Poprzedni artykuł w numerze
Zwycięstwo prawdy nie nastąpiło.
Stefan Żeromski, Siłaczka
(…) materiał duszy (…) był złoty, ale warunki,
w jakich się znajdujemy, zmuszają do przekuwania
najwyższych wartości na miecze.
Gustaw Daniłowski,
Bandyci z Polskiej Partii Socjalistycznej
FINAŁ DRAMATU FAUSTYNY MORZYCKIEJ
Rok 1910. Noc z 25 na 26 maja. Od półtora miesiąca świat jest zajęty obserwacją komety Halleya, która się pojawiła w najkrótszym ze zmierzonych okresów jej obiegu. Spór o rodzaj wyrazu w języku polskim: ta kometa czy ten kometa? Dyskusje na łamach prasy. A co na to filologowie? We Lwowie kierownik specjalnie dlań utworzonej katedry literatury porównawczej, wielki poeta, dr Jan Kasprowicz, uczestniczy w zakrapianych obserwacjach komety – z których nad ranem wyciągają go dorastające córki. W dniu koronacji cudownego obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej ojciec generał Zgromadzenia Paulinów otrzymał i przekazał do wiadomości publicznej pismo z wyrazami solidarności od zarządu gminy izraelickiej w Częstochowie. Żydzi-Polacy łączą się z chrześcijanami wspomnieniami o pięknej przeszłości narodu polskiego. Kraków: lekarz pediatra Tadeusz Żeleński (niebawem Boy) ordynuje po południu w swym gabinecie przy Karmelickiej 6; wierni i kler szykują się do obchodów święta Bożego Ciała (procesja wyjdzie nazajutrz z Wawelu), tegoż dnia Czytelnia dla Kobiet zorganizuje świąteczny festyn w Parku dra Jordana, z atrakcjami (wjazd „bandy cygańskiej”, wróżki, czarownice, mówiący automat), z dochodem na kolonie letnie dla dzieci, a rada miasta Krakowa obraduje do późna: projekt budowy jatki na mięso niekoszerne trzeba będzie powtórnie poddać głosowaniu wskutek różnicy zdań radców Bialika i Tillesa, jest ważna uchwała o budowie baraku döckerowskiego dla zakaźnie chorych (w mieście nowe przypadki tyfusu plamistego w izolowanym już Domu dla Kalek w Ogrodzie Angielskim), i na koniec coś z kultury: rada odstępuje placyk na Plantach – dla uczczenia pamięci komediopisarza Michała Bałuckiego. Pomnik samobójcy, zaszczutego przez środowisko, planuje się odsłonić w dziesiątą rocznicę śmierci. Ot, codzienność… A czterdziestosześcioletnia Faustyna Morzycka, znękana i jednocześnie dziwnie podniecona, w gorączce, przelicza zawartość fiolek, wyciągniętych z zakamarków panieńskich szuflad. Miarka się przebrała. Dziś do nauczycielki, pisarki i – tego się nie uda wymazać – terrorystki dotarła informacja, której szczegóły uświadomiły jej ciężar własnego czynu. 10 października ubiegłego roku zrobiła coś, co – w założeniu szlachetne – stało się zbrodnią.
W czym rzecz? Dziś koledzy bojowcy przed południem dostali telefonicznie wiadomość o bombie w Warszawie! Sympatyk, koncypient w kancelarii jednego z adwokatów przy GrodzkiejW Krakowie w roku 1910 tylko przy samej ul. Grodzkiej były 44 kancelarie adwokackie (Spis adwokatów zamieszkałych w Krakowie, w „Kalendarzu Krakowskim Józefa Czecha” na rok 1911)., zanotował z myślą o Faustynie: „Dziś, ul. Moniuszki 8, róg ul. Jasnej. Godz. 9.30. Straszliwa eksplozja w sklepie urządzeń gazowych Rosenberga. Szyby z wybitych okien okolicznych mieszkań, kantorów i magazynów zasłały ulicę białym proszkiem. Taka siła rażenia, że szkło zamieniło się w puder”… Następny telefon rozwiał nieporozumienia. Nie bomba, lecz przypadkowy wybuch karbidu. Charakterystyczna woń czosnku. Gaz – nawet nie świetlny – acetylenowy. Jednego z nielicznych porannych przechodniów lekko drasnął w rękę odłamek szyby. To wszystko.
