Zainstaluj aplikację Palestra na swoim urządzeniu

Palestra 9/2014

Konrada Bielskiego przypadki i tajemnice...

Udostępnij

K onrad Bielski – poeta i adwokat, członek Izby Adwokackiej w Lublinie, dziekan jej Rady w latach 1955–1956–1959, wybrany na fali październikowej odwilży, delegat na pierwszy po II wojnie Zjazd Adwokatury, był osobą szczególnego formatu. Czterdzieści cztery lata, jakie upływają od śmierci tej postaci, znaczącej w dziejach literatury, kultury polskiej i historii adwokatury, zdają się być wystarczającym powodem dla przypomnienia jego życia i dzieła. Tak jego niepowtarzalność opisywał adw. I. Bieniaszkiewicz: „Ludzie wyrastający ponad przeciętność, a więc niezwykli, odmienni tak w ocenach, jak i w próbie opisania, wymykają się spod utartych określeń. Właśnie Konrad Bielski, adwokat i literat, jednoznacznym charakterystykom się nie poddaje. Chwalono go i krytykowano. Budzi uznanie u jednych, niechęć – u innych z tego samego powodu: niecodziennego sposobu bycia. Szeroka dusza kresowa, pański gest i rabelesowskie poczucie humoruI. Bieniaszkiewicz, Konrad Bielski, jaki był (1902–1970), „Palestra” 1988, nr 7, s. 149–154, przedruk w: Szkice o dziejach adwokatury lubelskiej, Lublin 2009, pod red. P. Sendeckiego. Tamże wspomnienie o K. Bielskim pióra adw. M. Bielskiego pt. Flirt z Temidą. Adw. Ireneusz Bieniaszkiewicz był aplikantem adw. K. Bielskiego, a w latach 1989–1992 dziekanem ORA w Lublinie, członkiem NRA wielu kadencji. K. Bielski był stryjem adw. Mieczysława Bielskiego, szanowanego i lubianego członka izby lubelskiej, a po zmianach administracyjnych – siedleckiej..

Niewątpliwie zapisał się Konrad Bielski w pamięci dwóch środowisk, począwszy – pro domo sua – od adwokackiego, po literackie, i to nie tylko lokalne – lubelskie. Jako poeta – niezbyt płodny, a jako prozaik – autor kilku tomików wspomnień, wrył się jednak głęboko w historię środowiska twórców kultury Lublina: był inspiratorem wielu poczynań literackich i teatralnych, wydawcą i redaktorem ambitnych periodyków literackich, krytykiem teatralnym, opiekunem twórców rozpoczynających żywot pisarski, wśród których – najsłynniejszy poeta lubelski – Józef Czechowicz – podkreślał wpływ starszego kolegi na jego dzieło poetyckie. Bielski utrzymywał więzi przyjaźni lub znajomości ze wszystkimi ludźmi pióra ówczesnego Lublina – W. Gralewskim, S. Grędzińskim, K. A. Jaworskim, rodziną Arnsztajnów, ks. L. Zalewskim, z którymi zakładał Związek Literatów Polskich w Lublinie, a także z literatami warszawskimi – W. Broniewskim, J. Sternem, A. Rudnickim, A. Watem, M. Kuncewiczową i wieloma innymi, spotykanymi w ukochanym przez niego Kazimierzu DolnymPo II wojnie Bielski mniej pisał wierszy, a częściej prozę wspomnieniową, m.in. tom pod tytułem Spotkania z Kazimierzem, Lublin 1965, w którym znalazły się portrety wielu osób związanych z tym magicznym miasteczkiem (m.in. M. Kuncewiczowej, artystów malarzy B. Cybisa, Z. Kononowicza, A. Michalaka, T. Pruszkowskiego, J. Wydry, architekta K. Sicińskiego).. Wyrazem uznania lublinian dla poety-adwokata stało się nadanie jego imienia jednej z ulic miasta.

Obraz swej drogi życiowej zawarł Konrad Bielski w tomiku prozy pamiętnikarskiej Most nad czasem. We wspomnieniach obecny jest także w wielu publikacjach naukowych, memuarach pisarzy tej epoki i platformach medialnych, zajmujących się literaturą i historią kultury XX wiekuZob. artykuły na stronie www.teatr.nn w opracowaniu T. Pietraszewicza, U. Gierszon, Konrad Bielski jako współtwórca lubelskiego ruchu literackiego w dwudziestoleciu międzywojennym. Charakter autobiograficzny w dużym stopniu ma też książka pt. Most nad czasem, Lublin 1963. . Postacią dziekana Bielskiego udało mi się zainteresować Oddział TVP w LublinieSzczególną rolę odegrał dyrektor Oddziału TVP T. Rakowski, który podjął decyzję o wyprodukowaniu filmu, a także autor filmu A. Kulik oraz osoby w nim występujące, m.in. E. Łoś – kierownik Muzeum Literackiego im. Józefa Czechowicza, red. A. L. Gzella, adw. Mieczysław Bielski., który przy wsparciu Okręgowej Rady Adwokackiej w Lublinie zdecydował się wyprodukować dla TVP Historia film pod tytułem Niepokorny – rzecz o Konradzie BielskimPremiera filmu, następnie wielokrotnie emitowanego w TVP, odbyła się 20 października 2011 r. w sali Unii Lubelskiej Muzeum Lubelskiego na Zamku, uświetniając uroczyste ślubowanie adwokackie. . Literacki, przede wszystkim, wymiar tego fil­mu pomija siłą rzeczy wiele z uwikłanego w sprzeczności życia i charakteru naszego protagonisty, w którym nonkonformizm, przeciwstawianie się uznanym autorytetom, skłonność do ułańskich szarż, graniczących z sarmackim sobiepaństwem, zamiłowanie do uciech życia, spotykały się z typowym dla rasowego adwokata poszukiwaniem konsensusu, umiaru, a także z umiejętnością przystosowania się do warunków otoczenia, ich akceptowania, a nawet aktywnego włączania się w nurt oficjalnego życia, także w okresie tzw. Polski Ludowej.

Dostępność materiałów biograficznych zwalnia z obowiązku przytaczania pełnego curiculum vitae tego wybitnego człowieka. Poprzestanę zatem w tym eseju na przypomnieniu niektórych epizodów z jego życia, opowiedzeniu o obliczu tej szczególnej postaci, która nie poddawała się presji rzeczywistości, prądom literackim, naciskom politycznym czy ideologiom. Ciekawe zdaje się być pochylenie się nad Konradem Bielskim jako adwokatem, tak w wymiarze wykonywanego zawodu, jak i z szerszej perspektywy powołania adwokatury, a także wyjaśnienia kulisów sensacyjnej sprawy opisanej w pitawalu K. Bielskiego pod tytułem Tajemnica kawiarni „U AktorówK. Bielski, Tajemnica kawiarni „U Aktorów”. Z notatnika obrońcy, Wydawnictwo Lubelskie 1970..


Niepokorny – pierwszy człon tytułu filmu o Konradzie Bielskim – przywodzi na myśl młodzieńcze dzieje życia, które przebiegały w atmosferze pierwszej wojny światowej, rewolucji i wojny bolszewickiej oraz budowania zrębów świeżo odzyskanej niepodległości. Czasy te naznaczone były przewartościowaniami we wszystkich sferach życia. Upadkowi dotychczasowego ładu społeczno-politycznego towarzyszyło powstawanie nowych idei, ferment w literaturze, sztukach plastycznych i muzyce tego okresu. Idealistycznym nadziejom na lepszy świat „szklanych domów”, neoromantycznej jeszcze proweniencji, przeciwstawiano programy głoszące bądź to odrzucenie tradycji i patrzenie w przyszłość (futuryzm), bądź – właściwy dla Awangardy Krakowskiej – kult współczesnej cywilizacji (słynne 3 x M – miasto, maszyna, masy), z programowym antysentymentalizmem i antyromantyzmem (Zwrotnica). W opozycji do skamandrytów, ale także w pewnym stopniu do futurystów, ekspresjonistów i Zwrotnicy, rodziła się Druga Awangarda, w której swoje poczesne miejsce, obok i niezależnie od wileńskich żagarystówW grupie Żagary w Wilnie skupieni byli m.in. C. Miłosz, T. Bujnicki, A. Rymkiewicz. , znalazło środowisko literackie Lublina, kształtujące się od początku Dwudziestolecia. Konrad Bielski odegrać w nim miał znaczącą rolę – u zarania nowych prądów i zjawisk – niewolną od zawirowań i zdarzeń na miarę skandali, toutes proportions gardées tamtych czasów, zderzania się z dominującą tradycyjną mentalnością, pewną zaściankowością, obskurantyzmem i drobnomieszczańskim prowincjonalizmem. Młodzi, a wśród nich Bielski, swą aktywnością twórczą wsadzali kij w mrowisko, wywołując nierzadko ostre, a nawet niebezpieczne dla siebie reakcje. Atmosferę tych lat opisała U. Gierszon, wskazując, że „w pierwszym dziesięcioleciu wolnej Polski ogłaszano nowe prądy, nowe style i mody, presja nowoczesności była widoczna w każdej dziedzinie życia. (...) Atmosfera gwałtownego przyspieszenia, nieustanna aktywność i «bycie na bieżąco» tworzyły klimat oszałamiającej prędkości w kulturze międzywojnia. Powstawały czasopisma, programy i manifesty artystyczne. Ton nadawali młodziU. Gierszon, Konrad Bielski, która opisując lubelskie środowisko, podała: „Głównym kryterium przynależności do awangardy lubelskiej w opracowaniach międzywojennych przyjmowany był składnik emocjonalno-biograficzny, przywiązanie do Lublina jako miejsca pochodzenia i centrum działania. Była ona w porównaniu z awangardą wileńską zjawiskiem mniej jednolitym, bez czytelnego programu, jednak o wielu indywidualnościach. Zrąb pierwszej fali awangardy w Lublinie tworzyli poeci: Konrad Bielski, Józef Czechowicz, Wacław Gralewski (także prozaik, publicysta, dziennikarz), Stanisław Grędziński oraz Czesław Bobrowski, teoretyk i krytyk. To oni tworzyli pismo i grupę, które stały się ważnym ogniwem poetyckiego nowatorskiego ruchu w kraju. (...) przeważnie przy omawianiu tak zwanej «szkoły Czechowicza» lub jego okresu warszawskiego, do awangardy lubelskiej zaliczani są oprócz Konrada Bielskiego także: Henryk Domiński, Wacław Iwaniuk, Czesław Janczarski, Józef Łobodowski, Bronisław Ludwik Michalski, Wacław Mrozowski, Jan Piętak, Jerzy Pleśniarowicz (...)”. .

