Zainstaluj aplikację Palestra na swoim urządzeniu

Palestra 11-12/2012

„Płody zbrodni i skandalu”

Udostępnij

P rzypisywanie kronikom sądowym i kryminalnym funkcji głównego demoralizatora było grubą przesadą. Jeszcze bardziej naiwne i aż niemal śmieszne wydają się dziś utyskiwania dziewiętnastowiecznych moralistów na zgubny wpływ literatury sensacyjnej. Trudno nawet jakoś wyodrębnić ową demoralizatorską literaturę – bo np. F.H.L. w „Kłosach1870, nr 257., pisząc w 1870 roku Słów kilka o literaturze skandalu, jednym tchem zaliczał do niej Damę kameliową Aleksandra Dumasa (syna) („apoteoza haniebnego rzemiosła”) razem z najbardziej straganiarskimi utworami. Fryderyk Henryk Lewestam, który ukrywał się pod tym przejrzystym kryptonimem – jest dla tych lat najbardziej typowym krytykiem literackim, jego więc protest przeciwko żerowaniu na „jednej z najwstrętniejszych ludzkich słabości, na miłości do skandalu i brudu” trzeba traktować z całą powagą. W jednym na pewno miał rację, że literatura straganiarska sprawiała, iż jedni mieli pełne kieszenie, a drudzy puste głowy.

Wydawane wówczas całe serie romansów, których treścią były zbrodnie, potępiali i wybitni pisarze, jak Sienkiewicz i Prus, ale wyśmiewali raczej ich ogłupiającą miałkość, niż dawali wyraz obawie, że rozbudzają one zbrodnicze instynkty. Zołzikiewicz ze Szkiców węglem, karmiony romansami wysmażanymi hurtem w wydawnictwie Breslauera, jest tego najlepszym przykładem. Prus jeszcze w 1900 roku na łamach „Kuriera Codziennego” ironizował, że czytelnikom najlepiej smakują takie powieści, w których jest „osiemnaście wdów, dwadzieścia dwa bratobójstwa i ośm ojcobójstw, morderstwa, utopienia, ucieczki z robót ciężkich, cudzołóstwa, dusicielstwa itd.”„Kurier Codzienny” 1900, nr 63..

„Życie nie książka – próżna trwoga cała, ni on się nie zabił, ni ona skonała” – ten dwuwiersz, godny pióra mistrza aforystyki Stanisława Jerzego Leca, najlepiej oddaje rozmijanie się schematów literackich z rzeczywistością. Cały jego smak polega na tym, że jest fragmentem wiersza opublikowanego przez Deotymę w tychże „Kłosach” rok wcześniej niż gwałtowna diatryba Lewestama.

Byli jednak dziennikarze, którzy z całą powagą oskarżali ową – pożal się Boże! – literaturę sensacyjną wręcz o popychanie do zbrodni. Autor szkicu W rynsztoku – garść uwag o literaturze brukowej, opublikowanego w „Tygodniku Ilustrowanym” w 1909 roku1909, nr 12., pisał oskarżycielsko z całą powagą: „14-letnia dziewczyna naczytawszy się piśmideł kryminalnych zamordowała swą zacną opiekunkę. Straszne owoce!” Znacznie wcześniej, bo w 1882 roku, kronikarz „Kłosów” „wpływowi bzdurnej literatury” przypisywał inny, równie wstrząsający wypadek. Stanął wówczas przed sądem 16-letni uczeń brązowniczy, Borowicz, którego oskarżono o udział w pojedynku, mającym według umowy zakończyć się śmiercią. Był to tzw. pojedynek amerykański, do którego stanęli dwaj przyjaciele zatrudnieni w jednym warsztacie. Obaj zakochali się w córce pryncypała, a ponieważ wzajemnie sobie zawadzali – rozstrzygnięcie, który zostanie przy życiu, oddali w ręce losu. Zagrali w domino; przegrał starszy, 19-letni czeladnik. On też – jak było umówione – jednym haustem wypił szklankę rozczynu kwasu pruskiego używanego w brązowniczym rzemiośle. Po kilku minutach już nie żył. Sąd uznał to za dziecinadę i skazał Borowicza na dwa tygodnie aresztu„Kłosy” 1882, nr 910..

