Poprzedni artykuł w numerze
L ektura przygotowanego przez Komisję Kodyfikacyjną Prawa Karnego projektu nowelizacji ustawy z 6 czerwca 1997 r. – Kodeks postępowania karnego, skierowanego obecnie do dalszych prac resortowych, prowadzi do wniosku, że naczelnym celem projektodawców zmian było odmienne od obecnego rozłożenie odpowiedzialności za wynik procesu karnego, przy jednoczesnym zapewnieniu szybszego procedowania w sprawach i towarzyszącym temu obniżeniu kosztów procesu. Cel ten, jak słusznie zauważono w uzasadnieniu projektu, może być osiągnięty poprzez aktywizację stron postępowania, a z drugiej strony rezygnację z „paternalistycznej” pozycji sądu wobec tych stron. Dalsze utrzymywanie zasady inkwizycyjności postępowania, jako tej, która rzekomo ma zapewnić jedynie słuszne rozstrzygnięcie, mając na uwadze coraz większy stopień skomplikowania spraw karnych, nie pozwoli na istotne przemodelowanie polskiego procesu karnego w kierunku jego usprawnienia i obniżenia kosztów postępowań. Szczególną uwagę zwrócić należy w tym zakresie na istniejącą obecnie konieczność dublowania postępowania przygotowawczego przed sądem i dodatkowego uzupełniania tego postępowania często w bardzo istotnym zakresie. Oskarżyciel publiczny – nieponoszący odpowiedzialności za wynik procesu, który z racji konieczności ustalania tzw. prawdy obiektywnej (materialnej) spoczywa na sądzie – nie jest zachęcany do wnikliwego badania sprawy i weryfikowania linii obrony podejrzanego, wiedząc, że i tak weryfikacja taka będzie musiała nastąpić przed sądem. Prowadzi to częstokroć do sytuacji gdy oskarżyciel, prócz zaprotokołowania wyjaśnień oskarżonego, nie czyni żadnych starań w celu wyjaśnienia ewentualnych rozbieżności i wątpliwości. Przerzucenie na sąd konieczności gromadzenia i weryfikowania zgromadzonego materiału dowodowego prowadzi do sytuacji, w której sędzia staje się kolejnym organem dochodzeniowo‑śledczym, poszukującym jakichkolwiek dowodów obciążających oskarżonego w ramach bardzo szeroko nieraz sformułowanego zarzutu aktu oskarżenia. Z kolei brak rozliczania oskarżyciela publicznego z wyników zainicjowanego przezeń postępowania przed sądem prowadzi do sytuacji, w której jedynym miernikiem sprawności i profesjonalizmu oskarżyciela staje się to, jak szybko zdoła on zakończyć sprawę, bez względu na rezultat. Wreszcie wskazać trzeba, że eksponowanie w polskim procesie karnym zasady inkwizycyjności postępowania, wiążącego się z poszukiwaniem przez sędziego dowodów przemawiających na niekorzyść oskarżonego, prowadzi do faktycznego skumulowania w osobie sędziego roli bezstronnego arbitra i zaangażowanego oskarżyciela, co ostatecznie pozostaje w sprzeczności z ideą rzetelnego i bezstronnego procesu.
Jak wskazują twórcy proponowanych zmian, ich naczelnym zadaniem ma być usprawnienie postępowania karnego, przede wszystkim na etapie procedowania przed sądem, tak by zapobiegać przedłużaniu tych postępowań, trwających w praktyce często wiele lat. Co gorsza, piszą projektodawcy, wyroki sądów pierwszej instancji podlegają częstokroć kilkukrotnemu uchyleniu, a sprawa wraca do rozpoznania przez sąd a quo. Za jedną z głównych przyczyn takiego stanu rzeczy Komisja Kodyfikacyjna uznała odejście od kontradyktoryjności postępowania sądowego na rzecz inkwizycyjnego wyjaśniania faktów sprawy w toku postępowania sądowego, a w konsekwencji nieprawidłowe rozłożenie ciężaru odpowiedzialności za wynik procesu. Innymi słowy, to na sądzie pierwszej instancji spoczywa ciężar dowodzenia, a więc ustalenia stanu faktycznego sprawy. W tej sytuacji akt oskarżenia staje się de facto jedynie swoistym „zagajeniem” tematu (kwestii odpowiedzialności karnej sprawcy). Dopiero sąd w toku procesu kompletuje materiał dowodowy i rozstrzyga wiele wniosków dowodowych, skrzętnie pomijanych na etapie postępowania przygotowawczego przez oskarżyciela, dla którego jedynym celem jest jak najszybsze zakończenie sprawy. W tej sytuacji Komisja uznała za stosowne przemodelowanie postępowania jurysdykcyjnego w kierunku większej kontradyktoryjności, która stwarzać ma najlepsze warunki do wyjaśnienia prawdy materialnej i najlepiej służy poszanowaniu praw uczestników postępowania.
