Poprzedni artykuł w numerze
J esień 1921 w niepodległej Rzeczypospolitej – narastająca niepewność waluty, postępująca drożyzna, niemożność utrzymania rodzin z pensji na państwowych posadach (wyłączając rządowe) – oto więc nawet na spokojniejszych ziemiach dawnego zaboru austriackiego to nie był dobry czas dla prawego człowieka. Oszuści natomiast, malwersanci, osobnicy brylujący na czarnej giełdzie, szabrownicy, paskarze, handlarze niebrzydzący się lichwą i łapówkarstwem z dnia na dzień nabierali rumieńców. Działali sobie, swobodnie się poruszając na terenach dawnych zaborów, ręka w rękę z niemieckimi bojówkarzami grasując także na terenach części Górnego Śląska właśnie przyłączonych do Polski, nie wspominając o kontaktach telefonicznych z czarną giełdą w Wiedniu. Tymczasem Policja Państwowa wciąż jeszcze nie do końca przygotowana do skutecznych działań wobec zawirowań w młodej państwowości, z władzami składającymi się głównie z oficerów przedwojennych policji państw zaborczych, bardziej niż kiedykolwiek liczyła na, dziś byśmy powiedzieli, kreatywność funkcjonariuszy i śledczych. Czy należy się dziwić, że aktywność zbaczała niekiedy w stronę groteski?
W październiku 1921, pośród ogólnej biedy, gdy profesorowie Uniwersytetu Warszawskiego truli się nieświeżymi sałatkami w utworzonych dla nich i ich rodzin tanich jadłodajniach, gdzie cena obiadu równała się cenie gazety codziennej, gdy w Krakowie rozdawano mięso końskie za darmo („bijemy codziennie 40–50 koni, mięso więc będzie codziennie świeże” – zachęcali rzeźnicy rzeźni miejskiej Hausner i Żur, zapewne w trosce samorządu o uprzątnięcie pozostałości po wysłużonych koniach wojennych), gdy wygłodniałych palaczy oblewał zimny pot na wieść o kolejnej stuprocentowej podwyżce cen tytoniu [tymczasem nieuczciwi spośród trafikarzy (lwia większość tych ludzi obrotnych) zacierali ręce, bo o podwyżce wiedzieli wcześniej i od miesiąca gromadzili zapasy i przeto do niedawna palacze odchodzili z kwitkiem], gdy musieli zastrajkować pracownicy aptek, bo wskutek bezsensownie niskich uposażeń mdleli z głodu pod okiem sytych właścicieli, gdy tylko mniej więcej było wiadomo, kto jest defraudantem lub kabaniarzem, a kto nie, kiedy wreszcie zaszły tak poważne sprawy do wyśledzenia, jak nici prowadzące do Krakowa, do kamienicy na Powiślu, gdzie najprawdopodobniej gromadzili się spiskowcy, nacjonaliści ukraińscy, związani z zamachem, na szczęście nieudanym, na Naczelnika Państwa we Lwowie w dniu otwarcia Targów Wschodnich, w tym więc skomplikowanym czasie, kiedy stróże prawa powinni być czujni i wykazywać absolutną trzeźwość umysłu, a przy braku takich przymiotów co najmniej nie dopuścić do skrzywdzenia niewinnych, zdarzyła się w Krakowie historia jak z koszmarnego snu. Spróbuję streścić artykuł Policyjnie autoryzowane wróżki,„Czas”, 10 października 1921 (nr 232), s. 3. opublikowany na bieżąco – dziś powiedzielibyśmy: interwencyjny – z komentarzem, z epoki, pióra znakomitego prawnika.
Autor artykułu podkreśla, że dotychczas policja aresztowała Cyganki narzucające się na ulicy wróżeniem z rąk, że oddawała pod sąd wszelkie wróżbiarki, kabalarki i jasnowidzące, że wreszcie „ustawa karna grozi karami dla osób wykonujących czynności hipnotyzerskie, magnetyzerskie lub jak one się tam nazywają. Aż naraz krakowska policja państwowa podniosła tych magików (...) do godności urzędowej”. Tak, tych, którzy wyzyskują łatwowierność i głupotę ludzką! Obrazek pierwszy: do przedsiębiorstwa, które dotychczas nie miało kłopotów, przychodzi kupiec i prowadzi rozmowy handlowe związane z transakcją na wysoką sumę. „W chwili, gdy miał podpisać układ, podnosi alarm, że zginęła mu torba z milionami”. [Że tu mu ją skradziono]. Zaalarmowana policja, zupełnie niezainteresowana, czy personalia zupełnie dotąd nieznanego kupca są autentyczne, i w żaden sposób nie sprawdzając, czy miał on te miliony, natychmiast aresztuje dwóch współwłaścicieli przedsiębiorstwa oraz dwie osoby, które właśnie się znajdowały w kantorze. Całą czwórkę po dziesięciu dniach – już jako oskarżonych – policja odstawia do sądu karnego, a tymczasem na własną rękę prowadzi śledztwo. Oto gorliwość godna nuworysza!
