Zainstaluj aplikację Palestra na swoim urządzeniu

Palestra 7-8/2011

Zła karta Ronikiera (cz. 4). Nie ma litości w „wertepie”

Udostępnij

R onikier – powtarzam – apelował w odniesieniu do swojej osoby. No bo jak to?

Sąd zgodził się z opinią tej grupy biegłych, która orzekła, że adres na przekazie pocztowym wypisał Ronikier. Odrzucił opinię drugiej grupy biegłych, którzy stwierdzili, że blankietu nie wypełniał pisarz, lecz czyjaś niewprawna ręka!

Czy Ronikier, którego uczniowie (prawdopodobnie) widzieli się 12 maja ze Stanisławem Chrzanowskim, mógł zdążyć dojść z nim do „pokojów umeblowanych” Zawadzkiego, tam Stasia zabić, po czym zajechać na Dworzec Kowelski i zdążyć na pociąg o 15.23? Sąd – choć to wymagałoby od oskarżonego zwinności łasicy i szybkości lamparta – uznaje, że odpowiedź będzie twierdząca. Nadto, na podstawie zeznań świadków, sąd poczuł się upoważniony także i do przypuszczenia, że Ronikier ukrywał w wynajętych pokojach wspólnika i że ten pozbawił Chrzanowskiego życia. Wedle tej naiwnie skleconej wizji Ronikier miałby Stasia „przyprowadzić na miejsce przestępstwa, po czym sam niezwłocznie udać się na dworzec kolejowy”. Niezwłocznie – więc jednak gdyby – jak w pierwszej wersji – „własnoręcznie” mordował, mył się i zmieniał ubranie, nie miałby szans na dopadnięcie pociągu…

Mimo że wszyscy wiedzieli, że przy trupie kręcili się chyłkiem Zawadzki i Siemieński, to przestawiając bukiet, to znów wpychając do szaf w przedpokoju zakrwawioną bieliznę, sąd zakończył roztrząsanie tej kwestii uwagą, że to przebiegły Ronikier – po dokonaniu zabójstwa – zapalił lampę. W pośpiechu za bardzo wykręcił knot, dlatego tak się kopciło. Po co to zrobił? Ano po to, żeby wywołać wrażenie, że mordu dokonano w nocy. Miał tym samym zapewnić sobie alibi: przecież 12 maja o godzinie 20.46 był już w Lublinie.

Wychodząc z takich założeń, sąd uznał winę Ronikiera za dowiedzioną!...

Orzekł ponadto, że Zawadzki i Siemieński nie mogli uczestniczyć w zbrodni!

Zaskoczenie.

Sąd Okręgowy w motywacji wyroku zaznaczył, że nie zostało wyjaśnione, czy Ronikier… zabijał sam.

Instancja apelacyjna nakazała wezwać sześćdziesięciu czterech świadków, żeby ich wybadać powtórnie oraz wyjaśnić okoliczności, o których nie było mowy w Sądzie Okręgowym. W charakterze świadka również stawał uniewinniony Antoni Siemieński. Prokurator zaskarżył wyrok uniewinniający Zawadzkiego. Na ławie oskarżonych tylko Ronikier. Obu oskarżonych bronią ci sami obrońcy co w pierwszej instancji.

Dygresja. Wiele przemawia za tym, że to nie Ronikier popełnił zbrodnię, w każdym razie nie zamordował. Tryb życia, jaki prowadził, był trybem życia człowieka wolnego, ale cokolwiek zmanierowanego. Czasami, jak by to rzec, żerował na innych. Ale do morderstwa by się nie posunął. Nie był także pedofilem. W gruncie rzeczy łagodny, nie wywierał na nikim nacisku, nie groził, nikogo nie uderzył.

Sądzę, że w całej sprawie komuś chodziło o to, żeby człowieka „z wyższych sfer” pogrążyć, zohydzić (wcześniej podstępnie wykorzystawszy). Komuś bardzo zależało, żeby wplątanym był właśnie on. Może to zemsta, może działanie z zawiści?

I ten ktoś przesadził.

Ten Zawadzki był nowym człowiekiem miasta, self-made manem (z takich już się układa nowe społeczeństwo). Jakże Zawadzki miał się do Ronikiera – samotnie już i pod prąd idącego pisarza?

Jeśli Ronikier nie zabił – wielka to tragedia tego niepospolitego człowieka.