Sąd powinien pełnić bowiem rolę raczej biernego arbitra, który po przeprowadzeniu w postępowaniu sądowym dowodów wnioskowanych przez strony wyda sprawiedliwe rozstrzygnięcie, nie zaś angażować się w poszukiwanie dowodów przemawiających za racją którejkolwiek ze stron, a już w szczególności nie za racją oskarżyciela publicznego dysponującego całym aparatem dochodzeniowo-śledczym oraz możliwością korzystania z pomocy biegłych, specjalistów itd. Uznać należy, że przerzucanie na sąd dodatkowego obowiązku poszukiwania dowodów obciążających oskarżonego stoi w rażącej sprzeczności z funkcją, jaką w państwie prawa winien pełnić bezstronny sąd. Choć stwierdzenie to może wydać się banalne, jak sama nazwa wskazuje sąd ma sądzić, a więc ważyć przedstawione mu racje i wydawać sprawiedliwy werdykt, nie zaś angażować się w walkę stron. Trzeba przy tym zauważyć, że złudne jest przekonanie, iż sędzia, dopuszczając z urzędu poszczególne dowody, zachowa obiektywizm. Pamiętać należy, że proces decyzyjny prowadzący do wydania postanowienia o dopuszczeniu dowodu z urzędu jest poprzedzony wyobrażeniem swoistej tezy dowodowej, a więc okoliczności, która ma być za pomocą określonego środka dowodowego uznana za prawdziwą, a w konsekwencji lec u podstaw rozstrzygnięć faktycznych, a następnie prawnych. Poszukując zatem dowodu z urzędu, sędzia zawsze musi mieć w świadomości to, że planowana czynność dowodowa wykaże zaistnienie określonego faktu korzystnego lub niekorzystnego dla oskarżonego. Jakże łatwo zarzucić przy doborze owych środków dowodowych brak bezstronności.
Centralną proponowaną przez Komisję zmianą w kierunku poszerzenia kontradyktoryjności procesu karnego jest nowela art. 167 § 1 k.p.k., w którym proponuje się dodanie drugiego zdania, mówiącego, że w postępowaniu sądowym dowody przeprowadza się z urzędu w wyjątkowych, szczególnie uzasadnionych wypadkach. Zasadą więc będzie, że w tej fazie postępowania sąd przeprowadza dowody na wniosek stron. Ten nowy sposób procedowania – jak czytamy w uzasadnieniu projektu – zwalnia sąd od „poszukiwania” dowodów winy oskarżonego w sytuacji, gdy oskarżyciel nie kwapi się, by ich dostarczyć. Z drugiej jednak strony sąd w mniejszym niż dotąd stopniu pełnił będzie rolę „gwaranta” wobec oskarżonego, którego – jako stronę procesową – obciążał będzie w większym niż dotąd stopniu ciężar dowodu w znaczeniu materialnym.
