Zainstaluj aplikację Palestra na swoim urządzeniu

Palestra 10/2014

Szumowiny kinematografii (cz. 3). Kup pan album! Błysk oczu z „menażerii typów”

Udostępnij

Kup pan album! Błysk oczu z „menażerii typów”

Pierwsi świadkowie. Karaś z Wieliczki miał niecałe czternaście lat, przeczytał ogłoszenie, a po uiszczeniu żądanej sumy został przyjęty do szkoły. Świadek Kowalska – zapłaciła za album i broszury i nie otrzymała nic. Mówi, jak odbywało się przeszkolenie: spacerowali po Parku Krakowskim lub wędrowali pod kopiec Kościuszki. Sikorowicz mówił jej wtedy, że jest fotogeniczna.

– Wysoki Sąd pyta, czy ja poniosłam w szkole jakieś szkody? Tak, siedemset złotych. Ale niech będzie. Obecnie mam pretensję tylko do stu piętnastu złotych.

W tym momencie przewodniczący odczytuje zaświadczenie ze szkoły „Em-Pe Film”, z którego wynika, że „Kowalska już jest aktorką filmową” i ma grać w filmie Walka o skarb.

Na sali wesołość nie do przezwyciężenia. Dlaczego? Nie da się ukryć, że uroda „aktorki Kowalskiej” należy do, mówiąc najdelikatniej, wybitnie trudnych, nie dość tego, ta pani porusza się bez śladu gracji. I – wprawdzie polski film dźwiękowy dopiero w powijakach – ale dykcja! „Aktorka” sepleni, nie wymawia „r”, wypowiada się właśnie o wytwórni BigosztaHenryk Bigoszt (1895–1971), polski reżyser, scenarzysta, operator filmowy, aktor, autor m.in. filmu Komendant (1928, nie wszedł na ekrany, ślad przepadł), będącego opowieścią o dziejach Legionów i o życiu Józefa Piłsudskiego. Jedną z głównych ról zagrała Irena Solska. Z informacji zawartych w publikacji J. Maśnickiego i K. Stepana Pleograf (Warszawa 1996) wynika, że Bigoszt (postać dziś zapomniana), urodzony w Kalwarii Zebrzydowskiej, w 1914 przerwał studia na Politechnice Wiedeńskiej i wstąpił do Legionu Wschodniego, po czym wszedł do I Brygady Legionów. Od 1916 był oficerem w Departamencie Wojskowym Naczelnego Komitetu Narodowego. Od 1918 w Wojsku Polskim. Od 1919 współzałożyciel Towarzystwa Filmowego „Ornak”. Działacz w przemyśle filmowym, od 1921 kierownik wytwórni „Pierwsza Polska Spółka Kinematograficzno-Artystyczna Art-Film”. Tam wyprodukowano jego dwa pierwsze filmy: Krzyk w nocy (z kreacją Tadeusza Olszy) i Kizia-Mizia (z kreacją Jadwigi Smosarskiej). W 1921–1922 kierował Studium Filmowym. Od 1926 był szefem wytwórni filmowej „RP-Film” i w prowadzonej tamże szkole filmowej wykładał sztukę charakteryzacji. W 1939 wyjechał do Rumunii. Pod koniec wojny został aresztowany przez Rumunów, przekazany władzom polskim, z więzienia mokotowskiego wyszedł na mocy amnestii w lipcu 1946, niebawem osiadł w Krakowie i tam przez resztę życia zajmował się wyłącznie zielarstwem.: – O nie, nie była bardzo licha, tylko miała dziuly w szuficie…

– He, he, pani Kowalska jest także i dziś fotogeniczna! – wtrąca z nienaganną dykcją oskarżony Sikorowicz

Ostra uwaga prokuratora i zapowiedź aresztowania oskarżonego na sali rozpraw poprzedza informację o kolejnym świadku, młodej dziewczynie – która ze względu na drastyczne opisy przyjmowania do „Em-Pe-Filmu” będzie zeznawać przy drzwiach zamkniętych.

Świadek Kania był akwizytorem niewydanej w końcu „Księgi Adresowej Miasta Krakowa”. Sikorowski pobrał od Kani kaucyjny weksel in blanco, opiewający na tysiąc złotych za akwirowane sumy (pieniądze zbierane osobiście jako rękojmia zleceń od klientów). Ten weksel organizatorzy „Em-Pe-Filmu” puścili w obieg, obojętni na jego wykupienie.

