Zainstaluj aplikację Palestra na swoim urządzeniu

Palestra 5-6/2011

Zła karta Ronikiera (cz. 3). Bukiet bzu wynieść, pozostawić rewolwer!

Udostępnij

Panowie sędziowie! Kiedy w czwartek, 12 maja, Stanisław Chrzanowski długo nie powracał do domu, to wśród różnych przypuszczeń, co się z nim stać mogło, jedno z pierwszych miejsc w umyśle ojca, obecnie powoda cywilnego, zajęła myśl, «czy nie przyjechał hr. Ronikier i nie zrobił co złego mojemu synowi» – wykluczając oczywista możliwość zabójstwa. Takie są słowa autentyczne – taki rzeczywisty obraz myśli, której sądzone było rozszerzyć się, rozróść do olbrzymich wymiarów sprawy obecnej” – oryginalnie, może i ryzykownie, rozpoczął mowę jeden z obrońców Bohdana Jaxa-Ronikiera, adwokat Wacław Makowski. „Dla powstania tej myśli – mówił dalej – konieczne były czynniki obiektywne w postaci stosunku, jaki łączył hrabiego Ronikiera ze zmarłym Chrzanowskim, oraz subiektywne w postaci przekonania, że hr. Ronikier może zrobić mu coś złego, wyłączając, oczywista, zabójstwo”.

Adwokat podkreślił, że kochająca matka, ubolewając z powodu nieporozumień między ojcem a zięciem i córką, sama zabiegała, żeby Staś podtrzymywał stosunki z Ronikierem; żeby w ślad waśni nie wkradło się zło. Ojciec bowiem, nieprzystępny i podejrzliwy, nie cierpiał zięcia. Wolał, żeby córka nawet się zadłużyła, niżby „miał dać zięciowi choćby «kopiejkę»”. Jako właściciel fortuny zasilał córkę skromną rentą, byleby zięć nie korzystał z jego majątku. Córka – w tej sytuacji jak w potrzasku – groziła ucieczką, samobójstwem. Stary pan z pozoru się udobruchał. Milcząc teraz, śledził żonę, która ukradkiem spotykała się z Ksawerą i Bohdanem. Jego gorycz „była jak niezamknięta piwnica, gdzie złożono dużo materiałów wybuchowych, aby wybuchły przy pierwszej okazji”. Adwokat Makowski wykazał luki i niedociągnięcia w robocie śledczych: nie zebrano dowodów pozytywnych – a „dopełniać je trudno wobec możliwych błędów pamięci świadków, wobec żądania stawianego oskarżonemu, aby dowiódł swej niewinności. Jest to to samo, co uznać się za bezsilnego. Oskarżenie jednak rzucono. Szczegółowa analiza materiału faktycznego jest przed nami”. Ukazuje części, z których składa się ułożone byle jak oskarżenie: „Gniew powoda cywilnego; pogoń za sensacją; sugestia prasy; nieumotywo­wane wnioski aktu oskarżenia; powierzchowne rozumowanie, niedostatecznie wnikające w istotę sprawy – oto wszystko, co faktom obojętnym i niedowodzącym zgoła niczego nadało całą powagę oskarżenia. I wydaje mi się, panowie sędziowie, że nawet uznając zeznania świadków i wynik oględzin za bezsprzeczne, twierdzić mogę, że oskarżenie nie jest dowiedzione, ponieważ tego związku logicznego, który winien wiązać materiał z wnioskami oskarżenia, nie ma wcale, a zastępować go błędnymi konstrukcjami tutaj przez nas rozwijanymi nie można”.

