Zainstaluj aplikację Palestra na swoim urządzeniu

Palestra 7-8/2014

Szumowiny kinematografii (cz. 2) Spekulant pożera idealistę

Udostępnij

Spekulant pożera idealistę

Akt oskarżenia w sprawie „przeciwko Sikorowiczowi i towarzyszom” liczył trzydzieści sześć stron maszynopisu bez interlinii. Odczytany został w ciągu dwóch godzin w poniedziałek, 30 stycznia 1933, przed trybunałem krakowskiego sądu okręgowego.

Przed sądem stanęli oskarżeni: Jan Czesław Sikorowicz – aranżer osławionej szkoły filmowej „Em-Pe-Film”, dr Żelisław GrotowskiŻelisław Grotowski (1878–1937), polski historyk przemysłu, dr ekonomii, pomocnik bibliotekarza w Muzeum Polskim w Rapperswilu. Studiował w Lipsku i Frankfurcie. Na Wydziale Prawa Uniwersytetu we Fryburgu szwajcarskim uzyskał stopień doktora. W 1905–1906 wchodził w skład Rady Stypendialnej Muzeum Polskiego w Rapperswilu. Od 1907 w Warszawie prowadził zakrojoną na szeroką skalę działalność naukową i oświatową. Współpracował z redakcją Wielkiej powszechnej encyklopedii ilustrowanej. Od 1914 służył w II Brygadzie Legionów Polskich. Podporucznik, ranny na placu boju, odznaczony brązowym medalem za waleczność, w 1916 wydał Walki II Brygady Legionów. Opublikował prace z dziedziny historii ekonomii w Polsce, rozwoju przemysłu w Królestwie Polskim, historii gospodarki w Polsce, polityki, a także o rozwoju zakładów dobroczynnych w Warszawie. Urodzony w Rawie Mazowieckiej, zmarł w Krakowie.– wybitny uczony, wykładowca w wyżej wymienionej szkole, Kazimierz Piekło-Piekliński – aktor i, jak wstępnie określono, dziennikarz, także wykładowca w szkole Sikorowicza, wreszcie Antoni Podkówka – współpracownik Sikorowicza, wyznaczony przezeń na „dyrektora” kolejnej, tym razem prowincjonalnej filii szkoły „Em-Pe-Film”.

Przed sądem nie stanął drugi po Sikorowiczu winowajca: Józef Antoni Horwath – aktor, inspicjent, określany wówczas jako sekretarz teatrów raz objazdowych, raz prowincjonalnych oraz najprawdopodobniej prawa ręka szefa szkoły „Em-Pe-Film” (wobec którego jednak postępowanie zawieszono, ponieważ rzekomo nie można go było odnaleźć).

Trybunał odrzucił złożony na wstępie wniosek obrony o umorzenie sprawy na podstawie przepisów amnestyjnychChodziło tu najpewniej o rozporządzenie Prezydenta Rzeczypospolitej z 21 października 1932 r. „o amnestii z powodu wprowadzenia z dniem 1 września 1932 r. jednolitego polskiego kodeksu karnego i prawa o wykroczeniach”.. Amnestia nie może obejmować ludzi, którzy oszukańczym postępowaniem wyrządzili ponad tysiącowi osób znaczną szkodę. Nie mogą  iść w niepamięć przestępcze czyny tych, którzy angażując do założonej przez siebie fikcyjnej szkoły „Em-Pe-Film” całe masy adeptów sztuki filmowej, narazili ludzi na straty moralne i materialne. Najprawdopodobniej konsekwencje tych machinacji dopadły wielu spośród oszukanych, nie tylko, by ich przetrącić, ale żeby im złamać życie. Opłacony przez kandydatów na uczniów międzynarodowy album sław i adeptów światowego kina – wśród których miały się znaleźć ich wizerunki i notki o nich samych, polskich najmłodszych aktorach – w ogóle się nie ukazał, a w jego miejsce Sikorowski i spółka wypuścili kiepski poligraficznie, niestarannie wykonany folder, w którym znalazły się wyłącznie niewyraźne zdjęcia uczniów zakwalifikowanych do nauki w „Em-Pe-Filmie”.