Świadek koronny Jan Dobiesław, były aktor Teatru Miejskiego, następnie Teatru Nowości, sceny o lżejszym repertuarze, obecnie farmaceuta Kasy Chorych (ach, te radykalne zmiany warsztatów pracy!), w szkole „Em-Pe-Film” pełnił obowiązki wykładowcy gry scenicznej, mimiki i kostiumologii. Mówi z niesmakiem, że uczniom, pośród których było wielu analfabetów, obiecywano światła jupiterów, atelier, zdjęcia, engagement. Złote góry, zamki na lodzie. Byleby tylko płacili!

Na pytanie prokuratora o kwalifikacje Sikorowicza odrzekł Jan Dobiesław – człowiek teatru, dziś występujący w różnych rolach w życiu, nie na deskach scenicznych – że „o prawdziwej twórczości filmowej dyrektor nie miał zielonego pojęcia”. Na pytanie o rolę dr. Grotowskiego odrzekł, jak wszyscy pozostali: – Nieszczęśliwa ofiara machinacji Sikorowicza.

Po przesłuchaniu świadka koronnego prokurator wniósł o aresztowanie Jana Czesława Sikorowicza. Jednym z dodatkowych powodów było wpłynięcie do prokuratury nowego doniesienia Jana Jelonka, z którego wynika, że Sikorowicz jest recydywistą: nadal „nabiera ludzi”. Ostatnio nabrał Jana Rybczaka na pięć tysięcy złotych!

Obrady trybunału zdawały się nie mieć końca. Prawie noc, kwadrans na dwunastą, już zebranych zaczyna męczyć przedsenny niepokój, kiedy oto otwierają się drzwi… Dalej wypadki potoczą się błyskawicznie. Trybunał po tej długiej naradzie podjął uchwałę, na której mocy Sikorowicz zostanie odstawiony z sali sądowej wprost do więzienia. A poza tym – ze względu na sprawki, które wyłoniły się już w toku procesu – odroczono rozprawę na czas nieograniczony.

Jest 14 maja 1934 roku, sala sądu okręgowego wypełniona po brzegi. Mrowie, można rzec, świadków, reszta odpowiadających z wolnej stopy oskarżonych i dodatkowo jeden oskarżony, którego tu nikt się już nie spodziewał. Ale o tym za chwilę. Wyszła na jaw sprawa omówionych tu wcześniej ohydnych oszustw Sikorowicza w Przemyślu, omawiano inne, drobniejsze sprawki pożyczanych i nieoddawanych pieniędzy.

Skutego Jana Czesława Sikorowicza dowieziono do sądu karetką więzienną.

Osławiony „dyrektor” „Em-Pe-Filmu” od dnia aresztowania na sali sądowej przesiedział w krakowskim więzieniu św. Michała ponad piętnaście miesięcy. W tym czasie zebrano dalszą część dowodów na jego przestępczą działalność. Na krótko przed uwięzieniem oszukał około tysiąc osób na sumę ponad dziesięciu tysięcy złotych!

Sędzia pyta Sikorowicza, jak wyglądała pewna nieprzyjemna sprawa z Włodzimierzem Papugą.

– Papuga? Nie przypominam sobie… A, już wiem, to był uczeń mojej szkoły.

– I od ucznia swojej szkoły oskarżony pobrał cztery tysiące złotych. W jakich to się stało okolicznościach?

– Nie pamiętam.

– A co się stało z pieniędzmi Włodzimierza Papugi?

Sikorowicz, w ubiegłym roku na tej sali jeszcze nadmiernie wymowny, teraz milczy. Przed sądem przesuwa się korowód niedoszłych gwiazd. Byli uczniowie studia „Em-Pe-Film” zeznają i ciągle im smutno. Dwudziestoletni Stanisław Gerar, laborant w Lublinie, przeczytał ogłoszenie, napisał, dostał odpowiedź i stosując się do zaleceń Sikorowicza, wysłał w dwu ratach, najpierw trzydzieści, potem dziesięć złotych (nie było go stać, żeby wszystko wyasygnować w jednym miesiącu) oraz  sześć złotych i pięćdziesiąt groszy na „Kalendarz Filmowy”. Po kilku tygodniach zwracano się do niego jeszcze o dodatkowe kwoty na jakieś kupony, ale nie wysłał, bo poczuł, że jest naciągany. Nie otrzymał ani kalendarza, ani albumu propagandowego z własną fotografią. Sporo stracił. A wszystko, co zyskał z owych transakcji, to liścik z pieczątką „Em-Pe-Filmu” i z oświadczeniem, że „nadaje się na artystę filmowego”.

