Zainstaluj aplikację Palestra na swoim urządzeniu

Palestra 9-10/2012

Najtrudniejsza sprawa kryminalna (cz. 1). Morderca pedant czy zabójca w szoku?

Udostępnij

K raków, 18 maja 1911, ciepło; już około południa 25°C w cieniu. Rześko. Przez bramę wpada do klatki schodowej światło z podwórza; w głębi zieleń półwiecznych kasztanowców w ogrodzie za murem na tyłach podwórza. Wczorajszy halny przewietrzył miasto. Ulica Szlak. Przed jedną z kamienic na długości od Długiej do PędzichówNumeracja dzisiejsza różni się od ówczesnej. Wielu domów jeszcze nie wybudowano, dopiero po kilku latach wycięto drzewa w ogrodach przedzielających kamienice i stworzono do dziś istniejący ciąg. Dość powiedzieć, że pałac Róży i Władysława hr. Tarnowskich, po tej samej, nieparzystej stronie ulicy Szlak, sto lat temu figurujący pod nr. 51, ma dziś numerację 71. (Wszystko się zmienia, w pieczołowicie odrestaurowanym pałacu mieściła się po II wojnie światowej siedziba Rozgłośni Polskiego Radia w Krakowie. Od roku 1999, kiedy przekształcone Radio Kraków przeniosło się do nowej siedziby, pałac hr. Tarnowskich popada w ruinę). żołnierze policyjni pełnią straż, żeby utrzymać porządek przed bramą. Wewnątrz, w jednym z mieszkań, leżą zwłoki kobiety. Kraków od rana poruszony „niezwykle śmiałym, rabunkowym morderstwemOkreślenie „Czasu” z 18 maja 1911 r. (nr 225, wydanie popołudniowe).”. Tłumy. Dyrektor policji, dr M. S. Flatau, był tu już i zarządził śledztwo. Teraz dziennikarzeIbidem. Z relacji pt. Morderstwo na Szlaku.:

„Wchodzimy do domu (…) Z sieni przechodzi się na parterze do wąskiego korytarza; tutaj spotykamy dyrektora gimnazjum w Tarnowie, dra Jana LeńkaJan Leniek (1857–1920), pedagog, historyk, zasłużony, aktywny działacz społeczny, założyciel i pierwszy dyrektor II Gimnazjum im. hetmana Jana Tarnowskiego w Tarnowie. W 1916 J. Leniek zostanie zawieszony w czynnościach i zmuszony przez władze szkolne do rezygnacji ze stanowiska i przejścia na emeryturę, ponieważ weźmie odpowiedzialność za incydent spowodowany przez pięciu uczniów, którym – osadzonym w krakowskim więzieniu na Montelupich pod zarzutem profanacji wizerunku Franciszka Józefa – grozi surowa kara. (Obecnie w Tarnowie jest ulica Jana Leńka.) Na starym cmentarzu w Tarnowie znajduje się odrestaurowany grób, w którym spoczywa Jan Leniek i dwóch jego małoletnich synów. Nie zdołałem ustalić, czy były to dzieci z małżeństwa z córką Wincencji Sienickiej., zięcia zmarłej, który na wiadomość o zbrodni przybył z żoną [w ślad za nią – M. S.] do KrakowaWedług relacji dyrektorowej Leńkowej dostała ona do Tarnowa telegram: CZY MATKA BAWI U PANI? Przeczuwając coś złego, nocą przybyła do Krakowa. Nie mogąc się dostać do mieszkania matki, wszczęła alarm. Stróż domu zawiadomił policję, przybył także wezwany telegraficznie mąż, dr Leniek (komunikacja kolejowa Lwów–Kraków, przez Tarnów, była wówczas dogodna – dziewięć pociągów na dobę, plus jeden z Rymanowa przez Tarnów). To wiemy. Trudno się natomiast domyślać, kto i skąd wysłał zagadkowy telegram.. Do  mieszkania zmarłej wchodzi się przez szklane drzwi; z przedpokoju na lewo wchodzi się do kuchni, a na prawo do frontowych dwóch pokoi.