Bielski jako młody człowiek, który po dramatycznych przejściach, typowych dla uciekinierów z Kresów Wschodnich, utracie przez jego rodzinę podstaw bytu materialnego, osobistym doświadczeniu terroru bolszewickiego, znalazł się w Lublinie, jeszcze w gimnazjum zasłynął udziałem w międzyszkolnym przedsięwzięciu literackim w formie pisma pod nazwą „Młodzież”. Związane było z Organizacją Młodzieży Narodowej, wbrew nazwie niemającej nic wspólnego z endecją, a sytuującą się gdzieś między lewicą i prawicą. Bielski objął redakcję pisma po jej pierwszym szefie Wacławie Gralewskim, później znanym literacie, którego władze szkolne (ksiądz-dyrektor Gostyński) zmusiły groźbą relegowania ze szkoły do rezygnacji.

Tak o tym pisał w Moście nad czasemK. Bielski, Most nad czasem, s. 47–48: „(...) drugi numer «Młodzieży» był chyba bardziej bojowy niż pierwszy. Nie szczędziliśmy ostrych przytyków naszym wychowawcom i w ogóle treść artykułów odbiegła znacznie od oficjalnie przyjętego kierunku w szkołach. Gralewski ukrył się pod pseudonimem, a nazwiskiem podpisywał tylko wiersze, z uwagi na grożące mu niebezpieczeństwo. (...) Moje stanowisko redaktora tego pisma, choć budziło podziw wśród kolegów, nie znalazło aprobaty w gronie pedagogów. Czułem, że nad głową moją zbierają się chmury i lada moment spadnie grom. (...) W kilka dni po wydrukowaniu drugiego numeru znalazłem się przed obliczem dyrektora. Dyrektor Strzembosz trzymał w ręku nieszczęsną «Młodzież» i patrzył z wyraźnym niesmakiem to na mnie, to na zadrukowane kartki... Kariera redaktorska szybko się skończyła”. Wśród piszących do tego pisma znaleźli się później silnie związani z Bielskim – W. Gralewski, C. BobrowskiO Bobrowskim pisał Bielski: Był on najodważniejszym i najbardziej zaangażowanym publicystą naszego organu, (Most nad czasem, s. 48). C. Bobrowski, prawnik i ekonomista, tak w Dwudziestoleciu, jak i w czasach PRL będzie odgrywał znaczącą rolę, choć niewolną od trudno wytłumaczalnych meandrów [prezes CUP 1945–1948, autor planu trzyletniego, odsunięty, a po 1956 wiceprzewodniczący Rady Ekonomicznej przy Radzie Ministrów (do 1963), prof. UW do marca 1968 r., wykładowca na Uniwersytecie Paris La Sorbonne, ekspert ONZ, przewodniczący Konsultacyjnej Rady Gospodarczej 1981–1987, członek Rady Konsultacyjnej przy Przewodniczącym Rady Państwa PRL Wojciechu Jaruzelskim 1986–1990, poseł do KRN, na Sejm Ustawodawczy, członek PPS, następnie PZPR]. i inni. Ważne było, że na łamach „Młodzieży” Bielski zadebiutował swoją poezją oraz rozszerzył grono przyjaciół literackich, towarzyszących mu przez kilkadziesiąt lat.

Kolejną, jak pisał, „przygodą literacką” było  pismo pod nazwą „Lucifer”, a „inicjatywa wydawania pisma powstała wśród studentów Uniwersytetu Lubelskiego”, jak wówczas określano KUL. Z „Luciferem” wiąże się głośne wydarzenie, które odbiło się szerokim echem w prasie lubelskiej i warszawskiej, a trafiło nawet do prasy francuskiej i amerykańskiej. Wywołało także dwie interpelacje poselskie, wygłoszone w imię – dziś powiedzielibyśmy – wolności słowa, wolności ekspresji. Niewiele brakowało, by Bielski swe uczestnictwo w piśmie „Lucifer” przypłacił nie tylko wyrzuceniem z Wydziału Prawa KUL, ale także skazaniem za przestępstwo. Już sama nazwa pisma, jeszcze przed wydaniem pierwszego numeru, w tradycyjnie klerykalnym środowisku bulwersowała:

„Pewne koła zasugerowały się tą nazwą i spodziewały się od nas wypowiedzi antyreligijnych i bezbożniczych. Właściwie, nazywając tak to pismo, redaktorzy jego nie zamierzali godzić w czyjeś uczucia religijne, lub podejmować specjalnej propagandy wolnomyślicielskiej. Ten tytuł po prostu nam się podobał. Lucifer – to niosący światło, nazwa gwiazdy zarannej, ale i anioł zbuntowany. Wiedzieliśmy wprawdzie, że istnieje system filozoficzny, wyrosły z kabały, zwany luciferyzmem, który u nas kultywował poeta Tadeusz Miciński, lecz nie zamierzaliśmy systemu tego uprawiać, ani rozpowszechniać w naszym piśmie. Tak było naprawdę. Jednak po przeczytaniu pierwszego numeru można było sądzić inaczejK. Bielski, Most nad czasem, s. 93..

Pisząc te słowa, Bielski miał na myśli przede wszystkim swój wiersz pod tytułem Dytyramb szatańskiWiersz ten brzmiał: „Patrz – oto idą tłumy znowu na Golgotę/Na Boga. Cóż się stało. Chrystus śmiał się z krzyża./ Trwogą zdjęci uczniowie zanosili skargi/do Ojca. Piotr przerażon zaparł się raz czwarty./Łotr na krzyżu odwilżyć chciał spieczone wargi/wina pełen roztruchan podały mu czarty./Trzeciego dnia zmartwychwstał Judasz Iskariota /i poszedł do Emaus, gdzie chciał spotkać Pana./W wieczorniku zebrała się miejska hołota/śpiewali dzikie pieśni, hulali do rana./Magdalena swe piersi jędrne w błędnym szale/krwawiła, skruchę czyniąc u stóp Kajfasza./A Tomasz nawet nie chciał wierzyć wcale/i sprawdzał siną pręgę, na szyi Judasza./Na ziemię z nieba upadł całun obłąkańczy./Hejże! będziemy pląsać. Niech zabrzmią tympany./Patrz – nawet stare słońce cieszy się i tańczy./Niebiosa oszalały. Sam Bóg jest pijany./...Zbudź się Piotrze. Z tajemnic już spada zasłona./Zagroź wzrokiem zamglonym bezmyślnie i wiernie./ Uwierz wreszcie Tomaszu. Patrz – Chrystus nie kona,/Wyrwał gwoździe i z głowy swojej zrzucił ciernie/Śmiej się Matko Bolesna, tak jak Syn się śmieje./Józefie, w górę kielich, porzuć warsztat pracy./Niewiasty, niech wasz taniec zbudzi Galileję,/W wieczerniku już przecież ucztują pijacy./Magdaleno, rozpłomień pocałunków żary,/wylej na biesiadników wonności amforę./Rzesze, tłumy, uczniowie szalejcie bez miary./Przeklinajcie-że miłość, cnotę i pokorę./Tan wasz dziki, obłędny piekła nie zatrwoży,/Nie oślepi Duch Święty światła manifestem./Nie. przeklnie was Jehowa, nie zbawi Syn Boży/Bogów nie ma, zła nie ma, was nie ma. Ja Jestem”.: jego strofy stały się powodem wielkiego skandalu, chociaż i kilka innych utworów przyczyniło się do ostrych ataków na pismo. Tak było z wierszem J. Lipki Inwokacja, w którym autor zwracał się do Lucifera jako do „światłodawcy, pierwszego twórcy sztuki” i formułował wezwanie: „w nas się reinkarnuj, Agni – Luciferze”. W innym jeszcze wierszu W. Gralewski opisał „kuszenie Chrystusa, które zdaniem poety trwa wiecznie, przy czym sam Chrystus był pokazany jako zbolały i umęczony, a Szatan odgrywał rolę raczej zwycięzcy i tryumfatoraK. Bielski, Most nad czasem, s. 94.. Jakkolwiek dzisiaj wiersze te, jak się zdaje, nie wywołałyby tak ostrych reakcji, zarzucających im antyreligijność, antyklerykalizm czy szarganie świętości. Przeciwnie, obecnie odczytane zdają się pozostawać niedaleko nurtu przekornie pisanych opowiastek przez Marka ZającaChodzi o satyryczne felietony M. Zająca w „Tygodniku Powszechnym”, pt. Listy starego diabła.. Jednak w 1921 roku zrodziły silne emocje, ostre wystąpienia krytyczne, a przede wszystkim doprowadziły do konfiskaty całego (nie do końca) nakładu oraz wszczęcia przez prokuratora postępowania karnego, skierowanego przeciwko Bielskiemu i innym autorom wierszy. Oskarżyciel publiczny w poezji dopatrywał się przestępstwa bluźnierstwa, zagrożonego karą od 2 do 6 lat więzienia (art. 73 ówczesnego k.k.).