Kierunek proponowanej zmiany jawi się jako ze wszech miar słuszny. Postulować jednak należy całkowite odstąpienie od możliwości dopuszczania dowodów przez sąd na niekorzyść oskarżonego. Nie ma żadnych powodów, by Sąd sanował z urzędu niezdolność organów państwa do obrony stawianego obywatelowi zarzutu karnego. Jeżeli zaś policja, prokuratura, a także liczne pozostałe służby dysponujące szerokimi uprawnieniami dochodzeniowo-śledczymi, nie są w stanie dowodzić swych racji przed sądem, bez „pomocy” sędziego, wypada zastanowić się nad kondycją nie tylko tych organów, ale także kondycją całego państwa. Z drugiej strony, skoro na oskarżonym spoczywać ma ryzyko „przegrania” procesu, a w konsekwencji zaś ryzyko dotkliwej nieraz odpowiedzialności karnej, na wypadek nieujawnienia w toku przewodu sądowego dowodu przemawiającego na jego korzyść, konieczne wydaje się zrównanie pozycji procesowej stron, przy uwzględnieniu zasady równości broni. Oskarżony winien więc zawsze korzystać z pomocy fachowego obrońcy, chyba że sam w sposób wyraźny oświadczy, iż z pomocy takiej nie chce korzystać, zwłaszcza że art. 374 § 1 zd. 1 k.p.k. w nowym brzmieniu wprowadza modelową zmianę w zakresie udziału oskarżonego w rozprawie głównej. Odchodzi się mianowicie od dotychczasowej podstawowej reguły obowiązkowego udziału oskarżonego w rozprawie, co ma być – jak słusznie piszą zresztą projektodawcy – wyrazem rezygnacji z nadmiernie paternalistycznego podejścia do oskarżonego. Celowe wydaje się tu przy tym odwrócenie zaproponowanej przez Komisję zasady, że obrońca jest powoływany dopiero na wniosek oskarżonego, przez przyjęcie, iż oskarżonemu wyznaczany jest obrońca z urzędu, jeżeli nie wyznaczył on obrońcy z wyboru i nie złożył oświadczenia, że z pomocy obrońcy nie chce korzystać. Zasadne jest także pozostawienie sądowi możliwości dopuszczenia dowodu z urzędu, ale tylko wówczas, gdyby jego niedopuszczenie skutkować mogło bezzasadnym poniesieniem konsekwencji prawnokarnych przez oskarżonego. Znowelizowany przepis art. 167 § 1 k.p.k. mógłby zatem w zdaniu drugim brzmieć: „Sąd może jednak wyjątkowo dopuścić dowód z urzędu, jeżeli nieprzeprowadzenie dowodu mogłoby skutkować rażącą niesprawiedliwością wyroku na niekorzyść oskarżonego”.
Kwestią fundamentalną, zauważoną przez twórców projektu noweli, jest stosunek rozszerzonej zasady kontradyktoryjności do centralnej zasady procesu karnego wyrażonej w art. 2 § 2 k.p.k., to jest zasady prawdy materialnej. Może się bowiem wydawać – jak wskazano w uzasadnieniu projektu – że sąd, który zdany jest na dowody prezentowane przez strony – orzekać niekiedy będzie w sytuacji braku przekonania co do tego, czy obraz zdarzeń ujawniający się na tle tych dowodów odpowiada prawdziwemu przebiegowi zdarzeń. Tutaj pojawia się kwestia rozumienia zasady, o jakiej mowa w art. 2 § 2 k.p.k. Przepis ów stanowi, że podstawę wszelkich rozstrzygnięć podejmowanych przez organy procesowe powinny stanowić prawdziwe ustalenia faktyczne, a zatem organy te – w tym także sąd – winny zmierzać do tego, by ustalony został prawdziwy stan rzeczy i taki stan stał się następnie podstawą jakichkolwiek reakcji karnoprawnych. Trzeba jednak przypomnieć, że zgodnie z art. 2 ustawy z 20 czerwca 1985 r. o prokuraturze to ona, jako organ nadzorujący działania dochodzeniowo-śledcze innych jednostek, ma strzec praworządności. Prokurator jest przy tym zobowiązany do podejmowania działań należących do zakresu jego zadań, kierując się zasadą bezstronności i zapoznając się z dowodami przemawiającymi tak na niekorzyść sprawcy, jak też na jego korzyść (art. 7 powołanej ustawy). Nie ma zatem żadnych powodów, by twierdzić, że prokurator będzie zainteresowany gromadzeniem w sprawie jedynie tych dowodów, które obciążą przyszłego oskarżonego, w przeciwieństwie do sądu, który będzie poszukiwał zarówno dowodów na korzyść, jak i niekorzyść sprawcy. Gdyby jednak prokurator – nadzorujący, jak wskazano powyżej, działania dochodzeniowo-śledcze innych służb – sprzeniewierzył się swym obowiązkom, zatajając przed sądem dowody przemawiające na korzyść oskarżonego, co należy uznać za stan rzeczy zupełnie wyjątkowy, przepis art. 167 k.p.k. w zaproponowanej wersji pozostawi sądowi swoistą „furtkę” umożliwiającą wprowadzenie takich dowodów do procesu, nawet w braku aktywności oskarżonego i jego obrońcy. Nie ma powodów przy tym, by twierdzić, że sędzia, którego możliwości działania w zakresie pozyskiwania poszczególnych dowodów są znacząco mniejsze aniżeli organów śledczych, lepiej dostrzeże te potencjalne źródła dowodowe, które będą miały być wykorzystywane w sprawie.