Proszę o uwagę. Dygresja. „To nie pierwsza tragiczna śmierć w rodzinie Chrzanowskich… Pierwszy wypadek zdarzył się w Alpach. Najstarszy syn Bronisława Chrzanowskiego wybrał się na podniebną wycieczkę na szczyt Mont Blanc (…) Z tej wycieczki już nie powrócił nigdy. Na wycieczkę tę pójść miał brat Stanisława Chrzanowskiego nie sam, lecz w towarzystwie krewnego, hr. Bohdana Ronikiera” – informował o ileż wcześniej krakowski „Czas”.Nr 237 z 28 maja 1920 r., wydanie popołudniowe. „Prasa – wyjaśnił w tej samej notce – zajęła się zbadaniem, czy pogłoska ta jest prawdziwa. Okazało się, że starszy brat Jana i zamordowanego Chrzanowskich nie istniał zupełnie”… Cóż, ktoś puścił plotkę – i nie będzie ona ostatnią – żeby zrobić ewidentnego potwora z polskiego inteligenta, szlachcica, ciekawego pisarza w dodatku. „Ulicę” w ciężkich czasach łatwo było schwytać na byle przynętę.

Do rzeczy. Adwokat hrabia Bobriszczew-Puszkin – kolejny obrońca Ronikiera – mówi m.in.: „Wychodzę z założenia i udowodnię, że Ronikier nie popełnił przypisywanego mu czynu, dlatego jest wszystko jedno, czy jest on zdrów, czy chory umysłowo, bo pytanie to traci wagę względem człowieka niewinnego. Dla mnie człowiek ten jest wariatem skończonym. Bo czyście widzieli kiedykolwiek człowieka, który by w ten sposób obronę stawiał i pozbawiał się możności uniewinnienia! Wszakże on wszelką broń ze swoich i moich rąk wytrąca… Ani dowiedzieć się czegoś, ani informacji zebrać – nic, słowem, powtarzam, dla siebie i dla mnie jest on obłąkany”.

„Prokurator mówił, że w sprawie tej postępowano z nadzwyczajną ostrożnością, że ramię sprawiedliwości wtedy dopiero dosięgło oskarżonego, gdy wina jego została udowodniona”. Zdaniem adwokata oskarżyciel się myli. Nie było ostrożności, przeciwnie – powzięto z góry mylne przekonanie i do niego zastosowano wszystkie fakty. Jeden ze świadków zeznał, że chcąc się dowiedzieć czegoś bliższego, został poinformowany przez prokuratora, że ten tylko przez wzgląd na żałobę rodziny nie aresztował Ronikiera od razu. „A więc urząd publiczny z góry już był jak najgorzej uprzedzony – mówi Bobriszczew-Puszkin. – I dlaczego w całej swej działalności następnej wszystkie władze jak gdyby o zbrodni zapomniały, zepchnęły ją na plan drugi i tylko ku ustaleniu winy Ronikiera wszelkie wysiłki skierowały? Przecież nawet obrazu zbrodni nie odtworzono”. Co to za proces, w którym „nie starano się nawet wytłumaczyć i opisać, jak i kiedy morderca pastwił się nad ofiarą! Zamiast postawić pytanie: kto popełnić mógł zbrodnię? – zaczęto badać: czy Ronikier mógł być mordercą? I oto na sposób francuski położono podsądnego na stół sekcyjny, zaczęto życie jego przez mikroskop oglądać i najdrobniejszą plamkę do rzędu poszlaki olbrzymiej podnosić… Ożenił się, powiadają, dla pieniędzy… gdyby nawet tak było, to czy