– To wszystko? – spytała kolegę, gdy się, jak w każdy dzień nieparzysty, spotkali na obiedzie w jarskim „Zdrowiu”Tzw. mleczarnia „Zdrowie” (bardzo niskie ceny; obiady postne, specjalność m.in. grzanki warszawskie, naleśniki, pierogi, z owocami sezonowymi, na miejscu dzienniki, rzec by można, bar mleczny klasy lux), jedno z ulubionych miejsc spotkań lewicującej inteligencji. na rogu Floriańskiej i św. Tomasza.
Skinął głową.
– A nie mogło tak być wtedy? – szepnęła.
Miała na myśli nieudany a tragiczny zamach na Lwa Uthoffa. Miał zginąć ciemiężca, a tymczasem… Dylematy moralne? Już nie. Zwykłe wyrzuty sumienia.
– No, „Zora”Zora (Zorza, Gwiazda Poranna, Zorza Zaranna – bóstwo prasłowiańskie) to jeden z pseudonimów Faustyny Morzyckiej., przecie i z tym przypadkiem nic do końca nie jest wiadome – powiedział kolega. – Pamiętasz, co w pierwszych dniach po zamachu pisał nasz poczciwy – skrzywił się ironicznie – konserwatywny „Czas”?
Nie mogła pamiętać, słyszała. To ona rzuciła bombę. Po zamachu ukryła się na Ukrainie. Charków, Kijów, u dalekich kuzynów. Ale jak długo można istnieć z ciężarem tej bomby, którą zabiła niewinnych? W dodatku ze świadomością, że się jest symbolem; że znają ją jako tę, która posłużyła Żeromskiemu do stworzenia świetlanej postaci tytułowej w Siłaczce!
Jak przyjęto atak terrorystyczny wtedy, 230 dni temu, kiedy ona, zdrętwiała, nie zamierzała uciekać, ruszyła dopiero popchnięta przez „Ludwika”, Mieczysława Mańkowskiego, ubóstwianego przez bojowców katorżnika – autora zmyślnie rozbudowanego planuW wierszu Wisławy Szymborskiej „nic dwa razy się nie zdarza” i pewnie dlatego nie udało się powtórzenie autorskiego planu Mańkowskiego, polegającego (podobnie jak w przypadku nie do końca udanego zamachu na generał-gubernatotra Skałona w 1906) na wywabieniu podstępem kolejnej, o wiele ważniejszej figury w celu zlikwidowania jej. Gdyby w zamachu zginął szef żandarmerii Uthoff, jego bezpośredni przełożony Skałon udałby się na jego pogrzeb i wtedy zostałby przez bojowców zastrzelony z okna wynajętego mieszkania. Gdy w przypadku precyzyjnie zaplanowanego zamachu na Skałona (M. Sołtysik, Bomby w damskich rękach, „Palestra” 2009, nr 9–10) zamiar się nie powiódł z powodu błędu chemika (nieodpowiednia prędkość detonacji), tym razem – czego nikt nie mógł przewidzieć – bomba odbiła się od silnej konstrukcji podwozia Opla. Mańkowski, rozgoryczony, powrócił definitywnie do Krakowa, schorowany, aż do śmierci w wieku 61 lat zajmował się działalnością publicystyczną; idealista, pod koniec lat 20. XX w. nie zgadzał się z tendencjami wodzowskimi w polskiej polityce, dawał temu czynny wyraz, był przeto coraz bardziej osamotniony, do końca jednakże niezależny. – tego samego, który z ramienia Organizacji Bojowej PPS-Frakcji Rewolucyjnej instruował ją na Kursie Rzucania Bomb dla Kobiet. Dopiero pchnięta więc uciekała – mechanicznie, jak drewniana kukiełka, w ślad za towarzyszką, która znała warszawskie zaułki. „Czas”Cytowane tu lub omawiane fragmenty publikacji „Czasu” obejmują numery dziennika z okresu od 11 do 21 października 1909. nazajutrz ogłaszał, że to nie zamach, ot, „eksplodował zbiornik benzyny” w Oplu, którym Uthoff z szoferem i z krewnym odbywał przejażdżkę automobilową. „Major odniósł lekkie zranienie, jego towarzysz i szofer – cięższe. Jeden z przechodniów zginął, zaś sześciu odniosło rany. Automobil się spalił”.
