Poprzedni artykuł w numerze
Ś wiatełka w mroku z latarki beletrysty.
Komu zależało na tej wycieczce? Lechowiczowi. I to bardzo. 24 maja 1933 wrócił na Konfederacką wcześniej niż zazwyczaj – jakoś tak około pół do piątej po południu. Olejniczak oderwał się od lektury – oszczędnej, bo przy dziennym świetle – trochę zdziwiony zjawieniem się kolegi o nietypowej dlań porze, i na dodatek usłyszał propozycję wygłoszoną tonem rozkazu:
– No to jutro, mój Bolu, skoro świt ruszamy na wycieczkę! Brzegiem Wisły sobie pójdziemy, aż do Mogiły. Piękny kościół tam przy klasztorku, zabytekW romańskim i z elementami wczesnego gotyku klasztorze OO. Cystersów we wsi Mogiła (dziś Nowa Huta, dzielnica Krakowa) już w 1913 odrestaurowano krużganek klasztorny (prace pod kierunkiem architekta Franciszka Mączyńskiego) i wydobyto spod podbiały i utrwalono wspaniałe figuralne freski z początku XVI w. (pod kierunkiem artysty malarza i konserwatora Juliusza Makarewicza)., że ho-ho! Ty lubisz taką starszą architekturę… Wiem, wiem, bez żartów, zmęczony jesteś, ale to przecież jutro święto Zesłania Ducha Świętego, nabożeństwo, chór, my tak lubimy śpiewy chóralne…
– E, no co ty, nad Wisłą jeszcze chłodno, w nocy w Tatrach spadł śnieg, piszą w gazetach, pod Krakowem grad, dlatego tak zimno… Toż przecie można iść na sumę do bazyliki Franciszkanów, tam jutro utwory religijne będzie śpiewał Chór Cecyliański męski i mieszany (tu zajrzał do rozpostartej płachty „Czasu” i dalej już odczytywał) pod kierunkiem doktora Życzkowskiego, z towarzyszeniem zespołu symfonicznego urzędników Kasy Chorych. A soliści – widzisz, ciebie to może zainteresować jako melomana – to artyści operowi. Przy organach profesor Mastela.
– To nie to samo, Bolu. Zresztą, jak chcesz. Ale może ominie cię niespodzianka…
– Ależ Staśku! Poszedłbym z tobą. Problem w tym, że po całym dniu będę wykończony. No bo dziś jeszcze muszę iść do miasta, mam podwójne lekcje z średnim Pietrzakiem, a i Milę wypada już odwiedzić, nie byłem jeszcze w tym tygodniu u Korczyńskich. Mila, w jej stanie, nie powinna się niepokoić.
– A dałbyś spokój z tą Milą! To nie jest kobieta dla ciebie. Powtarzam się, ale ostrzegam: przy niej stoczysz się po równi pochyłej.
– A czy nie uważasz, że mam wobec Mili poważny obowiązek?
– No, nie wiem.
– Nie wiesz, Staśku, bo nie znasz kobiet.
– A, o tym, czy znam, to porozmawiamy właśnie jutro nad Wisłą.
– Intrygujesz mnie. A już się martwiłem, że zaczyna być nudno. Zastanowię się, może dam się namówić.
– Na pewno dasz się namówić! A jak wieczorem wrócisz, to mnie ostrzyżesz, co?
– Dobrze. Wkręcimy tę mocniejszą żarówkę. Ale co to? Nowa koszula?
– Nie. Z pralni. Ładnie wyprasowali, nakrochmalili…
– O, widzę, że to ta na specjalne okazje. No, no, pumpy, i ma być świeża koafiura! Żebyś tylko dziury zacerował na tych twoich pięknych kraciastych skarpetach, bo to, Staśku, nigdy nic nie wiadomo… Wybacz, na wycieczce nie musimy być piękni; czy nie mam racji, sądząc, że za twoją wyjątkową troską o wygląd zewnętrzny, zalatujący elegancją, kryje się kobieta? Co ty tak nagle na buzi zszarzałeś, Staśku? Przede mną się nic nie ukryje!
– To uważaj.
Olejniczak ze zdziwieniem wyczuł w głosie przyjaciela ton groźby.