Dalej akt oskarżenia zarzucił „Sikorowiczowi i towarzyszom” wyłudzenie kwot pod pozorem urządzenia wycieczki zagranicznej, połączonej ze spotkaniami z gwiazdami światowego kina i z szefami wielkich wytwórni filmowych. Do wycieczki nie doszło, uczniom nie zwrócono zaliczek pobranych na koszta imprezy.

Przed sądem padły wobec oskarżonych zarzuty nie tylko innych malwersacji finansowych, lecz także demoralizacji nieletnich, w tym nawet czternastoletnich dziewcząt. No i… nie tylko pożyczania pieniędzy od uczniów, lecz nawet, Boże drogi, podstępnego podejmowania gotówki nadsyłanej uczniom przekazami pocztowymi. A wracając do „spraw szkolnych” – „dyrektorzy”, mimo zakazu władz administracyjnych, czyli „po odebraniu pozwolenia na prowadzenie szkoły filmowej, w dalszym ciągu ogłoszeniami w prasie nabierali naiwnych”. W końcu oskarżony jest Sikorowicz o to, że „nabyte z oszustwa rzeczy, a to całe urządzenie «największej w Polsce wytwórni filmowej» kontraktem notarialnym przeniósł na swoją żonę”.

Oskarżeni naciągali bez wyjątku bogaczy i ubogich, analfabetów i ludzi subtelnych, wykształconych wprawdzie, ale nieznających życia. Akt oskarżenia podkreślił, że Sikorowiczowi i jego kumplom „chodziło o wyłudzenie jak największej sumy pieniężnej, i panowie ci w dążności swojej szli bezwzględnie każdą drogą”.

Sikorowicz, nazwany motorem poruszającym machinę, oświadcza, że do winy się nie poczuwa. Jego władczy ton ma prawdopodobnie odstraszyć obecnych na sali sprawozdawców prasowych, a może w ogóle ich stamtąd wypłoszyć. Bez pardonu atakuje dziennikarzy za wtrącanie się do spraw jego „Em-Pe-Filmu”. Upomniany przez przewodniczącego, przechodzi do meritum.

Akt oskarżenia podkreśla, że oskarżony był karany za dezercję. – No i owszem. Ale być dezerterem z armii austriackiej to przecie nie ujma! – Opowiada o swoich zasługach wojennych, o odznaczeniu go polskim krzyżem walecznych, a na sugestię, że odbiegając od tematu, odciąga uwagę od punktów oskarżenia, wykrzykuje:

– Całe to oskarżenie to jedna szopa ze śmieciami!

Ewidentna napaść na powagę sądu skutkuje drugą już uwagą przewodniczącego i powiadomieniem Sikorowicza o zagrożeniu. Sąd mianowicie po udzieleniu trzeciej uwagi ukarze go aresztem.