„I teraz – czytamy w „Czasie” – dzieją się rzeczy, o których Szekspir powiedziałby, że się nie śniły ani na ziemi, ani na niebie. Po trzech tygodniach po fakcie przychodzi «komisja śledcza» do kantoru przedsiębiorstwa: jeden agent, drugi agent, jacyś nieznajomi, zaproszony przez komisję dziennikarz, trzy niewiasty i tajemniczy, chudy, wysoki pan”.
Agent policyjny przedstawia: – Jedna z tych pań to medium, dwie inne – jasnowidzące. Wszystkie trzy wskażą złodzieja milionów.
Układają najdrobniejszą na sofie, chudy pan ją sprawnie usypia, a ona, ta wróżka, ogłasza w śnie hipnotycznym bardzo wyraźnie: – Skradzione miliony rozdzieliła między siebie rodzina właścicieli przedsiębiorstwa.
I nic poza tym. Wypada się żachnąć. Ale – o dziwo – policja bierze seansik serio. Oto nazajutrz dokonuje rewizji w czterech mieszkaniach tylko na podstawie takiego orzeczenia wróżki recte medium. Przetrząsane są pokoje, kuchnie, przedpokoje, wszelkie ubikacje, opukiwane balkony u matki aresztowanych przedsiębiorców, u dwóch ich sióstr (jak podaje „Czas”, „obu zamężnych za poważnymi i zamożnymi przedsiębiorcami”) oraz w lokalu przedsiębiorstwa ich szwagra. W rewizjach – trudno doprawdy uwierzyć – bierze udział niezbędna najwyraźniej czwórka magiczna.
Wszystkie wymienione cztery mieszkania zostały tego dnia komisyjnie zamknięte przez policję. Paradny orszak mundurowych, cywilów i anonimowych, jak się okaże, magików obchodził po kolei mieszkania. Tym razem w głównej roli nie medium, lecz z wyglądu średnia wiekiem z trzech niewiast – wróżka. Kobieta czuje się jak u siebie: narzuca na stół czarne sukno, stawia na blacie trójnóg ze szklaną kulą – i już wie wszystko.
– Tu – krzyczy – na tym stole były liczone te pieniądze!
Dziwne, że nie znalazł się nikt spośród policyjnego towarzystwa, kto by powiedział: – Stop! – w momencie, kiedy „jasnowidząca” przywołała jedną z domowniczek i, nie zważając na jej oburzenie, uzyskała to, co poleciła. Bo oto kobieta, należąca do towarzystwa, w którym nikt nie wątpił, że jest ona damą, we własnym mieszkaniu, ale nie z własnej woli, zdejmuje z palców pierścionki i na polecenie kobiety, którą w swym towarzystwie nazwałaby wywłoką, z palcami serdecznymi obu rąk ujętymi zdecydowanie przez tamtą, siedząc naprzeciw przy tym straszliwie udekorowanym stole, musi tej przybłędzie, która siedzi na jej krześle, patrzeć w oczy.
Nikomu spośród zgromadzonych członków tej dziwnej komisji nie przyszło do głowy, by przerwać eksperyment po nieudanej próbie, kiedy „jasnowidząca” na podstawie wpatrywania się w oczy domowniczki ruszyła w głąb mieszkania z teatralnym szeptem, że właśnie dociera do miejsca, gdzie jest skrytka ze skradzionymi pieniędzmi – i niczego nie znalazła. Nikt nie wpadł na pomysł, żeby żenujący seans przerwać, kiedy się upierała, że skrytka z milionami musi być jednak właśnie tu, o, w tej części, z biblioteczką zajmującą dwie ściany pokoju w mieszkaniu wysokim na cztery metry, i aż bolało, kiedy przetrząśnięto to miejsce, i kiedy stało się jasne, że „jasnowidząca”, osoba nieprzedstawiona z nazwiska, albo straciła swoje nadprzyrodzone właściwości, albo urządza kpiny z zebranych, albo jest oszustką, którą po „występie” należałoby odprowadzić do aresztu.