Jak relacjonował K. Bielski, pomimo niedostępności skonfiskowanego pisma (ok. 100 egzemplarzy zostało ukrytych i rozpowszechnionych nielegalnie) wielu obrońców tzw. „szerokich rzesz wierzących”, opierając się na „domysłach, plotce i prasie endeckiej”, a nie na znajomości tekstu, atakowała autorów, którym dodatkowo zarzucano, że są wyrodnymi studentami KUL. Znaleźli się jednak obrońcy wolności słowa i sumienia, a wśród nich „Głos Warszawy” redagowany przez S. SzpotańskiegoCytowany przez T. Pietraszewicza W. Gralewski przytaczał artykuł Szpotańskiego pt. Represje prasowe, w którym napisano: „Grono młodzieży w Lublinie rozpoczęło wydawnictwo miesięcznika literackiego, pt. «Lucifer». Rzecz młodzieńcza, miejscami pretensjonalna i napuszona, miejscami zawiera ziarna mogących rozwinąć się i dojrzeć talentów. W każdym razie jest ona charakterystyczna dla fermentów ogarniających młode pokolenie. (...) może społeczeństwo zainteresowałoby się «Luciferem», jako przejawem jednego z prądów nurtujących naszą młodzież, może przy świetle dziennym pod uderzeniem krytyki stężałyby i wyrosły młode siły z pożytkiem dla kraju i sztuki. Niestety, okazało się to rzeczą niemożliwą. Na straży twórczości w Polsce stanął prokurator i policjant. Oni roztoczyli opiekę nad sztuką, oni wzięli w kuratelę literaturę”., z tego powodu również skonfiskowany. Rozgłos nadany sprawie, w tym także – dość przypadkowo – za granicąInformacja o konfiskacie i postępowaniu karnym trafiła do francuskiego pisarza Nicolasa Beauduine’a, który na łamach pisma „La vie de Lettres” opisał sprawę Lucifera i – jak pisał Bielski – „prawdopodobnie tą drogą wieść przedostała się za ocean (...) jakżeż potwornie zniekształcona (...) W Stanach Zjednoczonych kilka pism zamieściło artykuły informujące czytelników o tym, że na terenie KUL w Lublinie powstała sekta satanistów, która w murach tej szanownej akademii sprawuje swe niecne praktyki ku czci Lucifera. Cechą charakterystyczną tej sekty jest to, że należą do niej wyłącznie ludzie związani ze sztuką, a więc literaci, plastycy itp. Ostatnio miały nawet miejsce aresztowania w związku z ogłoszeniem bluźnierczego hymnu do Lucifera”, Most nad czasem, s. 100., spowodował, że sprawa, wbrew obawom inkryminowanych autorów, została głęboko schowana na spód szafy prokuratorskiej, doczekując amnestii w roku 1922. K. Bielski wspominał, że rektor KUL ks. Idzi Radziszewski „uznał, że historię tę należy przemilczeć, a nawet zatuszować... Uniwersytet chwalił się tolerancją i za przykład stawiał «Lucifera»Ibidem, s. 99..

Ten pierwszy kontakt z wymiarem sprawiedliwości, zakończony umorzeniem postępowania, dla młodego studenta prawa KUL, który miał się stać w przyszłości znanym obrońcą w poważnych sprawach karnych, nie zamknął drogi dalszej edukacji prawniczej. A mogło stać się inaczej, choćby tak, jak w przypadku innego znanego poety lubelskiego z kręgu Bielskiego i Czechowicza, również studenta prawa – Józefa Łobodowskiego: 10 lat później, w 1932 roku, został wydalony z KUL z wilczym biletem w związku z postępowaniem sądowym za obrazę moralno-obyczajową i działalność polityczną, o czym słów kilka poniżej.


Odnosząc się do działalności redaktorsko- ‑wydawniczej Bielskiego, wspomnieć należy również jego udział w powstaniu pisma „Reflektor”, które ukazywało się w latach 1923– 1925. W piśmie spotkali się dobrzy znajomi z poprzednich przedsięwzięć wydawniczych – pisarze K. A. Jaworski, T. Bocheński, C. Bobrowski, J. Czechowicz, W. Gralewski i S. Grędziński. Z czasem zaczęto – bardzo zróżnicowanych stylistycznie i programowo autorów – nazywać grupą „Reflektora”. Pismo i grupa nie manifestowali szczególnego oblicza programowego, nie wsławili się skandalami, jak to było w przypadku „Lucifera”, chyba że za taki uznać swoisty manifest Bielskiego, który jako redaktor „Reflektora” zamieścił na jego łamach, a w którym napisał: „Przekreślamy spuściznę duchową Słowackiego. Zjadaczy chleba w mordę bić, jeżeli ich w aniołów przerobić nie możnaCytuję za: M. Derecki, Mój Kazimierz, Lublin 1999, s. 75, gdzie autor skomentował, że „obrazoburcze hasło rzucone przez «Kondzia» [tak powszechnie nazywali go przyjaciele i dobrzy znajomi – przyp. P. S.] na łamach «Reflektora» – w 1924 r. – zapewne przyprawiłoby gombrowiczowskiego profesora Pimkę o zawał serca”. Rodzi to zaś inny komentarz, że na długo przed Ferdydurke (napisanym w 1937 r.) Bielski poruszał motywy tak wyraziście ujęte przez Gombrowicza.

Bielski podejmował także inne inicjatywy wydawnicze, jak „Biblioteka Reflektora”, dodatek literacki do „Przeglądu Lubelsko-Kresowego”. Wraz z Janem Arnsztajnem pisał cieszące się powodzeniem Szopki, których bohaterami były znane postacie tego czasu. Lalki do jednej z Szopek wykonał Władysław Daszewski, zaprzyjaźniony z Bielskim, słynny już w latach trzydziestych scenograf wielu teatrów warszawskich i lwowskich, a po wojnie m.in. Teatru NarodowegoW. Daszewski współpracował ze wszystkimi wielkimi polskiego teatru (L. Schillerem, A. Zelwerowiczem, W. Horzycą, E. Wiercińskim, E. Axerem i in.), a jego scenografie weszły do historii teatru przed- i powojennego: nawet w czasach socrealizmu potrafił sobie radzić – mimo spełniania ideowych oczekiwań co do realistycznej treści scenografii, odrealniał ją, stosując wyszukaną kolorystykę i formę, co podsumowywano: „Łącząc realizm treści z obcymi doktrynie socrealistycznej, tak ścisłymi rygorami formalnymi Daszewski dystansował się od niej” (pogląd Agnieszki Koecher-Hensel). Był też profesorem warszawskiej ASP. . Interesujących postaci wokół Bielskiego nigdy nie brakowało, a wielu z nich, jak wspomniany W. Daszewski czy C. Bobrowski, T. BocheńskiT. Bocheński – ojciec pisarza Jacka Bocheńskiego – był polonistą, filologiem klasycznym, nauczycielem w gimnazjum im. S. Staszica w Lublinie (później Nowodworskiego w Krakowie) i on – według wspomnień przyjaciela K. Bielskiego adw. Andrzeja Modrzewskiego – dojrzał w Bielskim poetę (podaję za: Czechowicz – w poszukiwaniu ukrytego miasta, s. 23, „Scriptores” 2006, nr 30, Teatr NN, Lublin). Bielski opisał ciepło postać Bocheńskiego we wspomnieniach Most nad czasem, s. 102–104. Tamże również wspomina o swej przyjaźni z W. Broniewskim, kontaktach z J. Sternem, B. Jasieńskim – tamże, s. 139–140., J. Czechowicz, W. Broniewski, A. Stern, B. Jasieński – osiągnie ogólnopolską pozycję.

Godne zauważenia, że pismo „Reflektor” stało się miejscem debiutu literackiego Józefa CzechowiczaBielski pisał o debiutanckim opowiadaniu Czechowicza pt. Opowieść o papierowej koronie, że „gdy po latach czytam znów ten utwór, widzę, że już wtedy był tu, in statu nascendi, cały przyszły Czechowicz. Nawet jego swoiste obsesje seksualne”, Most nad czasem, s. 137., przez Bielskiego silnie wspieranego, najwybitniejszego poety z grona w nim publikujących. Zanim Bielski z nim się zaprzyjaźnił, silne więzi łączyły go ze Stanisławem Czechowiczem, starszym bratem Józefa, uczestnikiem I wojny, legionistą internowanym w Szczypiornie, uczestnikiem wojny 1920 roku z bolszewikami, odznaczonym orderem Virtuti Militari, nauczycielem łaciny w Gimnazjum Arciszowej, przedwcześnie zmarłym w 1925 roku. We wspomnianym gimnazjum ze Stanisławem Czechowiczem pracował początkujący naukowiec-polonista Julian Krzyżanowski, również znajomy Bielskiego. Po latach napisze wstęp do FraszekJ. Czechowicz, Fraszki, Lublin 1976. Józefa Czechowicza, w którym wspomni o „Reflektorze”, o „Konradzie Bielskim, który po debiucie literackim przerzucił się do adwokatury i osiadł w Krasnymstawie, miejscowości, w której dowcip poety doszukał się źródeł czerwonego winaIbidem, s. 10–11.. „Dowcip poety” Krzyżanowski dostrzega we fraszce Czechowicza pt. O Bielskim, w której czytamy:

„A witajże nam, witaj, miły Konradynie, /a żegluj do kompanów po tym krasnym winie,/bo wiadomo powszechnie, że w śnie czy na jawie,? przebywasz w niedalekim Krasnym wina stawie”.