Sikorowicza dzieje już znamy z poprzedniego odcinka. Ale jest jeszcze pewna kwestia drażliwa i smutna. Oto, jak to ujęła prasa – „na horyzoncie całej sprawy” zjawił się w charakterze oskarżonego dr Żelisław Grotowski, który w tej szkole wykładał  literaturę powszechnąPrzypadek chciał, że sprawozdawcami prasowymi byli koledzy redakcyjni syna dr. Żelisława Grotowskiego, Zbigniewa Grotowskiego, dziennikarza pracującego nie tylko w IKAC-u, lecz także w imponującym graficznie (z kolorową rotograwiurową okładką), podróżniczo-naukowym tygodniku „Na szerokim świecie”, wychodzącym również spod skrzydeł potężnego koncernu Mariana Dąbrowskiego. W dwudziestoleciu międzywojennym koncern IKC (z którego publikacji korzystam w tym szkicu) wydawał, oprócz wyżej wspomnianego, jeszcze kilka tygodników ilustrowanych: m.in. „Światowid” o tematyce popularnej; satyryczny „Wróble na Dachu”, sportowy „Raz, dwa, trzy” oraz „As”. Do 1935 r. koncern wydawał także sensacyjny tygodnik „Tajny Detektyw”.. Sam Sikorowicz, charakteryzując uczonego jako wybitnego autora wielu publikacji społeczno-politycznych, zeznaje, że do czasu angażu zupełnie nic ich nie łączyło. Odbiegam nieco od chronologii, ale przewodniczący już pierwszego dnia procesu publicznie sprecyzuje, że Sikorowicz był organizatorem całego tego „Em-Pe-Filmu”, a niektórzy oskarżeni, zwłaszcza dr Grotowski, wybitnie ceniony jako wykładowca przez panią dyrektor szkoły filmowej Ninę Niovilli, weszli do sprawy przypadkowo.

Pytany Sikorowicz przyznał, że jego szkoła „była bezpłatna, ale nie tak bardzo”. Kiedy bowiem kiepsko prosperującej szkole prawnie odebrano koncesję, on postanowił stworzyć „bezpłatną szkołę filmową”, w której pobierano od uczniów po sześćdziesiąt złotych, nic im za to nie dając… Do tej skandalicznej samowoli jeszcze się wróci, tymczasem główny oskarżony wychodzi z nowymi rewelacjami. Robi publicznie zwierzenie. Czuje się ofiarą policji.

– To policja – wyjaśnia – urządziła na mnie specjalną nagonkę, posądzając mnie o szpiegostwo.

– O szpiegostwo?

– Tak! Ten zarzut – wyjaśnia z żarem – powstał wskutek nieporozumienia. Absolutne qui pro quo! Wydałem, jak wiadomo, grę towarzyską w formie kart z liczbami. To był dobry pomysł, rzecz dowcipna, dobra graficznie, karty trwałe, lakierowane, sprzedaż nakładu szła dobrze. Niestety, policja podejrzewała, że to są szyfry!

– Czy wstrzymano sprzedaż tej gry towarzyskiej?

– No, nie.

– Więc to tylko domysły oskarżonego?

– Jakże można mówić o domysłach w obliczu faktów? W czasie, kiedy moja gra z kartami i liczbami ukazała się na rynku, zostałem wezwany do wydziału śledczego. Gdy tylko tam przybyłem i nie zdążyłem nawet ochłonąć, pokazano mi dwa listy, które policja otrzymała w związku z pewnymi szantażami…

– Czy oskarżony może spróbować wyjaśnić, co to ma do rzeczy?

– Pytano mnie, znaczy, policja mnie wtedy pytała, czy ja jestem ich autorem. Tych listów. Tych anonimów. Ja zaprzeczyłem.

– Gdzie tkwi problem? O co tu chodzi?

– O to, że następnie zaproponowano mi na policji rolę konfidenta. Tej roli oczywiście nie przyjąłem i od tego momentu zaczęła się policyjna nagonka na mnie.

– Oskarżony sugeruje, że z tego powodu znalazł się na sali sądowej? Że to nie z powodu masy pokrzywdzonych i oszukanych, lecz wskutek rzekomego kaprysu funkcjonariuszy Policji Państwowej występuje dzisiaj w tym miejscu i w tej roli? A czy machinacje oskarżonego w związku z planowanym wydaniem albumu, w którym miały się znaleźć  reprodukcje fotografii portretowych w doborowym towarzystwie gwiazd, to także efekt „policyjnej nagonki”?

– Nie rozumiem. Prawie wszyscy, którzy wpłacili na ten cel pieniądze, zostali w albumie umieszczeni.