Nic z tych rzeczy. Przeciwnie. Na policję odprowadzono tego wieczora dwie siostry przedsiębiorców. To im, a nie słabo „jasnowidzącym” ograniczono wolność osobistą na czas przesłuchań, odbierając im pewność siebie być może na zawsze. A stało się to po dalszych bezskutecznych przeszukiwaniach czterech mieszkań. W jednym z nich siostra przedsiębiorców nie uległa magnetyczno-sugestionującym zabiegom „jasnowidzącej”, co przy z trudem hamowanej wściekłości wróżki wywołało niezadowolenie komisji.
Dezorientacja w kręgach policji? Zagubienie jej funkcjonariuszy między niedawnymi austriackimi porządkami, w których niejeden patriota w mundurze niósł pomoc rodakom, dbając, by przestępca polityczny nie wplatał się w kryminalną pajęczynę, a obecnym regulaminem państwowym, którego naruszenie grozi funkcjonariuszowi poważnymi sankcjami?O tej interesującej kwestii, a także o kontrowersyjnych i domagających się ostatecznego ustalenia relacjach między funkcjonariuszami mundurowymi i niemundurowymi pisze inspektor Policji Państwowej w Krakowie dr K. [Kazimierz] Szczepański w sprawozdaniu ze spotkania z angielską misją policyjną w sprawie unifikacji PP, która bawiła w Krakowie 15 kwietnia 1920 r. (Korespondencję inspektora Szczepańskiego wydrukowano w tygodniku „Gazeta Policji Państwowej” nr 18, Warszawa, 30 kwietnia 1920, s. 8–9). Ale jak to? Przecież obowiązująca wówczas procedura karna nie znała przeprowadzania dowodu przez jasnowidzów ani przez osoby uśpione przez hipnotyzeraNie wiedzieć czemu, redakcja „Czasu” przemilczała niefortunny udział wiedeńskich spirytystów w śledztwie w niewyjaśnionej do dziś sprawie zabójstwa małżeństwa Saula i Róży Zahnów w ich warsztacie i sklepie jubilerskim przy ul. Floriańskiej w Krakowie 11 stycznia 1921. O sprawozdaniu z wcześniejszego o parę miesięcy seansu przeprowadzonego przez dr. Thomę – w którego wyniku wykryto podobno sprawcę poważnej kradzieży – umieszczonym, bez podawania personaliów, w „Ilustrowanym Kuryerze Codziennym” (z 18 maja 1921) wspomina Stanisław Waltoś w tekście I telepatię w śledztwie stosowano (S. Salmonowicz, J. Szwaja, S. Waltoś, Pitaval krakowski, Kraków 1974): „Inspektor policji dr K. [Kazimierz] Szczepański za zgodą sędziego śledczego postanowił odnaleźć sprawców za pomocą... telepatii. (...) zwrócił się do dr. Thomy [który sam siebie nazywał kierownikiem Institut für kriminal-telepatische Forschung w Wiedniu] posyłając mu opis zdarzenia” – pisze S. Waltoś, przytaczając obfite fragmenty protokołu z tego kuriozalnego „środka dowodowego”, pochodzące z broszury samego K. Szczepańskiego O metodzie w śledztwie kryminalnym (Szkice z dziedziny kryminalistyki), Warszawa–Kraków 1923. „Seans wiedeński – konkluduje prof. Waltoś – w zasadzie był zgodny ze stanem sprawy znanym władzom śledczym, choć można w nim znaleźć i dane niewiele mające wspólnego z rzeczywistością. (...) I na tym śledztwo w sprawie morderstwa Zahnów skończyło się definitywnie. Skończyło się, jak widać, absolutnym fiaskiem. Próba posłużenia się telepatią w tym wypadku była nieudana. Ze wszystkich trzech seansów telepatycznych policja i sędzia śledczy dowiedzieli się właściwie tyle, co sami już uprzednio wiedzieli [i o czym wcześniej poinformowali okrzyczanego dr. Thomę, którego nazwisko czas całkowicie zatarł]”.... Przeciwnie – i o tym wiedział każdy sprawozdawca sądowy piszący dla prasy – ustawa karna zabrania takich praktyk! Tajemnicą jest charakter powołania tych trzech kobiet do urzędowego współdziałania w śledztwie.
