Poprzedni artykuł w numerze
1. Eksplorując rozległy labirynt prawa karnego procesowego, każdy adwokat nie jeden raz trafił na jego ciemne zakamarki – miejsca, w których kłębi się od niejasnych przepisów i sprzecznych interpretacji. Pewnym pocieszeniem dla obrońcy może zatem być to, że jedna sprawa w tym gąszczu prawa procesowego stanowiła zawsze constans. W dodatku była stosunkowo prosta. Otóż nie budziło nigdy niczyich wątpliwości, że w postępowaniu odwoławczym ustawa nie stawia jakichkolwiek ograniczeń przedmiotowych przy formułowaniu zarzutów odwoławczych bazujących na naruszeniu prawa procesowego. Nikt więc do tej pory nie zgłaszał żadnych zastrzeżeń co do tego, że k a ż d e uchybienie przepisom postępowania mogło stanowić podstawę formułowania zarzutu odwoławczego (art. 438 pkt 2 k.p.k.). Oczywiście – dla skuteczności takiego zarzutu musiał obrońca zatroszczyć się o to, żeby podnieść takie uchybienie, które in concreto mogło mieć wpływ na treść zaskarżonego orzeczenia (art. 438 pkt 2 in fine k.p.k.). Ale ten warunek – choć bezdyskusyjny i dla skuteczności zarzutu odwoławczego oczywiście nieodzowny – interesuje nas w tym miejscu akurat najmniej. Nie było i nie ma zatem takiego naruszenia przepisu czy przepisów prawa karnego procesowego, którego nie mógłby obrońca kwestionować i poddać kontroli przed sądem ad quem. Nie było – aż do chwili uchwalenia nowelizacji Kodeksu postępowania karnego z 2013 r. Oto bowiem od 1 lipca 2015 r. do ustawy postępowania karnego wprowadza się daleko posunięte ograniczenia w zakresie dopuszczalności podnoszenia zarzutów odwoławczych przez strony. Obrońca nie będzie mógł już zarzucić naruszenia jakiegokolwiek z przepisów Kodeksu postępowania karnego (innych przepisów procesowych). Pewne obszary prawa procesowego zostają przez ustawodawcę w zasadzie bezwzględnie wyłączone spod kontroli odwoławczej przeprowadzanej w wyniku wniesienia środka zaskarżenia.
2. Zasygnalizowana powyżej zmiana nie wynika z modyfikacji przepisu normującego podstawy (czy przyczyny – operujemy tu terminologią przyjętą przez prof. Mariana Cieślaka i powszechnie – w ślad za nim – używaną w orzecznictwie i piśmiennictwie) odwoławcze, tj. art. 438 k.p.k. Jest on tradycyjnie wiązany z normą wyznaczającą kształt programu kontroli odwoławczej przeprowadzanej w procesie karnym. Na pierwszy rzut oka wydawałby się więc najbardziej intuicyjnym miejscem dla wprowadzania takich korekt. Przepis ten nie ulega jednak żadnej zmianie. Może to wywoływać pewne zdziwienie. Jeżeli bowiem chce się wprowadzić ustawowe wyłączenie(-a) w zakresie podnoszenia określonego rodzaju zarzutów (tj. zarzutów wskazujących na naruszenie pewnych przepisów postępowania), to w zasadzie powinno się je wprowadzić(-ać) właśnie do przepisu określającego przyczyny odwoławcze. Pewne ograniczenia powodów odwoławczych wbudowane w ten akurat przepis muszą w naturalny wręcz sposób pociągnąć za sobą ograniczenie kognicji sądów odwoławczych, skoro sąd nie byłby zobligowany do zmiany albo uchylenia orzeczenia w razie stwierdzenia określonej kategorii wadliwości orzeczenia wyłączonych decyzją ustawodawcy spod kontroli odwoławczej. Ustawodawca zdecydował się jednak