Trzeba powiedzieć, że Bielski nigdy nie stronił od dobrego jedzenia i trunków, spożywanych w otoczeniu przyjaciół: owym trunkom poświęcił słynną OdęOda do wina dedykowana przez Bielskiego Stefanowi Jaraczowi, tekst zob. http://teatrnn.pl/leksykon, wygłaszaną często w towarzystwie, dla zabawy i podkreślenia przeżyć alkoholowego konesera. Radości ze spotkań z innymi, rozmowy... te małe codzienne, jak i te poważne, głębokie, będą powracać we wspomnieniach o Bielskim, zawsze jednak w entourage’u biesiadowania. Nierzadko pora na obiad czy kolację w dobrym towarzystwie zakłócała proces twórczy: w wierszu Cofam się cofam w pół drogiWiersz opublikowany w: Kazimierz vel Kuzmir. Miasteczko różnych snów, Lublin 2006 Bielski pisał:

„(...) Dzień cały noszę w sobie/Mnóstwo wierszy i fragment powieści./Chciałbym to wszystko napisać/W tym małym mieście./

Lecz zaledwie tłoczyć się zaczną/Asonanse i aliteracje –/Zawsze wtedy jest pora na obiad,/ Lub na kolację”.

Oprócz strawy i trunków wena twórcza zamierała także z powodu pobytu poety w tym magicznym, ukochanym przez Bielskiego „małym mieście”, czyli w Kazimierzu Dolnym, gdzie:

„(...) Znowu chwytam za pióro od rana,/I już strofa jest pełna i bliska,/A tu nęcą zalewy wiślane/I urocze zamku rumowiska.

Małe ptaszki drą się w niebogłosy/Jakżeż można pracować w tej wrzawie/Przepióreczki uciekają w proso,/Milion świerszczów oszalało w trawie.

Łamię pióro. Wiatr zrywa firanki/I arkusze zapisane strzępi./I już piję wonie macierzanki/ W zwariowanej modrzewiowej kępie.

Zegar wiosny godziny odmierza,/gdy dzień kończę słońcem przepalony,/W pastelowy wieczór Kazimierza/W ramionach żony”.

Krasnystaw stał się miejscem zawodowego wygnania poety, któremu Rada Adwokacka wyznaczyła w 1931 r. jako siedzibę wykonywania zawodu to właśnie miasto. Józef Czechowicz napisał jeszcze jedną dowcipną fraszkę związaną z przymusowym opuszczeniem przez Bielskiego Lublina i przeniesieniem się do Krasnegostawu, z którego wyrywał się do Kazimierza – jak pisał M. DereckiM. Derecki, Mój Kazimierz, Lublin 1999, s. 76. – „z czułych objęć Pani Uty”, swej żony, aktorki warszawskiego teatru „Reduta”, a potem teatru lubelskiego. Czytamy w niej:

„Bielski gdzieś w Krasnymstawie osiedlił się pono,/Wierszy więcej nie pisze, bo zajął się żoną./O nim mogłyby odwrotnie powiedzieć Mickiewicza usta;/Że zmarł w nim dawny Konrad – narodził się Gustaw”.

W okresie pierwszych kroków literackich Józef Czechowicz odnosił się do Bielskiego jak do swego mistrza. Cenił jego wiersze, w których dostrzegł dynamiczny rytm – „rytm zuchwały”, jak to określił. Tak pisał w liście do Bielskiego: „Byłeś ongi moim budzicielem. Kiedy znalazłem się w Lublinie w lecie 22 roku, półdziecko, marzyciel z pojęciami i duszą bohaterów Claudela i z takąż claudelowską prostotą, miasto przemówiło do mnie po raz pierwszy twoimi ustami. Nie żadne wiersze Tuwima, nie czasopisma najbardziej nowe obnażyły we mnie nerw życia nowoczesnego. To zrobiłeś ty w kilku zdaniach. Nierozumnie radosne było mi poznanie, że wilgość lodowa się perli na smukłych szkłach z oranżadą i że miasto żyje również świeżo, czarownie i bosko jak moja pustynia słobódzka. W takt twoich słów rozjaśniał się kontur miasta, chłodne wiatry wiały w ulicach czarnych, pełnych zapachu liściCyt. za T. Kłak, J. Czechowicz, Listy, Lublin 1977, s. 43–44..

Przyjaźń dwóch poetów, z których Czechowicz wyrósł na giganta poezji i przerósł swoich mistrzów, trwała aż do śmierci Czechowicza, w ruinach kamienicy, w lokalu zakładu fryzjerskiego, w którym akurat przebywał, podczas bombardowania Lublina, co proroczo przewidział w wierszu Żal („ja bombą trafiony w stallach”)Zdobywca Grammy w 2014 r. Włodek Pawlik skomponował w 2013 r. muzykę do wierszy Czechowicza, które jako pieśni stworzyły spektakl teatralno-muzyczny, w wykonaniu autora i znakomitych artystów, na zamówienie lubelskiego (kultowego) Teatru Starego. Scenografia przedstawienia nawiązuje do miejsca śmierci poety – zakładu fryzjerskiego.. Trumnę Czechowicza na pogrzebie na cmentarzu przy ul. Lipowej w Lublinie nieśli na ramionach przyjaciele poety Bielski, Gralewski, Bobrowski i Głowiński.

Miłość Bielskiego do Kazimierza nad Wisłą podzielał Czechowicz, autor wiersza pt. Piękno KazimierzaW zbiorze: Prowincja noc, przedruk w: J. Czechowicz, Wiersze, Lublin 1963, s. 142.:

„ze wzgórz promieniejące i zielone za dnia/w zmierzchu piękno kazimierza wzbiera w wonny nadmiar

żarzą się gwiazdy sypią broczą/w gwiazdach wygony baszta mlecznej drogi nurt/miasteczko ma okna z bursztynu/i tak się ukazuje oczom/zawieszone u gór/

widnokrąg z ucichłym zamkiem/i jeszcze łysicą trzykrzyską/oddycha bardzo blisko/jakby rękę położył na klamkę/nie otwierając drzwi /

nie otwieraj innego raju /

dość mi/że drugi mleczny szlak/także gwiaździsty/w dolinie spoczywa płowej/gdzie pod wieczoru zapachem czystym/wisła ogromna mając ramiona założone pod głowę/leży na wznak/śpi”

Kazimierskie wspomnienia i postać Bielskiego utrwalił Adolf Rudnicki, który tak pisał o BielskimCytuję za: E. Łoś, Konrad Bielski. W dziesiątą rocznicę śmierci, Lublin 1980.: „Kondzio, który zawsze budzi we mnie żal, iż znałem tak mało «starych Polaków»; gęba spaniela, laska z leszczyny lub dębu; wyjeżdżając z Kazimierza zostawia ją w pensjonacie, a sięga po nią natychmiast po powrocie; spodnie według mody sprzed pół wieku; żarłok, który gotów pojechać do Pińczowa na raki (aby się przekonać, iż wnukowie nie mają pojęcia, z czego słynął dawny Pińczów), który gdy w «Bristolu» zasiądzie do obiadu o godzinie trzeciej, skończy o dziewiątej i uda się wprost do pociągu lubelskiego; gaduła, który rozsiewa perły; poeta; przyjaciel ludzi, odwrotność samotnika czy mizantropa; łacinnik; świetne pióro w prozie (dał cudowną książkę o Lublinie Most nad czasem), mój długoletni towarzysz włóczęgi po kazimierskich szlakach, któremu nie mogę darować, iż nie spisuje tego, co opowiada, nie mogę też darować tym młodym głupcom, którzy obojętnie przechodzą obok złota (...)”.


Powróćmy w tym miejscu do wspomnianego już innego poety lubelskiego – Józefa Łobodowskiego, gdyż zarówno jego związki z Bielskim, jak i szczególna osobliwość tej postaci tego wymaga. Łobodowski – jak go nazywano – „poeta skonfiskowanyZob. Łobodowski – w 100-lecie urodzin – życie, twórczość, publicystyka, wspomnienia, wydawnictwo Scriptores – Ośrodek Brama Grodzka, Lublin 2009. W 1932 r. skonfiskowano jego tom wierszy O czerwonej krwi, który składał się – jak twierdzi I. Szypowska – „z utworów rewolucyjnych, wyrażających bunt przeciw obowiązującej moralności i wszystkim autorytetom. Był on zainspirowany «Odami barbarzyńskimi» Giosue Carducciego, laureata literackiej Nagrody Nobla, oraz twórczością Wł. Majakowskiego”. Autorka ta cytuje też C. Miłosza: „Łobodowski jest wyjątkowo poważnym pisarzem, [...] ten człowiek głosem ochrypłym od agitatorskiego wrzasku mówi do nas przejmująco i przekonująco” – Łobodowski, s. 21, nigdy nie skończył studiów prawniczych (ani żadnych innych), co być może pozytywnie wpłynęło na jego aktywność twórczą. Radykalizacja jego postawy, związana z pewnością z trudnymi początkami drogi poetyckiej, nie była czymś odosobnionym wśród młodej inteligencji początku lat trzydziestychI. Szypowska tak o tym pisała: „w latach, gdy Łobodowski kończył gimnazjum, młodzież bardzo się radykalizowała. Był to okres wielkiego załamania gospodarczego w całej Europie, szczególnie bolesny i ciężki w Polsce, która nie zdążyła jeszcze okrzepnąć i zbudować mocnych podstaw samodzielnej egzystencji. W całej Europie odczuwało się kryzys systemu demokratyczno-parlamentarnego, który wybrali dla siebie także Polacy odtwarzający swą państwowość (...) Wyrażało się to w popularności ideologii faszystowskiej i eksperymentu komunistycznego szczególnie wśród młodych, łatwowiernych i niecierpliwych”, Łobodowski, s. 19..

