Zainstaluj aplikację Palestra na swoim urządzeniu

Palestra 10/2016

Czy Krajowy Zjazd Adwokatury będzie mężczyzną?

Udostępnij

Ś rodowiskowe debaty przed kolejnym Krajowym Zjazdem Adwokatury wzbudzają obawę, czy Zjazd, zamiast stanowczo odnieść się do kwestii fundamentalnych, nie zajmie się jałowymi sporami i roztrząsaniem kwestii incydentalnych i personalnych. W ciągu ostatniego ćwierćwiecza były zjazdy, w których w dyskusji zabrały głos tylko dwie osoby, były i takie, w których choć liczba głosów imponowała, to pożytek z nich był nadzwyczaj mizerny. Truizmem będzie przypomnienie, że jako profesjonaliści, wykonujący zawód zaufania publicznego, reprezentujący strony przed sądami i innymi organami władzy, zobowiązani adwokackim ślubowaniem do ochrony praw i wolności obywatelskich, mamy nie tylko prawo, ale i obowiązek odnieść się do tego, co w państwie złe i niepokojące.

Nie wolno przemilczeć, ale należy piętnować wszelkie skłonności władzy do terroryzmu państwowego. Wszystkich, nie tylko tych jeszcze nieprzekonanych o potrzebie stanowczej wypowiedzi w tej sprawie, gorąco zachęcam do lektury znakomitego dzieła – wg słów autora „filozoficzno-poznawczego eseju historycznego” – pióra Jean-Louis Vullierme’a pt. Lustro zachodu. Nazizm i cywilizacja zachodnia (przeł. M. Żurowska, Grupa Wydawnicza Foksal, Warszawa 2016). Autor, wskazując źródła nazizmu w kulturze zachodu, wykazuje, że w istocie był on zabójczą mieszanką wyłącznie znanych wcześniej składników, „potworem, który nosił w sobie kwintesencję jeśli nie kultury zachodniej, to w każdym razie jej dominującej części” (s. 272). Vullierme deklaruje, że po prostu wskazuje zło, którego jesteśmy zdrowymi nosicielami, a chodzi mu o rozpoznanie teraz i wyrwanie z korzeniami w przyszłości tego, co nazizm spowodowało (s. 22).

Przy okazji rozważań o demokracji w republice weimarskiej Vullierme wykazuje, jak bardzo mylił się przywoływany współcześnie w Polsce Carl Schmitt, gdy twierdził, że „demokracja odnosi się do każdego ustroju, który nie opiera się na podstawie teokratycznej, na wzór dawnych monarchii; i że wystarczyło zawziąć się, i w jakikolwiek sposób reprezentować lud, by móc się pełnoprawnie uznać za demokratę”. Ignorowanie lub brak parlamentarnej reprezentacji mniejszości zdaniem autora prowadzi nieuchronnie do władzy jednostki i zastąpienia wyborów plebiscytem (s. 190–191).

„Wiele systemów może domagać się uznania ich prawowitości demokratycznej – pisze Vullierme. – Nielogiczne byłoby jednak przyznanie tego systemom, które ani nie zachowują pluralizmu, ani nie przyznają żadnej gwarancji bezpieczeństwa ludziom pozostającym w niezgodzie z rządem; gdyż tym, co charakteryzuje demos, jest przede wszystkim różnorodność. Większość nowożytnych ustrojów pragnie ograniczyć tę różnorodność: państwo parlamentarne czyni to przez nauczanie publiczne i dążenie do równości ekonomicznej; państwo nacjonalistyczne – starając się złączyć ludność w naród; państwo komunistyczne – eliminując kategorie społeczne. A przecież różnorodności tej nie da się ograniczyć lub pominąć, nie zderzając się frontalnie z samą istotą zasady demokratycznej” (s. 191).

Logika wywodu prowadzi nieuchronnie autora do ważnych, choć nieco uproszczonych na potrzeby zwykłego czytelnika, rozważań na temat różnic pomiędzy systemami prawnymi.

„Dwie koncepcje prawa ścierają się ze sobą od zawsze – wskazuje Vullierme. – Pierwsza dominująca w prawie rzymskim, do dziś obecna w angielskim common law, jest «sądownicza», sytuuje prawo w decyzji wymiaru sprawiedliwości. Druga, dominująca w epoce nowożytnej, jest «prawodawcza», sytuuje prawo w formule prawa. Te dwie koncepcje zrodziły dwa różne systemy, jeden skupiony wokół prawodawcy, najczęściej parlamentu, drugi wokół sądów. Różnica między nimi nie ogranicza się do kwestii technicznej, zarezerwowanej dla prawników; decydujące konsekwencje tej różnicy przenoszą się na płaszczyznę swobód: nazizm, który doszedł do władzy zgodnie z obowiązującym prawem, w systemie opartym na władzy sądowniczej natychmiast okazałby się nielegalny i tyrański.

