Zainstaluj aplikację Palestra na swoim urządzeniu

Palestra 3-4/2015

Zapomniany bohater adwokatury. Śmierć albo odcisk kciuka

Udostępnij

D r Stanisław Hul od 15 lat prowadził kancelarię adwokacką i notarialną w Chorzowie przy ulicy Sienkiewicza 1. Przez dwie kadencje był sekretarzem tutejszej palestry. Jesienią 1939 r., tak jak wszyscy mieszkańcy Śląska, został wezwany do złożenia „palcówki” – kwestionariusza, pod którym, prócz podpisu, składało się również odcisk kciuka. Jego wypełnienie oznaczało, że ankietowany, w większym lub mniejszym stopniu, czuje się Niemcem i prosi o wpisanie na Volkslistę. Mecenas Hul oświadczył, że jest Polakiem. Nie splamił kciuka tuszem. W grudniu w jego kancelarii i prywatnym mieszkaniu hitlerowscy policjanci przeprowadzili dwie rewizje, a po trzeciej, zaraz na początku 1940 r., uwięzili w kazamatach miejscowego gestapo.

„Nie było ani pryczy, ani ławek, tak że trzeba było siedzieć względnie spać na cementowej podłodze, od czasu do czasu częstowano nas gałką ołowianą na sprężynie…” – wspominał mecenas Hul. Przez kilka dni i nocy był przesłuchiwany, bity i kopany, a potem przewieziony do obozu koncentracyjnego Dachau w dalekiej Bawarii.

Już pierwszego dnia powalony kopniakami i pięścią obozowego oprawcy, stracił przytomność, ogłuchł i trafił na izbę chorych. Faszystowscy funkcjonariusze znęcali się nad nim i obrzucali wyzwiskami. Okaleczonego i cierpiącego bóle reumatyczne, kilka razy na dobę nakłaniano do podpisania „palcówki”. W domu czekała na niego żona i dziesięcioletnia córka. Nawet współwięźniowie radzili, aby podpisał. Mógł wybierać pomiędzy haniebnym odciskiem kciuka albo śmiercią. Wybrał to pierwsze. Obiecał, że „zgodnie z wolą NSDAP i gestapo” po powrocie do miejsca zamieszkania wypełni kwestionariusz. W Chorzowie nazistowski blockleiter dopilnował, aby jako „Rückgedeutschte” został wpisany do IV kategorii, z zastrzeżeniem „nie poczuwa się do narodowości niemieckiej”. Uwzględniono zgoła aryjskie gabaryty czaszki Stanisława Hula, a także fakt, że w czasie „Weltkriegu” walczył w szeregach armii austro-węgierskiej, było nie było dowodzonej przez samego Cesarza Franza Josepha I.

Esesman, który za Hulem zamykał bramę Konzentrationslager, pokazał mu kominy krematorium, pokiwał palcem i z szyderczym uśmieszkiem ostrzegł: „jeżeli jeszcze raz do nas przyjedziesz, to wyjedziesz stąd, ale tylko tym kominem”.

Z połamanymi żebrami, poobijany, z przytępionym słuchem i coraz bardziej dokuczliwą rwą kulszową wrócił do swojej willi przy ulicy Parkowej 1 w Chorzowie. W domu czekała czuła, kochająca żona Margot i stęskniona Janeczka, jedyna latorośl, wkraczająca w 11. wiosnę życia. Margot, wnuczka sławnego niemieckiego wydawcy „Kattowitzer Zeitung” – niegdyś najpoczytniejszej gazety Górnego Śląska – podpisała volkslistę i jako Niemka znalazła się w III kategorii (Eingedeutschte). Heimattreuerzy, od przeszło półwiecza pamiętający państwowotwórcze publikacje jej dziadka, a potem jej wujów, nie potrafili wybaczyć, że wyszła za Polaka, a do tego katolika. Aby utrzymać rodzinę, pracowała jako urzędniczka firmy, która przed wojną była jej własnością. Ogród zamieniła na warzywnik. Prowadziła go razem z córką i mężem. Dr Hul też nie miał co marzyć o znalezieniu płatnego zajęcia poza domem. Oficjalnie został zatrudniony jako „robotnik ogrodniczy”. Oszczędności, jakie przed wojną ulokował na kontach polskiego „PKO” i „KKO”, zarekwirowali okupanci, a we wrześniu 1944 r. listonosz wręczył mu pismo ozdobione swastyką, z którego dowiedział się, że jego posesja przy Parkowej 1 do niego już nie należy. Jej nowym właścicielem z urzędu został mianowany niejaki Rudolf Winkler, kupiec z Opola.