– Prawie wszyscy nie znaczy wszyscy. I nie w towarzystwie gwiazd. I tu mamy taki kwiatek: oskarżony, który w Krakowie prowadził, podkreślmy, filię szkoły filmowej pani Niny Niovilli-Petrakiewiczowej, powtarzam do znudzenia, pod własnym szyldem, przez dobrych kilka lat po tym, kiedy swoje uprawnienia utracił, ostatnio w Tarnowie utworzył filię tej „swojej” szkoły. Z oskarżonego Antoniego Podkówki oskarżony Sikorowicz zrobił „dyrektora tarnowskiego oddziału «Em-Pe-Filmu»”. Działo się to na szczęście już w okresie, kiedy policja intensywnie zajęła się tą sprawą, wobec czego szkoła została zamknięta

Sikorowicz sarkał, mało brakowało, a przewodniczący trybunału sędzia dr Leonard Krupiński udzieliłby mu trzeciej uwagi, co spowodowałoby aresztowanie oskarżonego, który, jak się zdaje, znajdując się już w stanie alfa, począł się odgrażać, że kiedy wreszcie zapadnie dlań wyrok uniewinniający, to on natychmiast wniesie skargę przeciwko pani Niovilli-Petrakiewiczowej… W aurze absurdu otaczającej ławę oskarżonych przewodniczący w porozumieniu z wotantami sądu okręgowego dr. Partyką i dr. Leonardem Soleckim, prokuratorem dr. Marianem Przytulskim i z adwokatami dr. Janem Pleszewskim, dr. Bertoldem Rappaportem i dr. Urbanem, odroczył rozprawę do jutra.

No i we wtorek, od rana, ważą się losy oskarżonego Sikorowicza. Wciąż jeszcze odpowiada on z wolnej stopy, ale grunt wyraźnie pali mu się pod nogami i nie jest wykluczone, że ten dziwaczny człowiek zostanie aresztowany na sali sądowej. Nawet nie za to złe zachowanie, ale z powodu niezwykłych rozmiarów udowodnionych przestępstw, których się był dopuścił. Przede wszystkim nie zgłaszał w starostwie żadnego ze swych licznych wydawnictw dotyczących gry filmowej. Broszury, które sprzedawał, nie dzieląc się z nikim zyskiem, wydawał na podstawie „wzorów”, rzeczy wcześniej wydawanych, rzecz jasna, nie przez niego, w Warszawie, Wiedniu lub w Berlinie. Teksty z nich nieudolnie i niestarannie tłumaczył, cóż, powielał, zrzynał metodą dziś, w epoce komputerowej, zwaną „wytnij-wklej”. Dalej – prócz szemranej w gruncie rzeczy szkoły prowadził kurs operatorów kinowych. Korzystał z aparatu zakupionego dla szkoły jeszcze w czasie, kiedy była ona pełnoprawną filią warszawskiej.

– Co się dzieje obecnie z tym aparatem? – pyta przewodniczący Krupiński.
– Nie mam pojęcia – odpowiada Sikorowicz.
– Czy oskarżony może uściślić tę informację?
– No cóż, aparat prawdopodobnie zaginął.

Taki aparat to nie igła. A co było z planowaną przez dyrekcję i zaabonowaną przez uczniów wycieczką zagraniczną „Em-Pe-Filmu”? Przecież według zapewnień Sikorowicza uczestnicy i organizatorzy mieli zwiedzać wielkie wytwórnie filmowe w Berlinie, w Wiedniu i w Paryżu, a w Paryżu „to nawet sama Pola Negri miała gości z rodzinnej Polski oprowadzać po mieście”.

– Sprawdziliśmy: w czasie, kiedy „Em-Pe-Film” planował pobyt w Paryżu, Pola Negri przebywała w Ameryce – mówi przewodniczący.

Sikorowicz na to: – Zdarzają się niedopatrzenia, trudno dopuszczać do sytuacji, w której organizator wycieczki śledzi kroki wielkiej gwiazdy…

–Czemu oskarżony nie powie, że wycieczka w ogóle się nie odbyła? Że nie doszła do skutku?