Nie wiem, może to już były takie tendencje, że polski hrabia to człowiek zdegenerowany, zabawowicz, kobieciarz, histeryk, neurotyk niedbający o stan jamy ustnej, notoryczny kłamca – a jeśli nawet już nie morderca, to zapewne zboczeniec.

Za dużo osób tamtego dnia się kręciło wokół małego Chrzanowskiego, żeby obraz mógł być przejrzysty. W mętnej wodzie łatwo złowić taką grubą rybę jak Ronikier.

Wyciąganie (przez Ronikiera, lecz tylko w związku ze sprawą i dla samoobrony) tajemnic polskiego domu ziemiaństwa – jak z powieści grozy – także, jak się wydaje, trafiło na podatny grunt. Ale, ale! Sam wywracam kota ogonem. Najznakomitsi pisarze: Irzykowski (Pałuba. Sny Marii Dunin) potem Choromański (Skandal w Wesołych Bagniskach) i Gombrowicz (Pamiętnik z okresu dojrzewania, w tym Biesiada u hrabiny Kotłubaj), na ziemiaństwie nie zostawili suchej nitki. (Tylko na papierze, rzecz jasna). A dramat Witkacego W małym dworku?! Co nie znaczy – jakby tego w przypadku Ronikiera chcieli świadkowie oskarżenia – że Irzykowski był okrutnikiem z obsesją na punkcie płciowych anomalii, Choromański sadystą, Gombrowicz kanibalem, a Witkacy wszystkim naraz, poza tym, że zwyczajnie źle się prowadził.

3 lutego 1912 roku, sobota. Sprawa apelacyjna Ronikiera. W południe, z potężnym opóźnieniem, do sali Departamentu Karnego wprowadzają pod konwojem Michała Ronikiera. Znowu „przemiana”: już nie habit, lecz wytworny żakiet; Ronikier wciąż z potężną brodą i długowłosy, lecz jasny jakiś, wręcz wnosi spokój. Sąd wkracza na podium. Przewodniczy prezes departamentu Czenykajew, referent Ałkałajew-Karageorgij, sędzia Jegorow. Podprokurator Herszelman, który oskarżał w pierwszej instancji,O wcześniejszych działaniach prokuratora Herszelmana informował na bieżąco „Kurier Litewski” z czwartku 17 czerwca 1910 r.: „Echa zabójstwa Stanisława Chrzanowskiego. Śledztwa w sprawie tajemniczego morderstwa w pokojach umeblowanych przy ul. Marszałkowskiej pod numerem 112 jeszcze nie ukończono. Podprokurator sądu okręgowego warszawskiego, von Herszelman, od dwóch tygodni bawi na śledztwie w Lublinie; podobno dotychczas zbadał tam przeszło 30 świadków. Aresztowany Bohdan hr. Ronikier był już badany kilkanaście razy – badanie to jednak niewiele wyjaśniło sprawę; Wobec tego ukończenia śledztwa spodziewać się należy jeszcze nieprędko”. teraz  występuje jako delegowany do tej sprawy w instancji odwoławczej. Przewodniczący do oskarżonego:

– Czy pan jest Bohdan hrabia Ronikier?

– Tak jest.

Zgodnie z procedurą kilkudniowe sprawozdanie przewodu sądowego w instancji niższej, następne dni to szeregi świadków z zeznaniami znanymi do znudzenia, nic nowego. Wezwani przez obronę świadkowie alibiści nikogo nie przekonali, że Ronikier w chwili zbrodni w „pokojach umeblowanych” bawił w Lublinie.

Żona hrabiego, Ksawera Ronikierowa, wezwana przez obronę, zapewnia: „Nie myślałam nigdy, że zaznam takiego szczęścia, jakie dał mi mąż mój”.„Czas”, nr 61 z 8 lutego 1912 r. Tak. Tylko ten ojciec… „srebra obiecanego nie dał wcale”.Ibidem. Gdy wreszcie zgodził się na ślub, postawił warunek, od którego nie można było odstąpić: przyszły zięć musiał nabyć majątek ziemski, choćby się miał zadłużyć. Ronikier tedy nabył Łuszczewo w powiecie hrubieszowskim. „Niesłusznie pisano i mówiono, jakoby mąż skłaniał mnie do wykreślenia z aktu ślubnego wzmianki o intercyzie: gdym otrzymała list od biskupa – pośrednika między nami a ojcem moim w sprawach naszychChodzi o kwestie związane z bliskim pokrewieństwem małżonków. – w którym przytoczony był wyjątek z listu ojca odsądzający mnie od czci i wiary, wtedy sama przekreśliłam odpowiedni paragraf w akcie ślubnym. Od tego czasu zepsuł się też stosunek nasz do całej mojej rodziny”. Skarży się, że odtąd nawet Staś, którego wychowywała i pieściła, przestał się do niej odzywać, a matce wmawiał, że to Ksawera pozostaje milcząca.