postąpić inaczej. Posłużył się odmienną metodą legislacyjną dla osiągnięcia założonego celu i wprowadzenia – sit venia verbo – „ślepych obszarów” postępowania odwoławczego w procesie karnym. Ograniczenia te ulokowała nowelizacja (tj. ustawa z 27 września 2013 r. o zmianie ustawy Kodeks postępowania karnego oraz niektórych innych ustaw, Dz.U. poz. 1247 ze zm. (!) – dalej cyt. jako nowelizacja) w dodawanych do istniejących przepisów art. 427 § 4 k.p.k. i art. 447 § 5 dodatkowych jednostkach redakcyjnych (odpowiednio § 4 i 5 obu przepisów). Trzeba powiedzieć, że ten zabieg co do zasady zasługiwał (piszemy „zasługiwał”, bo po drodze nowelizacja została przez ustawodawcę… znowelizowana!) na aprobatę. Było to (jest?) mimo wszystko lepszym rozwiązaniem niż alternatywny pomysł wprowadzenia ewentualnych ograniczeń odwoławczych do treści przepisu art. 438 k.p.k. I nie chodzi tu wcale o to, że w przepisie art. 438 k.p.k. nie wymienia się przecież wprost katalogu uchybień, które można skutecznie podnosić w apelacji (wokół których można formułować zarzuty odwoławcze). Z technicznego punktu widzenia w przepisie tym określa się „tylko” przesłanki, które – jeżeli zostaną in concreto stwierdzone przez sąd – pociągają za sobą konieczność uchylenia zaskarżonego orzeczenia („orzeczenie ulega uchyleniu lub zmianie w razie stwierdzenia” uchybień taksatywnie wymienionych w tym przepisie). Literalna interpretacja art. 438 k.p.k. nie ma jednak większego znaczenia praktycznego. Jeśli bowiem zarzut odwoławczy ma się okazać skuteczny, to siłą rzeczy musi być w zupełności sprzęgnięty z powodami uruchomienia orzekania odwoławczego precyzyjnie określonymi w art. 438 k.p.k. w tym sensie, że winien opierać się właśnie na wskazanych w tym przepisie powodach odwoławczych. Technika legislacyjna, do której odwołał się (początkowo) ustawodawca, ma więcej zalet niż wspomniany poprzednio wariant rozwiązania, tj. pomysł wprowadzenia do postępowania odwoławczego blokad procesowych w art. 438 k.p.k. Pomieszczenie wyłączeń odwoławczych w przepisach normujących konstrukcję środków odwoławczych (generalnie – w art. 427 k.p.k. i co do apelacji w art. 447 k.p.k.) ma bowiem tę istotną i niewątpliwą zaletę, że dezaktualizuje możliwość podnoszenia określonych zarzutów niejako u samego zarania postępowania odwoławczego. Krótko mówiąc – formalnie stronie niewolno nawet formułować zarzutu opartego na pewnych naruszeniach prawa, czy raczej – twierdzeniach o pewnych naruszeniach, a jeżeli już taki zarzut zostanie wyartykułowany, to w zasadzie już na etapie wstępnej kontroli środka odwoławczego jego podniesienie winno skutkować odpowiednią reakcją w postaci decyzji sądu odwoławczego o odmowie przyjęcia środka odwoławczego w określonym zakresie (arg. ex art. 429 § 1 k.p.k.). Na dalszym etapie postępowania środek odwoławczy powinien zostać pozostawiony bez rozpoznania w tym zakresie (arg. ex art. 430 § 1 k.p.k. i art. 429 § 1 in fine k.p.k.). Wprawdzie do podobnego rezultatu przypuszczalnie można by dojść także w drodze modyfikacji przepisu art. 438 k.p.k. Wtedy jednak ocena niedopuszczalności zarzutu odwoławczego wymagałaby (znacznie) bardziej zawiłych zabiegów interpretacyjnych.