Mężczyźni wstali nazajutrz o pół do piątej rano, ubrali się cichutko, starając się nie zbudzić Fingerowej (sypiała czujnie, w jednym pokoju z dwunastoletnią córką, musiała być ostrożna, słyszała, jak się krzątają i wychodzą z domu), a gdy kwadrans na szóstą pojawili się na moście Dębnickim, żeby skierować się w prawo, przeciąć Rynek Główny, Starowiślną dotrzeć do III mostu, w wiosennym słońcu – na tle zabytkowych wież i tryskających złotem forsycji – nadawali się na wizytówkę optymizmu. Przystojni, szczupli, z pozoru beztroscy. Lechowicz w płóciennym płaszczu narzuconym na marynarkę, w zielonkawym kapeluszu, w jasnych pumpach, w kraciastych skarpetach i jasnobrązowych (mówiono na nie: żółte) półbutach, Olejniczak w ciemnym płaszczu, rozpiętym, w marynarce marengo, w spodniach w paski i w czarnych półbutach i w szarym kapeluszu.
Ale-ale! Olejniczakowi przecież należy się śniadanie w Hotelu Francuskim! Zanim więc dwaj wędrowcy przetną Rynek, będą szli Plantami, Olejniczak skręci u wylotu Sławkowskiej w Pijarską i tam, na rogu św. Jana, wejdzie do wytwornej hotelowej restauracji, pustej o tej porze i przestronnej, i rozsiądzie się przy stoliku. Kelner Franciszek Kowalczyk i służąca Zofia Prochownik zdziwili się wprawdzie, że tak wcześnie, ale oczywiście nie przyszłoby im do głowy pytaćCi sami, jako służba hotelowa, zawezwani przez obronę w charakterze świadków, zeznają zgodnie, że wtedy Olejniczak nie miał przy sobie ani teczki, ani laski z uchwytem zakończonym siekierką. (Skoro jednak kolega Olejniczaka, Lechowicz, czekał na niego poza gmachem hotelu, niewykluczone, że opiekował się teczką, a z laską z obronną rękojeścią było mu raźniej w mieście o tak wczesnej porze). . Zjadł, wypił kawę… Pytanie: co w tym czasie robił Lechowicz? Czy stał przed hotelem jak piesek czekający na pana? Może siedział na ławce na Plantach, może się przechadzał, w każdym razie musiał być głodny. Bardzo prawdopodobne, że Olejniczak przemycił dlań bułkę z masłem, z plastrem kiełbasy. Bo to nie bardzo prawdopodobne, żeby jeden się najadł do syta, a drugi miał iść głodny. W każdym razie istotny rys Olejniczaka: nie mógł sobie pozwolić na rezygnację ze śniadania wpisanego w umowę.
Czy już nigdy się nie wyjaśni, który z mężczyzn obstawał przy tym, żeby iść prawym brzegiem Wisły? Upór? Bo przecież żeby bez dodatkowych przygód dojść do kościoła w Mogile, wcale nie trzeba było przemierzać III mostu, bo kościół i klasztor stoją po lewej stronie Wisły. Ani w śledztwie, ani w sądzie Olejniczak nie powiedział na ten temat słowa rozjaśniającego te mroki i wskutek jego uporu już się nie dowiemy, który z wędrowców obstawał przy tym, żeby iść wałem strony przeciwnej i po kilku kilometrach, we wsi RybitwyWieś Rybitwy, w 1973 włączona jako obszar miejski do krakowskiej dzielnicy Podgórze, jest dziś znana głównie z targowisk, hurtowni i magazynów oraz z giełdy samochodowej., skorzystać z przewozu promem na drugą, powiedzmy sobie, właściwą stronę, do wsi – nomen omen – Przewóz.
Do jedenastoletniej Zosi Krzemykówny, pasącej krowy, przystąpił Lechowicz i zadał jej to pytanie, które tak zadziwiło Olejniczaka: – Czy nie ma tu jakiegoś dworu?
– A właśnie tu, we wsi Przewóz, jest dwór! – odpowiedziała dziewczynka.
– A folwark?
– Jest i folwark.
Można się domyślać – ale nic więcej – że na Lechowicza ktoś umówiony mógł czekać powiedzmy na folwarku.