Nazajutrz w wydaniu porannym „Czas” nadal nazywa zdarzenie „katastrofą automobilową”. Wersja bogatsza. Około godz. 13.00Istnieje także wersja, że zamach odbył się „w samo południe”. Uthoff, prawa ręka generał-gubernatora Skałona, wyjeżdżał z apartamentów przy ŚwiętokrzyskiejW klasycystycznym pałacyku, należącym do polskiej arystokracji, Uthoff miał mieszkanie prywatne i kancelarię.. W samochodzie był także jego syn Dymitr oraz Otto Thiergarten, palacz (tak wówczas nazywano szoferów). Już w bramie dał się słyszeć trzask. Lekki wstrząs. Uthoff polecił zatrzymać auto, wyskoczył na trotuar wraz z synemW innej wersji – że z bratem. „Czas” do końca będzie obstawał przy synu.. Huk eksplozji. Samochód odrzuciło na ścianę domu. Kłęby czarnego dymu. Ulicą popłynęła płonąca benzyna. Popłoch – masy zdezorientowanych, rannych, uciekających. Na bruku leżą bez przytomności klienci setek sklepików i magazynów przy ruchliwej Świętokrzyskiej – ktoś wyciąga z policzka odłamek szkła. W pobliżu, na Jasnej i Moniuszki, ogłuszeni przechodnie znajdują kryjówkę w domach, które ucierpiały od wybuchu. Samochód płonie, strażak konny stratował trzynastoletniego Kazimierza Rajkowskiego. Karetki pogotowia. Pomocnik handlowy Teodor Muszyński został zabity odłamkiem baku. Robotnice z nocnej zmiany, które robiły sprawunki, mają twarze, ręce i uda pocięte szybą spadającą z najwyższych pięter. Lekarze opatrzyli na miejscu trzynaście rannych osób. Uthoff, na którym ugaszono płonącą odzież, nie słyszy na jedno ucho. Puste futryny okien jedenastu domów przy Świętokrzyskiej i Szkolnej, błyski w odłamkach szkła także w kamienicach od strony Marszałkowskiej.
Następne doniesienie: znawcy twierdzą, że pruska firma Opel sprzedała Uthoffowi lichy wóz. Że bak ze 120 funtami benzyny był cynkowy, a nie miedziany, rura wydechowa (wydrukowano „wybuchowa”) za nisko, kanister przeciekał, a w ogóle przestarzała konstrukcja. Syn generała ciężej ranny. Liczba poszkodowanych wzrosła do trzydziestu. Pogłoska o zamachu – nieprawdziwa. „Informatorzy pism zagranicznych – widocznie celem szerzenia sensacji – usiłują dowodzić, że wypadek był dobrze obmyślonym zamachem. Przoduje im zwłaszcza korespondent berlińskiego «Localanzeigera»”. Hm! A jednak w trzeci dzień po wybuchu nadchodzi wiadomość, że wbrew opiniom ekspertów od automobilów, rozpowszechnianym przez prasę warszawską, istnieją inne badania. I te przemawiają za obecnością „naboju wybuchowego”. 14 października – „Zraniony w oko odłamkiem samochodu Maurycy Salstein, buchalter domu Natansonów, umarł przedwczoraj skutkiem zapalenia mózgu, które wywiązało się zporanieniaPoczątki spraw sądowych, roszczenia o odszkodowanie, m.in: „p. Bachrach, właściciel olbrzymiej kamienicy, położonej naprzeciw domu, w którym zamieszkuje generał Uthoff, wystąpił z pretensją o 10 000 rubli”… za rozbite szyby (Szyby jakieś specjalne, belgijskie, ale nie tylko o to chodziło; na parterze ogromne szyby powypadały z witryn i drzwi sklepów; w ten sposób handlować się nie da – a więc kolejne odszkodowania za dni bez zarobku).”.