Na wnikliwe pytania mecenasa Nowodworskiego, przedstawiciela powoda, dotyczące szczegółów – delikatnie mówiąc – gospodarczych, długów Ronikiera popłaconych przez „strasznego” teścia, spraw domowych w pewnej mierze wstydliwych, Ksawera Ronikierowa krzyknęła: „A kto pana upoważnił do burzenia rodziny mej, mego szczęścia?!”

To nie jest kobieta, lecz samicaDosłownie: Ce n’est pas une femme mais une femelle! – długo sobie powtarzano w Warszawie.

W szóstym dniu rozprawy sąd uwzględnił wniosek Bobriszczewa-Puszkina i przemówił Ronikier. Teraz już nie rwał zdań, nie zasłaniał się magicznymi mgiełkami. Mówił – jak na pisarza przystało – z precyzją i sugestywnie. No, może za dobrze, godzina po godzinie, pamiętał, co robił niemal dwa lata temu. Opisywał, co robił od poniedziałku, gdy wyjechał ze swojego Łuszczewa, aż do piątku, gdy do Łuszczewa wrócił.

– Byłem – zapewnia – przez cały ten czas w Lublinie.

Mówi, że sypiał w hotelu „Victoria”, wracał późno z restauracji lub z kabaretu w Zaciszu. Raz tylko było trochę inaczej: spotkał znajomą, panią Gutowską,Celestyna Gutowska, żona pana Gutowskiego, tego ziemianina z Wołynia, który chciał zeznawać w sprawie romantycznej podróży – ale wskutek decyzji sądu nie zeznawał (zob. poprzedni odcinek). która wyjeżdżała do Warszawy, musieli dokończyć rozmowy, toteż nie było wyjścia – wsiadł z nią do pociągu, po czym wysiadł w Dęblinie, gdzie przesiadł się na pociąg do Lublina i o szóstej rano był znów w hotelu „Victoria”. Romantyczna opowieść uwiodła publiczność, zaciekawiła sąd. Co to za niecierpiącą zwłoki sprawę omawiał z panią Gutowską? A – o tym powie w słowie ostatnim. W tej chwili mówił o alibi.

Przypomnę – bo to na sprawę rzuca ciekawe światło – o czym o wiele wcześniej donosił „Kurier Wileński”:„Kurier Wileński”, wtorek, 30 sierpnia (12 września) 1911 r. „Niezwykle kompromitują [!] hr. Ronikiera zeznania Karoliny Ksiaszki, pokojowej w hotelu w Lublinie. Pokojowa nie umie określić dokładnie daty ostatniej bytności hr. Ronikiera w Lublinie, pamięta tylko, że kiedy przyjechał, zażądał do numeru zapałek i ręcznika i zaraz wyszedł; przez kilka dni następnych i później świadek nie widziała wcale lokatora, a po kilku dniach, kiedyś wieczorem, dowiedziała się od szwajcara, że hrabia już zapłacił rachunek i wyjechał. Nie uprzątała jednak zaraz pokoju, dlatego, że była bardzo spracowana, nazajutrz zaś, wszedłszy do numeru zajmowanego przez hr. Ronikiera, zauważyła, że jakkolwiek kołdra jest odrzucona – bielizna przecież pozostała świeża zupełnie, jak gdyby na niej nikt nie spał. Posłała więc na powrót łóżko, nie zmieniając bielizny. [A, to pięknie!]. – Kiedy przedtem był hr. Ronikier w hotelu? – pytała obrona. – Kilka tygodni [wcześniej]. – Sam, czy w towarzystwie? – Tego nie wiem, lecz pamiętam, że kiedy zastukałam do pokoju nr 23, odpowiedziała mi jakaś kobieta, że jest nieubrana i wpuścić mnie nie może. Dodała ona później: «Kochanka przyjęłabym nawet nieubrana». Kiedy zastukałam powtórnie, wieczorem, mówiąc, że chciałabym posprzątać pokój i iść spać, głos kobiecy począł mi grozić skargą do hr. Ronikiera, że chcą ją wyrzucić z własnego numeru. Okoliczność tę obrona zamierza wyzyskać zapewne w tym kierunku, że hr. Ronikier, przyjeżdżając do Lublina, niekiedy bawił się wesoło, co może pośrednio wskazywać, że nie zawsze nocował w domu. Tomasz Kamirski, szwajcar z Hotelu Polskiego w Lublinie, zeznaje, że Ronikier w dniu przestępstwa przybył do hotelu wcześniej, nim zjeżdżają się pasażerowie z pociągu nr 4 z Warszawy (inaczej mówił na śledztwie pierwiastkowym)”. Obecne jego zeznanie na korzyść Ronikera! Siła dwóch, trzech takich lub zgoła innych słów!