Łobodowski był skandalistą: nie dosyć, że pisał bulwersujące, choć bliskie skamandryckim wiersze, to brał udział w amatorskich walkach bokserskich, sympatyzował z Ukraińcami i Białorusinami, tłumaczył ich poezję, a wreszcie przyjęty został z otwartymi ramionami przez środowisko lubelskich komunistów. Wówczas gimnazjalistka lubelska, późniejsza poetka Anna Kamieńska, wspominała, że „łączył  w sobie cechy intelektualisty z temperamentem chuligana (...) tkwiło w nim jakby dwóch ludzi – poetę podjudzał awanturnikCyt. za I. Szypowską, Łobodowski, s. 23..

Przy takiej osobowości nietrudno było popaść w konflikty. Konfiskata jego pierwszego tomu poezji O czerwonej krwi wiązała się z wytoczeniem zarzutów karnych o bluźnierstwo i podburzanie tłumu. Oskarżonego Łobodowskiego lub – jako zaczęto go nazywać ze względu na ukraińskie sympatie – „atamana Łobodi”, bronił znany adwokat, przyjaciel Bielskiego i artystów – Kazimierz Miernowski wraz z towarzyszącym mu apl. adw. Józefem MazurkiewiczemPo wojnie J. Mazurkiewicz był profesorem historii prawa i dziekanem Wydziału Prawa UMCS w Lublinie.. Obrona wykonywana przez znanego adwokata okazała się pomyślna, a jedyną dolegliwością, jaką poniósł Łobodowski, była konfiskata zbioru wierszy. Nie był to jednak ostatni proces Łobodowskiego.

Zanim doszło do kolejnego, w którym obrońcą był Konrad BielskiWpisany na listę adwokatów Izby lubelskiej 22 lutego 1931 r., Łobodowski opublikował słynny tekst pt. Serce za barykadą„Trybuna” nr 1 z 1 marca 1932 r., który zawierał pierwsze publiczne wystąpienie poety z wezwaniem do zgody pomiędzy Polakami i Ukraińcami. Dzisiaj, z perspektywy minionych 80 lat, doznanych w czasie wojny krzywd, ale także ze spojrzeniem na geopolityczne położenie i strategiczny interes Polski oraz z doświadczeniem chlubnych, ale i tragicznych wydarzeń na kolejnych majdanach Ukrainy, wezwania atamana Łobodi do pojednania jawią się jako profetyczne. Warto także zauważyć, że wyprzedziły one idee Jerzego Giedroycia, któremu przypisuje się autorstwo panującego od niemal ćwierćwiecza kierunku polityki zagranicznej III RP.

W tymże 1932 roku kontakty Bielskiego z Łobodowskim zaowocują jeszcze jednym ważnym wydarzeniem, jakim było uczestnictwo w utworzeniu Lubelskiego Związku Literatów: prócz Bielskiego i Łobodowskiego sygnatariuszami aktu założycielskiego byli J. Czechowicz, F. Arnsztajnowa, W. Gralewski, K. A. Jaworski, A. Madej oraz B. Leśmian, H. Malewska i in. Ostatnio wymienieni pisarze (polski Żyd Leśmian i katolicka pisarka Malewska), z racji swych całkowicie odmiennych poglądów, pochodzenia i powiązań intelektualnych, świadczą dobitnie o pluralizmie związku, który Bielski współtworzył, któremu nadawał kształt, a przez długie lata także przewodniczyłK. Bielski pełnił funkcję prezesa Związku Literatów w kilku kadencjach..

Nieokiełznany temperament i skrajne poglądy, a jednocześnie ogromna aktywność i dynamizm Łobodowskiego, który jako redaktor naczelny kilku pism – kolejno „Trybuny”, „Kuriera Lubelskiego” (po J. Czechowiczu), a następnie „Barykad” – publikował bulwersujące materiały prasowe, nie pozwalały długo czekać na kolejne oskarżenia. Już drugi numer „Barykad” został skonfiskowany, a za niejakim Marianem Plizgą, autorem opublikowanego w nim artykułu, zawierającego według oskarżenia lżenie religii, prokurator rozesłał listy gończe, ku uciesze Łobodowskiego, ukrywającego się pod pseudonimem Marian Plizga. Również kolejny numer „Barykad” i dwutygodniowy dodatek do tego numeru objęte zostały konfiskatą. Prokurator sporządził dwa akty oskarżenia z bardzo już groźnymi zarzutami, w których dopatrzył się: publicznego nawoływania do zmiany przemocą ustroju Państwa (art. 154 § 2 k.k.), przytaczania fałszywych wiadomości mogących wywołać niepokój publiczny o fałszywych bitwach, staczanych przez wojsko z powstańcami chłopskimi na Wołyniu i Polesiu (art. 170 k.k.), znieważania godła państwowego słowami „gdy ci wskażą na białego orła to wyzysk i nędza i bat” (art. 153 k.k.), nawoływanie żołnierzy do nieposłuszeństwa podczas wojny (art. 154 § 1 k.k.), znieważenie urzędu starościńskiego słowami „żeby te satrapy wiedziały, że gwiżdżemy na ich wszechwładzę” (art. 127 k.k.) oraz lżenie prawnie uznanego wyznania (art. 23 i art. 173 k.k.).

Adwokat Bielski miał przed sobą trudne zadanie, zwłaszcza że Łobodowski, broniący się sam, został przez Sąd Okręgowy – w pierwszej sprawie – skazany na łączną karę dwóch lat i sześciu miesięcy więzienia, w drugiej zaś (z art. 23 i 173 k.k.) na rok więzienia. W postępowaniach apelacyjnych i kasacyjnym występował jako obrońca adw K. Bielski, uzyskując dla Łobodowskiego w obu sprawach wyroki zawieszające wykonanie kary więzienia. Przed Sądem Najwyższym poetę bronili wspólnie adw. Bielski i warszawski obrońca adw. Emil Breitner, wspominany z wdzięcznością przez ŁobodowskiegoŁobodowski wspominał: „Rozprawa przed Sądem Najwyższym okazała się decydująca. Bronił mnie Emil Breiter, znany krytyk literacki, zamordowany podczas okupacji przez Niemców. Po krótkiej naradzie sąd skasował wyrok, przekazując sprawę do ponownego rozpatrzenia apelacji warszawskiej, z motywacją, że atmosfera, jaka wytworzyła się dokoła mnie w Lublinie, nie daje gwarancji sprawiedliwego wyroku”, cyt. za opracowaniem T. Pietraszewicza..

Trudny klient odwdzięczył się także adwokatowi Bielskiemu... poezją. W wierszu Łobodowskiego Wycieczka do KrasnegostawuZ tomu Demonom nocy (1936), w: J. Łobodowski, Poezje, Lublin 1990, s. 79., zdaje się, napisanego po odwiedzinach Bielskiego, który w latach trzydziestych, jak już wspomniano, prowadził kancelarię w Krasnymstawie i rad był hucznie przyjmować tam gości, pobrzmiewa duszna atmosfera sennego lata, piękno sielskiego krajobrazu, przeplatane smętnymi, ekspresjonistycznymi i katastroficznymi skojarzeniami:

„W gęstwinie dusznych jaśminów wysoki śmiech./Cień napastuje z tyłu – i cień wybiega przede mnie./Nie uciec spod tej straży, idziemy wolno we trzech/wzdłuż obrośniętych sztachet, przez księżycowe place,/ku rozpoczętej walce, o której wiem, że daremnie.../ze skarbem, który zatracę...

Błyskając iskrami okien, do snu się kładzie Krasnystaw,/mocniej duszące jaśminy, za mostem zawodzą psy./Dudnią wyschnięte deski, rzeka jest blada i szklista,/znad dachu białej katedry księżyc wybucha jak pożar./Pamiętasz, krwawy księżycu? – jaśmin, cisza i ty/na brzegu sennego morza...

(...) A noc... a mrok aksamitny – to w przestrzeń rosnący cień/powieszonego człowieka”.