wielu spośród bardzo szanownych w społeczeństwie osób ma prawo rzucić w niego kamieniem? Czy maltretował żonę, czy był złym mężem i ojcem? A w jakim, pytam, celu podrzucono list, niby od zabitego pochodzący? Czy dla symulacji samobójstwa? Panowie, jeżeli ten człowiek zabił Chrzanowskiego, zadając mu ran dwadzieścia z tyłu, i przypuszczał, że ktokolwiek w samobójstwo uwierzy, nie sądźcie go, lecz co prędzej do Tworek poślijcie. To jest wariat skończony. Chciał jeszcze, mówią, teścia ubezwłasnowolnić. To niemożliwe, bo człowiek taki jak on wiedzieć musi, że ubezwłasnowolniony żadnych aktów zawierać nie może. Jemu zaś szło jakoby o przyspieszenie działów majątkowych. Nie dość zabić spadkobiercę, trzeba będzie zabić jeszcze spadkodawcę… Boże, co tu trupów! Jakiś Ryszard III czy Borys Godunow, który śni o krwi ludzkiej. Całym zyskiem jego mogło być kilkanaście, może kilkadziesiąt tysięcy… I dlatego miał mordować? Przyznajcie, że ten motyw zbrodni rwie się jak sieć pajęcza. W tej sprawie doszło do oskarżenia Ronikiera drogą – odejmowania. Powiedziano sobie: zabito chłopca nie przez zemstę, nie ze złości, nie z jakiego innego motywu… Zabił go więc ten, któremu zbrodnia korzyść przynieść mogła. Is fecit cui prodest. Najniebezpieczniejszy system, panowie. Kroniki sądowe znają dziesiątki pomyłek opartych na tym tak wadliwym, fantastycznym motywie. Obecność powoda cywilnego w sali tłumaczy się tym, jak powiada, że na zmarłego chcą rzucić cienie hańbiące pamięć jego. Hańbiące? Dlaczego? Czyż ma to być hańbą dla młodego, siedemnastoletniego chłopca, że zakosztował owocu z drzewa wiadomości dobrego i złego, że stał się mężczyzną? Oświadczam uroczyście, że w chwili zabójstwa Chrzanowski był w «pokojach umeblowanych» z kobietą, a wniosek ten opieram na danych, które przedstawiam, i na długim doświadczeniu, które umie odtworzyć okoliczności czynu i z obrazu zbrodni czytać jak z księgi otwartej… do tego wertepu Staś chodził… z Chrzanowskim była kobieta. Była na pewno. (…) Bukiet bzu. Gdyby nie ta gałązka, którą upuścił Zawadzki, nic byśmy o bukiecie nie wiedzieli. Właściciel wertepu z Marszałkowskiej chciał ukryć obecność kobiety, robił wszystko, co mógł, w tym celu, ale nie udało mu się. I nie zapomnijcie, proszę, że to nie Ronikier bukiet posłał. Posłaniec udowodnił, że nie on oddał mu kwiaty! Na obrusie, całym pokrytym sadzą, widnieją cztery okrągłe plamy, których sadza nie tknęła. Przyjrzyjcie się dobrze, a zgodzicie się, że były to dwa talerze, a przy nich dwa kieliszki. Tych dwoje jadło razem, piło, napawało się wonią bzu i – sobą. Rozpięty kołnierz Chrzanowskiego i rozpięta część dolna ubrania nie pozostawiają wątpliwości w związku ze wszystkimi innymi okolicznościami, że Chrzanowski przybył na schadzkę. Powtarzam, tam była kobieta. Widzę ją, słyszę, obecność jej czuję”.