Prokurator, adwokaci. Mówią długo. I nic nowego. Na koniec Ronikier – doskonale, ba, pięknie władający językiem rosyjskim – atakuje słabe punkty oskarżenia. Jego sugestywna mowa trwała cztery dni. Spektakl!

Ma przeciwko sobie prokuratora, obrońców współoskarżonych i mściciela – ojca Stasia. Chyli przed nim głowę – sam by się mścił. Opowiada o szykanach w więzieniu. Pouczony przez przewodniczącego, przechodzi do rzeczy: Zajmująco napisany akt oskarżenia zawiera 23 sprzeczności. Między innymi on, „rozumny, przedsiębiorczy, obmyślający plany na daleką metę”… „na miejscu zbrodni zostawił kwity pocztowe”.

„Czy to się w czyjejś głowie pomieścić może? Toć prościej było zostawić bilet wizytowy z napisem: To ja zabiłem Chrzanowskiego”.

Mówił dalej, że akt oskarżenia przemilcza wszystko, co przemawia na jego korzyść. Operuje „martwymi punktami”. Oczywiście zbija wnioski wyciągane przez akt oskarżenia na podstawie jego utworów literackich. Dramatów napisał szesnaście. Akt oskarżenia wybrał z nich cztery i te poddał dziwacznej, niefachowej krytyce.

Przewodniczący do Ronikiera: „Prawo zezwala panu nie odpowiadać na moje pytania. Jeżeli pan chcesz, proszę odpowiedzieć: czy pan kupował dywany u Gutnajerów?”

Ronikier: „Ja dywany kupowałem”.

Potwierdza to, co zeznali Gutnajerowie: „Dlaczego je tam [do „wertepu”] posłałem,  powiedzieć nie mogę. Wyjaśniłaby rzecz całą korespondencja, która zniknęła bez śladu”. Milczenie; cisza na sali. „Nie mogłem więc udowodnić, że jeżeli między mną a miejscem przestępstwa jest związek, to nie ma żadnego, absolutnie żadnego między mną a zbrodnią. Prosiłem o nową ekspertyzę grafologiczną. Odmówiono mi jej. Mnie nie zależało na tym, ażeby udowodnić swoją niewinność – jest ona oczywista – lecz na tym, ażeby w razie wyroku uniewinniającego nie ciążył na mnie nawet cień podejrzenia. Cały akt oskarżenia to bardzo ładny utwór literacki, nic więcej. Nic w życiu moim nie znaleziono, co dałoby podstawę do posądzania mnie o zabójstwo. Zastanówmy się spokojnie przez chwilę, przypuśćmy, że to ja byłem zabójcą. Czyż postąpiłbym tak, jak opisują? Wprowadzam Stasia do «wertepu», a on głowę przez okno wychyla i krzyczy. Wpadają ludzie, zastają mnie na miejscu. Zgubiony jestem. A gdyby Staś nie chciał pójść ze mną do domu, który mu wskazałem, i wróciwszy do rodziców, opowiedział im, że spotkał Bohdana, który chciał go do domu nr 112 na Marszałkowskiej zaprowadzić? Czy teść nie sprawdziłby tego faktu i nie ogłosił urbi et orbi, że szantażystą jestem, i nie pozbawiłby mnie jedynego skarbu mego – miłości żony? Po drodze mogłem przecież kogoś z rodziny spotkać, przecież to było na Marszałkowskiej i Złotej. A wtedy co? Wprowadzam Stasia do pokojów umeblowanych. A tam rewizja policyjna. I znów przepadłem. Zabiłem wreszcie. Gdzież umyć się mam, gdzie ubranie zmienić? Wisiało tam, powiadacie, drugie palto. A cóż zrobiłem z tym skrwawionym, w którym zabijałem? Czyż wziąłem je pod pachę? Wreszcie dostaję się do pociągu i spotykam tam znajomych albo też pociąg spóźnia się i nie mam możności dostać się do domu. Cóż mi w wypadku tym robić pozostaje? Kula w łeb i nic więcej. Nie myślcie, że samobójstwem kokietuję. Ludzie tego co ja pokroju nie wzdrygną się przed śmiercią taką”.