Nie był to jednak wpływ literatury „brukowej”, ale ówczesnej mody na pojedynki amerykańskie. Dwa lata później „Kłosy”„Kłosy” 1884, nr 998. pisały o nich jako o rzeczy nagminnej, tyle że w wersji przebiegającej nie tak tragicznie dla rywali. Zasada bowiem była taka, że kto wyciągnął czarną gałkę, zobowiązany był usunąć się z Warszawy, dopóki rywal nie został zwycięzcą albo otrzymał „grochowy wianuszek”. Moda ta trwała przez lata i potem warunki znów zostały obostrzone. „Tygodnik Ilustrowany” informował w 1891 roku, że w wyniku pojedynku amerykańskiego pozbawił się życia 23-letni Wiktor K. Donoszono jednocześnie, że pojedynki takie pociągają za sobą w roku kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt (!) ofiar. Opinia publiczna – oburzał się dziennikarz – powinna karać wykluczeniem i pogardą pozostających przy życiu. Proponował też, by jakieś kompetentne w kwestiach honoru grono orzekło, że na wyciągającym czarną gałkę w losowaniu nie ciąży obowiązek pozbawiania się życia, a zadośćuczynienia należy szukać na innej, uczciwszej i logiczniejszej drodze„Tygodnik Ilustrowany” 1891, nr 63..

Prawdą jest raczej to, że literaci piszący ówczesne „kryminały” i książki sensacyjne wenę często czerpali z kronik kryminalnych i reportaży sądowych, a nie to, że one właśnie kształtowały postawy i charaktery spragnionych sensacji czytelników brukowych gazet. Nawet taki tytan pióra, jak Wiktor Hugo, tworząc Nędzników, zainspirował się gazetową notatką w kronice kryminalnej, gdzie opisany został przypadek mężczyzny skazanego przez sąd na wieloletnie galery za kradzież bochenka chleba. Ponoć też o procesie, którego przedmiotem była rzekomo skradziona lalka, Prus wyczytał najpierw w kronice kryminalnej, a dopiero potem wykorzystał ten motyw w Lalce.

Skoro jednak pierwociny kryminalnej literatury sensacyjnej obarczano poważnym zarzutem głównego demoralizatora, warto poświęcić jej nieco uwagi. Nie jest to dzisiaj rzeczą łatwą, bo XIX-wieczne „kryminały”, mimo wielu wznowień, uległy kompletnemu  nieraz zaczytaniu. Nikt zaś nie traktował ich na tyle poważnie, by poza ogólnikowymi utyskiwaniami na niski poziom i demoralizujące oddziaływanie przekazać o nich coś więcej. Książki te są pomijane w krytycznych opracowaniach literackich i oczywiście podręcznikach literatury, nie wymieniają ich bibliografieNiemcy mają dość dobrze opracowaną tego typu literaturę, tę samą, która i u nas w XIX wieku cieszyła się dużym powodzeniem, m.in: Gustav Sichelschmidt, Liebe. Mord und Abenteur. Eine geschichte der deutschen Unterhaltungsliteratur, Berlin 1969; Hainer Plaul, Illustierte geschichte der Trivialliteratur, Leipzig 1983; Peter Nusser, Trivialliteratur, Stuttgart 1991; tenże, Der Kriminalroman, Stuttgart 2009; a z wydawnictw polskich Janusz Dunin, Papierowy bandyta. Książka kramarska i brukowa w Polsce, Łódź 1974; tenże, Literatura popularna, (w:) Słownik literatury polskiej XIX wieku, Wrocław–Warszawa–Kraków 1991, s. 497–500.. Jedynym chyba źródłem są reklamy w kurierach, w których informowano, co jest na składzie w oficynach wydawniczych wyspecjalizowanych w tego rodzaju literaturze. 

Zacząć przyjdzie, jak w przypadku sprawozdań sądowych, znów od Brunona hr. Kicińskiego, który jeszcze za czasów studenckich spolszczył głośny w całej Europie początków XIX wieku romans pt. Rinaldo Rinaldini, bandyta włoski. Był on w latach dwudziestych bardzo popularny, potem wznawiano go wiele razy. Książkę tę – jak pisał „Kurier Warszawski” w roku 1845, której „mało kto z umiejących czytać, nie czytał”„Kurier Warszawski” 1845, nr 118, 209, 294. – drukował w tymże roku Józef Unger w 4 tomach w wydaniu znacznie przerobionym, uzupełnionym i ozdobionym rycinami, a także Jan Breslauer, mający swą księgarnię przy ul. Nowiniarskiej. I tak było chyba przez cały XIX wiek – Rinaldo Rinaldini ciągle był żywy.