Koronnym aksjologicznym argumentem przeciwników proponowanych rozwiązań ustawowych w zakresie regulacji dotyczących wzmocnienia kontradyktoryjności postępowania jest ten, że rolą każdego z organów procesowych, w tym sądu, winno być dociekanie jedynie prawdziwego stanu rzeczy i dekodowanie go za pomocą wszelkich dostępnych środków dowodowych, bez względu na pozycję organu w procesie stosowania prawa. Idea ta pozostaje jednakże – jak dowiedziono powyżej – w oczywistej sprzeczności z rolą sądu, jako organu, który ma w sposób bezstronny przeanalizować przedstawiony mu zarzut i dowody na jego poparcie, nie angażując się po którejkolwiek stronie sporu. Inną kwestią, wymagającą głębokiej analizy doktrynalnej, i to nie tylko na gruncie prawa, ale szerzej, bo na gruncie nauk humanistycznych, w tym filozofii, jest ta, czym w istocie jest owa prawda obiektywna, o której mowa w art. 2 § 2 k.p.k., a która to staje na drodze propozycjom ukształtowania procesu karnego na wzór procesu cywilnego, gdzie na stronie twierdzącej spoczywa ciężar dowodu, a sąd zajmuje pozycję arbitra ważącego racje stron. Odpowiedź na to pytanie nie jest oczywiście prosta i wymagałaby osobnej, znacznie bardziej pogłębionej analizy. W uproszczeniu przyjąć należy, że prawdziwe ustalenia faktyczne to te oddające „rzeczywisty”, „realny” przebieg zdarzeń. Arystoteles tak próbował przybliżać istotę prawdy w swojej Metafizyce: „Powiedzieć, że istnieje, o czymś, czego nie ma, jest fałszem. Powiedzieć o tym, co jest, że jest, a o tym, czego nie ma, że go nie ma, jest prawdą”. Z kolei św. Tomasz z Akwinu, formułując swoją teorię, powiedział, że prawda zachodzi wówczas, „jeżeli to, co jest w naszym intelekcie, jest zgodne z rzeczywistością”. Powyższe definicje korespondują z – jak się wydaje – dominującym wyobrażeniem prawdy jako czegoś, co oddaje rzeczywisty przebieg zajść. Otwarte jednak pozostaje pytanie, czy ktokolwiek, w tym sędzia, z racji ludzkich ułomności jest rzeczywiście w stanie dostrzec wszystkie możliwe aspekty sprawy i wszelkie jej szczegóły? Czy nie jest raczej tak, że owa prawda materialna, o jakiej mowa w art. 2 § 2 k.p.k., w istocie jest swoistym tworem idealnym, pod płaszczykiem którego stara się przemycić konieczność przerzucenia na sąd ciężaru dowodzenia w sprawie. Logicznym błędem w rozumowaniu przeciwników ukształtowania procesu jako starcia racji dwóch równoprawnych stron, bez angażowania arbitra w poszukiwanie argumentów przemawiających za jednym lub drugim stanowiskiem, jest także przyjęcie, że ów arbiter jest w stanie, odrywając się od chęci dowodzenia pewnej wyobrażonej, antycypowanej tezy (dowodowej), zupełnie bezstronnie dążyć do odczytania owej powszechnie akceptowanej i intersubiektywnie obserwowalnej prawdy – jeżeli takowa faktycznie istnieje. Nic bardziej błędnego. Wyobrażenie sędziego o faktycznym, realnym przebiegu zdarzeń dla sprawy istotnych, które nieuchronnie zarysowuje się w toku rozpoznawanej przez niego sprawy, zawsze ukierunkuje dopuszczane przezeń z urzędu dowody, sprawiając, że sędzia ten nieuchronnie przed wydaniem werdyktu będzie z własnej inicjatywy poszukiwał dowodów za z góry przyjmowaną tezą lub przeciw niej. Tymczasem rolą sędziego winno być analityczne, niezaangażowane spojrzenie na sprawę, ograniczone do ważenia poszczególnych racji w świetle zasad logiki, wiedzy i doświadczenia życiowego.