Ani śladu włamania. Sprawa jest zagadkowa. Przypomina od razu morderstwo dokonane na osobie Eufrozyny z Kochmanów Bałuckiej, matki komediopisarzaMichała Bałuckiego.. W celach rabunkowych zamordowała ją uderzeniem duszy z żelazka jej przyjaciółka Gołębiewska, żona introligatora z Krzeszowic”. Wtedy komisarz policji dr Władysław Pomian SwolkieńKomisarz Swolkień, profesjonalista, wykazując niebywałą zręczność i intuicję, wsławił się pod koniec XIX w. m.in. także błyskawicznym wykryciem mordercy stróża Kasy Oszczędności Słowika. wykrył zbrodnię nazajutrz, teraz dr Swolkień jest sześćdziesięcioletnim, trochę schorowanym radcą, miejmy nadzieję, że wychował co najmniej jednego następcę obdarzonego inteligencją i intuicją. Zobaczymy. Wiadomo, że od tamtego czasu „nie było w Krakowie morderstwa rabunkowego, spełnionego na kobiecie”.

Zwłoki Wincencji Sienickiej, osoby zamożnej, znaleziono w kuchni. Tam mieszkała i tam, na piecu kuchennym, przygotowywała sobie posiłki. Oprócz opisanego tu mieszkania w nowym domuWybudowany w 1892 r. posiadała zabytkową, ale obskurną kamieniczkę w samym centrum Krakowa, przy ul. Sławkowskiej. Przy ul. Szlak mieszkała skromnie, dwa przestronne frontowe pokoje, niewykorzystywane od trzech lat, pozostawione były w stanie, w jakim widziano je w dniu wyprowadzenia zwłok małżonka pani Eufrozyny, starszego poborcy podatkowego. Dziwactwo? Cóż, każdy ma prawo rozporządzać po swojemu swoją własnością. A może sentymentalizm? O, byłaby to ostatnia rzecz, którą można byłoby powiedzieć o ofierze okropnego zamachu. Raczej racjonalność i daleko posunięta oszczędność. I bez przesady, całkowicie to ona się od ludzi nie odsunęła. Przeciwnie: świadkowie powiedzą, że przeniosła się do kuchni, żeby nie opłacać służącej. Za ścianą kuchni było mieszkanie rodziny stróża. Kiedy tylko pani Eufrozyna czegoś potrzebowała, waliła pięścią w ścianę. Po chwili zjawiała się żona stróża. Do usług.

O tym zainteresowani dowiedzą się w trakcie śledztwa. Na razie fakty wyglądają tak: około godz. 2 w nocy stróż domu zawiadomił inspekcję policji o niepokojących zjawiskach. – Co tam? – Przez cały ubiegły dzień okna mieszkania Sienickiej były szczelnie zasłonięte, co jest dziwne z tej racji, że nie ma ona zwyczaju opuszczać rolet. Odkąd owdowiała, wieczorem zaciąga tylko firanki zakrywające okna na jedną trzecią wysokości. Myśmy pukali, wcześniej inni też, umówieni z nią, no, chyba niedobrze, za drzwiami głucha cisza. – W mig przybył na miejsce urzędnik policyjny Engelmann z ajentami. Do mieszkania nie można było się dostać, było bowiem zamknięte na zamek wertheimowski. Posłano po ślusarza. To dwa kroki stąd. Jest. Już nie widać, że zaspany, twarz, włosy zanurzył w wiadrze. Płaszcz narzucony na pidżamę, pod pachą skrzynka z narzędziami.

