Zainstaluj aplikację Palestra na swoim urządzeniu

Palestra 3-4/2015

Motyw intymny (cz. 2). Chwytał życie garściami, chwycił za mocno

Udostępnij

P olska 1933. Ludzie, zwłaszcza ci, którzy gorączkowo i z konieczności chaotycznie, w rezultacie bezładnie szukali swojego miejsca w czynnym życiu, niezabezpieczeni materialnie, mając za cały majątek młodość oraz zdolności, których niestety nie da się wykorzystać, czuli się osamotnieni w całkiem niedawno odzyskanym, coraz słabszym państwie – swoim raczej wyłącznie z nazwy. Ich bezradność podkreślał niemożliwy do przygaszenia kontrast z beztrosko wystawnym życiem sanacyjnych panów i władców, „byczych chłopów”, ich rodzin, totumfackich, ich „koryntianekTak w prasie, głównie konserwatywnej, określano wówczas kobiety uprawiające nierząd.… A dodatkowo zza zachodniej granicy odzwierciedlona w oczach pierwszych fal uciekinierów z państwa Hitlera groza nazizmu, z jego antysemityzmem podniesionym do godności oficjalnego programu politycznego, z utworzonym przez hitlerowców obozem koncentracyjnym w Dachau, czyli faszyzm w dawkach uderzeniowych, który – pod znakiem krwawego topora – ciął wolną myśl, spopielał mądre i piękne książki.

Nie bez sugestii Emilii Korczyńskiej, która przy Salinarnej nie mogła Bolesława odwiedzać, a kino, cukiernia i cyrk, gdzie mogli być blisko i pod dachem, przecież kosztowały, 20 czerwca Olejniczak wyprowadził się od pani Królowej i przez dziewięć dni mieszkał w Bursie księdza KuznowiczaKsiądz Mieczysław Kuznowicz (1874–1945), jezuita, działacz społeczny, w 1906 założył Związek Młodzieży Przemysłowej i Rękodzielniczej. Inicjator budowy siedziby Związku przy ulicy Skarbowej w Krakowie i założyciel Parku Sportowego „Juvenia” u krańca krakowskich Błoń, organizował wśród młodzieży kampanie antyalkoholowe i antynikotynowe. Bursa księdza Kuznowicza… W 1930 w pierzei ulic Krupniczej i Skarbowej w Krakowie otwarto wznoszoną przez sześć lat nową siedzibę Związku: czteropiętrowy gmach (projektu architekta Wacława Krzyżanowskiego), którego budowę, ze składek społecznych z całej Polski, współfinansowała Polonia amerykańska, zaludniało 480 chłopców oraz wychowawcy. Sala teatralna, sala muzyczna, sala gimnastyczna i osobna sala zebrań, czytelnia, biblioteka, kaplica i redakcja pisma „Związkowiec” – wszystko było do dyspozycji młodych ludzi, którzy akceptując życie religijne oraz model wychowania poprzez sport, muzykę i teatr, znaleźli tam schronienie i pomoc. W czasie okupacji w sali teatralnej „Bursy księdza Kuznowicza”, korzystając z gościny istniejącego jeszcze Związku, działał podziemny Teatr Rapsodyczny Mieczysława Kotlarczyka, w którym jednym z aktorów był Karol Wojtyła.. Spakował się z zamiarem wyjazdu na wakacje do rodziców w Brzeżanach, ale Emilia potrafiła go od tego odwieść. Mimo że na jej uporczywe napomykania o ślubie, nakłaniany, niezmiennie odpowiadał: – Nic z tego nie będzie! – zaprosiła go do mieszkania rodziców. Był tam przez dwa tygodnie. Zostawił u Korczyńskich rzeczy i 5 lipca wreszcie wyjechał do Brzeżan.

Jak było potem? Po wakacjach powrócił (podobno, ale czy na pewno z Brzeżan?) do Krakowa, „i zajechał wprost do nas – wspomina Mila – zamieszkał”. Mówi, że ukochany miał aż do Bożego Narodzenia mieszkanie i utrzymanie za darmo. Śniadania, kolacje w domu. Raz tylko, we wrześniu, pamiętają to wszyscy, dał 15 zł.