Wydanie popołudniowe: już i „władze warszawskie” zmieniły zdanie. Według opinii nowych biegłych przyczyną katastrofy był jednak „przyrząd eksplodujący”. „Opinię tę rozgłasza urzędowa Petersburska Ajencja Telegraficzna i urzędowy «Warszawskij Dniewnik». Opinia ta jest bardzo na rękę tym, którzy chcą usprawiedliwić potrzebę ogłoszonego wczoraj przedłużenia stanu wyjątkowego w niektórych okolicach Królestwa”. Aresztowano kilkadziesiąt osób, podejrzanych o działalności wywrotową, w Warszawie i w Żyrardowie, na stokach cytadeli wykonano wyrok śmierci na Stanisławie Marczaku, który zranił agenta ochrany. Mnożą się rewizje w mieszkaniach działaczy robotniczych oraz „literatów, dziennikarzy i osób mających z nimi styczność”. Masowe aresztowania w Łodzi, Zduńskiej Woli i w Radomiu, obławy w warszawskich cukierniach, m.in. przy ul. Dzielnej i Nowolipki. Rewizje uliczne, „kotły” w mieszkaniach, i kolejny tydzień wzmożonej aktywności policji.
„Warszawskij Dniewnik” pisze: „Jak już donosiliśmy, katastrofa z samochodem jenerała Uthoffa nastąpiła skutkiem wybuchu bomby. Według zeznań niektórych świadków bombę rzuciła niewiadomego nazwiska kobieta z balkonu przeciwległego domu; zamieszkiwała tam za podrobionym paszportem w pokojach umeblowanych, po wybuchu zbiegła. Bomba trafiła w lewy bok samochodu (…) Na szczęście bomba napotkała na opór w ramie stalowej, i dzięki temu pasażerowie uniknęli śmierci. [Więc jednak brawo Opel! I chyba należą się przeprosiny…] Fala wybuchu, odbiwszy się od ramy, zmiotła znajdujących się na lewym chodniku przechodniów”.
Dla wykonawczyni zamachu szok. W krańcowej rezygnacji zamarła; mogłaby się nawet oddać w ręce policji. Otrzeźwiło ją pytanie Mańkowskiego: „A w śledztwie, na torturach, nie wydasz?”
Coś o tym wiedziała. Ją tak kiedyś wydano.
Całej czwórce (dwie pary) udało się zbiec.
Tak delikatna, a rzuciła bombę! Szerzyła oświatę, uczyła języka polskiego, jeździła jako prelegentka z przezroczami – idealistka. Autorka świetnie napisanych broszur popularno-naukowych, poetka i powieściopisarka – terrorystką? Zbyt grube słowo?… Pisarz i bojowiec, więzień polityczny Gustaw Daniłowski w swej książce pod przewrotnym tytułem Bandyci z Polskiej Partii SocjalistycznejLwów, 1924. Nakładem i drukiem Ludowej Spółki Towarzystwa Wydawniczego. Odbito we własnym zakładzie graficznym / Lwów. Leona Sapiehy 77.pisze, że bojowcy PPS „ścigani są dziś jeszcze wyzwiskiem bandyci”, a przecież w przeciwieństwie do np. republikanów włoskich – których działalność popierał Adam MickiewiczW wyżej cytowanym utworze Daniłowski przytacza następujący fragment publicystyki Adama Mickiewicza: „Niechże republikanie włoscy wiedzą raz na zawsze, że choćby postępowali z jak największą powściągliwością, stronnictwo reakcyjne Europy nie przestanie ich nazywać nędznikami i bandytami”. – nie sięgali do kas prywatnych, lecz do kas najeźdźców.
Ze współczesnej wówczas, wielkiej literatury. Medyk Paweł Obarecki o umierającej w nędzy, na posterunku oświaty, opuszczonej entuzjastce, Stanisławie Bozowskiej, tytułowej „Siłaczce”:
„Niemądra byłaś! Tak żyć nie tylko nie można, ale i nie warto. Z życia nie zrobisz jakiegoś jednego spełnienia obowiązku: zjedzą cię idioci, odprowadzą na powrozie do stada, a jeśli się im oprzesz w imię swych głupich złudzeń, to cię śmierć zabije najpierwszą, boś za piękna, zbyt ukochana…”
Z życia:
A gdyby tak Faustyna Morzycka, prototyp „Siłaczki”, zdecydowanie odrzuciła przemoc! Gdyby jednak rozważyła wszystkie „za” i „przeciw”, zanim poszła na kurs rzucania bomb! Szło później jak lawa. A nie wydawało się lawą, lecz słońcem, które zalewa leśną polanę, wyrzuca z niej resztki mroku, zapobiega zgniliźnie. A ona, bohaterka pięknych czynów i pożytecznych działań – i w konspiracji, i w zarządzie Towarzystwa Oświatowego „Światło”W najlepszym tego słowa znaczeniu socjalistyczne idee Żeromskiego wcielało w życie Towarzystwo Oświatowe „Światło” w Nałęczowie. Wiosną 1907 prezesem „Światła” wybrano jedną z wiernych wyznawczyń pisarza Janinę Górską. „Światło”, które działało przecież w czasach zaborów, wybudowało w Nałęczowie Dom Światła – ochronkę dla dzieci. Żeromski ofiarował na ten cel pieniądze z honorarium za Dzieje grzechu (6000 rubli w złocie!). „Światło” urządzało odczyty Uniwersytetu Ludowego; zorganizowało dwie szkoły: tę Faustyny Morzyckiej oraz w ochronce. Teatry amatorskie „Światła” – prowadzone przez Morzycką, O. Żeromską, H. Dulębinę, F. Sulkowską – dawały przedstawienia także w Lublinie i w Warszawie. – w tym pędzie brała naiwnie żar lawy za blask słońca.