3. Swoiste blokady odwoławcze wprowadzone przez ustawodawcę polegają na tym, że nie będzie można od 1 lipca 2015 r. podnieść w środku odwoławczym zarzutu nieprzeprowadzenia przez sąd określonego dowodu, jeżeli strona nie składała w tym zakresie wniosku dowodowego, ani też zarzutu przeprowadzenia dowodu pomimo braku wniosku strony w tym przedmiocie lub poza zakresem wniosku (przepis art. 427 § 4 k.p.k.). Nie wiadomo jednak, dlaczego w zasadzie podobnie ujęty przepis, przewidujący identyczną właściwie blokadę odwoławczą, wprowadzono do przepisów o apelacji (art. 447 § 5 k.p.k.). W efekcie doszło do całkowicie niezrozumiałego zdublowania regulacji normatywnej tej samej materii procesowej. Kwestię procesowo niedopuszczalnych zarzutów odwoławczych uregulowano – nie wiedzieć czemu – zarówno w przepisach ogólnych (art. 427 § 2 k.p.k.), mających przecież również zastosowanie do postępowania apelacyjnego, jak i – po raz drugi – (być może na zapas?) w przepisach normujących apelację. Ale to nie wszystko. Pół biedy, gdyby chodziło tu tylko o zwyczajne zdublowanie określonej regulacji prawnej. Takie rzeczy się zdarzają i z czymś takim praktyka by sobie zapewne bez trudu poradziła. Stała się jednak rzecz znacznie gorsza, potencjalnie mogąca doprowadzić nie tylko do znacznego zamętu interpretacyjnego, ale wręcz do niebezpiecznego rozchwiania całego modelu postępowania odwoławczego. Oto dwie analogiczne blokady odwoławcze dotyczące treści zarzutów odwoławczych, przewidziane w przepisach ogólnych o postępowaniu odwoławczym i w przepisach o apelacji, zostały ujęte w sposób rozbieżny (!). W tych przepisach (dotyczących przecież dokładnie tej samej materii) jakby wręcz celowo inaczej rozłożono akcenty zakresowe. I tak na przykład w przepisie „ogólnym” wprowadzaną blokadę odwoławczą odniesiono do zarzutu nieprzeprowadzenia przez sąd dowodu, jeżeli strona nie składała w tym zakresie wniosku dowodowego. Tymczasem w przepisie „apelacyjnym” kwestię tę uregulowano w ten oto sposób: „nie można podnosić zarzutu niedopuszczenia dowodu z urzędu lub niedostatecznej aktywności sądu w przeprowadzaniu dowodu”. Niuans? Być może, ale za to niuans bardzo istotny. Wynikałoby bowiem z niego, że w postępowaniu zażaleniowym zarzut oparty na wskazaniu uchybienia polegającego na niedopuszczeniu dowodu z urzędu byłby jednak dopuszczalny (w postępowaniu apelacyjnym już nie, z kolei zarzut nieprzeprowadzenia dowodu z urzędu byłby dopuszczalny, pod warunkiem że nie wkraczałby w sferę opisaną niezbyt precyzyjnie jako „niedostateczna aktywność sądu w przeprowadzaniu dowodu”). Nie bardzo wiadomo, dlaczego ustawodawca – co do bardzo trudnych do uchwycenia niuansów procesowych – odmiennie uregulował te same kwestie. Rzecz całą dałoby się być może wyprostować w pewnym stopniu na drodze uważnego ustalenia relacji lex generalis–lex specialis pomiędzy konkurującymi ze sobą przepisami. Tyle tylko, że na pewno nie wszystkie wątpliwości dałoby się w ten sposób usunąć.