– To ekspertki – podpowiada sprawozdawcy sądowemu kolega redakcyjny, recenzent teatralny
– Ekspertki? Proszę bardzo! – odpowiada sprawozdawca sądowy. – Ale ustawa wymaga od ekspertów dowodu uzdolnienia, świadectwa moralności. Gdy oni te dokumenty okażą, dopiero wtedy mogą być mianowani!
– I zaprzysiężeni – zgadza się specjalista od sztuki, którego jako ostrego recenzenta nieraz ciągano po sądach. – No tak, nie czytaliśmy dotychczas ani w „Monitorze”, ani w „Gazecie Lwowskiej” nominacji wróżki na ekspertkę sądową.
– Nie wiemy też nic o tym – śmieje się pod wąsem sprawozdawca sądowy – aby sejm jakąś nowelą zniósł przepisy karne przeciw osobnikom wykonującym hipnotyzerstwo i zmuszającym do poddawania się hipnozie.
– Hm, w średniowieczu pławiono czarownice. A teraz chodzą do nich po wróżby...
– Ale kto chodzi? Tylko kucharki, histeryczki i upośledzeni na umyśle mężczyźni.
– Kim są te kobiety powołane do urzędowego śledztwa? – zapytał redaktor naczelny, doktor praw i powiernik aktorek, który przysłuchiwał się rozmowie, stojąc tak nieruchomo, że można go było wziąć za jeden z filarów w redakcyjnym lobby.
– Tyle zdołaliśmy się dowiedzieć – odrzekł sprawozdawca sądowy– że jedna z nich to medium imieniem Radwana, druga to „panna Mania z Warszawy”, a trzecia – nazwijmy ją z konieczności panią X – ta najmniejsza właśnie, która została uśpiona, ubiera się z fałszywą elegancją i nosi ażurowe pończochy. To w odróżnieniu od dwóch pozostałych, ubranych skromniej. Jak by to jednak określić: między trzema niewiastami, które nie zdradzają większej inteligencji, musi być bliższy stosunek, bo noszą jednakowe kapelusze. Jedna z nich mówi po polsku z obcym akcentem. Skąd je policja krakowska wykopała, nie wiadomo.
– Takie to rzeczy dzieją się w Krakowie, w mieście oświeconym, w 1921 lat po śmierci Chrystusa, w sześć wieków po zaprzestaniu palenia czarownic na stosie i stosowania tortur...
– Pan poeta – śmieje się dumny jednak z recenzenta teatralnego redaktor naczelny i obróciwszy się ku sprawozdawcy sądowemu, patrzy mu zimno w oczy, konstatując i równocześnie pytając: – I oczywiście nie ma na to rady!?
– Komendant Policji PaństwowejInspektor Jakub Landeberger.oświadcza, że nie może wpływać na kształt śledztwa. Radca policjiDr Minasowicz lub dr Krzyżanowski. [Obaj radcy policji, wraz z nadkomisarzem Karolem Niewiadomskim („znanym ze swej sprężystej działalności urzędnikiem, b. majorem rządowej policji austriackiej w Krakowie”) w ramach organizowania przez MSW Policji Państwowej na Górnym Śląsku zostaną w czerwcu 1922 r. oddelegowani do Katowic, do dyspozycji prezesa Naczelnej Rady Ludowej. („Nowa Reforma”, 4 czerwca 1922)].wyjaśnia, że to należy do komisarza-referentaStarszy przodownik Eliasz Wennyk., a komisarz odpowiada, że nie może się mieszać w czynności agenta – i, panowie, wszystko rozbija się o mózg tego agenta, który wierzy w jasnowidzenie i mianuje urzędowe wróżki.