Zareagowała natychmiast warszawska prasa satyryczna. Oto „Mucha„Mucha”, ilustrowany tygodnik humorystyczny, wychodził w Warszawie – z przerwami – w latach 1871–1939. Teksty, autorstwa wytrawnych pisarzy, były zazwyczaj zamieszczane bezimiennie lub pod pseudonimami. Wydawcą był w omawianym okresie Władysław Buchner; w skład kolegium redakcyjnego wchodzili m.in. Wiktor Gomulicki i Bolesław Prus. z 6 października 1911. Tytuł Echo Ronikieriady:

„Bobriszczew-Puszkin, adwokat znad Newy, / wybitny członek w adwokackiej Radzie, / snując wymowy obrończej wylewy, / zagalopował się cokolwiek w swadzie. / Chcąc Ronikiera obronić najświetniej, / nie szczędząc farby ciemnej dla ofiary, / rzekł, że Chrzanowski siedemnastoletni / był to rozpustnik wytrawny i stary. / Oświadczył przytem pan adwokat gładki, / co wśród prawicy petersburskiej słynie, / że jest to zgoła wypadek nierzadki, / bowiem tak w każdej dzieje się rodzinie. / Cnoty rodzinne są to słowa puste / i gdy dziś każdy za użyciem goni, / synek w chambres-garnies uprawia rozpustę, / a córka czyta, co matka zabroni. / Cisza zaległa, gdy zabrzmiały w sali / dla rodzin polskich obraźliwe wnioski / i gdy milczeli wszyscy i słuchali, / z ław adwokackich wstał Korwin-Piotrowski.Adwokat Kazimierz Korwin-Piotrowski bronił współoskarżonego Feliksa Zawadzkiego. / Wstał, stante pede podjął się obrony / człek, znany w mieście z monokla i miny, / i choć kawaler sam zaprzysiężony, / przemówił z ogniem w obronie rodziny. / Dobył rycersko miecza swej wymowy / i wśród dyskusji, co została wszczęta, / trzy adwokackie gotów ściąć był głowy, / niby Longinus groźny Podbipięta. / – Znasz pan Warszawę – rzekł do Bobriszczewa / – ulice, domy, dorożki, tramwaje, / lecz nie wiesz, co się wewnątrz dusz przelewa / i jakie u nas panują zwyczaje. / Może się przeto ta wiadomość przyda, / że jest inaczej u nas, niż ci zda się: / rozpusta chłopców zowie się ohyda, / nie fakt zwyczajny – panie mecenasie! / Wnioski ogólne gdyś wydawać skory, / miast sądzić z wierzchu, zapoznaj się z wnętrzem, / a będziesz wiedział, że tu do tej pory / czystość rodziny jest prawem najświętszem. / To rzekłszy, Korwin-Piotrowski usiądzie, / rad, że się ujął za szlachetną sprawą, / a że oklasków nie mógł dostać w sądzie, / „Mucha” mu teraz za to daje brawo. / Lecz z drugiej strony zgoła nas nie gniewa / nadnewskiej gwiazdy obraźliwe zdanie / i nikt z nas pewnie pana Bobriszczewa / ani potępiać, ni winić jest w stanie. / Nie dziw, że naszym zwyczajom jest obcy, / że o rodzinach błędna myśl w nim gości, / bo przybył z kraju, w którym mają chłopcy / związki ogarków i ligi miłości. / Że sądził o nas, znając fakty owe, / więc się na niego nie gniewajmy wcale, / bo przybył z kraju, w którym przysłowiowe / są w błagorodnom siemiejstwie skandale”.

Ale poważnie. Adwokat Bobriszczew-Puszkin: „Powiadacie, że spotkał chłopca o godzinie 2.50, że zaraz potem wciągnął go do domu na Marszałkowskiej. Ileż czasu upłynęło, zanim przeszedł z nim ulicą Złotą, kawałek Marszałkowskiej i po schodach dostał się do mieszkania? Kwadrans, minut dziesięć? Przypuśćmy, że jak najmniej, że już o trzeciej zabójca i ofiara znaleźli się oko w oko. A walka, mordowanie, jak długo trwało? Nie wiemy, lecz znowu zróbmy ustępstwo i przypuśćmy, że wszystko szło z szybkością błyskawiczną. O godzinie 3.10 biedny Staś już nie żył. Zabójca umyć się wszak musiał, przebrać i wyjść co prędzej, aby zdążyć na pociąg. Zatwardziały ten i sprawny morderca, który ran dziewiętnaście zadaje, zanim ofiarę swą ostatnim, dwudziestym uderzeniem uśmiercić zdoła, dokonywa całego koło siebie obrządku z małpią zręcznością i pośpiechem – w ile minut? Przypuśćmy, że w dziesięć. Zegar wskazuje 3.20. Czyż więc mógł on najszybszą choćby dwukonną dorożką zdążyć do pociągu, gdy dworzec oddalony jest o trzy i pół wiorsty, szczególniej podczas olbrzymiego ruchu kołowego panującego na ulicach Warszawy? I oto macie nowy, stanowczy dowód, że Ronikier pociągiem o godzinie 3 min. 23 z Dworca Kowelskiego odchodzącym odjechać nie mógł… Nie moją jest rzeczą stawiać hipotezy, jak zabójstwa dokonano i kto jest sprawcą zbrodni. Mam jednak przekonanie głębokie, że albo mąż damy, z którą nieboszczyk był w pokojach umeblowanych, zabił go, albo też wpadł biedak w ręce alfonsa, sutenera jakiejś pani z pół- czy ćwierćświatka, z którą zapoznał się na ulicy”.