Zaocznie. Na podstawie fotografii. Żałosne.

Trzydziestoletnia prywatna nauczycielka muzyki Charlotta Deutsch żyła spokojnie w rodzinnej Kołomyi do momentu, w którym rozlepiono zachęcające afisze „Em-Pe-Filmu”. Posłała dwie swoje fotografie i trzydzieści złotych w dwu ratach. Niebawem nadeszło pismo z firmowym nadrukiem „Em-Pe-Filmu”. Charlotcie Deutsch nie wystarczyło, że zaświadczono, iż ocena dla niej, „osoby wybitnie fotogenicznej”, wypadła „bardzo korzystnie” – upominała się kilkakrotnie o album, aż wreszcie listownie zagroziła, że jeśli jej nie przyślą albumu albo nie zwrócą zań pieniędzy, to ona odda sprawę do sądu. Niebawem dostała album, rzecz bez wartości, nędzną. W następnych listach proponowano jej nabycie „Kalendarza Filmowego” oraz broszur pod tytułami: Droga do sławy, dziesięć przykazań artysty filmowego, Precz z obłudą filmową! Ten ostatni tytuł dokładnie się wtopił w jej myśli.

Długie szeregi poszkodowanych ustawiały się w korytarzach, żeby w sądzie opowiedzieć o krzywdach zgotowanych im, marzącym o innym, lepszym życiu, przez „Em-Pe-Film”. Jedni za bardzo młodzi, inni dosyć już w latach; jedni w garniturach z bielskiej wełny, inni w kurtkach połatanych przez rękodzielników, wielu w mundurach wojskowych; jedni mówiący literacką polszczyzną, drudzy zaciągający z wileńska, inni z lwowska, tu Ślązacy, tam z poznańskiego, jeszcze inni porozumiewają się między sobą w żargonie.

Dziesiątego dnia rozprawy pojawił się zupełnie niespodziewanie drugi po Sikorowiczu, a piąty spośród oskarżonych – Józef Artur Horwath. Wywołało to sensację – ponieważ dotychczas wydawał się nieuchwytny. A on po prostu przyjechał ze Lwowa, gdzie pełni obecnie funkcję sekretarza Teatrów Miejskich. O procesie dowiedział się z prasy. Tłumaczy, że nie doręczono mu wezwania na rozprawę… Jest oskarżony przez prokuratora „o współudział w oszukańczej imprezie «szkoły filmowej»”.

Horwath, jak wszyscy oprócz Sikorowicza, zeznaje, że padł ofiarą machinacji. Owszem, pracował w kierownictwie „Em-Pe-Filmu”, jasne, że nie wszystko mu się mogło podobać, ale wtedy jeszcze uważał, że z czasem szkoła się ugruntuje. Jego zdaniem „materiał uczniowski” nie był najgorszy. – Podam jako dowód, że do szkoły „Em-Pe-Filmu” uczęszczała obecna artystka Teatru im. Juliusza Słowackiego pani Hanna Duszyńska.

– Ależ ona chodziła zaledwie tydzień! – zauważa prokurator.
– O ile sobie przypominam – mówi Horwath – to chodziła dłużej.
– To my jeszcze powołamy do sądu panią Duszyńską. Ale chyba nie będzie pan utrzymywał, że swój talent wyszkoliła w „Em-PeFilmie”?!
– Ja tylko podaję jako dowód, jaki materiał uczniowski dostawał się początkowo do szkoły.

No, to już lepiej. Horwath mówi dalej, że w szkole było przeważnie od sześćdziesięciu do siedemdziesięciu uczniów, od których opłaty pobierał Sikorowicz. Przyjmowano zgłoszenia wszystkich, o jakiejś fachowej ocenie nie słyszał. Wie tylko, że przyjęcie poprzedzał pewien szczególny egzamin kwalifikacyjny, przeprowadzany przez Sikorowicza. Nie interesowały go szczegóły egzaminu, zresztą w tym wypadku nie był proszony o pomoc. W szkole uczono dykcji, charakteryzacji, pantomimy i innych przedmiotów fachowych.

Prokurator: – A sprawa albumu?