Tak się jednak szczęśliwie złożyło, że dla nowelizacji przewidziano bardzo długie vacatio legis (prawie dwa lata). Czas ten – w normalnych warunkach i wedle teoretycznego założenia przeznaczony na uważne zapoznanie się adresatów (a więc także adwokatury) z treścią aktu prawnego i ich przygotowanie do gładkiego przestawienia praktyki na tory zmodyfikowanej procedury karnej – w przypadku nowelizacji w dość groteskowy sposób przeistoczył się jednak w czas dla ustawodawcy na spokojne zapoznanie i zastanowienie się nad swoim dziełem (nowelizacją) i wprowadzenie do niej licznych korekt. Całe zagadnienie vacatio legis zostało więc przez ustawodawcę faktycznie potraktowane jako dalszy element procesu legislacyjnego, który formalnie tylko zakończył się w dniu uchwalenia ustawy przez Sejm. Korekt dokonano w świeżo podpisanej przez Prezydenta RP ustawie z 20 lutego 2015 r. o zmianie ustawy Kodeks karny i niektórych innych ustaw (Dz.U. poz. 396). Zmieniono w sposób bardzo istotny nowelizację (w art. 12), wprowadzając – w zaiste mało czytelny sposób – zmiany do nowelizacji. Ponieważ nowelizacja w dacie wydania ustawy z 20 lutego 2015 r. nie weszła jeszcze w życie (!), to zmiany do nowelizacji (ogółem w zakresie nowelizowanego Kodeksu postępowania karnego jest ich 42) siłą rzeczy przybrały postać nowelizacji do nowelizacji, tj. punktu 1 art. 12 ustawy z 20 lutego 2015 r., który zmienia kolejne punkty art. 1 nowelizacji (czyni się to w układzie literowym od a do z, a następnie, po wyczerpaniu porządku alfabetu łacińskiego, już w podwójnym układzie literowym od za do zp). Uff. Czy Czytelnik musiał to zdanie przeczytać trzy razy, żeby je zrozumieć? Myślę, że niestety tak właśnie było. Daje to pewne wyobrażenie o stopniu przejrzystości techniki legislacyjnej zastosowanej przez ustawodawcę. Skoro prawnikowi jest się w tym wszystkim trudno zorientować, to cóż dopiero powiedzieć o szeregowym adresacie prawa karnego procesowego? Ale nie zapomniano też w ustawie z 20 lutego 2015 r. o Kodeksie postępowania karnego. Przy okazji postanowiono więc dokonać dalece idących zmian Kodeksu postępowania karnego (art. 5, 54 zmiany Kodeksu postępowania karnego), nie wszystkie z nich są związane z nowelizacją Kodeksu karnego, część z nich dotyczy także nowelizacji z 2013 r. Powstaje tylko pytanie (retoryczne raczej), czy nie należałoby w związku z tym wszystkim przedłużyć vacatio legis nowelizacji i nowelizacji do nowelizacji o jeszcze jeden rok, tak żeby dać adresatom ustawy realny czas na zapoznanie się z jej teraz już naprawdę solidnie pogmatwaną treścią?
4. Udało się jednak we wspomnianej ustawie z 20 lutego 2015 r. poprawić opisaną powyżej ewidentnie dysfunkcjonalną regulację „podwójnej” blokady odwoławczej, ujętej odmiennie w dwóch przepisach Działu IX Kodeksu postępowania karnego („Postępowanie odwoławcze”). Wykreślono całkowicie zbędny przepis art. 447 § 5 k.p.k., pozostawiając w Kodeksie tylko „nowy” art. 427 § 4 k.p.k. Ale teraz (tj. w ustawie lutowej) otrzymuje on zmienione brzmienie. „W postępowaniu przed sądem, które zostało wszczęte z inicjatywy strony, w środku odwoławczym nie można podnosić zarzutu nieprzeprowadzenia przez sąd określonego dowodu, jeżeli strona nie składała w tym zakresie wniosku dowodowego, zarzutu przeprowadzenia dowodu pomimo braku wniosku strony w tym przedmiocie, ani też zarzutu naruszenia przepisów dotyczących aktywności sądu przy przeprowadzaniu dowodów, w tym również przeprowadzenia dowodu poza zakresem tezy dowodowej”.