A z Bożym Narodzeniem było tak (co wyszło na jaw dopiero podczas procesu): przed świętami opuścił gościnny dom Korczyńskich, tłumacząc, że jedzie w Poznańskie do staruszka dziadunia, który przecież nie powinien świąt spędzać samotnie. Ma się rozumieć. Skłamał, ponieważ pojechał prosto na Brzesko, a stamtąd do szkoły w Wojakowej, do panny Anny Muszanki, u której zamieszkał. Muszanka – poznana poprzez anons matrymonialny – prosiła go, żeby jej nie wydał przed kolegami nauczycielami, boć to krępujące zawierać w ten sposób znajomość. Oczywiście, co to dla niego; bez trudu koloryzował, relacjonując im, że w Krakowie spotkali się w gronie wspólnych kolegów i w ten sposób zawarli znajomość. Już po wszystkim Muszanka powie w sądzie, że żartowała wówczas, przedstawiając go jako narzeczonego. Że to żart jednak, nikt nie potrafił potwierdzić. A Bolesław? Cóż, świetnie się wywiązywał i w towarzystwie, i w alkowie z roli jedynego najdroższego.

Do Krakowa wrócił z początkiem stycznia 1932 w towarzystwie Muszanki (trwały jeszcze ferie, ona, nauczycielka, miała wolne), pożyczyła mu, a raczej dała 185 zł, żeby mógł sobie wykupić indeks. Zdaje się, że ta suma była równowartością jej półtoramiesięcznych poborów w szkole. Zamieszkał u pana Szkwarka przy ul. DietlowskiejWzdłuż szerokiej ulicy Dietlowskiej (dziś ul. Józefa Dietla) ciągnął się pośrodku przez kilka kilometrów imponujący pas zieleni o nazwie Planty Dietlowskie, i było to miejsce spacerów okolicznych mieszkańców, zwłaszcza Żydów z Kazimierza, do którego z jednej strony ulica ta przylegała. Dziś środkiem ul. Dietla, przecinając owe w szczątkowej formie planty, pomykają tramwaje.. Pan Szkwarek, który miał piękny, nowy rower i trzymał go w oficynie, w swojej zamykanej na kłódkę komórce, zachęcił Olejniczaka do poszukania sublokatora; wtedy czynsz będzie o wiele niższy. Dobrze. Był taki zwyczaj, że na tablicy ogłoszeń w holu Collegium Novum Uniwersytetu Jagiellońskiego umieszczało się karteczki z ogłoszeniami. Chętny podpisywał się na wiszącej karteczce. Na karteczce od Olejniczaka podpisał się student Lechowicz i można powiedzieć, że w tej samej chwili podpisał na siebie wyrok śmierci. Ot, los. Los i mordercze instynkty nieprzewidywalnych jednostek. 15 lutego Lechowicz wprowadził się do Olejniczaka w mieszkaniu Szkwarka, który właśnie ubolewał, że ktoś ukradł mu rower.