Olejniczak, nieswój, poprosił dziewczynkę o wodę w kubku. Zanim wróciła, podszedł blisko do Lechowicza, chciał go zapytać, co tu właściwie jest grane, odchrząknął, przełknął ślinę, ale gdy spojrzał mu w oczy i natrafił na obelżywą dlań obojętność, zamilczał.
Czy matka Lechowicza, na sali sądowej przebaczając zabójcy syna po chrześcijańsku, poszła za głosem głębokiej wiary i postąpiła wspaniałomyślnie, czy wiedziała o czymś, o czym się nie dowiedział sąd i czego my się już nie dowiemy? Możemy się domyślać, możemy snuć przypuszczenia, niejako wróżyć ze strzępków słów, z nieprostych zachowań, z tajemniczych meandrów psychologicznych, możemy się wreszcie zdać na intuicję. I tyle. Sprawa pozostaje niejasna. Mistyfikacja i inscenizacje w tle wzmagają czujność kogoś, kto po osiemdziesięciu latach znalazł się znów w punkcie wyjścia. Oczywiście najprościej zwalić winę na opętanie, na diabła.
Nie uszło uwagi dziennikarzy sądowych, że Gera Fingerowa, zaprzysiężona na Torę, wykazała zadziwiającą pamięć: daty, godziny, szczegóły rozmów i najdrobniejszych epizodów – wszystko to dawało, błędne zresztą, poczucie, że główna najemczyni mieszkania skupiała czemuś uwagę wyłącznie na swych lokatorach. Opowiada o dniu 24 marca 1933, kiedy Olejniczak zgłosił się do niej na Konfederacką z jakąś panią i wynajął pokój za 35 zł. Wypełnił kartę meldunkową: sublokatorzy są małżeństwem. Żyli zgodnie, spokojnie. Mieszkali u niej przez miesiąc. Zaraz po wyprowadzce „żony” Olejniczaka, czyli panny Korczyńskiej, wprowadził się na Konfederacką Lechowicz, z którym Fingerowa nie rozmawiała, mając zaufanie do Olejniczaka, i z nim załatwiła formalności, zgadzając się, żeby ten nowy lokator, kolega student, który jest biedny, płacił tylko 10 zł miesięcznie. Ważny szczegół: – Kiedy Korczyńska przychodziła do Olejniczaka, to Lechowicz wychodził do kuchni.
Tak, panowie studenci żyli w zgodzie. Toteż kiedy w czwartek wieczorem 25 maja 1933 po powrocie z tej całodziennej wyprawy Olejniczak wrócił sam i w milczeniu upychał do walizy rzeczy Lechowicza, Fingerowa, nie mogąc wytrzymać napięcia, spytała, czy może coś się stało. – Lechowicz już tu nie wróci – odrzekł. – Jak to? – spytała bardziej oburzona niż zdziwiona. – To tak można bez pożegnania? Pojechał? A dokądże mu było tak spieszno? – Skąd przyjechał, tam pojechał – powiedział takim tonem, że Fingerowej zrobiło się zimno. Zaraz doszła do siebie i pomyślała, że skoro tak, to znaczy, że Lechowicz wrócił do Wilna, gdzie jeszcze niedawno studiował w seminarium. Zdaje się, że miał tam jeszcze zaległy egzamin. Olejniczak zapakował rzeczy kolegi i zaczął zbierać z półek własne drobiazgi i książki, wyciągnął spod łóżka kuferek i walizę.
– Pan także?
– Tak, bo muszę się żenić. Wyjeżdżam – powiedział i dodał, dziwnie jak na niego niewyraźnie, jakby przez zaciśnięte zęby: – Do Andruszowa. Albo raczej: – Do Andrychowa.
Więc to nie była żona. Ta zameldowana.
Gera Fingerowa poczuła się podobnie jak wtedy, gdy jej w tramwaju ukradli pieniądze. No tak, ale w tramwaju był ścisk.
Wybiegam w przyszłość. Olejniczak, w ostatnim słowie, powie:
– Panowie przysięgli, mam tylko jedno do powiedzenia: Bóg jest jedynym świadkiem, że nie mordowałem z premedytacją!