W 1834 roku zapoczątkowano serię wydawniczą „Wieczory w domowym zaciszu”. Tytuł pierwszego poszytu (sic!), Morderstwo, mówi sam za siebie. W serii tej wydawano mnóstwo pozycji, przeważały, jak sądzić można z tytułów, rzeczy sensacyjne, chociaż można czasem napotkać pozycje wartościowe z literatury światowej.

Ogromne ożywienie wydawnicze, jeśli chodzi o pozycje sensacyjne, nastąpiło w końcu 1843 roku. W Paryżu opuścił właśnie prasę drukarską ostatni tomik powieści Eugeniusza Sue Mysteres de Paris, która zdobyła sobie natychmiast ogromną poczytność w całej Europie. Sue zbierał materiały do swej powieści jako malarz pokojowy, a niewątpliwie także z kronik kryminalnych, i opisywał sfery dotąd przez literaturę pomijane. Wkrótce Tajemnice Paryża znalazły się w księgarniach warszawskich w oryginale. Znano je już przedtem, bo w odcinkach drukowało ową powieść czasopismo „Journal des Debats”, mające debit w Królestwie Polskim, a w stołecznych kawiarniach przechodziło ono z ręki do ręki. W Paryżu natomiast po ową gazetę, gdy drukowała Tajemnice, ludzie – ekscytował się „Kurier Warszawski” – stali po cztery godziny w kolejce, w Warszawie zaś, jak napisał ktoś w liście do autora, czego też nie omieszkał podać kurierek, na każdy odcinek czekano jak niegdyś na biuletyn armii napoleońskiej.

Jeszcze w tym samym roku wydawca Wojciech Szymanowski ogłosił przedpłatę na pierwszy zeszyt Tajemnic Paryża w tłumaczeniu na język polski, zapowiadając, że wyda co miesiąc jeden tomik. Kilkanaście dni później – ciągle jeszcze w grudniu – przebił go wydawca Leon Glicksberg. Ogłoszona przez niego przedpłata była bardziej zachęcająca: deklarował, że jego wydawnictwo drukować będzie Tajemnice Paryża w 8–9 tomikach na papierze welurowym w odstępach dziesięciodniowych. Szymanowski wycofał się więc z pola i zwrócił „przedpłacicielom” wyłożone przez nich pieniądze.  Z tego widać, jakie było zapotrzebowanie na tego typu literaturę i ile wydawcy obiecywali sobie na niej zarobić!

Nic więc dziwnego, że w czasie gdy trwały te przetargi, Kanuty R. Rusiecki dał ogłoszenie, iż już 9 grudnia znajdzie się w księgarniach pierwszy tomik Małych tajemnic Warszawy, a potem ukazywać się będą następne tomiki w liczbie 8–9. Zastrzegł się przy tym, że nie jest to, jak krążą wieści, tylko naśladownictwo i przerobienie pomysłu Eugeniusza Sue, ale dzieło zupełnie oryginalne, o czym się będzie każdy mógł przekonać. Był jednak pod wyraźnym wpływem swego poprzednika i chociaż fabuła jest zupełnie inna, metoda pisania i światek przestępczy jest podobny, tyle że osadzony w miejscowych realiach. Tajemnice Suego, jak i Rusieckiego, były bardzo popularne, bo prasa natychmiast odnotowywała pojawienie się każdego tomiku.

W 1845 roku wyszło tłumaczenie Tajemnic Londynu Pawła Fevala, najpierw pod pseudonimem Fr. Trollope, w późniejszych wydaniach pod jego własnym nazwiskiem. Tą właśnie pozycją zainicjowano wydawanie tanich zeszytów (16–32-stronicowych), przeważnie o tematyce kryminalnej, ukazujących się raz na tydzieńJózef Bachórz, hasło „Powieść” w Słowniku literatury polskiej XIX wieku.. W 1846 roku wydane zostały w Warszawie Tajemnice Berlina, jak je rekomendowano w gazetach – „wzięte z pamiętnika urzędnika sądu kryminalnego”, które „dla przestrogi społeczeństwa przedstawiają nam opłakania godne zboczenia umysłu ludzkiego”.