Z kolei słusznie wskazano w omawianym projekcie, że zmiana w zakresie dopuszczalności powoływania dowodów z urzędu musi korespondować z jasną regulacją w zakresie rozłożenia ciężaru dowodu, w myśl starorzymskiej reguły, że nieudowodnienie określonego faktu obciąża twierdzącego (ei incumbit probatio, qui dicit, non qui negat). To w oczywisty sposób determinuje konieczność noweli art. 5 k.p.k., któremu w § 2 projektodawcy nadają brzmienie „wątpliwości, których nie usunięto w postępowaniu dowodowym, rozstrzyga się na korzyść oskarżonego”. Swoistym superfluum jest obecne brzmienie owego przepisu ustawy, w myśl którego niedające się usunąć wątpliwości rozstrzyga się na korzyść oskarżonego. Oczywiste jest bowiem, że skoro wątpliwość może być usunięta na etapie procedowania, to przy uwzględnieniu obecnej zasady działania przez sąd z urzędu nie ma potrzeby sięgania po zasadę in dubio pro reo, a wobec rozstrzygnięcia kwestii na korzyść lub na niekorzyść nie zachodzi wątpliwość, o jakiej mowa w art. 5 § 2 k.p.k. Słuszne jest zatem wyeliminowanie przez projektodawców z art. 5 § 2 k.p.k. sformułowania „niedające się usunąć”. Zastosowany zabieg legislacyjny ma oczywiście za zadanie podkreślenie i tego, że skoro sąd co do zasady nie ma inicjatywy dowodowej, to ciężar nieudowodnienia faktu relewantnego dla sprawy musi spoczywać na tym, kto twierdzi, a więc wnoszącym skargę główną oskarżycielu.
Zupełnie nietrafną propozycją Komisji Kodyfikacyjnej jest natomiast rezygnacja z możliwości oddalania przez sąd wniosków dowodowych stron na podstawie art. 170 § 1 pkt 5 k.p.k., a to wobec zmierzania przez takowe do przewlekłości postępowania. W tym zakresie – jak czytamy w uzasadnieniu projektu – „nie może być bowiem tak, że z jednej strony sąd zdany jest niemal wyłącznie na inicjatywę dowodową stron, z drugiej zaś jest uprawniony do jej ograniczenia z uwagi na spodziewaną przewlekłość postępowania”. Trzeba przy tym zauważyć, że projektodawca nie przewiduje żadnego innego instrumentu dyscyplinowania stron procesu w celu umożliwienia koncentracji materiału dowodowego. Z praktyki orzeczniczej, także autora niniejszego opracowania, wynika, że oskarżony częstokroć nie jest zainteresowany szybkim zakończeniem jego sprawy. Powodów takiego stanu rzeczy jest kilka. Jednym z nich jest choćby chęć uniknięcia uprawomocnienia się wyroku skazującego w okresie próby orzeczonej wcześniej zapadłym judykatem. Oskarżony, mając przed sobą perspektywę obligatoryjnego zarządzenia wykonania uprzednio orzeczonej kary z zastosowaniem środka probacyjnego, o jakim mowa w art. 69 § 1 k.k., a jednocześnie mając świadomość swojej winy i nieuchronnego przegrania sprawy, będzie dążył do przewlekania procesu, składając kolejne wnioski dowodowe, dotyczące także takich źródeł dowodowych i okoliczności, które od początku były mu znane. Pozbawienie sądu jakiejkolwiek możliwości ukrócenia takich praktyk jawi się jako krok nierozsądny. Kierunek nowelizacji winien być tutaj zgoła odmienny. Nie ma bowiem żadnego uzasadnionego powodu, by akceptować sytuację, w której oskarżony, często z pomocą obrońcy, stosuje tego rodzaju obstrukcję, która w konsekwencji może prowadzić do stanu rażąco sprzecznego nie tylko z zasadą ekonomiki procesowej, ale i z zasadami sprawiedliwości i nieuchronności poniesienia przez sprawcę wszelkich relewantnych z punktu widzenia prawa karnego konsekwencji jego postępowania (art. 2 § 1 pkt 4 k.p.k.). Należałoby zatem zastanowić się nad pozostawieniem przewidzianej w art. 170 § 1 pkt 5 k.p.k. podstawy oddalenia wniosku dowodowego, stanowiącej swoisty „wentyl bezpieczeństwa” dla obstrukcyjnych działań oskarżonego. Trzeba przy tym zauważyć, że wzmiankowana podstawa oddalenia wniosku dowodowego jest jak dotąd bardzo ostrożnie wykorzystywana w praktyce orzeczniczej i stanowi swoistą ostateczność w podejmowanych działaniach dyscyplinujących strony. Przy tej okazji, mając na uwadze kompleksowość projektowanej nowelizacji, należałoby się zastanowić nad wprowadzeniem instytucji ustanawiającej swoistą prekluzję dowodową. Zgodnie z art. 366 § 2 k.p.k. przewodniczący rozprawie sędzia winien dążyć do tego, by rozstrzygnięcie nastąpiło, co do zasady, na pierwszej rozprawie głównej. Dla praktyków, na co dzień mających do czynienia z pracą sądów, oczywiste jest, że przytoczony przepis, choć z istoty słuszny, z powodu wadliwego ukształtowania obowiązków stron w zakresie sprzyjania koncentracji materiału dowodowego w zasadzie jest przepisem wyrażającym pewien daleki od rzeczywistości sali sądowej postulat. Jest tak z wielu przyczyn. Przykładową powołano wyżej (kwestia interesu prawnego w przewlekaniu postępowania przez oskarżonego). Dochodzą do tego oczywiście nieco bardziej prozaiczne, jak choćby chęć przewlekania postępowań przez niektórych adwokatów, z powodów, które czytelnikowi same się winny nasuwać. Dlatego też jako konieczne jawi się wprowadzenie na etapie sądowym wspomnianej prekluzji dowodowej, przewidującej, że w razie niezgłoszenia wniosku dowodowego, mimo zakreślenia przez przewodniczącego rozprawie dodatkowego terminu do jego zgłoszenia, przy zaistnieniu możliwości zadośćuczynienia wezwaniu, Sąd może wniosek dowodowy oddalić jako zmierzający do przewlekania postępowania.