Lechowicz żył więcej niż skromnie. Jadł suchy chleb, popijał ciepłym lub dla odmiany zsiadłym mlekiem, nie wiadomo, czy chodził na tanie obiady dla niezamożnych do sióstr FelicjanekKuchnia SS Felicjanek mieściła się w jednej z licznych sal budynków Zgromadzenia Felicjanek na rogu ulic Straszewskiego i Smoleńsk. Do dziś w sąsiednim gmachu, także należącym do Zgromadzenia, na rogu ul. Straszewskiego i ul. Zwierzynieckiej, jest siedziba i sala Filharmonii Krakowskiej. Pamiętam tamże seanse w prosperującym jeszcze na przełomie lat 60. i 70. XX w. maleńkim kinie „Melodia”, usadowionym na ostatnim piętrze. Okna korytarzyka wychodziły na Planty i Pałac Biskupi, a gdy się spojrzało w prawo, lekko wychylając głowę, na nieodległym horyzoncie pojawiały się wieże Wawelu., minutkę pieszo od UJ, z których korzystali ubożsi studenci. Olejniczak, sam, jak wiemy, stołujący się rankami i wieczorami w Hotelu Francuskim, jako świetny korepetytor latorośli dzierżawcy hotelowej restauracji, gorąco te posiłki Lechowiczowi polecał jako pożywne i wysoko kaloryczne, sam bowiem nie mógł się obejść bez głównego posiłku, którego nie było w umowie z restauratorem. W tamtych latach, kiedy widmo nieuleczalnej gruźlicy krążyło nad światem, dobre odżywianie to była podstawa. Można jednak mieć pewność, że Lechowicz nie zaglądał nawet do najtańszych garkuchni; Helena Ćwikiewiczowa, u której kiedyś tam podnajmował on pokój w dobrym punkcie, przy ul. Czystej, zezna przed sądem, że ten niezwykle porządny człowiek w porze obiadowej zadowalał się surowymi warzywami. Nie mogąc zboleć, że student chrupie marchewkę i kapustę, podsuwała mu coś z obiadu. Podobnie Olejniczak dzielił się z nim lepszym jedzeniem. Ale do rzeczy: Lechowicz wstawał o godzinie szóstej, szedł na Uniwersytet, w godzinach wolnych od zajęć wchodził do jednego z tych kościołów, w których akurat organista ćwiczył gamy i pasaże albo improwizował na kanwie wielkiej a spetryfikowanej przez maluczkich Toccaty i Fugi d-mol Jana Sebastiana Bacha, przemycając Césara Francka, niekiedy się wdrapywał na chór, stawał obok organisty, a gdy po sakramentalnym pytaniu wirtuoza: „Czy pan także gra?”, znajdywał bratnią duszę lub choćby porozumienie, zasiadał przy instrumencie i grał fragmenty preludiów Bacha, z lubością przechodził do improwizacji (krótko próbował pracy w charakterze sekretarza-asystenta u nauczyciela tańca Feliksa Wodeckiego, ale nie mógł zrozumieć, jaka ma być jego rola), z Olejniczakiem spotykał się dopiero wieczorami. Sam skryty, z chciwością wchłaniał opowieści Olejniczaka, który mówił o sobie oraz o aktualnym narzeczeństwie z Korczyńską.

Lechowicz mieszkał sam w pokoju, z którego 3 marca wyprowadził się Olejniczak. I w tym miejscu kontakt kolegów mógłby się urwać – jak się niebawem okaże, dla dobra ich dwojga – ale, jak się zdaje, los niekiedy potrafi się upominać o swoje prawa. Mógłby się urwać, bo Olejniczak wyprowadził się ponownie na prawą stronę Wisły, na Dębniki, gdzie w domu przy ul. Konfederackiej 27 wynajął u pani Gery Fingerowej pokój, i zamieszkał tam wspólnie z Emilią Korczyńską, którą u właścicielki mieszkania zgłosił jako swą żonę. Mijały tygodnie, coraz częściej zjawiała się u młodych matka Emilii. – Panie Bolciu, Mila nie pyta, ale ja muszę: to kiedyż ślub? – Jak tylko skończę studia! No bo teraz jak? – wywracał kieszenie na nice, robił pyszne miny, jak w filmie, i było przynajmniej trochę śmiechu.

24 kwietnia matka zabrała Milę do domu. Z rzeczami. Córka bowiem była w siódmym miesiącu ciąży, a Bolesławowi, ojcu przyszłego dziecka, nie starczało teraz nawet na opłacenie pokoju. I dlatego pewnie los znowu tam przywiódł Lechowicza. Żeby było taniej, zamieszkali razem w sublokatorskim pokoju. Olejniczak zachwalał przed Fingerową tego sublokatora: – Pani pyta, czy Lechowicz porządny? Przy nim złoto można by wysypać, wyjść, zostawić go samego w mieszkaniu, a on nie ruszy!