…Zwłoki sześćdziesięcioczteroletniej kobiety leżą w kuchni. Twarzą do podłogi. Ciało przykrywa zwał poduszek, jakiś ciemny płaszcz, trudne w pierwszej chwili do określenia części garderoby. Obok trupa kałuża krwi. Mnóstwo plam krwi także na łóżku  przy ścianie. Spod stosu sukien i poduszek przeziera głowa ofiary, pokryta głębokimi ranami…

Policjanci wiedzieli, że nie należy ruszać. Przepisy. Odchylili tylko większą poduszkę. Kobieta, z wyglądu młodsza, niż tu mówiono, była ubrana w zwykły strój codzienny. Zbrodniarz więc pewnie dokonał zamachu w dzień, kiedy ofiara krzątała się w kuchni. Zrzucone na podłogę, jeszcze zgrabnie zapakowanie zakupy: w jednym pakunku bułki, w drugim, ze sznureczkiem, szynka w plasterkach – w sam raz na kolację dla jednej osoby, z możliwością zrobienia z tego kanapek jeszcze i na śniadanie.

W oczekiwaniu na nadejście komisji sądowo-lekarskiej policjanci, żeby nie próżnować tak przed nadejściem świtu, udali się do tych rzadko przez właścicielkę używanych pokoi. Zastali to, czego się spodziewali wobec podejrzeń o napad rabunkowy: pootwierane szafy, rozrzucona bielizna, a z wysuniętych, widać, w pośpiechu, szuflad biurka i stolików powyrzucane przedmioty: papiery, nerwowo otwierane etui, bibeloty, przycisk na biurko, albumy z dagerotypami, okulary, lornetka teatralna, ozdobna teka, gruntownie przeszukiwana, z wściekłością rzucona na dywan.

Zjawiła się komisja w komplecie: lekarz miejski dr Zapoth, komisarz Krupiński, inspektor Karcz. Przez godzinę – do 3.30 – dochodzenie przedwstępne. Zwłoki jeszcze nie zakrzepłe, śmierć więc nastąpiła nie wcześniej niż 24 godziny temu. Skoro nie w nocy (dzienne ubranie denatki), to poprzedniego dnia. Komisja ustaliła: zbrodniarz był obeznany z trybem życia nieskłonnej do zwierzeń Sienickiej, raczej więc należał do jej bliższego otoczenia. Wszyscy sąsiedzi potwierdzają, że od czasu, kiedy mieszkała samotnie, była ostrożna w przyjmowaniu obcych; drzwi miała stale zabezpieczone łańcuchem. No i… ten zamek wertheimowski! Ktoś go musiał z zewnątrz zamknąć na klucz po dokonaniu zbrodni.

Sprawca najwidoczniej działał spokojnie; miał czas, żeby pospinać portiery, odłożyć starą kuchenną siekierę z zakrwawionym obuchem, poprzykrywać zwłoki tej kobiety w czarnej spódnicy i w ciemnym kaftaniku, żeby tak nie straszyły… I coś, co miało uśpić czujność innych: na szybie drzwi wejściowych do przedpokoju została przylepiona od strony korytarza ćwiartka papieru z wykaligrafowanym napisem: Wyjechałam na kilka dni – dobra jakość atramentu, stalówka najprawdopodobniej „rondówka”, nie dla amatorów. Ktoś, kto nalepiał tę kartkę (gumą arabską, to się potem okaże, lub klajstrem), mógł sobie pozwolić na spokojne działanie. I musiał wziąć pod uwagę, że gdyby napis po drugiej stronie kartki wykonany był także atramentem, to ten drugi napis (uwaga) – widoczny od strony mieszkania – przebijałby przez szybę, osłabiając czytelność tego, co było przeznaczone dla ludzi z zewnątrz. Oto na odwrocie tej samej kartki informacja ołówkiem: Zabiłem z zemsty osobistej.

Zabił – i się podpisał? Albo tak strasznie nienawidził, albo wariat!