Trzeba przy tym pamiętać, że zgodnie z art. 2 § 1 pkt 1 k.p.k. zasadniczym celem procesu karnego ma być wykrycie sprawcy i pociągnięcie go do odpowiedzialności karnej, przy jednoczesnym podjęciu wszelkich starań, by osoba niewinna odpowiedzialności owej nie poniosła. Prawo do sprawiedliwego procesu nie może być jednak utożsamiane z prawem do manipulowania organami państwa, w tym sądami, i z prawem do prokurowania coraz to większych kosztów procesu, których zresztą często oskarżony nie jest w stanie uiścić. Skoro w sposób niebudzący wątpliwości można wykazać, że oskarżony sam ukrywa dowody dla sprawy istotne, nie chcąc ich przedstawić i zmierzając w ten sposób do uniknięcia innych niekorzystnych dlań konsekwencji, nie ma powodu, by w poczuciu lojalności wobec niego sąd oczekiwał, często miesiącami i latami, na możliwość wydania wyroku w sprawie. Tym samym niweczony jest bowiem podnoszony przez tych samych autorów postulat szybkości postępowania, jakże istotny w aspekcie zgodności obecnej praktyki orzeczniczej ze standardami strasburskimi.
Oczywistym następstwem przerzucenia na strony ciężaru dowodu w sprawie i obarczenia ich konsekwencjami nieudowodnienia wywodzonych twierdzeń są natomiast proponowane zmiany w zakresie art. 345 § 1 k.p.k. oraz skreślenie art. 397 k.p.k. Skoro niewykazanie danej okoliczności faktycznej niekorzystnej dla oskarżonego przez oskarżyciela publicznego skutkować będzie w świetle proponowanego brzmienia art. 5 § 2 k.p.k. uznaniem jej za nieistniejącą, nie ma powodu, by sąd, usytuowany w roli bezstronnego arbitra, „zmuszał” oskarżyciela do przedstawiania takich lub innych dowodów na potwierdzenie tez aktu oskarżenia. Zwrócić w tym wypadku należy uwagę na ostatnie zdanie proponowanego § 1 art. 345 k.p.k., w myśl którego: „przyczyną przekazania sprawy (prokuratorowi) nie może być potrzeba poszukiwania dowodów”.
Słusznie także projektodawcy proponują możliwość cofnięcia aktu oskarżenia, która będzie czymś zupełnie innym niż przewidziane obecnie w art. 14 § 2 k.p.k. odstąpienie od oskarżenia. Cofnięcie aktu oskarżenia oznaczać będzie mianowicie konieczność umorzenia postępowania na podstawie art. 17 § 1 pkt 9 k.p.k. z uwagi na brak skargi uprawnionego oskarżyciela. Jest oczywiste, że skoro to na oskarżycielu spoczywać ma ciężar dowodzenia, a inicjatywa dowodowa sądu ma być ograniczona do absolutnego minimum o charakterze gwarancyjnym, nie można dopuścić do kontynuowania procesu, w sytuacji gdy oskarżyciel nie popiera już własnego aktu oskarżenia.