Ratio legis art. 427 § 4 k.p.k. nie może budzić żadnych wątpliwości. Ujmując je w największym skrócie: chodzi o to, że skoro w nowelizacji zdecydowano się na – odmienne niż do tej pory – uregulowanie rozłożenia ciężarów związanych z inicjatywą i przeprowadzaniem dowodów (chodzi tu o nowe brzmienie art. 167 k.p.k.: o tym węzłowym dla nowelizacji przepisie była mowa w 20. odcinku niniejszego cyklu, w „Palestrze” nr 7–8 z 2014 r., s. 222–226), przerzucając ten obowiązek w zasadzie całkowicie na strony, to nie chciano się jednocześnie godzić na to, by strony następnie kwestionowały przed sądem odwoławczym braki w zakresie przeprowadzania dowodów spowodowane przez nie same, a konkretnie przez swoją własną pasywność w zakresie przejawienia jakiejkolwiek inicjatywy dowodowej i w zakresie przeprowadzania dowodów. Ta klarownie rysująca się funkcja przepisu niewątpliwie zasługuje na aprobatę. Celem ustawodawcy jest więc wyeliminowanie powszechnej w zasadzie praktyki kwestionowania przez strony w środkach odwoławczych zaniechań dowodowych s ą d u. Wyłączenie zaskarżalności jest ponadto w pewnym sensie w sposób naturalny zharmonizowane z podstawową ideą nowelizacji, tj. dążeniem do zwiększenia kontradyktoryjności procesu karnego. Jakiś zasadniczy dysonans konstrukcyjny i istotna niekonsekwencja ustawodawcy tkwiłyby bowiem w takiej regulacji, która z jednej strony zakładałaby zdecydowane zwiększenie aktywności dowodowej stron (taki jest bowiem duch przepisu art. 167 k.p.k.), z drugiej strony bez żadnych przeszkód dopuszczałaby kwestionowanie w środku zaskarżenia pasywności sądu w tym zakresie. To, co powiedziano wyżej, odsłania jednocześnie – paradoksalnie – ukrytą niekonsekwencję w przeprowadzeniu założeń nowelizacji Kodeksu postępowania karnego. Gdyby bowiem tkwiąca u podstaw przepisu art. 167 k.p.k. idea skargowej inicjatywy dowodowej i skargowego (wnioskowego) przeprowadzania dowodów została przeprowadzona przez ustawodawcę w sposób rzeczywiście konsekwentny, to nie byłoby też najmniejszej potrzeby wprowadzania (sztucznej w istocie) blokady dowodowej określonej w przepisie art. 427 § 4 k.p.k. Tyle tylko, że idea ta nie została przeprowadzona w ustawie postępowania karnego w sposób spójny i konsekwentny. Nie jest przecież tak, że sąd został przez znowelizowany przepis art. 167 k.p.k. całkowicie zwolniony z wszelkich obowiązków dowodowych w postępowaniu przed sądem, które zostało wszczęte z inicjatywy strony. Na sądzie nadal bowiem ciąży obowiązek dopuszczenia i przeprowadzenia dowodu w „wyjątkowych wypadkach, uzasadnionych szczególnymi okolicznościami” (art. 167 zd. 3 k.p.k.). Jest rzeczą bezsporną, że użytemu przez ustawę określeniu „sąd może” (dopuścić i przeprowadzić dowód) nie można przypisać takiego znaczenia, że jest to uprawnienie sądu do dopuszczenia i przeprowadzenia dowodu. Taka interpretacja tego przepisu niewiele miałaby wspólnego z nawet bardzo minimalistycznie pojmowaną, idealizującą koncepcją prawodawcy racjonalnego. Do bardzo niejasnego i zdradliwie pojemnego określenia (graniczącego wręcz z dowolnością) przesłanek dopuszczenia i przeprowadzenia dowodu z urzędu miałoby teraz dojść zawieszone w próżni normatywnej uprawnienie sądu do arbitralnego w zasadzie przeprowadzenia dowodu. Uprawnienie, z którego sąd mógłby, ale nie musiałby wcale skorzystać. Nie można się jednak zgodzić na taką wykładnię tego przepisu, bo byłoby to tożsame z wprowadzeniem do Kodeksu postępowania karnego pierwiastków opartych na całkowitej wręcz losowości postępowania organów procesowych. Jedyny zatem sposób interpretacji, który pozwala na odczytanie normy zakodowanej w przepisie art. 167 § 1 zd. 3 k.p.k. w sposób umożliwiający nadanie jej racjonalnego kształtu zgodnego z zachowanymi przez nowelizację zasadami procesu karnego, to wykładnia systemowa, uwzględniająca należycie kontekst normatywny całej ustawy, a w szczególności treść przepisów art. 2 § 2 k.p.k. i art. 4 k.p.k. Oznacza to tyle, że w sytuacji gdy brak jest inicjatywy dowodowej stron, a niedopuszczenie i nieprzeprowadzenie dowodu stwarzałoby ryzyko dla osiągnięcia prawdy materialnej, to sąd obowiązany jest dopuścić i przeprowadzić dowód z urzędu.