Zdaniem gospodyni panowie żyli godnie, skromnie, cicho, oddając się nauce. Z uznaniem, a niekiedy z nieskrywanym podziwem, starozakonna wsłuchiwała się w mistrzowskie kadencje wypowiadanych przez nich kwestii podczas wieczornych rozmów o sprawach boskich i dyskusji o jakichś dziwnych ludziach z Uniwersytetu.

Choć jednak co drugi dzień Olejniczak odwiedzał brzemienną Milę w mieszkaniu jej rodziców, w tym samym czasie oświadczył się Annie Muszance w mieszkaniu jej brata w Podgórzu. Pierścionek zaręczynowy, który dostał od panny, wkrótce zastawił w lombardzie, żeby pokryć opłaty uniwersyteckie. Okaże się potem, że Muszanka – aczkolwiek słowem nie wspominała o tym Olejniczakowi – skądś wiedziała o stosunkach łączących narzeczonego z Korczyńską. Nad wyraz bezpośrednia, już po kilku godzinach intensywnej zażyłości zyskała pewność, że Olejniczak, który byle blichtr bierze chętnie na połysk autentycznego kruszcu, jest snobem. Możliwe nawet, że były celem samym w sobie jego usilne dążenia dotarcia do tak zwanych sfer, bliskich elitom. Na każdym kroku było widać, że mu na tym zależy i przeto Muszanka wodziła go mirażami wejścia na salony, w których od czasu do czasu bywała. Dlaczego tak jej zależało na tym, aby wierzył w jej ubierane w ładne słówka fantazje? Przecież robiła to chyba nie tylko dla zabawy?

Lechowicz osłupiał, gdy Olejniczak bez wstępów zdradził mu swój tajny plan ożenku z Muszanką. To było zaraz po tym, jak Mila Korczyńska, która zresztą od czasu do czasu jeszcze przychodziła na Konfederacką, zapukała w czasie, kiedy Olejniczak, coraz bardziej chimeryczny, jakoś nie zamierzał jej przyjąć. – Idź, ja cię proszę po przyjacielsku, i powiedz pannie Mili, że mnie nie ma – szepnął do Lechowicza. Ten automatycznie spełnił coś, co było raczej poleceniem niż prośbą, ale Korczyńska miała zbyt dużo do stracenia i nie zamierzała ustępować. Lechowicz nie śmiał jej powstrzymywać. Przecisnęła się, mimo ciąży wciąż zwinna, między nim a ościeżnicą drzwi głównych, wtargnęła do mieszkania, robiła narzeczonemu gorzkie wymówki – przy świadku. Odeszła wzburzona. – Ulżyło jej trochę przynajmniej – mruknął Olejniczak. Wtedy Lechowicz, prawy i czysty, rzucił się na niego z pretensjami. Olejniczak, początkowo chmurny i skory do tłumaczeń, parsknął śmiechem, gdy się zorientował, że Lechowiczowi wcale nie chodzi o Korczyńską: – Z powodu twojego „widzimisię” mój honor ucierpiał! – usłyszał bowiem jęk przyjaciela. – Eee, wielkie słowa, po prostu zrobiłem z ciebie szmatę! – zakpił Olejniczak. – Tu już przesadziłeś – szepnął pobladły Lechowicz – powinienem wyzwać cię na pojedynek. – Ty, taki gołodupiec?! – No, no, mój ojciec jest emerytowanym kierownikiem szkoły, oprócz mieszkania w Limanowej ma domek letniskowy w Makowie Podhalańskim… – No, tu już Olejniczak spojrzał na Lechowicza z szacunkiem, ale zarazem jakoś niespodziewanie żarłocznie. I wtedy to powiedział: – Tak, to jest sfera, do której miło mi aspirować. Fach nauczyciela zawsze mi się zdawał więcej niż powołaniem. Nauczyciel to inteligent czystej wody. Bez przymieszek pretensjonalności, rozrośniętej ambicji i hucpy. Moją przyszłość widzę pośród inteligencji. I właśnie dlatego, żebyś sobie wiedział, Staśku, niebawem poślubię nauczycielkę. Nazywa się, powtarzam, Anka Muszanka, jestem z nią zaręczony. A ta, hafciarka, córka maszynisty, co ona może? – nic nie może. Mogłaby mnie najwyżej wciągnąć w romanse z jej siostrą, z matką… nuda, kolego, nuda! Tego rodzaju nuda pośród biedy jest gorsza niż choroba. Bo z choroby, rozumiesz, można wyjść…

Spojrzał na Lechowicza i dostrzegł w jego oczach obrzydzenie.