Zdecydowanie pozytywnie należy zaopiniować także propozycję Komisji Kodyfikacyjnej w zakresie nowego brzmienia przywoływanego już art. 374 k.p.k. w kierunku uznania, że prawem, a nie obowiązkiem, oskarżonego jest jego udział w rozprawie (patrz decyzja Europejskiego Trybunału Praw Człowieka z 1 lipca 2004 r. w sprawie Siwak przeciwko Polsce, czy wyrok tegoż Trybunału z 28 lutego 2008 r. w sprawie Demebukov przeciwko Bułgarii), z tym wszak zastrzeżeniem, że za konieczny winien być uznany udział w rozprawie obrońcy oskarżonego, chyba że – jak wskazano powyżej – oskarżony złoży wyraźne oświadczenie, iż z usług takiego obrońcy korzystać nie chce. O ile bowiem udział prokuratora w rozprawie, w związku z rozłożeniem ciężaru dowodu, nie jest konieczny (nieudowodnienie okoliczności faktycznej przez oskarżyciela będzie skutkować rozstrzygnięciem na korzyść oskarżonego w myśl art. 5 § 2 k.p.k.), o tyle brak inicjatywy dowodowej ze strony oskarżonego w poszukiwaniu dowodów przemawiających na korzyść oskarżonego może skutkować dlań poważnymi konsekwencjami. Słusznie przy tym projekt nowelizacji przewidział możliwość uznania obecności oskarżonego za konieczną, jako swoisty „wentyl bezpieczeństwa” umożliwiający sądowi poczynienie pewnych ustaleń faktycznych, np. dotyczących kwestii stanu zdrowia fizycznego i psychicznego oskarżonego. Jako zbędną uznać natomiast należy propozycję wprowadzenia nowej regulacji z § 1a powołanego przepisu, ustanawiającą obowiązek stawiennictwa oskarżonego o popełnienie zbrodni na rozprawie w celu bezpośredniej konfrontacji ze stawianymi mu zarzutami (na oskarżonym o zbrodnię ciążyć ma tutaj obowiązek udziału w czynnościach związanych z odczytaniem zarzutów aktu oskarżenia i przesłuchaniem go). Można się domyślić, że zamiarem projektodawców było doprowadzenie do sytuacji, gdy sprawcy najcięższych przestępstw, przed wydaniem wobec nich wyroku, zostaną niejako przymusowo skonfrontowani przed obliczem sądu ze stawianymi im zarzutami. Z pewnością chodziło o wprowadzenie dodatkowego „zabezpieczenia” przed ewentualnym pominięciem istotnego dla sprawy dowodu, bądź też depozycji, jakie mogłyby pochodzić wyłącznie od samego oskarżonego. Owa nadmierna dbałość o takiego oskarżonego wydaje się jednak zbędna. Po pierwsze, będzie on korzystał – co postuluję wyżej – z obowiązkowej pomocy obrońcy, po drugie, Sąd dysponuje przewidzianą w § 1 możliwością uznania obecności oskarżonego za obowiązkową i sprowadzenia go na rozprawę, co – jak się wydaje – dostatecznie zabezpieczy możliwość usunięcia ewentualnych wątpliwości składu orzekającego. Jako celowe i oczywiste rozwiązanie należy z kolei ocenić możliwość odczytania wyjaśnień oskarżonego, gdy ten na rozprawę nie stawił się.
Skoro na stronach spoczywać ma ciężar dowodzenia przedstawianych przez nie tez, od początku należy możliwie szeroko pouczać podejrzanego, a potem oskarżonego, o przysługujących mu prawach i konsekwencjach biernego zachowania w trakcie rozprawy, w tym niestawienia się na nią. Słusznie zatem projektodawca wskazuje na konieczność rozbudowanego udzielania stosownych pouczeń w tym zakresie (art. 300 k.p.k. oraz art. 386 § 1 k.p.k.). Tylko bowiem strona w pełni świadoma swoich praw i obowiązków i korzystająca na bieżąco z pomocy fachowego obrońcy może skutecznie prezentować w procesie swoje racje.