Nigdy nikomu nie udało się wydobyć odeń ni śladu informacji o przyczynach, które wywołały porażający afekt. Przez blisko rok siedział w areszcie, w tym przez kwartał z adwokatem Maurycym Pufelesem, wówczas jeszcze koncypientem, skazanym w 1933 na dwa lata więzienia i pięć lat pozbawienia praw obywatelskich za przestępstwo o charakterze politycznymDr Maurycy Pufeles był, jak go określała ówczesna prasa, „wybitnym komunistą”. W czasie okupacji uniknął obozu koncentracyjnego, został bowiem wpisany na tzw. Listę Schindlera (jako niezbędny dla interesów fabryki Bilanzbuchhalter), zaraz po wojnie (1947) działał w Krakowie jako adwokat. oraz przez jakiś czas z aferzystą filmowym J. C. SikorowiczemZob. „Procesy artystyczne” w 5–6, 7–8, 10, 11–12 numerach „Palestry” z 2014 r., człekiem obrotnym i wyjątkowo mownym, panowie zostali wezwani do sądu w charakterze świadków – i do żadnego z nich w ciągu trzystu dni we wspólnej celi nie przedostał się ślad takich zwierzeń Olejniczaka, które mogłyby rzucić światełko na motywy zbrodni. Nic. Nawet przez senDr Pufeles o Olejniczaku: spokojny, nie brał udziału w dyskusjach, nie dawał się sprowokować, jego walka wewnętrzna wychodziła jednak wtedy na jaw w postaci czerwienienia się na przemian i blednięcia. J. C. Sikorowicz o Olejniczaku: z rozmaitych powodów często popadał w furię. Panowie Łyczko, Nadler, Lyżewski, Mossoczy, dawni koledzy szkolni o Olejniczaku: chłopak o pogodnym usposobieniu, grzeczny, spokojny, kiedy jednak mu dokuczano, ulegał niepospolitemu wzburzeniu..
Z ważnych spostrzeżeń adwokata Pufelesa: Olejniczak uczył się języka angielskiego, poza tym na nic nie zwracał uwagi. Taki stan rzeczy trwał do chwili, kiedy doręczono mu akt oskarżenia. Zabił człowieka, tak. Ale dopiero akapity, w których była mowa o kradzieżach, jakich się dopuszczał, wyprowadzały go z równowagi. Dr Pufeles podkreśla:
– Miał chwile wybuchów, ale nie wpadał w szał.
Dlaczego wszystkich badających tę wymyślną sprawę szybko przestały interesować takie, powiedzmy, szczegóły, jak fakt zjawienia się Pragnącej na miejscu zbrodni; jak fakt, że Lechowicz dokładnie znał adres kontaktowy Pragnącej, która wróżyła po domach w rozległych okolicach Limanowej; fakt natychmiastowego przyjazdu Pragnącej na wezwanie Lechowicza i stawienie się jej w okolicy, której do tej pory nie znała; wreszcie siła przekonywania Lechowicza w stosunku do Olejniczaka: Lechowicz dopiął swego: w dawnym dworku w Przewozie (a może w planie było to w nieco dalej nad Wisłą leżących Brzegach lub w Grabiach)Z protokołu rozprawy z 18 kwietnia 1934. Sędzia przewodniczący dr Pilarski do Olejniczaka: „Pan zeznał, żeście się pytali o dworek w Przewozie. Dlaczego pytaliście się następnie o wieś Brzegi i Grabie, kiedy mieliście iść do tego dworku w Przewozie?” „Nie wiem tego – odpowiada Olejniczak. – Ja się nie pytałem”. Pytać więc mógł tylko Lechowicz. dokonała się konfrontacja Olejniczaka z Pragnącą. Olejniczak to notoryczny kłamca – dlaczego mamy mu wierzyć, że widzi Pragnącą po raz pierwszy? Olejniczak to człowiek bywały: wszystkim zdawał się być na swoim miejscu i w katolickim seminarium duchownym, i w bursie kleryckiej hodurowców, i w pałacu archimandryty kościoła greckokatolickiego, i w salach wykładowych Uniwersytetu Jagiellońskiego, i na tajnych zebraniach komunistów, w jednym czasie przemiennie w otoczeniu bliskich Narzeczonej numer 1 i Narzeczonej numer 2, i