Czy to, co realne, zostało zasłonięte kurtyną czynu w imię sprawiedliwości, ponad wszelkie wyobrażenie piękna? W 1908 pomogła skryć się zbiegom z więzienia na Zamku Lubelskim. Zbiegów ponownie pojmano. Słaby biedak wydał ją na torturach – Faustyna, aresztowana, została osadzona w tym samym więzieniuFakty i atmosferę zdarzeń odnajduję w przejmującym utworze Stefana Żeromskiego O Adamie Żeromskim wspomnienie [Nałęczów 1908]: „Trafił tam na apogeum i likwidację rewolucji. Patrzał i słuchał, gdy odbywały się raz wraz demonstracyjne pochody, ze śpiewaniem na drogach publicznych pieśni rewolucyjnych, zawieszanie sztandarów na wszystkich drzewach Alei Lipowej, zebrania, wiece ludowe pod otwartym niebem, spiskowe schadzki w parowach, coniedzielne odczyty w szopie «na Pałubach», wykłady w ledwie wykończonej szkole dla nauczycieli ludowych, – strajk rolny, sądy ludowe, teatry, koncerty na przeróżne cele w nałęczowskim «pałacu» (…) O małe jego łóżko odbijały się szeptane wiadomości, iż tej nocy Grześ Wójcik zakopuje w polu dla czasowego ukrycia broń przywiezioną z Lublina, – że dziesięciu rewolucjonistów uciekło lochem kloacznym z lubelskiego zamku, – że dwu z nich przechowuje się na strychu «Pałub», że jeden w przebraniu kryje się w Niezabitowie, – że aresztowano nałęczowiaków i powleczono ich w kajdanach do Puław, – że ktoś zdradza... Oto Grześ Wójcik, wódz młodzieży chłopskiej na daleką okolicę, który wydał hasło, że nikt z poborowych nie da się wziąć do wojska, porwany w nocy przez kozaków, otruł się w puławskich koszarach. Kozacy sotniami poczęli jeździć po «nałęczowskiej republice». Żandarmi poczęli otaczać szopę «na Pałubach» przed każdym niedzielnym odczytem, a policmajster zjawił się w asyście swych drabów u drzwi sali. Wreszcie pełen wóz żandarmów i zbirów zajechał do szkoły «na Pałubach» i w biały dzień porwana została nauczycielka, panna Faustyna Morzycka, – której imię niech będzie zawsze we czci!” [To się stało 10 lipca 1908]. „Panna Faustyna raz wraz daje znać z więzienia, żeby z Nałęczowa wyjeżdżać, uciekać co tchu za granicę. Daje znać raz, drugi, trzeci, że ją wciąż pytają i cytują szczegóły. Nie ma dnia, żeby ktoś z Lublina nie przybiegał z ostrzeżeniem. Zdradził jeden z owych rewolucjonistów, którzy się kryli na strychu. Wszystko wydał, opowiedział. Dnie i noce są «czekane», a wszyscy i wszystko w pogotowiu. Każdy tętent na drodze, każdy po nocy krzyk dźwiga z poduszek wszystkie głowy. Mijają tak tygodnie tej jesieni”. Żeromski – którego niebawem także aresztowano – po opuszczeniu więzienia, przygotowując się wraz z rodziną do podróży do Francji, wyjechał na razie z zaboru rosyjskiego do austriackiego, gdzie w Zakopanem spotka się z dzielną Faustyną Morzycką.. Siedziała 40 dni. Tak. Skóra stała się grubsza.