Pozytywnie należy także ocenić kierunek proponowanych zmian dotyczących wzmocnienia zasady kontradyktoryjności postępowania na etapie odwoławczym. W tym zakresie zasadne jest przede wszystkim przyjęcie założenia, że każdy podmiot (a nie, tak jak dotąd, jedynie tzw. podmiot fachowy) skarżący orzeczenie wydane przez sąd pierwszej instancji powinien nie tylko wskazać zaskarżone rozstrzygnięcie lub ustalenie oraz podać, czego się domaga, ale także „sformułować zarzuty stawiane rozstrzygnięciu” (art. 427 § 1 k.p.k. w nowym brzmieniu). W obecnym stanie prawnym, gdy środek odwoławczy nie pochodzi od podmiotu fachowego, w praktyce może się on ograniczać do wskazania zaskarżonego rozstrzygnięcia oraz podania, czego domaga się skarżący. To wystarcza dla zainicjowania tzw. „totalnej” kontroli instancyjnej zaskarżonego orzeczenia. Sąd odwoławczy w praktyce staje się ponownie sądem pierwszej instancji, na nowo badającym wszelkie aspekty sprawy, co mając na uwadze fakt niestykania się bezpośrednio przede wszystkim z osobowymi źródłami dowodowymi, sprawia, że wyłącznie w oparciu o lekturę akt sprawy wydaje on swój własny wyrok, próbując dostrzec, co można byłoby zrobić inaczej, odrywając się całkowicie od granic zaskarżenia i podniesionych zarzutów. Nie taka winna być tymczasem rola sądu ad quem, który powinien jedynie kontrolować prawidłowość procesu decyzyjnego sądu pierwszej instancji przedstawionego w pisemnym uzasadnieniu z punktu widzenia zasad wiedzy, logiki i doświadczenia życiowego, nie zaś zastępować ten sąd w procesie ustalania stanu faktycznego i stosowania prawa. Ewentualny brak umiejętności wyartykułowania swoich racji przez oskarżonego winien być sanowany koniecznością postulowanego przez autora opracowania występowania w sprawie fachowego obrońcy (o czym wcześniej). Należy przy tym wskazać, że sąd odwoławczy w dalszym ciągu dysponować ma przecież możliwością zmiany orzeczenia na korzyść oskarżonego lub jego uchylenia, niezależnie od granic zaskarżenia i podniesionych zarzutów, gdyby utrzymanie go w mocy skutkować miało rażącą niesprawiedliwością (art. 440 k.p.k.). Powyższe rozwiązanie, w zakresie którego żadne zmiany nie są proponowane, dostatecznie zabezpiecza możliwość ochrony interesów oskarżonego w sytuacji nieporadności jego samego bądź też reprezentującego go obrońcy.
Na koniec stwierdzić należy, że proponowane przez Komisję Kodyfikacyjną zmiany w zakresie dotyczącym wzmocnienia, a raczej należało by rzec wprowadzenia do tego postępowania zasady kontradyktoryjności, należy ocenić bardzo pozytywnie. Projektodawca przedstawił kompleksową i spójną propozycję zmian w kierunku uaktywnienia stron postępowania, uczynienia ich odpowiedzialnymi za wynik procesu i przesunięcia sądu na właściwą mu pozycję arbitra w sporze, nie zaś jego strony, zaangażowanej w poszukiwanie dowodów na obronę tezy aktu oskarżenia. Postulowane w tym zakresie zmiany – wbrew twierdzeniom ich przeciwników – nie pozostają w sprzeczności ze standardami nowożytnego procesu karnego, a wręcz przeciwnie, przywracają właściwą rolę poszczególnym jego aktorom, przy zachowaniu zasady, że to urząd oskarżycielski ma wykazać oskarżonemu winę przed niezawisłym i bezstronnym sądem, nie zaś ów sąd. Jak słusznie wywodzi przy tym Europejski Trybunał Praw Człowieka, podstawowym aspektem prawa do rzetelnego procesu jest kontradyktoryjność postępowania karnego, włącznie z elementami postępowania związanymi z procedurą karną, oraz równość broni pomiędzy oskarżeniem a obroną. Prawo do kontradyktoryjnego procesu oznacza w sprawach karnych, że zarówno oskarżenie, jak i obrona muszą mieć zagwarantowaną możliwość dowiedzenia i ustosunkowania się do twierdzeń oraz dowodów przedstawionych przez stronę przeciwną. Zasada równości środków zawiera zaś w sobie fundamentalne prawo do kontradyktoryjności postępowania karnego (wyroki z 16 lutego 2000 r. w sprawie Rowe i Davis przeciwko Wielkiej Brytanii oraz z 25 marca 1998 r. w sprawie Belziuk przeciwko Polsce).
Owa równość broni i tak pozostaje zachwiana wobec faktu, że jedna ze stron postępowania dysponuje całym aparatem państwowym w celu dowodzenia swych racji, podczas gdy druga takich możliwości nie posiada. O ile zatem zasadne jest umożliwienie sędziemu sięgnięcia z urzędu po dowód, który miałby zapobiec wydaniu niesprawiedliwego rozstrzygnięcia przeciwko oskarżonemu, o tyle nie ma powodów, by sąd wyręczał organy dochodzeniowo-śledcze, poszukując dowodów winy oskarżonego, zwłaszcza że organy te na bieżąco śledzą przebieg procesu i mogą stosownie na ów przebieg reagować, zgłaszając stosowne wnioski i postulując podjęcie określonych czynności.