Jeden z kolejnych dni rozpraw. Wejście Muszanki.

Pewna siebie, jeśli ma jakieś kompleksy, to je dobrze maskuje. Niska, otyła, w jasnym kostiumie, wchodzi na salę pewnym krokiem. Z jej twarzy nie schodzi lekki uśmiech, gdy po zaprzysiężeniu mówi swobodnie, szkolonym głosem, z nienaganna dykcją.

– Tak, poznałam Bolesława z końcem listopada. Jak? Poprzez anons, który zamieściłam w prasie. Nie rozgłaszałam, że poznaliśmy się w ten trochę sztuczny sposób. Bolesław przyjechał do mnie, do Wojakowej, zabawił kilka tygodni. Tak, w charakterze narzeczonego. Chodził do kościoła. Był nawet u spowiedzi i przystąpił do komunii świętej. Nie, za utrzymanie nie płacił. Ja traktowałam jego pobyt u mnie jako gościnę. Na znajomych zrobił świetne wrażenie. Wszyscy go polubili, zabiegali, żeby przyszedł do tego, do owego, z wizytą, zapraszali na wyprzódki. Pan kierownik szkoły, zresztą z zamiłowania psycholog i znawca fizjonomii, zapraszał Bolesława na całe najbliższe wakacje, żeby prowadził konwersację niemiecką z jego synem. Wiem, że panu kierownikowi bardzo na tym zależało. Nie muszę sobie przypominać, ponieważ zachowałam bilet kolejowy: do Krakowa wyjechaliśmy ode mnie razem 5 stycznia 1933 i stanęłam u mojego brata. Przedstawiłam Bolesława jako narzeczonego. Potem Bolesław wrócił do siebie, wiedziałam tylko, że mieszka przy rodzinie, mogłam się tylko domyślać, że była to rodzina osoby, z którą Bolesław zamierza zerwać, tylko nie bardzo wie, jak to zrobić, subtelny. Szczegóły nie były mi znane. Powiedziałabym, że były mi obce. Tak. Codziennie przychodził do mieszkania brata, wychodziliśmy na spacer. I to właśnie w tamtych dniach, między 6 a 13 stycznia (14 stycznia rano wyjechałam), szłam z Bolesławem, pod rękę, ulicą Świętej Gertrudy. Przy kinie „Wanda” jakaś pani go przeprosiła. Rozmawiali. Nie wiem, o czym, ponieważ zrobiłam kilka kroków naprzód, stanęłam przed oświetloną witryną i czytałam afisze. Po kilku minutach Bolesław wrócił. Twarzy tej pani nie zaobserwowałam.

W marcu 1932 Olejniczak oświadczył się rodzicom Emilii Korczyńskiej i ukląkł, prosząc o jej rękę, a w czasie Świąt Wielkanocnych tego samego roku – przypadających 27 i 28 marca – odbyły się zaręczyny Bolesława Olejniczaka z Anną Muszanką. Ona dała mu pierścionek z rubinem, on dał jej pierścionek z brylancikiem i dwoma szmaragdami.

Emilia Korczyńska zezna przed sądem, że poczuła się dziwnie, kiedy po kilku zaledwie dniach wspólnego życia w pokoju przy Konfederackiej jej narzeczony, Bolek Olejniczak, wyszedł z mieszkania o świcie i wrócił dopiero późno w nocy. Stało się to w tak ważny, drugi dzień Świąt Wielkanocnych. No, to teraz już wie: pojechał na Podgórze do brata Anny Muszanki, żeby się z Muszanką zaręczyć!