Uczennica, pani Romańska, zeznała, a poza tym są na to dowody i świadkowie, że na tej niedoszłej wycieczce, na której tak bardzo jej zależało, straciła sto złotych. Tyle zapłaciła Sikorowiczowi – w formie zaliczki. O odzyskaniu poważnej wówczas kwoty nie mogła marzyć. Nie oddawać – to już Sikorowicz potrafił!

Nie dało się oskarżonemu podważyć tego faktu, stanowczo jednak zaprzeczył informacjom o sposobie odbywania egzaminów wstępnych. A jednak w wielu nadesłanych do sądu listach pisało się na ten temat mniej więcej tak: „Egzaminowana przychodziła do mieszkania Sikorowicza, zamykały się drzwi, gasło światło i wtedy rozpoczynało się… egzaminowanie”.

Listy, ach, te listy! Mówią, szepczą, potrafią krzyczeć, a nawet oskarżać, jeśli się ich nie unicestwi ogniem. Metody działań Sikorowicza w sprawie powstającej tzw. filii „EmPe-Filmu” w Tarnowie wyszły na jaw w jego listach do niedoszłego „dyrektora” tej filii. W pierwszym zapewnia go o zatrudnieniu także „wykładowców rekrutujących się z profesorów UJ”, a w ostatnim, kiedy dzięki takim zachętom zgłosili się licznie adepci i szkoła miała otworzyć podwoje, informuje o „byle jakim belfrze”, którego zgodził za psie pieniądze. Ale od studentów pieniądze musiały być na czas. I to nieliche. Sikorowicz pisał dalej do pana Podkówki, szefa „tarnowskiej filii”: „Należy dawać na pobrane pieniądze kwity z pieczęcią, aby nikt niczego nie podejrzewał”.

Świadoma działalność przestępcza. Ale jednak trzeba zbadać, co jest w człowieku. Na pytanie prokuratora: – Czy pan był spekulantem, czy idealistą? – oskarżony odpowiada:

– Materializmem się żyje, a ideę się propaguje.

– Niech pan odpowie na pytanie.

– Naturalnie, że musiałem z czegoś żyć.

– Czy pan na podstawie otrzymywanej korespondencji orientował się, że osoby wciągane przez pana do akcji nie mają żadnych warunków, że to są miernoty?

– Tak.

– I brał pan od nich pieniądze?

– Tak. Brałem, ale za to dawałem to, do czego się zobowiązałem.

Zobowiązał się na przykład, że na „zabawę filmową” w Tarnowie, taki huczny festiwal pod egidą „Em-Pe-Filmu”, zjedzie z Warszawy sławna z głównej roli w Dzikusce Maria MalickaMaria Malicka (1900–1992), polska aktorka teatralna i filmowa. Wówczas sławna już gwiazda, dziś by się rzekło: celebrytka. Przed II wojną światową występowała w teatrach krakowskich i warszawskich. Zagrała wtedy w filmach Mogiła nieznanego żołnierza (1927); Zew morza (w tymże roku); została wreszcie odtwórczynią głównej roli w słynnej Dzikusce (1928). Przeszłość okupacyjna Marii Malickiej i nieproste drogi jej działalności aktorskiej w okresie powojennym nie mają bezpośredniego związku z opisywanymi sprawami i postaciami, w tym kontekście więc ich opis wykraczałby poza ramy niniejszego szkicu.. Głośna gwiazda się nie zjawiła i nie miała pojęcia, że ktoś zabiegał o jej obecność w Tarnowie.