A może czytelnik powieści detektywistycznych? Nie, czytelnik, tak czy inaczej amator, nie zachowałby zimnej krwi.

Albo iść tropem Raskolnikowa… To są dywagacje laika. Panowie z komisji sądowo-lekarskiej wiedzieli od razu: sprawca, mając na celu zapewnienie sobie czasu na oddalenie się, zatarcie śladów, przemyślenie formy powrotu, robi wszystko, żeby przewlekało się śledztwo: przecież ekspertyzy grafologicznej nie można dokonać i sporządzić w jeden dzień! (Nie mówiąc już o daktyloskopii!). Pewnie także dla zmylenia pościgu inskrypcje po dwóch stronach kartki znacznie się różniły charakterem pisma: atramentowe – duże,  zdecydowane, wyrobione, męskie; ołówkowe – mniejsze, i ci, którzy oglądają, mówią, że damskie.

Klucza do drzwi wejściowych na razie nie odnaleziono. Ciekawa rzecz: można zrozumieć, że sprawca zasłonił okna, w noc po zabójstwie myszkował – ale czy nie przesadził z przylepieniem kartki informacyjnej, wywołującej zdumienie sąsiadów. – Nieraz wyjeżdżała, ale nigdy czegoś takiego nie zostawiała! To jakby zaproszenie dla złodzieja!

Zaraz, zaraz, a może to miało być właśnie tak: „dać szansę” jakiemuś złodziejaszkowi, ten włamałby się „na gotowe”, przy okazji przypadkowo zatarłby ślady, a nakryty – stałby się głównym podejrzanym.

 

Panią Wincencję Sienicką widziano żywą we wtorek, 16 maja, około godz. 21. Trudno powiedzieć, dlaczego komisja uznała, że zbrodni ktoś dopuścił się w środę. Możliwe, że dziennikarz, który zbierał od komisji informacje, żeby je szybko zanieść wprost do drukarni, usłyszał niedokładnie lub nieprecyzyjnie zapisał – a może jeszcze wtedy nie otwierano pakunków z wiktuałami. Teraz łatwo mówić, bo wiele wiadomo. Wiele – ale do dziś także o wiele za mało!

Przesłuchano najbliższych sąsiadów, tych zza ściany, Kuzarów: stróża domu i jego żonę. Kobietę – dla dobra śledztwa – przewieziono do aresztów śledczych „pod Telegrafem” przy ul. KanoniczejPrzy Kanoniczej, róg Podzamcza, u stóp Wawelu (naprzeciw Domu Długosza, w którym miał pracownię Franciszek Wyspiański, ojciec Stanisława), w zabytkowych zabudowaniach Krakowskiego Funduszu Religijnego mieściły się koszary policyjne z posterunkiem. Nazwa „pod Telegrafem” przyjęła się z prostego powodu: zanim w 1889 oddano do użytku monumentalny gmach Poczty Głównej u zbiegu Wielopole i Westerplatte, poczta – z telegrafem – mieściła się w rzeczonych zabudowaniach pod Wawelem.. Zaraz po niej aresztowano trzydziestoletniego mężczyznę. Niedawno opuścił on więzienie w Wiśniczu, gdzie siedział za kradzież.

W izdebce stróżów zrobiono rewizję – po czym wytyczono szersze kręgi śledztwa. Przed południem zjawiła się na miejscu zbrodni komisja sądowa. Zarządziła przede wszystkim sekcję zwłok.

Wracamy do początku naszej opowieści. Czy wszystko trzeba zobaczyć znowu – tym razem w ostrym słońcu?

– Matka – zeznaje przed śledczym pani Leńkowa – owszem, bawiła u nas w domu, w Tarnowie, od Wielkanocy przez dwa tygodnie. Wyjechała do siebie, do Krakowa, 1 maja.

– Czy wtedy, podczas świąt, była niespokojna? Inna niż zwykle?