Horwath: – To najczarniejsza plama działalności Sikorowicza. Wydawnictwo bez najmniejszego śladu profesjonalizmu. Ja bym do tego podszedł zupełnie inaczej. A Sikorowicz  umieszczał w tym tak zwanym albumie zdjęcia wszystkich, którzy za to płacili, i w ten sposób stworzył potworną galerię niesamowitych typów. A właściwie to nie galeria – raczej menażeria!

Na sali było sporo osób, których podobizny się znalazły w albumie. Tak, zażenowanie. Tak, nieprzyjemność. „Parę osób się uśmiechnęło, reszta zaś życzyłaby sobie z autorem tych słów spotkać się w wąskiej i ciemnej uliczce” – zauważył reporter Ikaca.

Horwath, jak widać, należał, podobnie jak Sikorowicz, do niezmordowanych kombinatorów. Zdarzają się takie oszustwa, których nie sposób udowodnić. Akt oskarżenia zarzucał Horwathowi wyłudzenie od Kazimierza Grabowskiego, funkcjonariusza PKP, kwoty pięciuset złotych pod pretekstem, czy może tytułem, planowanego ożenku z jego córką. Ukrył podobno przed Grabowskim fakt, że sam ma żonę i dzieci. Horwath, tłumacząc się, przyznaje, że znał od paru lat córkę Grabowskiego, lecz nikt tu nie mówił o małżeństwie, ponieważ panna Grabowska wiedziała, że Horwath, owszem, partner, jest żonaty. – Musiałem paść ofiarą intryg – mówi Horwath łamiącym się głosem – bo ja przecież grosza bym od Grabowskiego nie przyjął!

Znowu korowód świadków. W 1928 roku byli to ludzie osiemnasto- i dziewiętnastoletni, najczęściej czyści moralnie i romantyczni, marzący o sławie. Tym ludziom „dyrektor” Sikorowicz odpisywał w ordynarnych, obelżywych słowach na ich listy, w których upominali się o obiecane albumy. Kilka takich odpowiedzi Sikorowicza sąd odczytał publicznie. Oszust nie dość, że wydzierał od młodych ostatni grosz, to w dodatku ich lżył! I znów przesłuchiwanie „egzaminowanych wstępnie” dziewcząt za drzwiami zamkniętymi dla publiczności.

Świadkowie. Oszukani. Zlekceważeni przez Sikorowicza. Przybywają zawiedzeni z całej Polski. Włodzimierz Bebak ze Skawiny zaprzestał starań po przejrzeniu tego tak naobiecywanego „Albumu Międzynarodowej Propagandy Filmowej”, marnego falsyfikatu, który otrzymał wreszcie po wielu monitach. Sergiusz Kozaczuk przybył w mundurze, odsługuje bowiem wojsko w Rokitnie, na stałe mieszka w Kielcach. Gdy w 1928 odpowiedział na ofertę „Em-Pe- -Filmu”, otrzymał zapewnienie, że jeżeli uiści pięćdziesiąt złotych za rzeczony album, w którym znajdzie się i jego podobizna, będzie mógł korzystać z bezpłatnej szkoły filmowej. Pieniądze przesłał, albumu nie otrzymał. Na monit odpowiedziano mu, że musi jeszcze dopłacić piętnaście złotych na koszty przesyłki. Zrezygnował i teraz tu świadczy o tym, przestrzegając innych. Od Władysława Berenty z Zawiercia, tokarza z zawodu, który zarabiał miesięcznie czterdzieści złotych, zażądano trzydziestu złotych i fotografii; zapożyczył się, wysłał to, album otrzymał, ale przecież nie stać go było na dalsze kroki. Leopold Berski, urzędnik prywatny z Białej, posłał zdjęcia i pieniądze, albumu nie otrzymał. Janowi Galesińskiemu, magazynierowi ze Skarżyska, fotę zwrócono jako niedobrą. Wysłał inną. Dużo pieniędzy wydał na korespondencję; zwodzono go i doprowadzano do pasji. Zygmunt Dąbrowski, obecnie szofer, w 1928 pracował jako kinooperator w Zawierciu. Z ogłoszenia skontaktował się z „Em-Pe-Filmem”, początkowo otrzymał „Kalendarz Filmowy”, za który zapłacił sześć złotych, oraz list z taką propozycją, jak do każdego: pięćdziesiąt złotych i zdjęcia. Nie dał się nabrać, zerwał kontakt z niewiarygodną firmą, ale odnalazł go agent, który nadal próbował zachęcać do zapisania się do szkoły.