Gdy mecenas Hul przechodził ulicami Chorzowa, nad którymi powiewały faszystowskie flagi, a z okien wystawowych spoglądały złe oczy führera, słyszał, jak deutschschlesierzy i niemieckie szumowiny wołały za nim „Polacke”, „polnischer Bluthund” albo „polnischer Schwein”. Przechodnie milkli, spuszczali głowy albo mieli łzy w oczach. Dr Hul był osobą znaną w tym mieście. Również i wśród niemieckich autochtonów wciąż miał przyjaciół i dziesiątki dawnych klientów – od dawna wiele mu zawdzięczali.

Po powrocie z obozu cierpiał na niedowłady i uporczywe bóle nóg, utrudniające, a czasem uniemożliwiające chodzenie. To jednak nie powstrzymało go od nawiązania kontaktu z Józefem Korolem, byłym starostą tarnogórskim, potem wiceprezydentem Chorzowa, a po inwazji III Rzeszy organizatorem zakonspirowanej Służby Zwycięstwa Polski, „który zresztą sam do mnie przychodził i pracowaliśmy w organizacji podziemnej” – wspominał dr Hul. Korol powierzył mu funkcję łącznika wydziału wojskowego w tajnym referacie organizacyjno-prawnym.

Nie zapominał o kolegach i krewnych więzionych w niemieckich lagrach. Posyłał im paczki. „Sam przeszedłszy obóz, wiedziałem, co znaczy pomoc żywnościowa” – wspominał dr Hul. Żywność, lekarstwa i witaminy ofiarowali jego dobrzy znajomi, dawni klienci i zaprzyjaźnieni farmaceuci prowadzący apteki. On pakował i dokładał jeszcze coś od siebie. Aby nie wzbudzać podejrzeń niemieckich urzędników i gestapowców, każdą paczkę wysyłał pod innym kryptonimem i z innego urzędu pocztowego.

O tym, jak cenne były to dary, świadczy przypadkowo ocalony list, zawieruszony pomiędzy pożółkłymi kartkami archiwalnych dokumentów. Jego autorem jest dr Stefan Jaśkiewicz, naczelnik wydziału przedwojennego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych RP. Pisał z podberlińskiego Oranienburga, oczywiście po niemiecku i za pośrednictwem komendanta tamtejszego obozu koncentracyjnego.

„Kochany, dobry Staszku! Ściskam (...) Cię i dziękuję Ci serdecznie i twojej żonie Margot za drugą paczkę, którą właśnie dziś dostałem. Wszystko jest w najlepszym porządku i szybko. Czy Ty wiesz, ile to dla nas znaczy? Koniecznie, przynajmniej raz na tydzień muszę dostać od was wiadomość. W przeciwnym razie będę bardzo niespokojny! Mam nadzieję, że napisałeś, względnie zadzwoniłeś do Krakowa i dostałeś jakąś wiadomość. Bardzo Cię proszę, mój kochany Staszku, myśl o mnie i nie spodziewaj się potwierdzeń odbioru, ponieważ rzadko mogę pisać. Całuję Cię serdecznie, mój stary i całuję dłonie twojej pani małżonki. Twój Stefan Oranienburg” (tłum. Joanna Owczarek).

O adwokacie Hulu od czasu do czasu przypominał sobie okupacyjny urząd pracy i rozmyślnie kierował do ciężkich robót fizycznych przy układaniu torowisk kolejowych. On jednak nie podejmował zajęć mogących zrujnować jego schorowany organizm. Na usprawiedliwienie miał zaświadczenia szpitala miejskiego, gdzie regularnie brał naświetlania leczące przewlekłe schorzenia neurologiczne i pulmonologiczne.

Dzięki znajomym lekarzom Polakom, którzy dawali mi zastrzyki i leczyli tak w chorobie ischiasu, jak i zapaleniu płuc, przeszedłem jako tako czasy okupacji” – zapisał mecenas Hul.

0%

Informacja o plikach cookies

W ramach Strony stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze Strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Możecie Państwo dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce internetowej w każdym czasie. Więcej szczegółów w "Polityce Prywatności".