– Mówiła, że ostatnio na Szlaku nachodzą ją różni ludzie. Sprawa była konkretna. Chcieli kupić kamieniczkę przy ul. Sławkowskiej. Cena, którą proponowano, była dobra. Doradzałam: „Mamusia sprzeda dom, na razie nie musi się przecież pozbywać mieszkania, ale byłoby najlepiej, gdyby przeniosła się tam gdzie my, do Tarnowa”. Mamusia nie chciała. Wszyscyśmy wiedzieli, dlaczego nie może opuścić Krakowa. Ze względu na grób tatusia. Często jeździła na cmentarz. No i przywiązana była do mieszkania przy Szlaku. Mieszkaliśmy tam od 1893 roku. Wprowadziliśmy się osiemnaście lat temu. Byliśmy – ze mną, wówczas uczennicą – pierwszymi mieszkańcami wysokiego parteru. Tatuś kupił mieszkanie zaraz po wybudowaniu tego domu, ale ulokowaliśmy się tam dopiero po roku ze względu na zdrowie. Ściany niedoschnięte to choroby. Ale o czym ja mówię – wszystko to już czas przeszły!… Czy miała pieniądze? Mnie i mojemu mężowi dała  pokaźną kwotę na budowę naszego domu w Tarnowie, resztę oszczędności trzymała w kasie, nie w mieszkaniu…

– Miała jednak sławę bogatej kobiety, przetrzymującej pieniądze w domu.

– Gdyby rzeczywiście, jak mówi pan inspektor, miała taką sławę, to dlaczego złodziej nie przyszedł rabować wtedy, kiedy mieszkanie było puste, bo nikt nie robił tajemnicy z tego, że mamusia bawi u nas w Tarnowie?

– I my się, proszę pani, bardzo nad tym zastanawiamy. Świętej pamięci mamusia pani podobno sama zajmowała się robotami domowymi?

– Miesiąc temu, przed przybyciem do nas na święta, odprawiła dochodzącą posługaczkę.

– Ekstrawagancja! Ktoś jednak musiał palić w piecu, zmywać!

– Mamusia w istocie sama się zajmowała robotami domowymi. Nie znosiła, żeby się ktoś po mieszkaniu kręcił. Tak, stróżka jej teraz posługiwała, znaczy żona stróża, zza ściany. No i robiła to podobno niedbale.

Śledczy, który, jak się zdaje, planował bardziej rozbudowany dialog, dziękuje rozmówczyni. Podejmuje decyzję, musi się o czymś przekonać. Po raz drugi dziś wejście… tam. Zwłoki leżą przy kuchennym piecu, metr od drzwi.

Zbrodniarz nie był zawodowcem. Świadczy o tym nie tylko sposób popełnienia morderstwa, lecz także naiwne zacieranie śladów.

Śledztwo policyjne trwało trzy dni i nie dało konkretnych rezultatów – choć przecież zdołano nagromadzić wiele istotnych poszlak. Ustalono, że morderstwo zostało popełnione jednak we wtorek około godziny dziewiątej wieczór. Sprawca, planując zbrodnię, przez cały dzień obserwował panią Sienicką, a kiedy wyszła ona na zakupy, zakradł się i ukryty czekał na nią. Wróciła. Położyła na stole zapakowane osobno szynkę i bułki. Zatrzymała się w kuchni – jeszcze w kapeluszu i w rękawiczkach. Znienacka otrzymała cios ostrzem siekiery w tył głowy. To była rana śmiertelna. Na padającą na podłogę kobietę spadł jeszcze jeden cios siekiery; ostrze, kierowane znów w głowę, zatrzymało się na obojczyku.

Motyw?… Na miejsce przybyła bardzo mocna ekipa: sędzia śledczy dr Neusser, sławny profesor medycyny sądowej Leon WachholzProf. L. Wachholz był również tłumaczem literatury pięknej. Zawsze podczas pracy mam pod ręką jego przekład Fausta Goethego (Gebethner i Wolf, 1923)., lekarz sądowy, znany psychiatra dr Stanisław Jankowski, prokurator dr Augustyn Olszewski. Szczegółowy protokół oględzin, zalecenie sporządzenia planu sytuacyjnego.