– Nie darujemy! O skutkach tych zależności musi się dowiedzieć opinia publiczna! – Tu naczelny, przerwawszy, odebrał od gońca niebieskawy karteluszek, przeczytał szybko i zrelacjonował: – Panna Stasia (oczywiście X) z Krosna. Pani Serafina (oczywiście X) także z Krosna, podająca się za jasnowidzące medium... No, o trzeciej wróżce, tej z akcentem, nasz sprytny sprawozdawca miejscowy nic na swojej błękitnej karteczce nie napisał, nie wywiedział się więc, podobnie jak pan redaktor, widocznie to niemożliwe... Taaak, skrywanie ich nazwisk trzeba uważać za dyskrecję za daleko posuniętą!... A młodym chwatem, który hipnotyzował medium, jest – o, i oto wreszcie nazwisko! – pan Kobrzyński, no, proszę, „mistrz czarnej magii”, sprowadzony, ho, ho, również z Krosna!
Po najświeższej informacji specjalnego wysłannika, że „importowane z Krosna i z Sanoka wróżki i media oraz hipnotyzer znikli z Krakowa”, panowie dziennikarze, skonstatowawszy, że dotychczas świat wiedział, że Krosno posiada źródła naftowe, a dziś musi się dowiedzieć, że jest również hodowlą czarnej magii, wyrazili pogląd, że skoro Policja Państwowa umiała znaleźć i sprowadzić magików, to teraz jeśli nie ona, to „inna może jaka policja potrafi ich znowu odnaleźć, aby ich pociągnąć do odpowiedzialności”.
„Czas” był dziennikiem solidnym. W sprawie żywo obchodzącej wygłodzonych i wychłodzonych czytelników (prawie o sto procent podskoczyły ceny węgla, magistrat wydawał kartki na denaturat i benzynę do primusów) nie poprzestał na kawiarnianych zwischenrufach. Redaktor przedstawił sprawę profesorowi prawa karnego na Uniwersytecie Jagiellońskim, adwokatowi Józefowi ReinholdowiAndrzej Dziadzio jest autorem wnikliwego, barwnie napisanego artykułu Józef Reinhold (1884–1928) – „zapomniany” profesor prawa karnego Uniwersytetu Jagiellońskiego, zamieszczonego w „Krakowskich Studiach z Historii Państwa i Prawa” (nr 7 [2] 2014, s. 263–272). Uczony podkreśla w nim m.in., że J. Reinhold, który „obok Józefa Rosenblatta, Edmunda Krzymuskiego i Władysława Woltera miał swój udział w rozkwicie krakowskiej nauki prawa karnego, przypadającej na okres autonomii galicyjskiej i dwudziestolecia międzywojennego”, nie doczekał się wzmianek ani w Polskim Słowniku Biograficznym, ani w Złotej Księdze Wydziału Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, co wprawdzie mogło być skutkiem zbyt krótkiego stażu profesorskiego na UJ i przedwczesnej śmierci, ale zdecydowanie J. Reinhold, należący w środowisku prawniczym do socjologicznej szkoły prawa, nie powinien pozostawać w cieniu. „Jako jeden z nielicznych polskich uczestników seminarium Franciszka Liszta, twórcy szkoły socjologicznej w europejskim prawie karnym, starał się przenieść jej idee na grunt polskiej nauki prawa karnego. (...) Józef Reinhold był także w polskiej nauce twórcą i propagatorem polityki kryminalnej, którą uznawał za odrębną dyscyplinę prawa”. Dalej prof. A. Dziadzio zauważa: „Zasługi Józefa Reinholda w przyswojeniu przez naukę polską założeń szkoły socjologicznej przesłoniły jednak dokonania naukowe Juliana Makarewicza, twórcy polskiego kodeksu karnego z 1932 [w 1932 r. Reinhold, od 1927 nieuleczalnie chory, od czterech lat już nie żył]. W ocenie E. Krzymuskiego wielkim wkładem J. Reinholda do nauki prawa karnego było precyzyjne zdefiniowanie istotnych znamion przestępstwa szantażu, wskutek czego «żaden przyszły ustawodawca nie może przejść do porządku dziennego nad jego ustaleniami». (...) W rozprawie z 1921 r. [w czasie, kiedy udzielał