Następny oskarżony, Kazimierz Piekło-Piekliński, absolwent warszawskiej szkoły filmowej Hanny Ossorii, jest już gwiazdorem; zagrał w filmach Przeznaczenie i Orlę. Z ogłoszenia w gazecie zgłosił się do Sikorowicza, pokazał mu dokumenty i świadectwa i na ich podstawie wykładał w szkole „Em-Pe-Filmu” mimikę, charakteryzację i reżyserię. Otrzymywał dziesięć złotych za godzinę, niebawem dodano mu jeszcze jeden przedmiot: kinotechnikę. No, bardzo ładnie. Za specjalnym wynagrodzeniem prowadził także wykłady w domach uczniów. Nie brał udziału w akcji wydania albumu filmowego z podobiznami uczniów. Nie wiedział nawet o istnieniu czegoś podobnego.

Piekło-Piekliński tłumaczy się z zarzutu pożyczania pieniędzy od uczniów:

– Uczennica Rakoczówna otrzymała od matki pięćset złotych na koszta nakręcania filmu. Z tego dała mi trzysta złotych na przechowanie. Prosiła jednak, żebym jej wydał poświadczenie na pięćset złotych pobrane na koszta filmu. Zgodziłem się po namyśle, a po niedługim czasie oddałem Rakoczównie trzysta złotych i odebrałem swoje pokwitowanie…

Więcej pytań nie ma, jest opinia Piekło-Pieklińskiego w sprawie dr. Żelisława Grotowskiego, która pokrywa się z zeznaniem głównego oskarżonego: Grotowski nigdzie nie figurował jako wspólnik Sikorowicza czy wręcz jako dyrektor, nigdy nie pełnił obowiązków dyrektora; działał wyłącznie jako wykładowca, był widywany podczas prac redakcyjnych w „Rewii Filmowej”.

Kazimierz Piekło-Piekliński oświadcza, że sam czuje się ofiarą Sikorowicza. O nadużyciach „Em-Pe-Filmu” uprzednio nie wiedział. Przeżywał zresztą wtedy trudny okres. Wprawdzie pracował intensywnie i jako wykładowca, i w redakcji „Rewii Filmowej”, ale wskutek konieczności wyrównania wcześniejszych zobowiązań popadł w tak poważne tarapaty finansowe, że się załamał psychicznie i w konsekwencji wymówek żony oraz matki doszedł do takiego stanu, że usiłował popełnić samobójstwo, zażywając arszenik. Potem chorował przez rok. Teraz już lepiej. Obecnie pracuje jako artysta filmowy, a ostatnio nawet pomógł Krzeptowskiemu w kręceniu filmu Biały śladBiały ślad, polski film niemy (1932), na podstawie scenariusza malarza i pisarza Rafała Malczewskiego reżyserował Adam Krzeptowski. To był pierwszy polski film reprezentujący Polskę na I Festiwalu Filmowym w Wenecji. Został tam wyróżniony za zdjęcia. Adam Krzeptowski (1898–1961) studiował w Graphische Lehrund Versuchsanstalt w Wiedniu. W 1917 przerwał studia, w okolicznościach wojny zmuszony służyć w armii austriackiej. Po studiach w Akademii Handlowej w Krakowie w 1922 powrócił do rodzinnego Zakopanego. Otworzył zakład fotograficzny. Z początkiem lat 30. XX w. realizował wysoko ocenione filmy krótkometrażowe, m.in. Z Tatr i Zima w Zakopanem (1931). W jego pełnometrażowym filmie Biały ślad występowali – tu podkreślmy – głównie aktorzy niezawodowi, także górale. W czasie okupacji hitlerowskiej Andrzej Krzeptowski związał się niestety z Goralenvolkiem. Od 1940 był nauczycielem „języka góralskiego” w Berufsfachschule für Goralische Volkskunst. W 1946 aresztowany, w procesie przeciwko organizatorom Goralenvolku został uniewinniony i wrócił do pracy usługowego fotografa w północnej Małopolsce..