O tym, jak te wszystkie „tajemnice” stały się modne w całej Europie, najlepiej świadczy fakt, że do 1848 roku było już 13 naśladowań, m.in. tajemnice Rzymu, Hagi i Madrytu. Ukazywały się nadto różne Tajemnice zakulisowe, Tajemnice spekulantów i in. W jednym z warszawskich teatrów grano w 1845 roku Tajemnice młodych mężatek. Tematyka świata przestępczego eksploatowana była w teatrze już wcześniej i dość często: od 1833 roku Teatr Narodowy wystawiał „nader interesującą melodramę” pt. Dwaj więźniowie z galer, z muzyką, śpiewem i tańcami; w 1844 roku Teatr Wielki dawał dramat Zbrodnia, określany jako b. interesujący, a w następnym roku wielkie wzięcie miał balet Dwaj złodzieje: ponoć zdjęto go z afisza, gdy odbywało się zorganizowane z wielką pompą spotkanie dwóch zaborców, cara i cesarza, bo tytuł spektaklu kojarzył się dość jednoznacznie.

W tym też czasie na czytelniczy rynek wszedł sławny w całej Europie eksprzestępca, komisarz paryskiej policji – Eugeniusz Vidocq. Wydał właśnie swoje pamiętniki, a w 1845 roku, natychmiast po ukazaniu się w Paryżu jego Prawdziwych tajemnic Paryża, zaczęto je w 13 zeszytach – co 10 dni jeden – drukować w Warszawie.

 

Tu nie próżnowali i literaci miejscowi. Józef Symeon Bogucki, który już po powstaniu listopadowym dał się poznać jako felietonista obserwujący miasto z perspektywy kawiarni Grassowej przy ul. Trębackiej, gdzie zbierali się ówcześni „chudzi literaci”, od roku pisał swoje quasi-fizjologiczne Wizerunki społeczeństwa warszawskiego (1844–1853), penetrując światek marginesu społecznego miasta i ukazując ludzi skłóconych z prawem, m.in. karcianych oszustów. Tych w Warszawie było mnóstwo, podobnie jak złodziejów różnych specjalności, których „tajemnice” zdradzał Vidocq, znający je z pierwszej ręki. Nie musieli ich poznawać z tej, pożal się Boże, sensacyjnej literatury kryminalnej, którą czytelnicy pochłaniali, by się rozerwać i dla zabicia czasu, natomiast jej bohaterowie ich raczej nie demoralizowali, ale ciekawili.

Stąd brało się już chyba tylko to, że czytelnicy pragnęli ów tajemniczy i egzotyczny światek poznawać na własną rękę. Modne stały się warszawskie sale tańca, zwłaszcza „Srebrna Sala”, inaczej zwana „Pod Trzema Murzynami”, przy Ogrodowej, gdzie bawił się lud. Tu można było – tak sobie wyobrażano – spotkać i zobaczyć z bliska w sposób całkowicie bezpieczny miejscowych chojraków i wszystkie typy z kart Małych tajemnic Warszawy, złodziejów, oszustów, a nawet bandytów.