Przypomina, że podczas śledztwa natrafiono na szczegóły przekonujące, że Staś Chrzanowski często bywał w „pokojach umeblowanych”, a poza tym: „Czy wyobrażają sobie panowie mnie, Ronikiera, czatującego na Stasia z młotkiem przytępionym w rękawie? Grotesque. Słowem, gdzie wzrok zwrócić, wszędzie napotykamy górę wątpliwości, wyższą nad szczyt Mont Blanc. Kończę. Prokurator, genialny wprawdzie, który mnie oskarża, ma jednakże wątpliwości. Lecz wy powiedzieć możecie: «Nie miał interesu, ale zabił; był w Lublinie, ale zabił; mógł spotkać krewnych, znajomych na ulicy, w wagonie, ale zabił! Nie ma żadnego przeciwko niemu dowodu, żadnej poszlaki – ale zabił»; możecie to powiedzieć, ale słowa potępienia nie wyrzekniecie, boście zanadto logiczni, a ja jestem niewinny”.

Rzucił nowe światło. To wymaga dodatkowego śledztwa. Decyzją sądu przerwano i odroczono sprawę.

Głos prawdy czy dramaturgiczny majstersztyk Ronikiera? Coś zaważyło. W każdym razie wznowienie śledztwa sądowego już po zamknięciu przewodu dowodowego, po mowach oskarżyciela i obrońców i po „ostatnim słowie” oskarżonego – to decyzja bez precedensu.

Najpewniej Izba sądowa uznała, że poszlaki nie dość przekonują o winie oskarżonego – a poza tym zwłoka to jakaś szansa na odszukanie brakujących dowodów. Czy Ronikier zostanie uniewinniony wobec braku dowodu winy i nieustalenia motywu zbrodni? Poszlaki pośrednie są – ale pośrednie. Może więc raczej Sąd Apelacyjny zatwierdzi wyrok pierwszej instancji? Kibice głośnej sprawy nie przewidzieli, że może być trzecie wyjście.

Ronikier siedzi w więzieniu śledczym przy ul. Dzielnej, ale nie marnuje czasu. Zażądał dostarczenia mu wszystkich dokumentów sądowych dotyczących sprawy. Akt przenieść nie można – można natomiast przeglądać je z sądzie. Otrzymał pozwolenie i już w pierwszym tygodniu marca codziennie „wyjeżdża w karecie więziennej do gmachu Izby, gdzie przebywa po kilka godzin, przeglądając drobiazgowo akta i czyni wyciągi potrzebne do obrony”.„Czas”, nr 115 z 11 marca 1912. Poza tym ciekawa wiadomość w 127. numerze „Czasu”: „Ronikier zmienił system obrony i gorliwie pracuje, przygotowując się do ostatecznej rozprawy. Codziennie przyjeżdża przed południem karetą więzienną do gmachu Izby sądowej, wertuje olbrzymie akta sprawy, przerywa na krótko, na śniadanie, zamawiane w bufecie (…) Elegancko ubrany – przeglądanie akt przerywa od czasu do czasu głośnymi okrzykami podziwu, wyraża się też, że nie pojmuje wprost, jak sąd okręgowy mógł go skazać, gdyż w tej sprawie «żadnych» dowodów nie ma”. A w nr. 158 (z 6 kwietnia 1912) „Czas” donosi: „Ferie sądowe. Ronikier przerwał studiowanie akt sprawy. Oświadczył, że pozostaje mu jeszcze dużo do opracowania. Ma się starać, żeby mu pozwolono czytać akta nawet podczas feryj świątecznych, kiedy Izba nie będzie czynna, lecz kancelarie mogą funkcjonować”. Dziennik dodaje, że Ronikier, niemal od miesiąca stały gość w Izbie sądowej, jest pewny siebie. „Bilety na rozprawy kwietniowe są już przez prezesa departamentu Czenykajewa rozdzielone. Więcej miejsc nie ma!”