wypowiedzi redaktorowi „Czasu”], [Reinhold] pokazał znaczenie polityki kryminalnej dla nowej przebudowy katalogu przestępstw zgodnie z wymaganiami współczesności, pisząc m.in. w ten sposób: Przewrotne zboczenia płciowe budzą moralny wstręt i oburzenie moralne. Tego rodzaju uczucia same przez się nie uzasadniają dla polityka kryminalnego reakcji prawno-karnej. Jeśli sprawca dopuszcza się tzw. nierządu przeciwnego naturze na osobach niedojrzałych, albo popełnia nierząd publicznie lub dla zarobku, przy użyciu gwałtu lub podstępu, to tego rodzaju działania wymagają represji karnej jako ataki na obyczajność publiczną lub wolność płciową. O ile atoli ludzie dojrzali oddają się nierządowi potajemnie i za wzajemną zgodą, to polityk kryminalny musi sobie zadać pytanie, czy w interesie jakiego dobra prawnego wskazana jest ochrona prawa karnego. Przedmiot ochrony prawnej stanowiłoby w tym przypadku zjawisko przyrodnicze, prawo fizjologiczne, przy czym nie należy zapominać, że w nauce podawano poważne wątpliwości, czy «przewrotny» popęd płciowy sprzeciwia się naturze. Czy jednak prawo karne zapewnia skuteczną ochronę naturze? Czy raczej nie należy się obawiać, że postępowanie karne, wydobywając na jaw tajny nierząd, może działać sugestywnie na innych? – Na postawione przez J. Reinholda pytania polski ustawodawca odpowiedział w pełni pozytywnie – pisze dalej prof. A. Dziadzio. – Kodeks karny z 1932 r. jako jeden z pierwszych w Europie zniósł karalność homoseksualizmu, penalizując jedynie wskazane przez niego przypadki kwalifikowanego nierządu”., który zdumiony, napisał:
„Przedstawione fakty tym bardziej uderzają w naszej dzielnicy, która posiada najbardziej postępową ustawę o postępowaniu karnym. Ustawa ta wyraźnie podkreśla stanowisko, że oskarżony, względnie podejrzany o przestępstwo, jest stroną, a zatem podmiotem, a nie przedmiotem postępowania karnego. W myśl wyrażonego przepisu ustawowego (§ 202 prawa karnego) «nie wolno używać ani gróźb, ani środków przymusowych dla nakłonienia obwinionego, aby się przyznał, lub aby pewne zeznania poczynił». Obwiniony ma prawo odmawiać wszelkich zeznań, tym bardziej zaś ma prawo odmówić udziału w eksperymentach, które pośrednio mają jego winę wykazać. Szukanie prawdy materialnej przez wróżki, choćby rokowało pomyślny skutek, jest w naszej procedurze jako środek dowodowy nieznane, a nawet przez ustawę naszą zabronione, skoro ustawa wyraźnie zabrania nawet sędziemu stawiania pytań niedokładnych, niejasnych, wieloznacznych i podchwytliwych (§ 200 prawa karnego).
Rewizję domową może władza bezpieczeństwa przeprowadzać tylko w przypadkach przewidzianych w ustawie o postępowaniu karnym, np. jeśli zwłoka grozi niebezpieczeństwem, po czym musi się wykazać pisemnym upoważnieniem.
Nadto winna władza bezpieczeństwa bezzwłocznie o swym wkroczeniu i o rezultacie rewizji zawiadomić właściwego prokuratora państwa lub sędziego śledczego.
Przedstawione fakty nie dają podstawy do przyjęcia, że rewizja była uzasadniona. Twierdzenie osoby w śnie hipnotycznym nie może stać na równi z przyczynami rewizji, podanymi w ustawie, takimi jak np. schwytanie na gorącym uczynku, posądzenie kogoś o przestępstwo przez opinię publiczną, znalezienie u kogoś przedmiotu wskazującego na jego udział w przestępstwie.
Należy przyjąć w interesie godności naszych urzędników władzy bezpieczeństwa, że w postępowaniu przedstawionym brały udział tylko podrzędne organa policyjne, które za to winny być pociągnięte do odpowiedzialności dyscyplinarnej”.