I czaruś był z niego, i niby człek zagubiony, a w rzeczy samej okrutnik. Gdy się oświadczał Mili, jej zaniepokojeni rodzice wyrażali obawę o kształt i przyszłość tego związku, bo córka przecie bez posagu i bez wykształcenia. – Bóg już tak zrządza, że łączy biednego z bogatym – uspokoił wszystkich w domu.

Nie mieli pieniędzy na pierścionki. Liczyło się dane słowo i na tym poprzestali. Ślub miał się odbyć wiosną 1934.

Tak, tak. A dla Muszanki musiał jakoś ten pierścionek kupić. (Choć w świetle sprawek, które już później wyszły na jaw, istnieje możliwość, że cacko z brylancikami zdobył innym, nielegalnym sposobem.) Tymczasem Korczyńska zapewnia, że Olejniczak miał bardzo mało pieniędzy. Pamięta wyjątek, kiedy zrobiła coś, żeby go sprawdzić… czy wypróbować? Powiedziała mu, że jej brakuje pieniędzy i poprosiła, żeby jej pożyczył 20 zł. Zrobił to chętnie. I miał przy sobie banknoty. – Za te pieniądze kupiłam sobie sukienkę…

Nie znosił siebie takiego, jakim był przecież, kiedy kradł. Czy sam siebie tłumaczył wówczas z pozoru prosto: „ja to ktoś inny”? Gdy pani Buczkowa, u której wcześniej wynajmował pokój przy ul. Wielickiej, złapała go na placu Wolnica, kiedy już mieszkał gdzie indziej, godnie kroczącego w płaszczu jej syna, żeby uniknąć kompromitacji na mieście pozwolił się Buczkowej doprowadzić do kamienicy, gdzie zjawił się jako świadek sąsiad, pan Mastalski. Gdy przyszło do tłumaczeń, Olejniczak powiedział: – Ja sobie tylko wziąłem [w sensie: „pożyczyłem”] ten płaszcz. – Bardzo ładnie – dosolił mu wtedy Mastalski – na teologię pan chodzi, a robi pan na lewo!

W sądzie rozwścieczony Olejniczak warknie na Mastalskiego: – Czy ja wtedy z panem w ogóle rozmawiałem? – Ależ tak – odparł niezbity z tropu Mastalski. – Chciał mnie pan nawet w rękę pocałować, żeby dać spokój.

No tak, świadkowie potwierdzają, że oddał płaszcz, przeprosił Buczkową i wprost błagał, żeby nie dawać znać na policję.

Kiedy w czwartym dniu procesu prokurator Boryczko, omawiając przygody oskarżonego związane z „zabieraniem” różnych cudzych rzeczy, wspomniał o nowym rowerze, który wyparował z komórki pana Szkwarka, właściciela mieszkania przy ul. Dietla, gdzie wynajmował akurat pokój Olejniczak, Olejniczak zerwał się z ławy, wrzasnął: – Czy pan mnie dzisiaj podejrzewa o ten rower?! – i rzucił się na prokuratora. Eskortujący posterunkowi z trudem obezwładnili Olejniczaka (nazajutrz wzmocniono eskortę), a ten, nie przestając się rzucać, kierował ku dr. Kazimierzowi Boryczce nieartykułowane słowa, w zamyśle obraźliwe. Kradł, ale nie tolerował złodzieja. Ukradzione rzeczy nosił lub je spieniężał, ale brzydził się tym, co wówczas wyprawiał. Złodziej zdawał się być jego cieniem.

Bardzo lubił pieniądze. Nie tylko wtedy, gdy ich potrzebował, ponieważ był głodny, ponieważ nie miał gdzie mieszkać, ponieważ trudno mu było opłacić czesne. Ileż to narozpowiadał o czekającym nań majątku! Zamożny krawiec z Podgórza, pan Magiera, miał mu dawać 15 tysięcy złotych jako posag córki. Nawet w mieszkaniu państwa Korczyńskch, gdzie mieszkał i jadał za frajer właściwie prawem kaduka, miał czelność tym się chwalić przed matką Emilii. Ta pełna uroku osobistego kobieta nie zapomni, jak stojąc w drzwiach kuchni, wsparł się pod boki, a ona, robiąc ciasto, uzbrojona w wałek, popatrzyła nań tyleż groźnie, ile urzekająco, a wtedy Olejniczak, jak przystało na pożeracza serc, wyznał, że obietnice krawca guzik go obchodzą, a także jego tysiące, bo on, Olejniczak, ma milion. Milion czyli Milę, którą kocha.