Akt trzeci coraz bardziej głośnego procesu. Wydano blisko 200 biletów wstępu. To są dni obfitujące w sensacje: katastrofa „Titanica”, zuchwała kradzież Mony Lisy. Czego tu oczekuje publika? Dowodu, że wielki pan, że dżentelmen, to jednak tylko pozory? Tłumy 22 kwietnia 1912 na placu Krasińskich. Wrzenie porewolucyjne zrobiło swoje. Ludzie chcieli się naocznie przekonać, ile jest prawdy w głosach o zdegenerowanej arystokracji. W II Departamencie Karnym Izby Sądowej, w Pałacu Rzeczypospolitej, została wznowiona rozprawa. Hrabia Ronikier wzbudził oczywiście sensację. Metamorfoza? Nie. Kolejna zmiana emploi. Odmłodniał, krótko i modnie ostrzyżony, z wąsikiem, w żakiecie, wchodził, nie dbając, że jest pod strażą, z nonszalancją rozdawał ukłony. Konsternacja wśród sędziów, zaciekawienie dam.

Broni, po staremu, adwokat Makowski, ale adwokata Bobriszczewa-Puszkina zastąpił syn. Ojca, „starego wilka”, Bobriszczew-Puszkin senior sam o sobie tak mówił. pamięta się jako mężczyznę o imponującej postawie, syn wygląda jak postać z Dostojewskiego, cienisty mistyk, blady, z długimi włosami i o nieobecnym spojrzeniu. Jako obrońca pono nawet przewyższa ojca.

Zeznają nowo powołani świadkowie, m.in. adwokat Iwański: otóż zwróciła się doń pewna dama, w strachu, ażeby po aresztowaniu Ronikiera i jej nie pozbawiono wolności. Adwokat – związany tajemnicą zawodową i przysięgą obrończą – nie powie, kim jest tajemnicza postać… Adwokat Korwin-Piotrowski: „Ale jeśli pan może pomóc ginącemu, nie szkodząc owej tajemniczej damie, czyż wolno panu milczeć?” „Być może – replikuje Iwański – gdybym wiedział, że ktoś ginie, że ja go uratować mogę – rzuciłbym adwokaturę i powiedziałbym wszystko... Gdyby ktoś ginął...” Korwin-Piotrowski wskazuje na Ronikiera: – „Otóż jest ten nieszczęśliwy, który ginie...”

Prokurator żąda wniesienia do protokołu oświadczenia świadka, że gdyby szło o uratowanie komuś życia, rzuciłby adwokaturę i powiedziałby, co mu jest wiadome.

Domysły. To może ta dama, która poleciła Zawadzkiemu przemeblować pokój? A może potwierdza się teoria Bobriszczewa-Puszkina ojca o kobiecie, która drobnymi rękami dokonała mordu?

Ronikier wspomina o sprzeczce ze Stasiem z powodu nieoddanych stu rubli. „Usiłuje przekonać sąd, że śp. Stanisław dzielił z nim «garsonierę» w celach niemoralnych”.„Czas”, nr 188 z 25 kwietnia 1912 r.

Świadek Poznański: „Rozbicka (służąca, która zeznawała na niekorzyść Ronikiera) chwaliła się przede mną, że dostanie pieniądze, jeśli obciąży Ronikiera zeznaniami”.

Świadek mecenas Papieski: „Otrzymałem list od świadka Strzeleckiego. Świadek pisze, że widział Ronikiera w Lublinie w czasie, kiedy zamordowano Stasia”.

Właściciel lubelskiego hotelu „Victoria”: „W środę 10 maja [zbrodnię wykryto w dwa dni później] Ronikier wynajął u mnie pokój dla siebie i jakiejś damy”.

Ksawera Ronikierowa: „W mojej obecności w cukierni pożyczył mąż Stasiowi sto rubli. Na drugi dzień po zabójstwie Stasia mąż o 5 rano był już w Łuszczewie… Staś mawiał, że w razie ewentualnej śmierci matki odebrałby sobie życie, bo sobie nie wyobraża życia tylko z ojcem”.