w szafie gospodyni, skąd kradnie płaszcz jej syna, i w komórce gospodarza, z której kradnie rower, i w najelegantszej w Krakowie hotelowej restauracji, i tego samego dnia u pasera z rowerem podprowadzonym pod osłoną zmroku. Olejniczak, przemiły gładysz, notoryczny kłamca i złodziej, po konfrontacji twarzą w twarz z Pragnącą, której tam, na wale wiślanym, ze straszliwym gniewem każe iść precz, jak najdalej od tego miejsca, gdzie jest niepożądana, i sprawia, że kobieta, która z niejednego przecież pieca chleb jadła, umyka w śmiertelnym strachu, że ten człowiek, którego wyczyny złodziejskie wyjawiła właśnie przed Lechowiczem, dopadnie ją i zatłucze na śmierć. Kiedy Pragnąca znika z ich pola widzenia (schowała się w chaszczach u szczytu wału, stamtąd widziała wszystko, ale to na zawsze zostawi dla siebie), Lechowicz, który ma wszystko do stracenia w obliczu wściekłego gniewu Olejniczaka, zagrożonego przez przyjaciela szantażem, że jeśli nie pozostanie tylko z nim, wyrzekając się tych niewiele wartych kobiet, to wszystkie jego kompromitujące sprawki i przestępstwa wyjawi jego najbliższym, dotąd niemającym pojęcia o jego prawdziwym, łotrowskim życiu kryminalisty i o wyrzeczeniu się wiary ojców, a także społeczności studentów, profesorów oraz duchownych, Lechowicz więc, żeby ratować życie – nie trzeba było specjalnej intuicji, żeby wiedzieć, że się porywczego człowieka doprowadziło do ostateczności – umyka w ślad za Pragnącą i wtedy dosięga go pierwszy cios. W tył głowy. Tym niezidentyfikowanym ostrym narzędziem o ciężkim ostrzu szerokości siekiery. Ale skąd narzędzie w ręku wycieczkowicza? Niesione, do końca nie wiadomo, pod płaszczem, jak nosił siekierkę Raskolnikow, czy w teczce? Wyczuł coś już w przededniu, kiedy podobno po lekcjach z synem zamożnego gastronomika zboczył z trasy do domu, żeby zahaczyć o sklep żelazny przy Grodzkiej i wybrać tam (w cenie 70 groszy) narzędzie pasujące najlepiej do zadania gwałtownej śmierci?
Tu jest wymagana ruchliwość. Trochę więc cofam się w czasie i tak to wracamy na rozprawę w Sądzie Okręgowym w Krakowie. Sędzia: Mieczysław Pilarski. Sędzia wotant: Rudolf Stuhr. Zeznaje Mila, hafciarkaEmilia Korczyńska.:
– Tego dnia, 25 maja, kiedy z wycieczki wzdłuż brzegów Wisły wrócił bez Lechowicza, wstąpił, jak już wiemy, do pani. –
Przyszedł o pół do ósmej wieczorem. O ósmej wieczorem wyszedł.
–To było w czwartek. A następnego dnia?
– Nie, nie, w ostatnich tygodniach Bolesław nie odwiedzał mnie, jak robił to dawniej, znaczy wtedy, kiedy jeszcze nie byłam w ciąży, co drugi dzień, lecz o wiele rzadziej. Niekiedy raz w tygodniu. Toteż nawet się nie zdziwiłam, kiedy przyszedł dopiero w niedzielę, 28 maja. Zjawił się rano, o pół do dziewiątej. Był u nas do siódmej wieczorem. Podenerwowany, jakiś smutny, dziwnie jak na niego małomówny. Mnie się marzyła, zwłaszcza przy nim, lepsza przyszłość, i wtedy także zwierzałam mu się z planów, z szansy, jaką daje wyjazd za granicę do pracy – no, zwłaszcza on, z jego świetną znajomością niemieckiego – a na to Bolek, cicho, jakimś strasznie łamiącym się głosem, prawi o bezsensie moich mrzonek wobec nastrojów, które zapanowały w Niemczech. Nawet nie bardzo starał się być miły, miałam wrażenie, że oszczędzał mnie tylko ze względu na mój ówczesny stan. Właśnie – ilekroć w rozmowie była okazja, napomykałam o ślubie. Trudno, dziecko powinno mieć ojca. Dawał wymijające odpowiedzi albo