Album? Dużo powiedziane. Kilkadziesiąt kartek lichego papieru wypełnionych szarawymi reprodukcjami cynkograficznymi, z których wyłaniają się przeciętne twarze. Nie zmienisz reakcji tłumu. Teraz już każdy świadek wchodzący na salę witany jest szyderczymi szeptami: – Gwiazda!

Świadek Samuel Mocnik, były robotnik, obecnie urzędnik prywatny, wysłał pieniądze, nie otrzymał albumu.

– Ale po co panu to było? – pyta prokurator.
– Miał pan przecież pracę.
– Chciałem mieć album.
– Może pan szukał ciekawszej pracy i chciał pan zostać artystą filmowym?
– Nie.
– Ale jeśli by pan dostał pewnego dnia list pisany po angielsku z Hollywood z ponętną ofertą zostania artystą filmowym z gażą czterech tysięcy dolarów, to pewnie byłby pan tam chętnie pojechał?
– No pewnie, że bym pojechał!
– No, ale angielskiego języka pan nie zna.
– Dla czterech tysięcy dolarów tygodniowo to człowiek już by się prędko nauczył.
Śmiech na sali.

Tak. Prokurator, wykorzystując człowieka będącego ofiarą, dał lekcję poglądową, której sens można interpretować na wiele sposobów. Tak czy owak, w powietrzu zdaje się wirować mglisty transparent z hasłem „Śmierć frajerom!”.

Staje w charakterze świadka młodziutki żołnierz, odbywający ochotniczą służbę wojskową. Obserwatorzy napiszą do gazet, że w wojsku „należy on do konusów”, co czytelnicy mają rozumieć jako powód dyskwalifikujący go jako ewentualnego aktoraPrzesada z tym lekceważeniem kandydatów do zawodu aktorskiego z powodu ich niskiego wzrostu. Filmowcy amerykańscy poznali się na talencie Humphreya Bogarta, wcale nie wielkoluda. Aktor, którego American Film Institute umieścił na pierwszym miejscu na liście „Największych aktorów wszech czasów”, obuty, miał wprawdzie nieco ponad 170 cm wzrostu, lecz podczas ujęć, występując obok wysokiej partnerki, wydawał się od niej naturalnie wyższy, ponieważ realizatorzy podstawiali mu pod stopy skrzynię.. Kiedy prosperowała szkoła, obecny „żołnierzyk” miał czternaście lat i pracował jako pomocnik murarskiW tamtych czasach w charakterze pomocników murarzy pracowali nie tylko chłopcy, lecz także dziewczęta od dwunastego roku życia, a nawet młodsze. Był to „personel” bardzo pomocny; dzięki lekkości i nabywanej zwinności wykonywali proste roboty w miejscach niedostępnych dla starszych. Zdarzały się, niestety, ciężkie, a nawet śmiertelne wypadki przy pracy, którym ulegała głównie ryzykowna „pomoc murarska”.. Pewnie z powodu młodego wieku adepta Sikorowicz obniżył mu cenę za tzw. „Album Międzynarodowej Propagandy Filmowej” z pięćdziesięciu na „jedyne” dwadzieścia pięć złotych. – Myślałem, że będą mnie uczyć na artystę filmowego – mruczy – tymczasem dostałem album. To go może sobie pan Sikorowicz z powrotem zabrać. Nie tego od niego chciałem.

– Skąd świadek wziął pieniądze?
– Trochę zarobiłem na budowie, resztę ukradłem matce.

Tu puenta obrazująca multiplikację przestępstw została na wniosek prokuratora zaprotokołowana jako charakterystyczna dla całej ohydy nie dość, że oszukańczej, to jeszcze na dodatek demoralizującej imprezy.