Rychło Łobodowski otrząśnie się z lewackich sympatii. Po latach K. Bielski opowiadał mojej matce, że Łobodowski dość szybko oczyścił się z „heglowskiego ukąszenia”, jak zatrucie marksizmem i ideologią komunistyczną określali Miłosz i Kroński C. Miłosz, w: Ogród nauk. Biesy, Norbertinum, Lublin 1991, s. 120, napisał: „Książka miała za temat «ukąszenie heglowskie«, na które w naszym stuleciu są narażone ludzkie umysły, ledwie podniosą się nad poziom błogosławionej naiwności”. Termin „ukąszenie heglowskie” przypisywany jest też T. Krońskiemu.. Już w 1934 roku, po zwolnieniu z wojska na skutek interwencji Kazimiery IłłakowiczównyK. Iłłakowiczówna przekazała J. Piłsudskiemu wiersz Łobodowskiego pt. Piłsudski (J. Łobodowski, Poezje, Lublin 1990, s. 55), który Marszałkowi się spodobał, podczas gdy prokurator zastanawiał się nad zarzutem karnym wobec Łobodowskiego z powodu tego wiersza. i Ewy Szelburg‑ZarembinyE. Szelburg-Zarembinie dedykował, w podzięce za wstawiennictwo, urokliwy wiersz Noce lubelskie, z tomu Rozmowy z ojczyzną (1936), w: J. Łobodowski, Poezje, Lublin 1990, s. 70; E. Szelburg-Zarembina w artykule Sprawa poety napisała na temat skazania Łobodowskiego: „Osądzono w Lublinie i skazano poetę, autora zbiorku wierszy O czerwonej krwi. Rozprawa była tajna (...) Nie można przytoczyć umotywowania zarzucanych poecie przestępstw. Nie można zacytować skonfiskowanych wierszy. Nie należy jednak przejść nad tym zdarzeniem w milczeniu. Nie jest to bowiem tylko sprawa oskarżonego poety, jest to sprawa wszystkich poetów, sprawa Poezji – ponieważ Poezję właśnie postawiono w lubelskim sądzie w stan oskarżenia. Osądzono ją i skazano”. Łobodowski wcześniej odniósł się do innego naruszenia wolności twórczej, tj. zdjęcia ze sceny misterium E. Szelburg-Zarembiny pt. Ecce homo. oraz uwolnieniu od kolejnego oskarżenia przed sądem wojskowym, przeżywając głębokie rozterki duchowe, co dla poety było dość typoweJ. Trznadel zastanawiał się, „czy zamach samobójczy dokonany [przez Łobodowskiego] na początku roku 1934 w czasie służby w szkole oficerskiej, nie wiąże się raczej z trudnymi transformacjami wewnętrznymi niż przeżyciami sercowymi (...)”, „Arka” 1994, nr 50., Łobodowski zaczął krytycznie wypowiadać się na temat komunizmu, partii komunistycznej, której zresztą nigdy nie był członkiem. Ostatecznie diametralna przemiana w poglądach nastąpiła w 1935 roku, gdy dla osobistego przekonania się, co dzieje się w Związku Sowieckim, udał się przez zieloną granicę na sowiecką Ukrainę: po powrocie stał się zaciekłym antykomunistą. Mówił o tym K. Bielski ukradkiem, jak to czyniono w latach sześćdziesiątych, wspominając na prywatnych spotkaniach postać Łobodowskiego, poety wyklętego w PRLM.in. wiedza o Łobodowskim pozwoliła nawiązać bliższą znajomość z panią Ireną Ronikier-Bystram i jej mężem panem Eugeniuszem Bystramem, prezesem Kongresu Polonii w Kanadzie, których poznałem w Ottawie w 1990 r. i miałem zaszczyt dostąpić ich gościnności. Pani Irena opowiadała o spotkaniach z Łobodowskim, mieszkającym w Hiszpanii za czasów gen. Franco, o związkach Łobodowskiego z miejscową Polonią, pisaniu do wydawnictw emigracyjnych, a nade wszystko o jego antykomunizmie, patriotyzmie, tęsknocie za Polską., także z racji jego związków z legendarnym Wojewodą Wołyńskim Henrykiem JózewskimP. Mitzner w świetnym eseju pt. Milczenie Józewskiego, (w:) Gabinet cieni, „Zeszyty Literackie” 2007, przedstawił niedocenianą postać wojewody Józewskiego, jego sensacyjne losy po wojnie, a nade wszystko poglądy na sprawy wschodnie, tożsame z poglądami Łobodowskiego, jak i w pewnym stopniu K. Bielskiego, który wychował się na Kresach, znał języki Wschodu i rozumiał geopolityczne uwarunkowania stosunków z Ukraińcami i Białorusinami. . Na jego zlecenie Łobodowski stworzył tygodnik „Wołyń”, będąc zaangażowanym w tematykę ukraińską, w dzieła translatorskie rosyjskich i ukraińskich poetów męczenników komunizmu i poetów-dysydentów.

Łobodowski nie był jedynym poetą, którego bronił adw. Konrad Bielski. Wspomnieć należy jeszcze innego, idącego w zapomnienie – Mariana CzuchnowskiegoPodaję za U. Gierszon, która w opracowaniu Zarys biografii Konrada Bielskiego (www.urszulagierszon.cba.pl) napisała: „Bronił Mariana Czuchnowskiego oskarżonego o podburzanie przeciwko władzy państwowej”. M. Czuchnowski (1909–1991) był członkiem Litartu, lewicującego środowiska literacko-artystycznego na UJ w latach 1926–1935, wraz z R. Brandstaetterem, J. Braunem, K. Filipowiczem, L. Kruczkowskim i in.; w czasie wojny więzień sowiecki, żołnierz gen. Andersa, a po wojnie emigrant w Londynie, imał się różnych zajęć, związany z organizacjami polonijnymi; publikował w „Oficynie Poetów”, w paryskiej „Kulturze”., nazywanego polskim Arturem Rimbaudem, poetę, prozaika i dziennikarza „Głosu Narodu”, a później IKC. Czuchnowski, zaliczany do poetów Krakowskiej Awangardy, był wielokrotnie aresztowany za działalność w radykalnym ruchu ludowym (Wici, OMTUR), uchodząc za sympatyka KPP. Także on był broniony przez mec. Bielskiego w postępowaniach sądowych, związanych z komunizującą działalnością polityczną. Podobnie jak Łobodowski, całkowicie wyleczył się z sympatii komunistycznych: aresztowany przez NKWD, skazany na karę śmierci, oczekując na jej wykonanie w sowieckich łagrach – został „wyzwolony” przez wcielenie do armii gen. Andersa.

Dopełniając ten adwokacko-poetycki wątek w rozważaniach nad życiem Konrada Bielskiego, podkreślić należy jego rzetelne i pryncypialne traktowanie powołania adwokackiego. „Etosowe” podejście do wykonywanego zawodu sprawiało, że podejmował się obrony w najbardziej trudnych sprawach, tych stricte kryminalnych, jak i z podłożem politycznym. Nierzadko zderzał się z tzw. opinią publiczną, z prasą rozpętującą medialną nagonkę, wydającą „wyrok” na długo przed wypowiedzeniem się sądu. Zgodnie z duchem deontologii zawodowej przed przyjęciem obrony nie powstrzymywały go takie okoliczności, jak odmienny światopogląd, względy polityczne, narodowościowe czy drastyczny – zbrodniczy charakter zarzutu. Tak było, gdy bronił – za czasów sanacji – niedorosłego komunizującego poetę‑chuligana, niedojrzałego inteligenta, skrajnego endeka, komunizującego radykalnego działacza chłopskiego, czy wreszcie zaraz po wojnie – zbrodniarzy hitlerowskich, jak to miało miejsce w przypadku obrony oprawców z Majdanka. Adwokat K. Bielski był wielokrotnie atakowany w artykułach prasowych, w których potępiano obrońcę za wykonywanie posłannictwa zawodowego w stosunku do niemieckich dozorców obozu koncentracyjnego.


Część swych wspomnień adwokackich i refleksji K. Bielski zawarł w popularnym przed kilkudziesięciu laty pitawalu pt. Tajemnica kawiarni „U Aktorów”. Z notatnika obrońcy. Tajemnicze i sensacyjne podłoże ma sprawa ujęta w tytułowym szkicu, o której więcej poniżej. Poza nim w tomie zawarł trzy inne eseje: wśród nich Przeciw śmierci – wstrząsającą relację z wykonania wyroku, z wyraźnym opowiedzeniem się przeciwko stosowaniu kary śmierci. Zgoła odmienne wrażenie wywołuje czytany współcześnie szkic pt. Niewinnemu krzywda się nie stanieJest to opowieść o wątpliwej konduity postaci Jerzym Sawickim (właśc. Izydor Eisler, ps. Biłobran); przed wojną i w czasie wojny był adwokatem we Lwowie, później prokuratorem stalinowskim, oskarżycielem w procesie norymberskim, profesorem UW, o którym prof. L. Falandysz z kpiną mówił „to mój mistrz”; na polecenie ministra sprawiedliwości H. Świątkowskiego podjął śledztwo dotyczące zbrodni katyńskiej z zamiarem przypisania tej zbrodni Niemcom jako ludobójstwa; po 1989 r. oskarżany o współpracę z gestapo we Lwowie. Bielski opisuje Biłobrana-Sawickiego w superlatywach; pisze też o spotkaniu z jego siostrą występującą w tekście jako Stefania Biłobran: w rzeczywistości to Stefania Łobaczewska-Gérard de Festenburg, profesor – kierownik Katedry Muzykologii UJ, znawczyni dzieła Szymanowskiego i Debussy’ego, która wojnę spędziła w Kraśniku. , hołdownicza opowieść o prokuratorze stalinowskim J. Sawickim wzbudza niesmak i stanowczy sprzeciw.