Zeznaje oskarżony dr Żelisław Grotowski, wybitny uczony, ongi pracujący w Rapperswilu nad historią społeczną Polski. W czasie I wojny światowej walczył w Legionach, podleczony z ran i z medalem za waleczność wrócił do kraju, gdzie nie pozostało mu nic innego, jak szukanie płatnego zajęcia. Rzucił się w wir interesów, został hurtownikiem cukru. W czerwcu 1928, „jak wiele innych ofiar”, przeczytał ogłoszenie „Em-Pe-Filmu”. Nazajutrz narada z Sikorowiczem i Salzmannem, szerokie plany dwu ostatnich. Grotowski, któremu niedawno o Sikorowiczu dobrze mówiła pani Niovelli, zgodził się na wygłaszanie wykładów w „Em-Pe-Filmie”. Nawet się cieszył, że będzie mógł skonfrontować z dzisiejszą sytuacją filmu w Polsce własne spostrzeżenia poczynione w czasie wycieczki zagranicznej w 1924, kiedy poznał rozmaite wielkie wytwórnie filmowe na Zachodzie i bliżej się nimi zainteresował. O samej „szkole” teraz się wyraża z rezerwą:  raził go niski poziom intelektualny uczniów. Niektórzy z nich na przykład powtarzali z uporem, że przecież „Napoleon był królem Polski”.

Spośród pedagogów cenił wyłącznie panią Niovelli, która jednak pojawiała się rzadko. Za wykłady – jak się teraz okazuje i co on sam konstatuje z coraz mizerniejszą wiarą w człowieka – otrzymywał w tej szkole mniej niż pozostali – od pięciu do sześciu złotych za godzinę. To jego jedyny zarobek. W wydawaniu broszur nie brał udziału. A zarzut pożyczania pieniędzy od uczniów?

– Cóż, było raz coś takiego: uczeń Kwiecień złożył u Sikorowicza osiemset złotych, Sikorowicz dał mi te pieniądze do przechowania, a ja po pewnym czasie depozyt Kwietniowi oddałem w tej samej kopercie

Ten fakt potwierdził sędzia śledczy. Ale… po jakim to czasie depozyt wrócił? Co się tymczasem działo z tymi pieniędzmi? Wiele pytań się ciśnie. Ale to nie wszystko, w co dał się wplątać dr Grotowski, uczony i hurtownik cukru. Oto z Warszawy przyjechał pan Bigoszt, także „dyrektor wytwórni filmowej”. Agitował uczniów „Em-Pe-Filmu” tak ślicznie, że w końcu dali się oni namówić na wyjazd do jego wytwórni. I to Grotowski zebrał tę grupę uczniów, napalonych, złożoną – nie wiadomo dlaczego – z tych najuboższych, i znalazł się z nimi w Warszawie. Wszyscy byli bez środków. A wytwórnią Bigoszta okazała się szopa przy ul. Burakowskiej z dwiema starymi kulisami, pożeranymi przez mole. Nie jedli, przespali się na podłodze, wrócili do Krakowa. Sama bezradność.

Oskarżony, którego nie można odnaleźć, Jan Artur Horwath, aktor i wykładowca, z przykrego incydentu wyciągnął natomiast naukę. Niebawem bowiem pojechał do wytwórni Bigoszta ze starannie dobraną, inną grupą uczniów „Em-Pe-Filmu” – i tam powiodło mu się znakomicie. Albowiem jego grupa składała się z samych bardzo dobrze sytuowanych ludzi. Oni odgrywali jakieś scenki, Bigoszt je filmował. Horwath mieszkał w pierwszorzędnym hotelu oraz jadł i pił za pieniądze tych właśnie uczniów, którzy ponadto płacili mu po tysiąc złotych miesięcznie. Wydaje się niewiarygodne, że aż do tego stopnia można manipulować ludźmi.

Cdn.

0%

Informacja o plikach cookies

W ramach Strony stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze Strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Możecie Państwo dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce internetowej w każdym czasie. Więcej szczegółów w "Polityce Prywatności".