Nieszczęsne przekazy. „Za pierwszy miesiąc zapłacono Zawadzkiemu rubli 80, za następne odtargowano pięć rubli. Czy wyobrażacie sobie Ronikiera targującego się o tych kilka rubli, gdy ma tak krwiożercze plany na celu? Nie, panowie, targować się o pięć rubli mógł tylko młody chłopiec lub kobieta”.

Adwokat robi przegląd przedmiotów znalezionych wokół zabitego, słusznie wytyka rozliczne zaniedbania śledztwa, lekceważenie materiałów dowodowych. Wreszcie w tece zmarłego znaleziono kwit pocztowy. Czy to także Ronikier podrzucił? Po co? Już wiem. Po to zapewne, ażeby policja mogła od razu pójść na pocztę i przekonać się, kto pieniądze wysłał i przekaz wypisał. Zmiłujcie się, czy to nie szaleństwo?

Znakomicie ripostuje adwokat Korwin-Piotrowski. Rzecz ustawia logicznie, bez emfazy poprzednika. (Jest obrońcą Zawadzkiego – właściciela „wertepu” – no dobrze, ale czy nie zaszkodzi Ronikierowi?). Więc cała hipoteza o kobiecie, która była ze Stasiem, jest bardzo pociągającą fantazją: „Ażeby fantazję tę czymkolwiek poprzeć, wzywa się na pomoc opatrzność Boską. Czy po to, aby uratować od śmierci ofiarę, aby wstrzymać rękę mordercy? Nie, po to, aby wynaleźć bzu gałązkę, która jakoby ma dowodzić, że była tam kobieta. Lecz nieprawda, bo kwiaty posyłano, żeby właśnie schadzkę upozorować, ażeby podejrzenie skierować w inną stronę. Nie może zrozumieć obrońca Ronikiera jeszcze jednej rzeczy. Żaden szlachcic nasz ani żaden parweniusz nie napisze na bilecie wizytowym: «Właściciel majątku Tuczapy». Okryłoby to go śmiesznością. Numery 1 i 2 w pokojach umeblowanych były mieszkaniem Ronikiera, tak jak Łuszczewo jest jego majątkiem. I gdyby w Łuszczewie znaleziono trupa jego szwagra, to pytano by go o przyczynę śmierci. A gdy w mieszkaniu jego w Warszawie znaleziono Stasia zamordowanego, to takież samo prawo mamy zapytać: coś z nim zrobił, Ronikierze?… Powołuje się oskarżony na swoje alibi, lecz nic nie mówi, gdzie pięć nocy spędził. Może miał jaką grande passion. Nie słyszeliśmy nic o tym. Przeciwnie, z przedstawionego przeze mnie wyroku sądu w Lublinie widać, że miał namiętności i drobne kochanie”…