W owych salach tak się jednak uwidaczniał „podziemny” świat tutejszych andrusów, jak w utworach Rusieckiego i Boguckiego, pisanych z perspektywy kawiarnianego stolika. Dzięki jednak rozbudzonemu zainteresowaniu zaczęły do prasy przenikać informacje o prawdziwym podziemnym świecie, przedrukowywane głównie z „Gazety Policyjnej”. A był on w tym czasie bardzo rozgałęziony i zuchwały. Pod miastem grasowały liczne bandy rabunkowe, sprzedające łupy warszawskim paserom. Właśnie w 1845 roku „Kurier Warszawski” opisał postać groźnego złodzieja-bandyty, który przestępczy proceder uprawiał już kilkanaście lat. Skazany za napady, potrafił już po kilku miesiącach wydostać się z twierdzy Nowogieorgiewskiej (Modlin), w której na ciężkich robotach miał spędzić 10 lat. Ludwik Fryderyk Lejman, bo takie nosił nazwisko, kamieniarz z zawodu, mógłby swymi „mrożącymi krew w żyłach przygodami” wypełnić niejeden tom. Był – jak o nim pisano – bardzo przebiegły i zręczny. Chwytany przez policję, zawsze uciekał. Uciekał z więzień, mimo że był pilnowany, udało mu się uciec ze szpitala, a ostatnio – według relacji „Kuriera” – w kancelarii cyrkułu udało mu się wyswobodzić z więzów, wysadził okno swym ciałem, z pierwszego piętra skoczył na podwórze, a następnie przesadził parkan. Śledzono go potem, ale zawsze się to źle kończyło dla agentów policji. Ujęto go wreszcie podstępem. Jedna ze znajomych mu kobiet – podawał „Kurier” za „Gazetą Policyjną” – namówiona przez agentów policyjnych, zwabiła go do szynku przy ul. Mostowej. W czasie gdy przy szklance opowiadał wypadki swego życia, straż policyjna wbiegła i go aresztowała. Rzucając obelżywe przekleństwa na tę, co go zdradziła, spokojnie poszedł do aresztu„Kurier Warszawski” 1845, nr 160..

Oto mamy żywy pierwowzór warszawskiego zbója wydanego przez niewierną kochankę w ręce policji. O jego prawnukach w rzemiośle, jak np. o Felku Zdankiewiczu, który też został zdradzony przez kochankę, układano ballady, mołojecką sławę Lejmana przyćmili papierowi bandyci, bohaterowie na ogół importowani, straszący służące i ich panie z kart sensacyjnych powieści. Czy rozbudzali w nich zbrodnicze instynkty? Gdyby ktoś rzeczywiście tak mniemał – odpowiedź dadzą mu kryminalne statystyki. Kobiety – główne czytelniczki literatury brukowej – zeszły w nich w kategoriach najgroźniejszych przestępstw z liczących się pozycji do marnych kilkunastu procent pod koniec wieku. Ten więc byłby bliższy prawdy, kto dopatrywałby się w owej – według określenia „Kłosów” – „pobocznej kanałowej beletrystyce, która w formie okropnych tajemnic, przerażających morderstw, a co gorsza obrzydłych skandalów, rozchodzi się w popularnej formie, popartej przystępną ceną, między najliczniejszych czytelników”„Kłosy” 1872, nr 415. – jakichś dodatnich wpływów. I on jednak byłby równie śmieszny jak ci, którzy ją wyklinali za demoralizację.

Natomiast rację mieli ci, którzy ubolewali nad jej niskim poziomem i wołali o powieść przystępną, ciekawą, a jednocześnie wartościową. Jakże na tym tle ocenić trzeba poczciwego Kraszewskiego, tytana pracy masowo produkującego seriale historyczne, a także innych, wprawdzie minorum gentium, powieściopisarzy. Bo też gdy wydawcy przekonali się, ile można zarobić na jednej, nawet niewielkiej, powieści, jeśli pokawałkuje się ją na tomiki (komplet 12 tomików owych wszystkich „tajemnic” kosztował 12 złotych, co było w tym czasie dość poważną sumą), lub w późniejszych latach zeszyty, których wydawano całe serie – zaczęli prześcigać się w tej bardzo dochodowej produkcji. Tłumaczom płacili grosze, a autorom zagranicznym wcale, bo nie chroniła ich konwencja berneńska, gdyż Rosja jej nie podpisała.