Wolność odzyskała dzięki składkom rodziny i protekcji u ludzi, których rosyjskie mundury wydawały się niekiedy przebraniem. Tak to zostało urządzone, żeby nikt nie wpadł. Pod zmienionym nazwiskiemPosługiwała się m.in. pseudonimem Barbara Murzycka, możliwe więc, że wyrobiono jej fałszywy paszport na takie właśnie nazwisko (podobne do rodowego – boć najciemniej jest pod latarnią). przekroczyła granicę. Galicja. Najpierw Zakopane – jaki ten świat jest mały! Znajomi i znajomi znajomych: doktorzy Dłuski, Kraszewski, Chwistek (ojciec Leona), Chramiec, Odo Bujwid; Stanisław Brzozowski, Andrzej Strug, Wacław Sieroszewski, Edward Abramowski, Wilhelm Feldman, Mariusz Zaruski. W ekskluzywnym pensjonacie Stamary zebrania socjalistów, z Daszyńskim, który mówi, że lepiej skazać stu niewinnych niż wypuścić jednego szpicla. Prowokatorzy się kręcą, lecz bezkompromisowy trybun ludu ich nie dostrzega. Witkacy odprowadza swojego wielkiego ojca na pociąg; z kuracji w Lovranie starszy pan już nie wróci. Różni to byli ludzie; i pięknie się różnili – do czasu, kiedy „polityczna potrzeba” kazała radykalnym frakcjom sporządzać listy proskrypcyjne, za którymi się pojawiły dziwne spisy agentów. Następnie Kraków. Postać Faustyny tam pasowała; wykłady, reżyseria i próby w teatrach amatorskich – i zgłoszenie się na ten kurs. Ona i bomby! Cieszyło jej ćwiczenie tężyzny fizycznej; nie mogła się nadziwić, że człowiek – oprócz świadomego urządzenia własnego duchowego wnętrza – sam może sobie rzeźbić sylwetkę, a poza tym, bomby… cóż, chyba w ostateczności. Udział w takim zamachu przekraczał granice jej wyobraźni. Jeśli ćwiczy – to nie dla gwałtownych, niedobrych uczuć, lecz dla miłości. Tak, przede wszystkim.
Dwa miligramy na kilogram masy ciała… Sto dziesięć miligramów wystarczy. Zsypywała z fiolek do słoika, a potem znów dzieliła na porcje krystaliczny proszek. Wychudzona, nie przypominała postawnej właścicielki szkoły z przedostatniego etapu życia.
– „Siłaczka” rzuciła bombę – powiedziała do siebie z obrzydzeniem, z hańbą podszytym podziwem, z nienawiścią. Wstrząsały nią dreszcze. Los?
Urodzona w celi więziennej w Tambowie, córka katorżnika Juliana MorzyckiegoSzlachcic herbu Mora., skazanego za próbę udziału w powstaniu styczniowym i Marii z ObuchowskichMatka Faustyny – z korzeniami francuskimi (po babce). Morzyccy mieszkali na Wołyniu w Lachowcach (dziś Biłohiria), 30 km na południowy wschód od Zasławia. – która w ciąży i z gromadką dzieci podążyła za mężem – spędziła dzieciństwo w tajdze syberyjskiej, w Usolu. Potem już mieszkała w Irkucku, gdzie przedsiębiorczy ojciec handlował bydłem, prowadził browar, gorzelnię. W 1870 matka i żona porzuciła rodzinę. Odtąd Faustynę, najmłodszą wówczas spośród siedmiorga rodzeństwahttp://pienkowski.skyrock.com/2655568636-Rodzina-po-k-dzieli-Morzycki-h-Mora-przydomek-Boym.html, wychowywała ciocia, panna Beatrycze Faustyna Morzycka, która z własnej woli przyjechała do rodziny na zesłanie. Piękna, inteligentna, należała do EntuzjastekEntuzjastki – pierwsza grupa feministyczna w Polsce, działająca pod przewodem pisarki Narcyzy Żmichowskiej (1819–1876). Nauczycielki, redaktorki upowszechniające naukę i kulturę – angażowały się w działalność konspiracyjną w okresie zaborów. Wywodziły się z ziemiaństwa; uważały