Przewodniczący mu przerwał, zrażony zbędnym, jak się zdaje, wątkiem bulwarowym. Adwokat jednak wie, co mówi: „Ale gdyby nawet była ta największa, namiętna miłość jego życia, której Ronikier wyjawić nie może, to przecież ta kobieta powinna była stanąć przed sądem niewzywana i kosztem czci swojej uratować człowieka, którego chcą pozbawić rodziny, honoru i życia…? Czy Ronikier był wtedy niepoczytalny? Nigdy w życiu… Chwalił się, powiadają, że Sarah Bernhardt, widząc go, odezwała się: Presentez moi Mr. Ronikier. Bardzo to możliwe i przyjęte w świecie. Grając w karty, opuszczał stolik zielony, gdy mu szczęście posłużyło. Nazywa się to faire charlemagne. Nie on jeden tak czyni, a każdy, kto przegrać nie chce, lecz nikt z tego tytułu nie jest wariatem… Przecież matka zrobiła dla niego wszystko, co mogła. Kobieta o środkach materialnych bardzo ograniczonych chciała uczynić go nie prince, ale comte charmant.Bohdan hr. Ronikier, jako kilkumiesięczne dziecko osierocony przez ojca, wychowywany był początkowo przez matkę, Wandę z Chrzanowskich (przyrodnią siostrę Bronisława Chrzanowskiego, kuzynkę Ksawery, przyszłej żony syna). Wkrótce jednak oddała ona małego chłopca na stancję do nauczyciela Adamkiewicza. W aktach oskarżenia (za „Czasem” nr 405 z popołudnia 6 września 1911 r.) znajdują się informacje, że Bohdan, jako uczeń IV gimnazjum w Warszawie, skarżył się na matkę, że dostaje za mało pieniędzy. Adamkiewicz, który zajmował się jego wychowaniem, przesłuchiwany zeznał, że hrabia Bohdan – przezorny, chytry, skryty – umiał panować nad kolegami. Potem kontakt z wychowankiem się urwał; Ronikier uczył się bowiem kolejno w gimnazjach w Częstochowie i w Piotrkowie, potem studiował w Dreźnie i w Monachium. Mógł, gdyby chciał, ożenić się z jaką Geldhabówną, ale nie sprzedał się, pozostał w swojej sferze. Był więc zawsze normalny zupełnie i żadnej pseudologii nie było. Czy jest nim teraz? Gdybym bronił Ronikiera, powiedziałbym mu: Człowieku, na wszystko, co masz najświętszego, zaklinam cię, powiedz prawdę. Pamiętaj, że noblesse oblige. Niech krew szlachecka przemówi. Oskarżają cię, żeś zabił z premedytacją, jak zbój skradający się do ofiary! Co  skłoniło cię, żeś w gniewie ciosy śmiertelne zadawał? Odezwij się! Milczysz? Dowód oczywisty, żeś wariatem”.

Ważny sygnał: wielu świadków zwraca uwagę na podobieństwo oskarżonego do któregoś z arystokratów. Ale czy do Potulickiego, czy raczej do Pusłowskiego – tu zgody nie ma.

Ciekawe. „Berliner Tageblatt” w relacji z procesu określa Ronikiera jako „jednego z najwybitniejszych pisarzy polskich, ale którego sławę przyćmił ołówek rosyjskiego cenzora”. „Czas” – z właściwą temu periodykowi trzeźwością – zwraca uwagę, że korespondencja prasy niemieckiej datowana jest nie z Warszawy, lecz z Petersburga!„Czas” nr 417 z popołudnia 14 września 1911 r.

16 września. Z relacji „Czasu”: „Jeden ze znanych artystów malarzy zasiadł przy stole prasowym i choć ma w tece kilkanaście rysunków oskarżonego w kilku pozycjach i współoskarżonych, robi teraz drobiazgowy rysunek przedstawiający ławę oskarżonych i obrońcę”. Oskarżyciel – mimo pewnej sympatii do oskarżonego – zauważa, że Ronikier staczał się po równi pochyłej.

18 września 1911. Piętnasty dzień rozprawy. Po przemówieniach adwokata Henryka Ettingera, który także bronił Zawadzkiego, i adwokata Kazimierza Sterlinga, obrońcy Siemieńskiego, po wszystkich replikach stron, przewodniczący, zwracając się do Ronikiera, informuje go, że według prawa ostatnie słowo należy do niego. Główny oskarżony wstaje i, jak gdyby wyrwany z zadumy, bąka: „Co?… Ja?… Co ja mam… do powiedzenia?” Nagle, choć bardzo blady, ożywa. Mówi dźwięcznym, silnym głosem, sugestywnie i ze znakomitym wyczuciem frazy:

