesz się gladiatorem. (…) Wielki adwokat to nie ten, który argumentuje głośno i z wyraźnie wielkim intelektem. To ten, który mówi rzeczy, które wydają się słuszne. Proste. Łatwe. Po prostu słuszne”. Adwokat ma być w ten sposób, posługując się nomenklaturą Autora, „zniewalający”. Nie powinien naciskać na sąd („sąd musi zgodzić się, że...”), ale zapraszać go do przyjmowania określonych poglądów („być może sąd zgodzi się...”). Prowadzenie wojny z sądem jest działaniem skazanym na porażkę. „Dobre maniery nie są słabością. Szekspir mówił, że maniery czynią mężczyznę. (…) Nigdy nie złość się na sąd. Może poczujesz się dobrze, ale przegrasz”.
Konieczne jest też dbanie o właściwą prezencję osobistą. Adwokat każdego dnia jest bowiem na pokazie. Ubierać trzeba się porządnie, bez nadmiaru kolorów, zwłaszcza krzykliwych. Samozachwyt – ukrywać. Kołnierz hawajskiej koszuli wychodzący spod togi (choćby w piątek) czy „rzymki” na nogach (choć połączone z naszym strojem urzędowym zdają się przydawać noszącemu splendoru rzymskiego senatora) nie są odpowiednim wyborem na salę sądową. Autor zwraca szczególną uwagę na konieczność noszenia drogich, wyglancowanych butów. „Ludzie często spoglądają w dół w czasie negocjacji, gdy rozmawiają z klientem lub oponentem, prawdopodobnie aby ukryć, że wyglądają na wystraszonych, i gdy tak robią, widzą buty drugiej osoby”. My tę prawdę znamy od wieków: poznasz pana po cholewach.
Adwokat musi być pewny siebie. „Po sali sądowej przemieszczaj się swobodnie, ale uważnie. Twoje ruchy powinny być celowe. Trzymaj uniesioną głowę”. Należy unikać ciągłego wiercenia się, przekładania dokumentów. Konieczne jest panowanie nad gestykulacją – ręce należy, w razie potrzeby, trzymać złożone z tyłu pleców. Przytoczyć można tutaj dykteryjkę, znaną powszechnie warszawskiemu środowisku, o pewnym prokuratorze, który miał zwrócić się do sądu o zobowiązanie adwokata do wyjęcia ręki z kieszeni. „Przepraszam, nie wiedziałem, że trzymając rękę w kieszeni dotykam Pana Prokuratora” – miał zareplikować adwokat. Ważkie jest też utrzymywanie kontaktu wzrokowego z sądem, nie z własnymi notatkami. Ileż to razy obserwuje się, jak sądy proszą, żeby zaczekać, aż protokolant zdoła nadążyć z pisaniem? Z pewnością może to powodować lekkie rozdrażnienie.
Jak twierdzi Autor, Anglicy przyjęli, że do sądu należy zwracać się, pochylając się delikatnie do przodu pod kątem dokładnie 84,5 stopnia od pozycji idealnie pionowej – jest to bowiem „optymalny kąt nachylenia”.
Jesteśmy zachęcani do prostoty w mowie i w piśmie. Do zaniechania pisania zdań podrzędnie złożonych, okraszonych przemądrzałą doktrynalną terminologią. „Unikaj używania tych słów, oczywiście z wyjątkiem w odniesieniu do sędziego. Ale nawet w przypadku sędziego rób to tylko wtedy, gdy jest to konieczne”. Przedstawiane argumenty na poparcie określonej tezy mają być racjonalne (nie emocjonalne), przedstawione mimochodem oraz muszą być zgodne ze zdrowym rozsądkiem. „Argument nie do odparcia to zwykle łatwy i prosty argument”. Nas obowiązuje zasada rzeczowości. Oczywiście nie można wymusić jej przestrzegania. Ale czy zwięzłych pism nie czyta się po prostu lepiej?
Jak powiedział Ian Morley podczas wykładu, adwokata powinna cechować prawość (niezbędna w zawodzie jako takim), ma być on zniewalający (przedstawiać problem w sposób prosty, wskazujący odpowiedź), a moc jego perswazji ma być niewidzialna (ma pomagać sędziemu, przeciwieństwem tego będzie wskazywanie czegoś na siłę, powtarzanie się itp.).
Przejdźmy do kwestii bardziej technicznych.
Akta, poczynając od pisma przewodniego, a następnie przechodząc do zeznań świadków, powinno się czytać trzy razy. Dopiero za trzecim razem można je podkreślać, by nie zaznaczać rzeczy niepotrzebnych, które będą tylko wprowadzać chaos. Autor przekonuje, że bezpośrednio po tej czynności należy napisać mowę końcową. „Nie na koniec procesu. Nie na początku procesu. Ale teraz, na długo przed tym, zanim pójdziesz do sądu. Oczywiście, dokładne słowa będą się zmieniać w miarę, jak postępuje proces. Ale celem, dla którego sporządzasz mowę końcową, gdy otrzymujesz zawiadomienie o sprawie, jest to, że ona dokładnie pokazuje to, co chcesz uzyskać od każdego świadka”. Spisana mowa końcowa ma spełniać funkcję „mapy” – idealnie od każdego świadka należałoby uzyskać wyłącznie zeznania potrzebne do mowy końcowej. Bez zbędnych pytań.