Droga sądownicza formułuje prawo na podstawie analizy sprawy przedłożonej sądowi. Sędziowie wypowiadają się na podstawie wielu źródeł, do których zalicza się prawo pisane, lecz także obyczaj, analizy ekspertów (doktryna), spójność z analogicznymi przypadkami (prawoznawstwo), rozumowanie oparte na ogólnych zasadach prawa, bezstronność i jeszcze inne źródła. Prawo jest w tym wypadku rzeczywistością obiektywną, do której się dąży w każdym procesie i która nie może być określona w żaden inny sposób. Studiowanie i nauczanie prawa jest możliwe, lecz poznanie z wyprzedzeniem wyciąganych przez prawo wniosków nie jest możliwe. Prawo bardziej przypomina w tym medycynę niż matematykę.

Koncepcja prawodawcza, przeciwnie, definiuje prawo jako wyraz suwerennej woli, którą decyzja wymiaru sprawiedliwości stosuje tylko w szczególnych okolicznościach. Swoje wnioski logiczne wyprowadza z zasad sformułowanych przez prawnie uzasadnioną wolę. Debata sądowa ogranicza się do ustalenia faktów i zakwalifikowania ich według kryteriów prawa, a także do zinterpretowania intencji władz według jurysprudencji. Sędziowie nie pozwalają sobie na szukanie sprawiedliwości obiektywnie ukształtowanej przez wiele przesłanek, wśród których prawodawstwo byłoby tylko jednym elementem pośród innych. Ponieważ prawo takie jest bardziej przedstawione niż stwierdzone, koncepcję tę nazywa się „pozytywistyczną” (s. 183–184).

Pozytywizm prawny może w swej skrajnej postaci prowadzić do terroryzmu państwowego, gdzie prawidłowe pod względem formalnym prawodawstwo (jak choćby nieposzlakowany porządek prawny III Rzeszy) może być aktem tyranii. Dlatego świadomi tego niebezpieczeństwa „pozytywiści wprowadzili «prawa podstawowe», mające ograniczać kaprysy prawodawcy. Posunięcie to odniosło jeden tylko skutek: czasowo spowolniło działanie władzy politycznej, zdolnej zmieniać ustanowione przez siebie prawa podstawowe. W systemach pozytywnych, chcących uchodzić za ochronne, konieczna jest więc formuła mieszana: sprawdzanie konstytucyjności praw, jak również decyzji prawnych musi podlegać najwyższemu prawodawstwu. Lecz i to ograniczenie może się okazać nieskuteczne, gdyż władza polityczna może wówczas wywierać wpływ na osoby sędziów najwyższych albo ograniczyć ich działanie reformami konstytucyjnymi” (s. 360).

Vullierme trafnie wywodzi zatem: „Jeśli przyjąć, że istnienie sądownictwa jest warunkiem prawa nieograniczającego się do samych dekretów, to każde prawo, także prawo zamierzające ograniczać margines swobody sądów, musi jeszcze zostać zinterpretowane przez trybunały. Ostatecznie system sądownictwa mógłby funkcjonować mimo braku ustaw, lecz pozbawiony sądów system ustawodawczy znalazłby się poza prawem” (s. 360).

W interesie nie tylko całej adwokatury jako jednego z fundamentów wymiaru sprawiedliwości, ale całego – chcącego pozostawać obywatelskim – społeczeństwa jest zatem dobitna reakcja na wszelkie próby ograniczenia bądź osłabienia władzy sądowniczej. Jeśli Krajowy Zjazd Adwokatury kwestię tę przemilczy lub zbagatelizuje, to będzie oznaczało, że nie ma już adwokatury, a jest tylko zatomizowana zbiorowość prawniczych rzemieślników.

Rozczarowanie klasą polityczną i egoizmem grup chcących uchodzić za współczesne polskie elity nie może prowadzić człowieka myślącego do aprobaty odejścia od demokracji parlamentarnej i ograniczenia praw obywatelskich, ani nawet do aprobaty zwolnienia osób publicznych z obowiązku zachowania dobrych manier i dobrych obyczajów.

Milczenie oznacza dziś przyzwolenie na przyjęcie roli chłopca do bicia, stosownie do kaprysu władzy chwalonego lub stawianego za karę do kąta czy publicznie lżonego. Warto być mężczyzną, a nie takim chłopcem.

0%

Informacja o plikach cookies

W ramach Strony stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze Strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Możecie Państwo dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce internetowej w każdym czasie. Więcej szczegółów w "Polityce Prywatności".