Pierwsze wrażenie doświadczonych specjalistów: nieład w jednym z pokoi robi wrażenie sztucznego!

Inne szczegóły bezsprzecznie wskazują na to, że zbrodniarz znał dokładnie zwyczaje ofiary.

Raczej się nie obłowił. A czy chciał się obłowić?

Zdaniem córki i zięcia zamordowanej w domu mogło być najwyżej kilkadziesiąt koron gotówkiZa 50 koron można było wówczas spokojnie przeżyć miesiąc, nawet wynajmując z rabatem pokój w dobrym hotelu – i bez specjalnych wyrzeczeń.. Lecz ponadto Sienicka na dzień przed śmiercią (jak zawsze, w połowie miesiąca) pobrała od lokatorów swojego domu na Sławkowskiej 60 koron.

Wiadomość skrzętnie odnotowana przez prasę: na fortepianie, na widocznym miejscu, leżały książeczki Kasy Oszczędności. Kwoty na nich umieszczone – w sumie na ponad 10 000 koron.

Rewizje, przesłuchania.

Poszlaki przeciw stróżowi i jego żonie. Przed miesiącem – wiemy – Sienicka definitywnie odsunęła stróżkę – która usługiwała jeszcze za życia męża. Stróżka – a mogła mieć żal – twierdzi, że krytycznego wieczoru nie dochodziły do niej żadne podejrzane odgłosy. Sprawdzono – przez cienką ścianę, dzielącą kuchnię od jednej jedynej izby stróżów, można było usłyszeć nawet szczegóły rozmów. Oczywiście to tylko pośredni materiał obciążający. Z drugiej strony – stróż i jego żona mieli jednak za dużo do stracenia. Do takiego czynu musiałoby ich popchnąć obłąkanie. Było jasne, że ostre światło podejrzenia skupi się na nich. Mieszkając najbliżej ofiary, znali jej zwyczaje od lat. Ale przecie aż tak by nie ryzykowali. Mieli dzieci.

Poddano troskliwemu badaniu karteczkę z oszklonych drzwi – z dużą ilością śladów pozostawionych przez mordercę. Spróbowano odtworzyć przebieg ostatnich godzin życia Wincencji Sienickiej. A więc tak: czarno ubrana i z czarną parasolką wyszła po południu do miastaDzielnica była spokojna, dużo przestrzeni i świeżego powietrza; na odcinku ul. Długiej wprawdzie trwały budowy nowych, okazałych kamienic, ale była druga, alternatywna (ani dłuższa, ani krótsza) trasa spaceru do śródmieścia – miła ul. Pędzichów.. Zazwyczaj w śródmieściu kupowała sobie wędliny na kolacjęPodobno przy ul. Długiej – ale możliwe, że skoro była po czynsze na Sławkowskiej, to tam, po przeciwnej stronie ulicy, vis-à-vis kościoła św. Marka, mogła kupić dla odmiany szynkę w świetnej wędliniarni Andrzeja Różyckiego. i popołudniowe wydanie „Czasu”, prócz tego w maju chodziła do kościoła na nabożeństwa majowe. Wracała do domu około ósmej. W ostatni swój wieczór kupiła trochę szynki, a potem bułki w sklepie przy Długiej, mogła iść prosto, ale ulicą Pędzichów było jej bardziej po drodze. Zaraz za kamienicą zwieńczoną trzema minaretamiRóg Pędzichów i Długiej, okazała kamienica, zwana Domem Tureckim. W 1910 r. przebudowana przez architekta H. Lamensdorfa dla Artura Teodora Rayskiego, uczestnika powstania styczniowego i oficera armii osmańskiej w Turcji. Wersja romantyczna: podniebny meczet z minaretami miał żonie Rayskiego, muzułmance, przypominać ojczysty Egipt. Wersja realistyczna: Józefa z Seroczyńskich (katoliczka), żona Rayskiego, pozwoliła mężowi (wyznania ewangelicko-augsburskiego) na śmiałe egzotyczne zwieńczenie rodzinnego domu (na którym dziś jest tablica upamiętniająca syna państwa Rayskich, generała brygady pilota Ludomiła Rayskiego, twórcy polskiego lotnictwa, który mieszkał w tym domu)., pod monumentalnym, z rozświetlonymi oknami, Instytutem Maryi córek Boskiej Miłości spotkała panią Marię Nowakową, właścicielkę pobliskiego domu, i rozmawiając z nią, doszła do swojej bramy.