Felietoniści poważnych gazet najbardziej narzekali na wydawnictwo Breslauera, które z czasem wyspecjalizowało się w straganiarskiej literaturze sensacyjnej i biło konkurentów taniością swej produkcji. Zarzucano mu, że żeruje na najniższych instynktach. On to właśnie wydał na początku lat sześćdziesiątych przesławną powieść Barbara Ubryk, czyli tajemnice klasztoru Karmelitów w Krakowie, której zeszyty po 17 i pół kopiejki krążyły już przedtem w niemieckim oryginale (Barbara Ubryk oder Geheimnisse des Karmelites-Klosters in Krakau. Aus den papieren eines Karmeliter-Monchs, von der Rode). Księgarski przemysł „rozrywkowy” był bowiem niemal w całości w rękach niemieckich lub żydowskich, zeszyty te drukowano chyba w większości poza granicami, zresztą autorzy też bywali najczęściej cudzoziemcami. Na drodze występku, Tajemnice morderstwa, Galernik – to bestsellery Breslauera z lat siedemdziesiątych. Lista przebojów tej literatury w pierwszych latach XX wieku jest w brzmieniu podobna: Tajemnicze przygody ajenta śledczego, Hrabina zbrodniarką czyli szatani miłości, Pamiętniki kata paryskiego. „Najbrutalniejsza wyobraźnia hiper-super-non-plus-ultra nie wymyśli tylu okropieństw, ile z nich znalazło się na okładkach tych piśmideł, istnych zakał drukowanego słowa” – ubolewał autor cytowanego już tu artykułu z 1909 rocznika „Tygodnika Ilustrowanego”. „Taki wieszcz, jaki słuchacz, takie naród ma piśmiennictwo, jakiego potrzebuje” – zakończył swoją diatrybę naganą pod adresem czytelnikówW rynsztoku. Garść uwag o literaturze brukowej, „Tygodnik Ilustrowany” 1909, nr 12..

Poważniejsze księgarnie książki te bojkotowały, nie reklamowały ich także jako tako szanujące się gazety. Podobnie było z wydawnictwami ciągłymi publikującymi „kryminały” w zeszytach. Sensacyjne pozycje, często mało wartościowe, zamieszczał „Tygodnik Romansów i Powieści” ukazujący się przez ostatnie trzydziestolecie XIX wieku oraz periodyk beletrystyczny „Romans i Powieść” w latach 1881–1899. Istny zalew nieperiodycznymi broszurami nastąpił w latach dziewięćdziesiątych, gdy na Zachodzie, szczególnie w Anglii i Ameryce, zaczęła się „masówka” sensacyjna w cenie jednego pensa. Z tamtejszych magazynów, takich jak „Bow Belles Weakly”, „Family Herald”, „Family Reader”, „London Journal”, „Leisure Hours” tłumaczono niechlujnie mnóstwo opowiadań kryminalnych. „Trudno wymarzyć coś bardziej mdłego, bezmyślnego, szablonowego i niemądrego niż owe powieści na funty i łokcie przerabiane na poczekaniu z amerykańskich” – czytamy w rubryce „Wśród książek i gazet” „Tygodnika Ilustrowanego” w roczniku 1891„Tygodnik Ilustrowany” 1891, nr 97..

Dotychczas zajmowaliśmy się tu głównie sensacją w gorszym gatunku, owym straganiarsko-jarmarcznym nurtem literatury kryminalnej, bardziej krzykliwym, przyciągającym mniej wyrobionego czytelnika. To były sutereny gmachu, który miał wszakże i wyższe piętra. Dziewiętnastowieczne i początków XX wieku płody naszych rodzimych powieściopisarzy próbujących uprawiać ten gatunek nigdy ich jednak nie sięgnęły, nie przeżyły też swych autorów. Oryginalnych prób nie było zresztą tak wiele. Powieści Walerego Przyborowskiego długo były popularne, zwłaszcza wśród młodzieży, kto jednak pamięta, że był on autorem kryminałów: Liście akacji, powieść w dwu częściach na podstawie dokumentów sądowych opisana i Czerwona skrzynia – obu ogłoszonych w połowie lat siedemdziesiątych. Pył zapomnienia pokrył „romans kryminalny” pt. Sęp, wydany w 1889 roku nakładem „Biblioteki Romansów i Powieści”, a napisany przez warszawskiego adwokata, bardziej zresztą dziennikarza, który od 1877 roku przez jakiś czas pisywał sprawozdania sądowe dla „Kuriera Warszawskiego”. Do najgłośniejszych procesów, które obserwował z prasowej ławy, a potem pisał o nich w tym najbardziej wówczas czytywanym w stolicy „kurierku”, należał niewątpliwie proces Stanisława Hiszpańskiego, zabójcy doktora Kurcjusza, rzekomego kochanka swej żony„Kurier Warszawski” 1880, nr 212–215; szerzej: S. Milewski, Otello z ulicy Długiej, (w:) Niezwykli klienci Temidy, Warszawa 2011, s. 135–145..