O co poszło?

I dlaczego Lechowiczowi tak bardzo zależało na wspólnej wycieczce za Kraków? Czy celem wędrówki miało być nabożeństwo i koncert muzyki religijnej w zabytkowym kościele w Mogile? I folklor odpustowy? Dlaczego i w czasie śledztwa, i podczas rozprawy wymykały się motywy zbrodni? Olejniczak, który natychmiast przyznał się do zabójstwa, od początku policyjnego śledztwa do końca postępowania sądowego podkreślał, że zbrodni nie popełnił z premedytacją. Nie zaplanował jej. A więc w afekcie? Co się stało? Czy wystarczy dosyć naiwne tłumaczenie zabójcy, jakoby złe uniesienie było wynikiem różnic zdań na tematy religijne, światopoglądowe i erotyczne? No dobrze, a jeśli nawet, to oczekujemy szczegółów… Zaciśnięte usta mordercy.

Najprawdopodobniej między dwoma młodymi mężczyznami wydarzyło się coś, o czym Olejniczak nie mógłby mówić bez poczucia przeraźliwego wstydu.

Pozostaje jeszcze rola Janiny Pragnącej i jej obecność w okolicy miejsca zbrodni, a może i podczas masakry. Co chciał zaznaczyć Olejniczak, gdy mówił: „Tam jeszcze musiał ktoś być”? Czy czuł, że ktoś był, czy może o tym wiedział? Trasę – dość nietypową – wybrał, wedle zeznań jego samego – Olejniczak. Czy on potem pytał małą pasterkę o drogę do dworu, czy raczej pytał Lechowicz? Czy w zabudowaniach, które nazwali dworem, miała czekać Pragnąca? Skoro Olejniczak Pragnącej w ogóle nie znał – a jakoś i tu trudno nie wierzyć jego słowom – a Pragnąca tak wiele o nim wiedziała, to czy tej wiedzy nie posiadła dzięki informacjom Lechowicza, człowieka z jednej strony chorobliwie zafascynowanego ciemną stroną duszy przyjaciela, z drugiej – usiłującego go wyrwać ze szponów zepsucia?

Co, a może także i kogo, krył Olejniczak?

Tego się nie dowiemy.

Próbowano zrekonstruować fragmenty ich ostatniej rozmowy. Popróbujmy dzisiaj i my.

Siedzą na wale nad Wisłą, jeden z rozmówców pije wodę z blaszanego kubka.

To Lechowicz naprowadził rozmowę na tak drażliwy dla nich temat: na kobiety.

OLEJNICZAK: O, przecież wiesz, jakie one potrafią być!

LECHOWICZ: Skąd ci w ogóle przyszło do głowy, że ja miałem do czynienia z kobietami?

OLEJNICZAK: Tak się składa, że nie od dziś mieszkamy razem i ty nie od dziś mówisz przez sen. Przez sen rozmawiasz z kobietą.

LECHOWICZ: Czemu nie powiedziałeś mi o tym wcześniej?

OLEJNICZAK: Byłem ciekaw… Nie martw się, prowadzisz z nią przez sen rozmowy salonowe.

LECHOWICZ: Bo jeśli nawet już miałem z kobietą do czynienia, to z porządną! Nie z taką zdzirą jak ta twoja K.!

OLEJNICZAK: Mógłbyś się liczyć ze słowami?

LECHOWICZ: W stosunku do ciebie, do niej, do tych tam? Czego ty sobie życzysz, człowieku? Szacunku dla kurwiarza?

OLEJNICZAK: Czy ty naprawdę zwracasz się do mnie?

LECHOWICZ: Do ciebie mówię! Ty jesteś kurwiarz!

OLEJNICZAK: Uspokój się, Stasiek. W tej kwestii jesteś niesprawiedliwy. Ale to tylko dlatego, żeś prawiczek. Ty jeszcze nie miałeś nic z kobietą?