Młodzi i z małymi szansami na przyszłość łatwiej się dali nabierać niż taki na przykład, także świadczący w sądzie, trzydziestosiedmioletni Marian Kwaśniewski, biuralista z Łodzi, który zarabiał aż czterysta złotych miesięcznie, ale choć od lat marzył o karierze aktorskiej, po przejrzeniu albumu z podobiznami uznał, że to „sprawa nieczysta”, i dał sobie spokój. Przyjechał spod Obornik świadczyć o tym, że od początku „nie dał się nabrać na pięknie drukowane słówka”. Czesław Trepiński, dwudziestodziewięcioletni mistrz kominiarski, zamiast w 1928 kręcić się wokół filmu, „który go kręcił”, zadbał o bardziej trwałą karierę i od pomocnika kominiarskiego doszedł do mistrza. Dwudziestoczteroletni fotograf Czesław Kulpiński przesłał pieniądze i zdjęcia, otrzymał album, ale chciał iść dalej – jak było w dżentelmeńskiej umowie: kształcić się na aktora. Sikorowicz doradził mu jednak na razie metodę korespondencyjną, Kulpiński zaabonował więc w „Em-Pe-Filmie” „Korespondencyjny kurs gry filmowej”. Miało być tego sześć zeszytów. Po zapłaceniu za jeden czekał długo, wreszcie otrzymał go, przeczytał i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że to jest jedno wstrętne oszustwo. Broszurę wrzucił „pod blachę”, obecnie odsługuje w wojsku i przestał myśleć o głupstwach.

Kończył się maj, pojawiali się coraz to nowi świadkowie. Kandydaci na uczniów mieli zazwyczaj podobne, typowe, negatywne przeżycia, teraz pora na tych, których nie pociągał przemysł filmowy, ale którym ta strona „przemysłu filmowego” wyraźnie zaszkodziła. Pan  Zawałkiewicz, emerytowany dyrektor pocztowy, który w Krakowie objął kierownictwo wypożyczalni „Lektor ” bezpośrednio po oskarżonym Sikorowiczu, zastał w placówce nieporządki, długi i zaległości dwu tysięcy złotych za czynsz. Kiedy Zawałkiewicz jakoś uporządkował sprawy i już spokojniej kierował „Lektorem”, przyszedł z firmy Kapery Znana firma obuwnicza Wojciecha Kapery w Krakowie ze sklepami przy ul. Sławkowskiej 11, Sławkowskiej 24 i ul. św. Tomasza 29.weksel z pieczątką „Lektora” i podpisem Sikorowicza na kwotę kilkudziesięciu złotych za zakupione wytworne buty.

Nieprzyjemne momenty w życiu świadka Antoniego Lenerta, listonosza pieniężnego, wiążą się głównie z osobą Józefa Artura Horwatha, Lenert przynosił do lokalu szkoły „Em -Pe-Filmu” w Krakowie przy ul. Warszawskiej 17 pieniądze dla uczniów. Gotówkę dla uczniów akurat nieobecnych pozostawiał „w dyrekcji”. Kiedyś pod nieobecność Sikorowicza pieniądze dla ucznia w kwocie dwustu złotych odebrał oskarżony Horwath i podpisał stosowne kwity. Po kilku tygodniach do urzędu pocztowego zaczęły nadchodzić reklamacje. Rodzice, opiekunowie przesyłali pieniądze przekazem, gotówka nie dochodziła do dzieci. Lenert miał z tego powodu nieprzyjemności, groziła mu co najmniej utrata posady. Uczniowie w końcu udali się wprost do naczelnika wydziału w dyrekcji pocztowej – i wtedy nie kto inny, jak Lenert był zmuszony z własnych oszczędności pokryć szkodę! Oczywiście, nie przestawał naciskać Horwatha, by ten mu zwrócił pieniądze. Horwath coś niewyraźnie obiecywał, a kiedy wymknął się do Zabierzowa, Lenert pojechał za nim. Tam zaprowadził go siłą do komisariatu policji, został spisany protokół, a Horwath przyrzekł już na pewno wyrównać należność. Nie uczynił tego jednak. Wyjechał do Warszawy, znikł z pola widzenia. Lenert nie dał za wygraną, tak się złożyło, że po kilku tygodniach i on się zjawił w Warszawie. W sprawach służbowych. Przy okazji wywiedział się o warszawski adres Horwatha i tam tak go przycisnął do muru, że Horwath pieniądze zwrócił. Sprawiedliwości stało się zadość – ale ciekawe, że kosztem uczniów (tych zamożnych, których w ramach nauki w „Em-Pe-Filmie” zabrał z Krakowa, o czym napomykałem, na praktykę do dziurawej „wytwórni filmowej” Bigoszta): od jednego ucznia Horwath wziął czterdzieści złotych, od drugiego sto złotych z książeczki PKO, sześćdziesiąt złotych drżącą z chciwej wściekłości ręką wysupłał z własnej kieszeni.

Cdn.

0%

Informacja o plikach cookies

W ramach Strony stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze Strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Możecie Państwo dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce internetowej w każdym czasie. Więcej szczegółów w "Polityce Prywatności".