Również zapomniane są jego Tajemnice Nalewek (1911) z cyklu „krwawych dramatów”, chociaż akurat ta powieść zasługiwałaby na wznowienie ze względu na bogate tło obyczajowe stolicy. A musiała to być powieść w swoim czasie bardzo poczytna, skoro w ciągu dwóch lat miała aż kilka wznowień, a w 1921 roku Franciszek Zyndram-Mucha nakręcił według niej film. Przedwojenny film nieraz zresztą sięgał po bohaterów świata przestępczego. W 1914 roku wyświetlano Męty stolicy, a w 1917 roku Pola Negri zagrała w trzyczęściowym cyklu poświęconym stołecznym przestępcom Tajemnice Warszawy, na który składały się Tajemnica Alej Ujazdowskich, Arabella i Pokój nr 13Por. Magdalena Michalska, Poczytni grabarze romansu, „Gazeta Wyborcza” z 27 czerwca 2003 r., s. 11..

Jako typową chałturę oceniają dziś znawcy jedyną powieść Bolesława Londyńskiego (właśc. Brunona Lasa) Rycerze Czarnego Dworu – romans warszawski (1888), pierwszego tłumacza Zbrodni i kary Dostojewskiego. Niewiele pomogło autorowi umieszczenie akcji w czarnym dworze, jak nazywano największe skupisko stołecznych opryszków. Świat przestępczy szeleści tu papierem, podobnie jak w „kryminale” Witolda Koszutskiego Tajemnice Warszawy – powieść na tle wypadków lat ostatnich (1909). Niewiele też osiągali na tym polu pisarze z pierwszego szeregu, którzy usiłowali eksploatować egzotykę świata przestępczego: Michał Bałucki (Tajemnice Krakowa, 1870), Adolf Dygasiński (Nowe tajemnice Warszawy, 1887), Eliza Orzeszkowa (Na dnie sumienia, 1872).

Dziewiętnastowieczni krytycy rzadko atakowali klasyków literatury detektywistycznej, chociaż byli oni u nas bardzo popularni. Edgara Allana Poe znano w Warszawie nie tylko w oryginale, ale i z licznych tłumaczeń dokonywanych w tempie i dziś do pozazdroszczenia. On to właśnie u progu lat czterdziestych zapoczątkował literaturę detektywistyczną, głównie opowiadaniami Tajemnice Marii Rouget, Zabójstwo przy Rue Morgue i Porwany list – ich bohaterem jest bowiem detektyw Dupin, posługujący się sprawnie dedukcją dla wyjaśnienia zbrodni. Jego utwory, konstrukcyjnie zwarte, gdzie nawet groza podporządkowana jest wewnętrznej logice – stały się następnie wzorem dla  innych pisarzy, gatunek ten został doprowadzony do perfekcji głównie przez amerykańskich mistrzów hot stories. Opowiadania Poego drukował nawet miesięcznik „Biblioteka Warszawska”, najpoważniejszy periodyk XIX wieku.

Niemal na bieżąco tłumaczony był także inny protoplasta beletrystyki kryminalnej – Emil Gaboriau. W 1872 roku wydano aż dwie jego powieści: Niewolnicy Paryża (oryginał 1869) i Złota szajka (1871). Ich autor zmarł w roku następnym, ledwie przekroczywszy czterdziestkę, podobno z przepracowania po napisaniu 29 seryjnych powieści, które gorączkowo tworzył pod naciskiem redakcji i czytelników. Monsieur Lecoq, detektyw powołany przez niego do życia, do dziś cieszy się dobrym zdrowiem i przysparza dochodów niejednemu wydawcy. Jeszcze większą popularność zyskał sobie, także i natychmiast u nas, już sam arcymistrz „kryminału” – Artur Conan Doyle, który pod koniec lat sześćdziesiątych wprowadził na karty literatury najsłynniejszego detektywa wszechczasów, Sherlocka Holmesa. Postać ta jednak – jak zobaczymy dalej – nie uniknęła, zwłaszcza na przełomie wieków, oskarżeń o szerzenie demoralizacji.

0%

Informacja o plikach cookies

W ramach Strony stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze Strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Możecie Państwo dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce internetowej w każdym czasie. Więcej szczegółów w "Polityce Prywatności".