Od tej chwili – tajemnica. W kuchni szynka i bułki wypadają jej z rąk.

Sprawca, obznajomiony ze stosunkami domowymi, wybrał się na rozbój bez narzędzia zbrodni. Widział, gdzie jest siekiera. Bo tam, u pani Wincencji (lub bez ceregieli: u Wincencji), wszystko musiało być na swoim miejscu.

Sienicka zaraz po wejściu zamknęła drzwi na zamek. Była, jak się rzekło, ostrożna. Rozsuwała firanki na oszklonych drzwiach, żeby naocznie sprawdzić, kto idzie. Stróżkę dopuszczała tylko do korytarza. Do kuchni i dwu pokoi frontowych mogła wchodzić tylko córka w razie przyjazdu i kilka zaufanych osób. Kto stanowił ich grono – dalibóg, nie wiadomo. I sprostowanie – z tymi książeczkami oszczędnościowymi na fortepianie  to była bujda. Informacja do prasy: książeczki te muszą na pewno być – szuka się ich. Nawet w pace na węgiel w kuchni. Nie ma znaku, że skradziono książeczki. Mogą być zdeponowane lub schowane gdzieś tutaj – w mieszkaniu!

Nie musiała podejmować gotówki z oszczędności. Na pewno nie żyła ponad stan. Trzeba będzie obliczyć: 60 koron pobierała miesięcznie za czynsz, a skromna, jak zaznaczano, emerytura po mężu dawała rocznie 1500 koron. Miesięcznie więc 125 koron renty plus tamte 60 – 185 koron… to pozwala na życie bez kłopotów. Chyba że ktoś nie przepada za spokojem.

 

Pogrzeb zapowiedziano na sobotę, 20 maja, o piątej po południu, z domu przedpogrzebowego na Cmentarzu Rakowickim. Tego samego dnia rano „Czas” ogłosił szczegóły sekcji zwłok. Zanik ludzkich uczuć – stwierdzili prosektorzyProf. L. Wachholz i dr S. Jankowski.. Były trzy, a nie dwa uderzenia siekierą w głowę. Ostrze przecięło kapelusz. Części mózgu znalazły się na kapeluszu i na podłodze. Wszystkie rany śmiertelne. Zbrodniarz… rzucił się na martwą ofiarę i ostrym narzędziem zadał kilka ciężkich pchnięć w brzuch i w tułów. Sześć pchnięć na jednym boku, jedno na brzuchu. Pastwił się, z trójgraniastym sztyletem w ręce (mógł to być jednak pilnik, nie sztylet). Dla śledczych wskazówka i nadzieja: takiego zbrodniarza wykryją szybciej. Ten człowiek musiał żywić nienawiść do Sienickiej. Zemsta, potworna zemsta, a nie żądza rabunku.

Zemsta? Jakiej natury?

Cdn.

0%

Informacja o plikach cookies

W ramach Strony stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze Strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Możecie Państwo dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce internetowej w każdym czasie. Więcej szczegółów w "Polityce Prywatności".