się za kobiety wyzwolone. Tyleż odważne, ile głośne – bywały również bohaterkami skandali obyczajowych., w czas zrywu Wiosny Ludów uczestniczyła w organizacji spiskowej Królestwa Polskiego. Wpływ wychowawczyni pozostanie. Jedenastoletnia Faustyna dotarła do matki w ŻytomierzuW tym czasie Żytomierz, który po drugim rozbiorze Polski znalazł się w granicach Rosji, był stolicą guberni wołyńskiej. Na zachód od Żytomierza, w Lachowcach nad Horyniem (w granicach Polski), urodziło się starsze rodzeństwo Faustyny Morzyckiej: Rozalia (zamężna Brzezińska, m.in. twórczyni pierwszej wersji czasopisma „Płomyk”); Julia; Maria; Jan Adolf. Gdzie urodziła się Paulina Morzycka (późniejsza żona rosyjskiego arystokraty Pawła Popowa) – nie wiadomo.. Wkrótce zaopiekował się nią ojciec chrzestny, lekarz, dr Fortunat Nowicki, społecznik, towarzysz ojca z zesłania. Przez dwanaście lat praktykował na stanowisku dyrektora zakładu leczniczego w Lipecku, w guberni tambowskiej. Badacz i znawca wód żelazistych jeszcze na rodzinnym Wołyniu, po powrocie z zesłania stworzył Zakład Leczniczy w NałęczowieSpółka, założona przez lekarzy, uczestników powstania styczniowego, sybiraków – Konrada Chmielewskiego, Wacława Lasockiego i Fortunata Nowickiego – wyremontowała obiekty uzdrowiskowe. Zaczątek świetności potężnego zakładu to rok 1880, kiedy przyjęto pierwszych kuracjuszy.. Dzięki opiekunowi ukończyła w Warszawie renomowaną pensję Henryki Czarnockiej. Otrzymała tam, osiemnastolatka, patent nauczycielski. W Paulinowie – gdzie po powrocie z zesłania w 1889 jej ojciec kupił posiadłość – prowadziła tajną szkołę dla dzieci chłopskich. Rok 1890. Spotkanie: Faustyna Morzycka, Stefan Żeromski. Rówieśni, dwudziestosześcioletni. W notatniku przyszłego autora Przedwiośnia ślady wielkiego wrażenia, jakie wywarła na nim „piękna Fochna”W roku 1977 notatnik ten uważano za zaginiony. Na podstawie informacji w haśle Faustyna Morzycka w Polskim Słowniku Biograficznym (H. Kiepurska)., „Siłaczka” – tak, stała się natchnieniem dla jednego z najpiękniejszych opowiadań w prozie polskiej. Wielki pisarz wprawdzie swoją bohaterkę uśmiercił, ale osobie ludzkiej życzył jak najlepiej, zafascynowany wysokim stopniem poświęcenia człowieka w czasach niewoli i kapitalizmu. W 1892 ojciec sprzedał Paulinów i został administratorem Zakładu Leczniczego w pobliskim Nałęczowie. Faustyna zamieszka z ojcem i w rok później, nie porzucając pracy oświatowej, obejmie posadę kasjerki zakładowej.W 1896 wyjedzie do Warszawy. Tam sprawy wydawnicze – niejako pod znakiem Żeromskiego; oto wdowa Aniela RzążewskaKiedy poznała Żeromskiego, guwernera jej dzieci, była już wdową po poecie Adamie Rzążewskim, zmarłym w Paryżu w 1885, w 41. roku życia., była kochanka pisarza, dziś znana z jego pikantnych relacji (opublikowanych w Dziennikach) jako dama o wulkanicznym temperamencie, wdowa po poecie Adamie Rzążewskim, założyła księgarnię nakładową przy Marszałkowskiej 84, wraz z Morzycką i z siostrą Adolfa Dygasińskiego, Justyną LisowskąI tak to „Nakładem księgarni A. Rzążewskiej” ukazała się w 1896 m.in. popularna, bardzo dobrze napisana broszura: Faustyna Morzycka, Wielki charakter, czyli Życie Beniamina Franklina.. Pod koniec 1896 Faustyna wraca do chorego ojca, wycofuje udziały z wydawnictwa.