Pytanie co do prawidłowości ujęcia przepisu art. 427 § 4 k.p.k. nie nurtuje zatem dlatego, że wyłaniają się jakiekolwiek wątpliwości co do tego, czy ustawodawcy wolno jest wprowadzać pewne ograniczenia w zakresie dopuszczalnych podstaw zaskarżenia. Ogólnie rzecz biorąc, trzeba bowiem uznać, że wolno jest mu to czynić. Dzieje się tak dlatego, że nader wątpliwe wydaje się wprowadzanie wyłączeń odwoławczych dla tych układów procesowych, w których na sądzie ciąży obowiązek określonego postępowania niezależnie od inicjatywy innych uczestników postępowania. Przyjęty przez ustawodawcę w przepisie art. 427 § 4 k.p.k. kształt blokady odwoławczej może więc budzić wątpliwości co do jego zgodności z Konstytucją RP. Ustawa zasadnicza przewiduje bowiem nie tylko dwuinstancyjność postępowania sądowego (art. 176 ust. 1), ale przyznaje także każdej ze stron prawo do zaskarżenia orzeczeń wydanych w pierwszej instancji. To prawda, że jednocześnie przewiduje się możliwość określenia przez ustawę wyjątków od tej zasady (art. 78 zd. 2 Konstytucji RP). Jednak wyjątki te niewątpliwie nie mogą mieć dowolnego charakteru i w sposób dość arbitralny ograniczać prawa do odwołania się do organu drugiej instancji.
5. Na koniec o jednej jeszcze sprawie powiedzmy w telegraficznym wręcz skrócie. Zasadnicze wątpliwości z punktu widzenia skorelowania blokady odwoławczej przewidzianej przez przepis art. 427 § 4 k.p.k. z ideą przekształcenia postępowania sądowego w postępowanie o charakterze kontradyktoryjnym budzi ograniczenie formułowania zarzutów odwoławczych w tym zakresie, w którym dotyczy ono niedopuszczalności formułowania zarzutu odwoławczego opartego na „przeprowadzeniu dowodu pomimo braku wniosku strony w tym przedmiocie”. Ta ratio przepisu jest całkowicie niespójna z ideą kontradyktoryjności. Kontradyktoryjność bowiem to nie tylko zdjęcie ciężaru dowodzenia z sądu (co – trzeba przyznać – nowelizacja w pewnym zakresie czyni), ale także takie rozłożenie ciężaru dowodzenia pomiędzy stronami, aby nieudowodnienie pewnej okoliczności zarachowywane było na poczet (niekorzyść) strony obowiązanej do wykazania tej okoliczności. Jest więc sprawą zupełnie oczywistą, że obrońca będzie mógł mieć fundamentalne zastrzeżenia co do tego, że sąd (niejako „za” pasywnego oskarżyciela publicznego) przeprowadził pewien dowód czy pewne dowody niekorzystne dla jego mandanta. A jednak nie będzie mógł takiego postąpienia sądu zakwestionować w apelacji. Czy taka blokada odwoławcza harmonizuje z modelem kontradyktoryjnego procesu? Pytanie to ma charakter całkowicie retoryczny.
W następnym odcinku:
Czy nowelizacja zniosła ograniczenie przeprowadzania
postępowania dowodowego w postępowaniu odwoławczym?