Siódmego dnia rozprawy zeznawali Jan Kamieniec, były burmistrz Chełma, który dwa lata przesiedział w więzieniu za nadużycia i w więzieniu śledczym sąsiadował z Ronikierem, oraz Ritter, skazany bandyta sprowadzony na rozprawę pod konwojem, który także z Ronikierem przebywał w jednej celi. Okazało się, że do Kamieńca i Rittera Ronikier przesłał po niemiecku pisane listy. Miał je sygnować jako Szmul Gansehandler. W listach chodziło o pomoc w wyszukaniu świadków na to, że Ronikier w dniu, w którym zamordowano Stasia, nie był w Warszawie. Kamieniec próbował dodatkowo obciążyć Ronikiera, za konfabulację zbeształ go Ritter. Ronikier twierdził, że w listach prosił o odszukanie popa czy diaka, urzędnika, dwóch pań oraz dwojga dzieci, z którymi w środę 11 maja 1910 r. jechał w pociągu, wracając z Lublina przez Chełm do domu w Łuszczewie. W więzieniu wystawił dla Kamieńca i Rittera weksle po 5 tysięcy rubli. Kamieniec po zwolnieniu nie poszukiwał wskazanych osób, lecz udał się… do żony oskarżonego – żeby szantażować żonę i matkę Ronikiera. Starsza hrabina wyrzuciła Kamieńca za drzwi.

Prasa – jeżeli nie wyczujemy kpiącego tonu – zdaje się współczuć Ronikierowi: musi się on poufalić ze złodziejami, a ci igrają jego losem. Słowem – „orgia wstrętna odbywa się koło hrabiego – dramaturga-więźnia”.S. Szenic, Pitaval warszawski, wyd. II, Warszawa 1957.

Za „Czasem”:„Czas”, nr 196 z 30 kwietnia 1912 r. „Przewodniczący: – Hrabio Ronikier! Czy chce pan zabrać głos w przedmiocie ostatnich zeznań?

Ronikier (doniosłym głosem) – Tak, proszę o głos! Teraz muszę zeznania te wyjaśnić i obalić: nic nad to łatwiejszego!”

W tym momencie prezes Czenykajew ogłosił przerwę… W następnych dniach rozprawy Ronikier był mocno przygnębiony. Skrupulatnie notował w całości mowę adwokata Nowodworskiego, obrońcy Zawadzkiego, ewidentnego moralnego nędznika. Nowodworski, litując się nad właścicielem „pokoi umeblowanych”, dla uzyskania kontrastu stawiał Ronikiera w coraz to gorszym świetle.

Dzień po dniu; na zewnątrz demonstracje pierwszo- i trzeciomajowe, tu czterdziestu dwu spośród sześćdziesięciu czterech wezwanych świadków. Matka oskarżonego Wanda hr. Ronikierowa, piękna i trochę chora, potwierdza inne fakty: jej syn ożenił się  z miłości: „Bohdanowi proponowano zakochaną w nim pannę, która miała 7 milionów rubli posagu. Nazwiska jej wymienić nie chcę, to tylko powiedzieć mogę, że wyszła następnie za mąż za ks. Golicyna. Bo my nie należymy do tego, co pan Chrzanowski, gatunku ludzi, dla których żadne względy i żadne uczucia nie istnieją”.

1 maja 1912 r., po dziewięciu dniach postępowania dowodowego, sąd ogłosił zamknięcie śledztwa. W rozgrzanej sali, nabitej ludźmi, zrobiło się duszno. Perfumy, krople orzeźwiające, wiele ślicznych dam sadowi się nawet na parapetach. Czekanie.

Ronikier, wprowadzony pod szablami żołnierzy, zdaje się grać nową rolę: obrócony do obrońców, uśmiechnięty, opowiada coś dowcipnego. Wybuchy śmiechu, pełna swoboda; publiczność, która w napięciu oczekiwała kulminacji, teraz, zdezorientowana, zamarła. Gracz czy raczej człowiek niewinny, ufający sile sprawiedliwości?

Cdn.

0%

Informacja o plikach cookies

W ramach Strony stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze Strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Możecie Państwo dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce internetowej w każdym czasie. Więcej szczegółów w "Polityce Prywatności".