LECHOWICZ: Nie twoja rzecz!

OLEJNICZAK: Oprzytomnij!

LECHOWICZ: Brudy, eh, brudy, brudy! A wiesz, Bolu, rozdzielmy się na razie, rozejdźmy się, dobrze, nie powinniśmy być tak na noże w świętym dniu. Trochę nam przejdzie, albo nie przejdzie, zobaczymy, kiedy się o godzinie dziesiątej spotkamy pod kościołem w Mogile.

Olejniczak czuł się urażony i miał poczucie, że Lechowicz go wciąż każdym zwykłym słowem obraża. Nawet tym ostatnim pojednawczym zdaniem. Pewnie dlatego – może niekoniecznie ze złą myślą, ale na pewno niemile zaaferowany – dobiegł do odchodzącego skwapliwie. Widocznie fakt, że Lechowicz znacznie przyśpieszył kroku, zdał się Olejniczakowi podejrzany, możliwe również, że i te ruchy za obrazę uważał, dość że przyskoczył i nie odstępował kolegi, niemal „szyjąc mu buty”. A znowuż Lechowicz sprawiał teraz wrażenie człowieka, który ma plan. I wolałby w szczegóły nikogo nie wtajemniczać. I jest zły, gdy mu ktoś przeszkadza w realizacji, gdy wchodzi w drogę.

Na pytanie Olejniczaka, zadane ochrypłym głosem: – Czy podtrzymujesz swoje zdanie? – Lechowicz odparł: – Ona jest zdzira, ponieważ zadaje się z kurwiarzem, którym ty jesteś!

– A ty – krzyknął Olejniczak – ty się samisz!

Tego Lechowicz się nie spodziewał. Otworzył usta, ale nie mógł mówić. Jego twarz, w pierwszej chwili czerwona jak cegła wskutek doznanej urazy, zrobiła się biała, kiedy sięgnął do kieszeni, wyciągnął, nie wiadomo za bardzo, po co, srebrzysty scyzoryk i upuścił go na murawę, nie otwierając ostrza, i w tej samej chwili rzucił się na Olejniczaka z pięściami.

Potem krew, trawa, błoto, udawanie, że nie ma Boga.

Podczas procesu:

– Lechowicz miał w ręku nóż. Ja mu ten nóż wyrwałem. Zrobiłem to w pierwszej chwili w odruchu samoobrony…

–W śledztwie policyjnym w Wieliczce – przerywa prokurator – zeznawał pan inaczej. O nożu nic nie było!

– Policja się domagała, żebym tak zeznał. Ja… ja wtedy odpowiadałem „tak” albo kiwnięciem głowy. Na policji wmawiano we mnie, jakobym wykonywał różne szczegółowe czynności, w pewnym momencie, kompletnie wyczerpany, przestałem oponować, widząc bezsens… i w końcu fałszywe szczegóły znalazły się w protokole zeznań.

– W śledztwie kilkakrotnie pan utrzymywał, że miał pan ze sobą w teczce zabrany przezornie przed wyprawą kawał naostrzonego żelaza, który pan kupił raz niby na Grodzkiej, raz w składzie żelastwa na Kazimierzu, potem zmienił pan zdanie, mówiąc, że to był tasak, siekacz kuchenny, zabrany z kuchni od Finderowej.

– Ta masa ran na ciele – mówi przewodniczący – może świadczyć o tym, że Lechowicz dobrze i długo się bronił, zwłaszcza że i ręce miał poranione do tego stopnia, że palce były niemal poodcinane.

– Tam ktoś inny jeszcze musiał być – mówi z przekonaniem Olejniczak.

Żeby przynajmniej pokosztować prawdy, trzeba wdrożyć wypróbowaną przez beletrystów metodę obserwacji z kilku stron naraz…

Cdn.

0%

Informacja o plikach cookies

W ramach Strony stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze Strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Możecie Państwo dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce internetowej w każdym czasie. Więcej szczegółów w "Polityce Prywatności".