Jest więcej niż prawdopodobne, że dalsze nieodpowiedzialne próby wprowadzania czarnej magii i praktyk natury pseudoparapsychologicznej do śledztw policyjnych, wymagających precyzji i jasnego umysłu, powstrzymał powyższy, szeroko upubliczniony komentarz trzydziestosiedmioletniego prof. Józefa ReinholdaNominację profesorską (profesora nadzwyczajnego prawa i procesu karnego) dla Józefa Reinholda podpisał Naczelnik Państwa 9 kwietnia 1921. Reinhold, który był do tej pory docentem prywatnym, dzięki profesurze uzyskał płatne stanowisko na Uniwersytecie Jagiellońskim. (A. Dziadzio, Józef Reinhold (1884–1928) – „zapomniany” profesor, s. 270)., autora głośnej habilitacyjnej rozprawy „o środkach zabezpieczających przeciwko przestępcom”, od niedawna (i tak będzie aż do jego przedwczesnej śmierci w 1928) wykładowcy z zakresu polityki kryminalnej, wybitnego uczonego, a przy tym znającego sprawę od podszewki sędziego praktyka, który do tej pory zdążył być już auskulantem sądowym, sędzią w sądzie w Tuchowie, sędzią bez oznaczonego miejsca służby (sędzia zapasowy, „latający”), a który w 1924 zasili grono krakowskiej palestry (w rezultacie, jak pisze prof. Andrzej Dziadzio: „zasłynął jako jeden z najlepszych obrońców w sprawach karnych”)A. Dziadzio, Józef Reinhold (1884–1928) – „zapomniany” profesor, s. 271..
Redaktor „Czasu” wiedział, do kogo się zwrócić. W tym samym tygodniu „Czasopismo Prawnicze i Ekonomiczne” rozpoczęło publikację wyników ankiety w kwestii polityki kryminalnej. Do udziału w ankiecie zaproszono znawców przedmiotu i spraw przyległych, istotnych, choćby dr. Rafała Taubenschlaga, dr. Mariana Rosenberga, dr. Franciszka Bossowskiego. Ankietę zainaugurowała praca prof. Józefa Reinholda, ważna dla kwestii mającej, jak pisano, pierwszorzędne znaczenie dla prawa karnego w Polsce w chwili jego kodyfikacji.
Nasuwają się spostrzeżenia o ówczesnej dezorientacji policji. Nie tylko w gronie szeregowych funkcjonariuszy powstającej w bólach Policji Państwowej, lecz i u samej góryPisze bez osłonek i na bieżąco inspektor Policji Państwowej z Krakowa: „(...) W mieście prócz komisariatów urzędują stale dwie tzw. inspekcje cywilne, do których wpływają doniesienia bądź to od osób interesowanych, bądź wywiadowców, bądź też od posterunkowych. Dotyczy to zgłoszeń o czynach przestępczych lub doprowadzeń aresztowanych osób. Pisemne doniesienia wpływają poza tym przez dziennik podawczy w głównym gmachu policji przy ul. Zacisze. Inspekcje mają swe tymczasowe protokoły podawcze. Departament III nie ma ani dziennika podawczego, ani registratury; akta z głównego gmachu do Departamentu III nosi woźny osobny. Całe urządzenie zatem, choć wszystkich szczegółów tu nie wyczerpaliśmy – wykazuje, że w Małopolsce, a właściwie Lwowie i Krakowie istnieją obok siebie dwa organy policji, co generałowi Macready [szefowi angielskiej misji policyjnej, wizytującej Kraków] wydało się słusznie rzeczą nieracjonalną i co zdaniem jego usunięte być powinno. W tym duchu niewątpliwie wypadną też wnioski, które postawi Ministerstwu Spraw Wewnętrznych (...)”. (K. [Kazimierz] Szczepański, Kraków, Z racji polityki angielskiej misji pol.[policyjnej] w Krakowie, w rubryce Korespondencje. Uwagi, „Gazeta Policji Państwowej” nr 18, Warszawa, 30 kwietnia 1920 r., s. 8–9). . Hipnoza! Media!... No, ostatecznie można zrozumieć. Magicy wyłażą w czasach przełomów. To samo było po 1989! Zatrzęsienie różdżkarzy, bioenergoterapeutów, badaczy aury, ludzi składających się głównie z tych, którzy pożegnawszy się z pracą w takim czy innym resorcie, urządzili się niezgorzej, z pomocą wahadełek, różdżek i obmacywań, wykorzystując ludzką łatwowierność i nadzieje na wyzdrowienie, na lepsze życie, polegające m.in. na zdrowszym śnie z dala od cieków podziemnych i zawęźleń żył wodnych. Ale żeby Policja Państwowa składała się w większości z ludzi słabych psychicznie, którzy z całą gorliwością i z oddaniem walcząc z obrzydliwymi hochsztaplerami, niepostrzeżenie przejmowali ich metody – tego zrozumieć nie można.