Następne lata – w Skierniewicach. Odczyty, prelekcje, ciągle za mało czasu. Ach, ta miłość do wszystkich! Z jedną ze swych sióstr, Marią SuszyńskąMaria z Morzyckich Suszyńska, urodziła się w 1861 w Lachowcach, jak reszta starszego rodzeństwa Faustyny. Młodsza siostra Faustyny, Wacława, urodziła się już w 1870. Gdzie? Tego nie zdołałem ustalić. Zważmy jednak, że rok urodzin Wacławy zbiega się w czasie z porzuceniem rodziny przez matkę. Do męża już nie powróci (Wyjechała z Syberii do Żytomierza z niemowlęciem, sama, a może była w ciąży?)., otworzyła szkołę dla dzieci robotniczych. Chora na płuca – przeżyje. Bo nie piwniczna izba, lecz Włochy, Szwajcaria. Ze słonecznych pensjonatów powróciła w 1905 do Nałęczowa. Rewolucja! Związała się z grupą socjalistycznych działaczy oświatowych. Znów Żeromski, Daniłowski, Felicja Sulkowska. W rok później otworzyła pierwszą w Nałęczowie szkołę. Prócz tego działalność konspiracyjna. Wydała trzy powieści, krytyka wytknęła wpływy Żeromskiego. Ale kto wtedy był od nich wolny. Autor Ludzi bezdomnych narzekał, że nawet Gustaw Daniłowski, wypróbowany kolega, wręcz mu podkrada pomysły!
Cyjanek potasu odmierzony. Połknąć, co? Umiera się w męczarniach. A i trup potem nie jest, oj nie jest estetyczny. Co to za kara, skoro z mojej ręki zginęło kilku niewinnych ludzi? I nie wszyscy ranni doszli do siebie… spośród kilkudziesięciu! Klęska rewolucji, porozbijana cywilizacja, tyle. W nocy z 25 na 26 maja 1910 napisała pożegnalny list:
„Pozwalam sobie na rozkosz nieprzeżywania już nikogo z ukochanych. Gdy mnie wyrzucono z miejsc najmilszych, oderwano od pracy najodpowiedniejszej, stało się to, czego ja sama nigdy się nie spodziewałam. Życie nadto ciąży”.Cytat za: R. Górski, Polscy zamachowcy – droga do wolności, Kraków 2008.
Nazajutrz odnaleziono ciało. Według jej planu. Cichy pogrzeb na Cmentarzu Rakowickim.
W Krakowie, w wytwornych kamienicach, działy się dramaty samotnych kobiet, marzących i o równouprawnieniu, i o macierzyństwie, i wreszcie o odebraniu mężczyznom większości praw. Gardziły takimi mężczyznami, którzy się nie garnęli do niepodległościowego czynu zbrojnego, a poza poczuciem stabilizacji potrzebowały, po pierwsze: przeżyć miłość i mieć dziecko z ukochanym mężczyzną; po drugie – kiedy już stworzyły dzieło, przeważnie jakąś książkę (nie kompozycję muzyczną, nie obraz, bo warsztatu trzeba bardzo długo się uczyć) – życzyły sobie mieć opinię o jakości utworu od mężczyzn właśnie, od fachowców! W domu z widokiem na Planty i z dźwigającymi fronton Atlasami nadnaturalnej wielkości (między ich ramionami, na wysokim parterze, była kancelaria adwokacka dra Teodora Koscha) od lat wynajmowała pokój bezkompromisowa, toteż już bez pracy, nauczycielka-pasjonatka, bezwyznaniowa szlachcianka, panna Marcelina Kulikowska. 19 czerwca 1910, w dwadzieścia cztery dni po śmierci Morzyckiej (żegnała bliską na łamach prasy), zastrzeliła się w tym pokoju, hukiem alarmując mieszkańców. Była godzina trzecia, pogodnie, jasno i ciepło. W tym czasie krakowianie jedli obiad przy otwartych oknach.
Że też obyło się bez dostojnych dźwięków Requiem…?
A Stanisława Jelonkiewiczówna, nauczycielka szkoły ludowej w Sułkowicach (między Myślenicami a Lanckoroną), zmarła cicho na straży światła wiedzy w połowie października 1910 roku. Samotnie, nie z wyrzutów sumienia, nie z porywów duszy, ot, z choroby i z wycieńczenia, w sobotę, a może w niedzielę, nie wiadomo. W chłodnej izbie przy sali lekcyjnej nie było wtedy żywej duszy.