Najciekawsze wydają się właśnie, skądinąd zdroworozsądkowe, ale niezwykle celne, zalecenia Autora dotyczące sposobu przesłuchiwania świadków. Ze względu na ich mnogość oraz różnice zachodzące między naszymi systemami procesowymi,W kontradyktoryjnym systemie anglosaskim świadek nie jest „świadkiem w sprawie”, ale „świadkiem powołującej go strony”. Nie możemy też poddawać „świadka strony przeciwnej” krzyżowemu przesłuchaniu, podczas którego możliwe jest zadawanie sugerujących pytań. do zgłębienia których na bazie recenzowanej książki zapraszamy Czytelnika, ograniczamy się do wskazania tylko kilku z nich.
Czy w ogóle istnieje rzeczowa potrzeba, byśmy przesłuchiwali konkretnego świadka? To pierwsze pytanie, na jakie musimy sobie odpowiedzieć.
Ponieważ rolą adwokata w mowie końcowej jest czynienie uwag odnośnie do wyniku postępowania dowodowego, obejmującego m.in. zeznania świadków, należy zadbać, by fakty przez nich relacjonowane były przedstawione w odpowiednim świetle – na poparcie twierdzeń klienta. „Opracowujemy nasze uwagi wokół dowodów, które wydobywamy. Ustalamy, jakich dowodów potrzebujemy do uwag. Dlatego wydobywamy dowody, aby przedstawić późniejsze uwagi. (…) Na podstawie uwag, które chcesz przedstawić, ustalasz fakty, które chcesz usłyszeć. Na podstawie faktów, które chcesz usłyszeć, ustalasz pytania, które chcesz zadać, i ich adresata”. Nie na odwrót.
W stosunku do świadków adwokat powinien być zawsze uprzejmy. „Nawet w stosunku do świadka, który jest największym zagrożeniem dla Twojej sprawy. W szczególności w stosunku do takiego świadka”. Przesłuchanie zgłoszonych przez siebie świadków powinno się zaczynać od łatwych pytań, by ich rozluźnić, warto ich przesłuchiwać tak, by relacjonowali fakty w porządku chronologicznym.
Należy zadawać zwięzłe pytania, a w dodatku „każde pytanie za każdym razem powinno dotyczyć tylko jednego faktu”. Zadając wieloczłonowe pytanie, ryzykuje się, że świadek zapomni odpowiedzieć na którąś jego część. Najlepiej, by pytanie składało się z maksymalnie dziesięciu słów.
Czytelnika powinna zaciekawić szczególnie pewna kategoria pytań. Mamy na myśli pytania zamknięte, tj. ograniczające świadkowi wybór odpowiedzi („tak-nie” albo ograniczające antycypowaną odpowiedź do wyboru słów). Przy ich zadawaniu trzeba jednak, jak jesteśmy uprzedzani, uważać, by nie były zbyt sugestywne. „Poprzez zadawanie tych pytań, które stanowią różnego rodzaju pytania otwarte, tworzony jest fundament z wcześniejszych pytań oraz udzielanych odpowiedzi, który stanowi podstawę dla pytań zamkniętych typu «wybór-słów» oraz ostatecznego pytania zamkniętego typu «tak-nie»”. Niezbędne jest zapewnienie świadkowi realnego wyboru spośród możliwych alternatywnie odpowiedzi.
Świadkowi nie powinno się pozostawiać możliwości zupełnie spontanicznego rozwijania faktów („Czy świadek może rozwinąć tę myśl? Co było później?”). Zadając każde pytanie, spodziewajmy się jakiejś odpowiedzi. I tu należy wspomnieć o Królowej Zasad: nigdy nie zadawaj pytań, na które nie znasz odpowiedzi! Chyba że Ci zupełnie na niej nie zależy albo jeśli już gorzej być nie może. Nie mogliśmy o niej nie napisać, ale Czytelnikom „Palestry” rozwijać tej prawdy bardziej nie będziemy.
Jej bliźniaczką jest zasada kończenia przesłuchania zwycięstwem. Jeżeli uzyskaliśmy od świadka wszystko, czego potrzebowaliśmy – bezwzględnie kończmy przesłuchanie. Na ogół jak jest dobrze, zbędne pytania mogą sprawić, zgodnie z prawami Murphy’ego, że będzie tylko „lepiej”. Ian Morley porównuje to do myślenia komandosa, którego zadaniem po skończeniu misji jest natychmiastowy powrót do bazy, a nie niszczenie wszystkiego wokół.
Książka zawiera także wiele ciekawych uwag na temat przemówienia końcowego, charakterystyki wystąpień przed międzynarodowymi trybunałami karnymi oraz propozycje ćwiczeń mających na celu doskonalenie własnego warsztatu.
Każdy, kto trudni się zawodowym występowaniem przed sądem, powinien przeczytać choćby raz w życiu choć jedną książkę należącą do tego gatunku. Lektura całej książki zajmuje, zgodnie z obietnicą Autora, ledwie kilka godzin. Refleksji starcza jednak na dłużej. Publikację Iana Morleya, ze względu na jej wyjątkowo przystępną formę, możemy szczerze polecić Czytelnikom.