milczał, patrząc na mnie, trudno to było wytrzymać. Powiedział od niechcenia: – A wiesz, przeniosłem się na nowe mieszkanie. – Daleko nie odszedł, wynajął pokój w zgrabnej kamieniczce przy ulicy Konopnickiej 11. Oderwał skrawek gazety, wykaligrafował adres ołówkiem chemicznym, bo taki był tylko pod ręką, dał mi w milczeniu ten papierek i wyszedł zgaszony, spięty. Jak nie on. Ciarki przeze mnie całą przeszły, kiedy nazajutrz odwiedzili nas dwaj mężczyźni w cywilu, ale wiadomo – mrugnęła – i pytali o Olejniczaka. Bo wynosząc się z Konfederackiej, nie zostawił Fingerowej nowego adresu. Powiedziałam, że nie wiem, gdzie teraz mieszka, ale na pewno wciąż na Dębnikach. Wybiegłam na miasto, chodziłam pod oknami tego domu na Konopnickiej, kręciłam się wokół, to tu, to tam. Wreszcie znalazł się przy mnie. Wchodzimy w narożną uliczkę Powroźniczą, mówię mu: – Bolek, szukają ciebie! – Ruszył biegiem, wzdłuż murów, do tego domu przy Konopnickiej. Ja za nim, choć już na mnie chyba nie zwracał uwagi. Weszłam do sieni, widzę, że Bolek wychodzi z oficyny z jakąś czarną teczką, wygląda jak oślepiony, to znaczy wciąż nie zwraca uwagi na to, że ja tam stoję, i wspina się po schodach na samą górę tej dwupiętrowej kamieniczki. Po co? Nie wiem. Wtedy coś mi przysłoniło widoczność. Za Bolkiem popędzili ci dwaj, wiadomo, wywiadowcy w cywilu. Bo oni, o czym nie miałam pojęcia, śledzili każdy mój krok. Ja ich do niego bezwiednie zaprowadziłam. Zabrali Bolka i odprowadzili go na Kanoniczą „Pod Telegraf”. Teraz się zmieniło i to ja szłam za nimi, i widziałam, jak tam weszli. Nie wiem, po co jeszcze czekałam, stojąc na trotuarze. Przecież zaprowadzili go do aresztu.
– Bardzo go kochałam – odpowiada Korczyńska na pytanie sądu, czy była szczęśliwa w pożyciu z Olejniczakiem. Co nie przeszkadza jej relacjonować, jak to ten narzeczony, powróciwszy z wakacji spędzonych u rodziców w Brzeżanach, nie zastał jej w domu i wtedy energicznie „podwalał się” do jej siostry. Trudno dociec, czy tylko dlatego, że była akurat w domu. Gdy narzeczona wreszcie wróciła, zagroził, że z nią zerwie i nawiąże stosunki z tą jej siostrą. Działo się to wszystko w mieszkaniu rodziny Korczyńskich, gdzie Olejniczak właściwie prawem kaduka (nawet ślubu nie obiecywał) mieszkał niemal na prawach domownika; niemal – bo domownicy zazwyczaj poczuwają się do scalania wspólnoty poprzez pracę, dobra materialne lub fundusze dla dobrego funkcjonowania domu, on natomiast do tego nie był zobligowany. Ani się nie poczuwał. – Potem się załagodziło i Bolesław już mojej siostrze nie robił awansów – dodaje z półuśmiechem Emilia Korczyńska.
Wypytywana o życie erotyczne, wyznaje, że we wszystkich poprzednich mieszkaniach, w których w ciągu kilku miesięcy często odwiedzała Olejniczaka, nie dochodziło nawet do prób współżycia. Ich połączenie fizyczne nastąpiło dopiero tam, w rodzinnym domu państwa Korczyńskich, a stało się to z inicjatywy Bolesława. (Nietrudno się domyślić, że narzeczony zagroził przeniesieniem uczuć na siostrę Mili, można by mu to było wywlec i podejrzewać o szantaż). Półżarty półżartami, nie pora na nie, choć trudno bez odwołania się do poetyki groteskowego absurdu przyjąć dialog między przewodniczącym sądu a Emilią Korczyńską:
– Czy była mowa o poznanej podczas tamtych wakacji przez narzeczonego jego bardzo bliskiej znajomej ze Lwowa?
– Tak. Raz, kiedy mu ją wypomniałam, uderzył mnie w twarz.
Aha…
Cdn.