Zatrzymajmy się jednak nad historią opisaną w Tajemnicy kawiarni „U Aktorów”, która wymaga pewnych objaśnień i dopowiedzeń. Po wybuchu wojny w 1939 roku bezrobotna grupa aktorów lubelskiego Teatru Miejskiego postanowiła znaleźć dla siebie zajęcie i środki utrzymania w formie prowadzenia lokalu gastronomicznego. Inicjatorem otwarcia kawiarni, położonej tuż przy budynku teatru, przy ul. Peowiaków 3, którą nazwano „U Aktorów”, był główny bohater opowieści, aktor Mieczysław Łukasiewicz, używający pseudonimu scenicznego „Orsza”. Aktorki i aktorzy – udziałowcy przedsięwzięcia, pod kierownictwem Orszy, zajęli się stroną gospodarczą, aprowizacją, kelnerowaniem, przygrywaniem gościom na fortepianie... Otwarta w maju 1940 roku kawiarnia szybko stała się popularna. Nieoczekiwanie w lokalu, w którym bywali niemal wyłącznie Polacy, zaczęli pojawiać się ubrani po cywilnemu Niemcy: wśród nich Hauptsturmführer Alojzy Fischotter, kierownik IV Oddziału SD, któremu podlegały sprawy polityczne. Niebezpiecznymi gośćmi zajął się Orsza, znający język niemiecki, serwując najlepsze trunki, prawdziwą kawę i inne rarytasy tamtych czasów. Niemcom spodobał się lokal, zaczęli w nim regularnie bywać i jak pisał Bielski: „Tak się rozpoczęła oryginalna i trochę niesamowita symbioza lokalu «Pod Zegarem», który był miejscem «urzędowania» gestapo, z kawiarnią «U Aktorów»K. Bielski, Tajemnica, s. 10.. Gdy podczas łapanki w Lublinie, także z lokalu, zabrano jednego z aktorów i dwóch jego gości, Orsza rozpoczął starania o ich zwolnienie, wykorzystując znajomość z poznanymi Niemcami, co częściowo zakończyło się powodzeniem. Niestety, nie zwolniono aktora, który zginął w obozie. Wywołało to falę plotek, że Orszy nie zależało na jego zwolnieniu, gdyż musiał się z nim rozliczyć finansowo, chociaż „nawet rodzina zgładzonego nie rościła sobie do nikogo żadnych pretensji – ani moralnych, ani materialnych”. Zaczęła się rozpowszechniać i gęstnieć w Lublinie zła atmosfera wokół Orszy i jego przyjaciółki, aktorki Heleny Buyno, podsycana niesnaskami pomiędzy aktorami na tle rozliczeń z dochodów kawiarni: oskarżano Orszę o kolaborację z Niemcami, fundowanie im darmowych libacji, afiszowanie się – jak mawiano – dobrymi stosunkami z gestapo. Kawiarnia zaś kwitła, Orsza wprowadził występy artystyczne, w których brali udział artyści z Warszawy – W. Elektorowicz, H. Ładosz, J. Strachocki i L. Schiller z M. Żabczyńską. Bielski zauważył, wspominając także swoje bytności w lokalu, że „wszystkich dziwiły i gorszyły przyjacielskie i prowokujące stosunki z gęstapowcami, chociaż nikt nie mógł wskazać ani jednego człowieka, który został z jego powodu aresztowany lub stracony. Nikt też się nie zastanawiał nad osobliwą rolą takiego konfidenta, który jawnie, na oczach wszystkich, afiszuje się ze swymi mocodawcami. Kilku ludziom Orsza pomógł i dzięki jego staraniom i stosunkom zostali zwolnieni z więzienia. Natomiast liczne rzesze tych, którzy zwracali się do niego o pomoc, a którym odmówił, bo nie chciał czy też nie mógł nic zdziałać, powiększyły jeszcze grono wrogo nastawionych do niego i całej jego działalnościIbidem, s. 18..

Nieoczekiwanie w 1943 roku Orsza wyprowadził się z Lublina do Warszawy, gdzie we wrześniu 1943 roku przy ulicy Kruczej otworzył kawiarnię pod nazwą „Flips”. Pojawiające się plotki donosiły, że Orsza utrzymuje w Warszawie kontakty z Niemcami poznanymi w Lublinie. Rychłe powstanie warszawskie, a następnie wkroczenie sowietów do Lublina i tzw. wyzwolenie odciągnęło opinię publiczną od sprawy Orszy, po którym słuch zaginął. Nie ustały natomiast pisane do nowych władz donosy na Orszę: spowodowały wszczęcie śledztwa, przesłuchiwanie świadków, a wreszcie rozesłanie listu gończego. Jednocześnie Bielski otrzymał od swego przyjacielaBielski nie pisze wprost, ale chodzi o Wacława Gralewskiego, wielokrotnie wspominanego w tym artykule: od 1941 w ZWZ-AK, od 1943 szef BiP-u Okręgu Lublin AK; dla ochrony swej osoby służył w latach 1944–1945 w I Armii LWP., który – jak pisał – „przez cały czas okupacji zajmował wybitne stanowisko w akowskim podziemiu”, następującą informację: „(...) w ramach mojej pracy konspiracyjnej polecono mi zdeponować dużej wagi, a ściśle tajne dokumenty w prywatnym mieszkaniu Orszy. Ponieważ wiedziałem, jaką fatalną opinię ma on w Lublinie, obawiając się jakiegoś tragicznego w skutkach nieporozumienia, wbrew subordynacji wojskowej wstrzymałem się z wykonaniem rozkazu i zwróciłem się do komendanta okręgu, generała «Marcina», przedkładając mu swe wątpliwości. Generał na razie nic nie odpowiedział, lecz kazał mi zgłosić się następnego dnia i wtedy oświadczył: «Może pan być spokojny. Orsza to nasz człowiek»K. Bielski, Tajemnica, s. 21. Chodziło o gen. Kazimierza Tumidajskiego, ps. Marcin, komendanta Lubelskiego Okręgu AK, organizatora akcji „Burza”, aresztowanego przez NKWD, wywiezionego do Moskwy, zamordowanego przez NKWD w obozie pod Riazaniem 4 lipca 1947 r..

Informacja ta zmieniła całkowicie obraz Orszy w oczach Bielskiego, chociaż powoływanie się na opinię i autorytet gen. Marcina, przebywającego wówczas w obozie NKWD, w tamtych czasach nie rokowało pozytywnie, o niebezpieczeństwach z tym związanych nie wspominając. Bielski, wzbogacony wiedzą o rzeczywistej roli Orszy w konspiracji, z własnej inicjatywy zgłosił się jako świadek w postępowaniu przed sądem koleżeńskim, badającym postawę i zachowanie aktorów w czasie wojny. Związany ze środowiskiem teatralnym jeszcze przed wojną, także więzami małżeńskimi z aktorką, wiedział, że przed sądem koleżeńskim toczy się sprawa przyjaciółki Orszy – aktorki Haliny BuynoHalina Buyno-Łoza, absolwentka PIST, aktorka Teatrów Miejskich w Wilnie i Lublinie 1939, 1945–1952; aresztowana 1952–1953, wypuszczona po śmierci Stalina; aktorka teatralna we Wrocławiu, kilkadziesiąt ról filmowych, w tym Anieli Kargulowej, żony Władysława Kargula (aktor W. Hańcza) w komediach S. Chęcińskiego – Sami swoi i sekwelach. : jego zeznania „uczyniły duże wrażenie”, zahamowując – jak pisał – „rozpędy oskarżycielskie” do czasu wyjaśnienia sprawy Orszy. Sprawę H. Buyno zawieszono bezterminowo, co jednak nie zakończyło postępowania, wznowionego w apogeum stalinizmu.

Jesienią 1948 do kancelarii adw. Bielskiego zgłosił się niezapowiedziany klient: okazał się  nim Mieczysław Orsza-Łukasiewicz, który wiedząc o świadectwie Bielskiego przed sądem aktorskim, wyraził wolę powierzenia mu obrony swojej osoby i zgłoszenia się do prokuratury. Dalsze losy były dosyć typowe, choć zakończenie odbiegające od charakterystycznych dla tamtych czasów. Orsza został aresztowany 22 października 1948 pod zarzutem z art. 4 § 1 i 3 p.c. i art. 1 p. 2 dekretu z 31 sierpnia 1944, czyli tzw. „sierpniówkiMowa o dekrecie z 31 sierpnia 1944 o wymiarze kary dla faszystowsko-hitlerowskich zbrodniarzy winnych zabójstw i znęcania się nad ludnością cywilną i jeńcami oraz dla zdrajców Narodu Polskiego, którego kwalifikacje powołane wobec Orszy brzmiały: Art. 4. § 1. Kto brał udział w organizacji przestępczej, powołanej lub uznanej przez władze państwa niemieckiego lub z nim sprzymierzonego albo przez zrzeszenie polityczne, które działało w interesie państwa niemieckiego lub z nim sprzymierzonego, podlega karze więzienia na czas nie krótszy od 3 lat lub dożywotnio albo karze śmierci. (...) § 3. Przestępnym jest zwłaszcza udział: (...) c) w tajnej policji państwowej (Geheime Staatspolizei – Gestapo), zaś art. 1. Kto, idąc na rękę władzy państwa niemieckiego lub z nim sprzymierzonego: (...) 2) przez wskazanie lub ujęcie działał na szkodę osób ze względów politycznych, narodowościowych, wyznaniowych lub rasowych poszukiwanych lub prześladowanych przez władzę, podlega karze śmierci.”. Już dwa i pół miesiąca później stanął przed Sądem Okręgowym w Lublinie, który wyznaczył rozprawę na 5 stycznia 1949 (nr Ksn 349/48). Dramatyczny przebieg procesu skupiał uwagę – poprzez relacje w prasie i tłumną obecność na widowni tzw. opinii publicznej. W toku procesu przesłuchano 16 świadków, w tym owego przyjaciela Bielskiego, który ujawnił prawdziwe (uczciwe) oblicze Orszy. Zeznawali też aktorzy, a wśród nich L. Schiller (niezbyt przychylnie) i J. Strachocki, który z racji swej działalności w wywiadzie AK był bardzo cennym świadkiem obronyJ. Strachocki (1892–1967), reżyser i aktor (rola Konrada von Jungingena w Krzyżakach), o którym Bielski napisał, że w trakcie zeznań świadka obciążającego Orszę, a zatem zeznającego odmiennie od niego – miał krzyknąć: „Pan mi zarzuca kłamstwo, ja podam nazwiska takich ludzi, którzy zajmowali czołowe stanowiska w naszym kontrwywiadzie, i oni moje słowa potwierdzą”, s. 44. Zdaje się, że Bielskiego do napisania tych słów przywiodła pisarska skłonność do fabularyzowania opowieści: trudno sobie wyobrazić, by w sądzie w 1949 r. takie argumenty padały z ust współpracownika wywiadu AK, a nade wszystko by pozostały bez echa, chyba że... tak się faktycznie zdarzyło.. Także inni świadkowie, związani z AK, podali okoliczności korzystne dla Orszy, choć większość z nich przebywała w więzieniach i ich zeznania były odczytane! Wynik procesu był zaskakujący tak wówczas, jak i dzisiaj – w świetle wiedzy o tamtych czasach: „Po bardzo krótkiej przerwie sąd ogłosił wyrok uniewinniający. Wtedy – pisał Bielski – odetchnąłem już ostatecznie i udałem się wprost do knajpy. Ukoronowałem sprawę wielkim pijaństwem, ale to było konieczne – dla higieny psychicznej”. Uniewinnienie Orszy było zapewne zasługą nie tylko świetnej obrony, ale także odwagi sędziego, który – szczęśliwie dla oskarżonego – nie pochodził z duraczowskiegoMowa o tzw. Centralnej Szkole Prawniczej im. T. Duracza (przedwojennego adwokata-komunisty), działającej w l. 1948–1953, szkolącej na krótkich, 2-letnich kursach nowe kadry sędziowsko-prokuratorskie, oddane systemowi komunistycznemu i jego ideologii. naboru.