– „Słyszałem tutaj rzeczy rozmaite, opowiadane przez różnych ludzi. Mówili albo przez złość, albo dla grosza. Wszystko to wrogowie mojej żony, którzy chcą ją zgubić, a nawet do grobu wpędzić. Ja mordu ohydnego nie dokonałem i na to są przecie dowody. Zbrodnia spełniona była, jak słyszę, przed paru miesiącami, a ja siedzę już kilka lat w więzieniu, dokąd mnie Pan Bóg posłał, abym stał się duszpasterzem nieszczęśliwych. Widząc straszne ich cierpienia, zapominam o własnych. Jeżelim zbrodnię spełnił, niech mnie zaraz Pan Bóg powali. Ale ja nie padnę, bom nie zawinił… Ja na serce chory jestem… Tyle było tutaj świadków, których nasłali wrogowie mojej żony, figuranci, przekupni, ale najważniejszego świadka nie było, a tym świadkiem – Bóg… Ja w Boga wierzę, jestem sługą Bożym. I teraz mam do Boga dwie prośby… dwie prośby: Niech zaopiekuje się kobietą, na którą wrogowie czyhają, i dziećmi – sierotami. Niech zaopiekuje się starą matką…To jedna z wersji słów Ronikiera. Prasa zmieniała kolejność wyrazów, sens pozostał. „Czas” – telegramem własnym w wydaniu porannym z 20 września 1911 r. (nr 426) – uzupełnia mowę oskarżonego o ważne zdanie: „Jeden świadek tu nie zeznawał, to jest Bóg, którego ja głośno wzywam, niech zaświadczy o mej niewinności!”

Więc wspaniały, więc szalony, więc bez poczucia czasu. Ten człowiek, wpędzony w chorobę, zapanował nad tłumem. Wprawił publiczność w odrętwienie, z czyichś oczu wycisnął łzę.

Potem jeszcze typowe formułki zdeklarowanych krętaczy Zawadzkiego i Siemieńskiego – panowie zapewniają, że są niewinni – i sąd udał się na naradę. Siódma wieczór, gmach sądu wypełniony publiką, przed pałacem gromadzą się tłumy. Gwar i już  zaduch w sali rozpraw. Po trzech godzinach konwój wprowadza podsądnych. Ława oskarżonych już nie jest pusta.

Obrona niezupełnie w komplecie Adwokat Bobriszczew-Puszkin (znany czytelnikom „Muchy”) jest już w pociągu. W podróży do Petersburga otrzyma o wyroku wiadomość telegraficzną. Sąd idzie. I zasiada w fotelach. Wyrok:

„W imieniu Jego Cesarskiej Mości Sąd Okręgowy w Warszawie (…) uznając: a) Bohdana hr. Ronikiera za winnego, b) Feliksa Zawadzkiego i Antoniego Siemieńskiego za niewinnych, postanawia: Bohdana hr. Ronikiera po pozbawieniu wszystkich praw stanu skazać na 15 lat ciężkich robót, a po odcierpieniu tej kary osiedlić go na Syberii na zawsze;  Zawadzkiego i Siemieńskiego uniewinnić.

Wyrok względem hr. Ronikiera będzie przedstawiony do zatwierdzenia najwyższego”.

Ronikier apelował w odniesieniu do swojej osoby.

W motywach wyroku – ogłoszonych 11 października 1911 r. – z podkreśleniem okoliczności wskazujących, że zbrodnię popełnił człowiek inteligentny, nie ma śladu orzeczenia biegłego, doktora Czechowa z Petersburga, że Ronikier, który cierpi na psychozę więzienną, nie posiada całkowitej świadomości.

Poza tym obserwatorzy chcieliby wiedzieć to, czego nie dowiedzieli się śledczy: kto jest właścicielem rewolweru znalezionego obok trupa?

Jeszcze daleko do końca. Wszyscy są zdezorientowani. Sam Ronikier wprowadza zamieszanie – taki to osobliwy typ. Teraz, z odległości stu lat, można sobie pomyśleć: a może rewolwer, od początku zepsuty, miał spełniać rolę straszaka. Może Stasia zamierzano „spokojnie” uprowadzić, dla okupu, ale jako że się wyrywał i krzyczał, porywacz chciał go oszołomić – zabił, przestraszył się, chował, przestawiał wszystko? To niby Zawadzki i Siemieński byli w strachu, że policja odkryje, że do „wertepów” przychodziły obce kobiety, że tam były schadzki? To co, niby dotychczas policja nie patrzyła na to przez palce, licząc w razie czego na informatorów… lub może nawet mając ich na stałe w „pokojach umeblowanych”?

Cdn.

0%

Informacja o plikach cookies

W ramach Strony stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze Strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Możecie Państwo dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce internetowej w każdym czasie. Więcej szczegółów w "Polityce Prywatności".