Historia dopisała jednak dalszy ciąg tej opowieści, o którym nie napisał K. Bielski we wspomnieniach. Dwa dni po pierwszym terminie rozprawy wyznaczonej przez sąd w sprawie Orszy, tj. 7 stycznia 1949 r., Naczelna Rada Adwokacka przesłała Dziekanowi Okręgowej Rady Adwokackiej w Lublinie zawiadomienie Nadzoru Prokuratorskiego Ministerstwa Sprawiedliwości „o tym, że adw. K. Bielski złożył w Resorcie Bezpieczeństwa Publicznego poufne doniesienie odnośnie przestępczej działalności w czasie okupacji aktora Jana Mieczysława Orszy Łukasiewicza, a po wniesieniu aktu oskarżenia przeciwko temu ostatniemu przez Prokuratora Sądu Okręgowego w Lublinie tenże adw. Bielski podjął się obrony Orszy-Łukasiewicza”. Czyn ten ówczesny rzecznik dyscyplinarny ORA w Lublinie zakwalifikował jako uchybiający godności stanu adwokackiego. Ta zbieżność dat – 5 stycznia (termin rozprawy) i 7 stycznia (doniesienie na obrońcę) – z pewnością nie była przypadkowa: zamiarem było  wywarcie presji, zastraszenie obrońcy, występującego w trudnym procesie, zagrożonym podwójną karą śmierci.

Przeprowadzone szybko i sprawnie postępowaniu dyscyplinarne zakończył wyrok Sądu Izby Adwokackiej w Lublinie, który 18 marca 1949 roku uniewinnił adw. K. Bielskiego od postawionego zarzutu. Ujawnione w toku postępowania okoliczności stanowią ciąg dalszy sensacyjnej historii, będąc jednocześnie świadectwem tamtych czasów i przyczynkiem do analizy ludzkich postaw. Z uzasadnienia wynika, że „w listopadzie 1944 na kwaterze u adw. K. Bielskiego mieszkał wyższy oficer miejscowego UB, obecnie przebywający w Palestynie, który prowadził dział volksdeutschów i kolaborantów, a nie znając miejscowych stosunków, zasięgał m.in. opinii adw. Bielskiego. Niejednokrotnie w rozmowach o kawiarni «U Artystów» [tak w tekście – P. S.] i działalności Orszy-Łukasiewicza adw. Bielski opowiadał mu to wszystko co wiedział i o pogłoskach, jakie kursowały. Rezultatem tych rozmów był sporządzony przez owego oficera UB protokół z 20 listopada 1944, nazwany «zapiskiem urzędowym», a znajdujący się na k. 41 akt sprawy karnej Ksn. 349/48, który adw. Bielski podpisał, lecz o tym z powodu znacznego upływu czasu zupełnie zapomniał”. Dalej sąd wskazał, że w 1945 adw. Bielski dowiedział się od przybyłego z wojska red. Gralewskiego, „że Orsza- ‑Łukasiewicz był członkiem podziemnej organizacji i wszedł w kontakt z gestapowcami na wyraźny rozkaz komendanta Lubelskiej AK generała Tumidajskiego”. Podniesiono także, że adw. Bielski wykonywał obronę „całkowicie bezinteresownie i żadnego honorarium nie pobiera”, a jego celem jest „zrehabilitowanie Orszy-Łukasiewicza, którego sam niesłusznie posądzał o czyny zbrodnicze”... Uznano, że adw. Bielski, podejmując się obrony, kierował się „najszlachetniejszymi pobudkami, chcąc krzywdę naprawić i przywrocić człowiekowi niewinnemu dobre imię i celu tego dopiął. O jakimkolwiek więc przewinieniu dyscyplinarnym nawet mowy być nie może”...

Tak zakończyła się ostatecznie pełna sekretów i tajemnic sprawa opisana w pitawalu, w eseju pod tytułem Tajemnice kawiarni „U Aktorów”.


Konrad Bielski reprezentował ten typ polskiego inteligenta pierwszej połowy XX wieku, któremu przyświecały ideały oświeceniowej proweniencji, walka z drobnomieszczańskim obskurantyzmem, ciemnogrodem i prymitywizmem myślowym. Bliski był w tym poglądom innych przedstawicieli polskiej inteligencji, lewicującym intelektualistom, jak Tadeusz BoyŻeleński czy Irena Krzywicka. Wydaje się, że w pojmowaniu istoty zawodu adwokata mec. Bielskiemu bliskie były takie wartości, jak wrażliwość społeczna, ideał służby i „spolegliwej opiekuńczości” – w rozumieniu, jakie nadał tym określeniom prof. T. Kotarbiński. Być może te względy zadecydowały, że dla K. Bielskiego, jak dla pewnej części polskiej inteligencji, która przeżyła wojnę, nowa rzeczywistość powojenna nie stanowiła przeszkody do poszukiwania swojego miejsca w życiu. Co prawda, nie można przypisać Bielskiemu „ukąszenia heglowskiego” czy „zakażenia marksistowskiego” (nie był członkiem partii), jednakże jego twórczość w latach pięćdziesiątych, choć incydentalna i potem nigdy niepowtórzona, budzi jeśli nie zaskoczenie, to zadumę nad losami polskich twórców tego czasuE. Łoś, Konrad Bielski, s. 23–24, pisze o Bielskim: „Powrót do twórczości nastąpił w nie najłaskawszym dla literatury okresie. W 1954 roku wydał Bielski poemat 38 równoleżnik, poświęcony bohaterskiej walce Korei z amerykańską agresją. Włączone w niezmienionej postaci fragmenty przedwojennego poematu Legenda odbijają pozytywnie na tle nowego dzieła obciążonego kiepską retoryką i deklaratywnością”. .

Wielu współczesnych podkreślało, że w Konradzie Bielskim skupiało się wiele osobowości: wielbiciel uciech Bachusa, postać mająca wiele z legendarnego Franca FiszeraZob. I. Czajka-Stachowicz, Moja wielka miłość, Warszawa 2013, opowieść o Franciszku Fiszerze, barwnej postaci Dwudziestolecia, bywalcu „Ziemiańskiej”, „Adrii”, teatrów i eventów, który „Lesmana uczynił Leśmianem”, smakosza i filozofa, gawędziarza... – zarówno z racji potężnej postury, zamiłowania do biesiadowania, jak też ze względu na rodzaj dowcipu, gawędziarstwo i ostry intelektualny humor. Do Bielskiego jak ulał pasuje opis dowcipu w Polsce, jaki sporządził A. SłonimskiA. Słonimski, Alfabet wspomnień, PIW, Warszawa 1989, s. 61., wyróżniając dwa jego gatunki – krajowy i importowany, oraz dwa podgatunki: „Gawędziarstwo szlagońskie, żartobliwość rozmazana, i ostry, celny dowcip intelektualny, przeważnie żydowski. Podobnie było z importem. Wzorowano się na «bon mot» francuskim lub angielskim nonsensie”.

W szlagońskim gawędziarstwie Konrad Bielski bliski był facecjom pana Zagłoby, jako potomek kresowej szlachty gotowy do „bitki i wypitki”, skory – „w nerwie” – „zjadaczy chleba w mordę bić, jeśli ich w aniołów przerobić nie można”. Jednocześnie był „senatorską głową”, czasami epikurejczykiem..., cytującym a vista znanych na pamięć w oryginale klasycznych poetów i filozofów Starożytności, subtelnym twórcą bon motów i pure-nonsensów, rozważnym i mądrym adwokatem. Może, czasami, ze skłonnością do nadmiernej gadatliwości...

0%

Informacja o plikach cookies

W ramach Strony stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze Strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Możecie Państwo dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce internetowej w każdym czasie. Więcej szczegółów w "Polityce Prywatności".