Zainstaluj aplikację Palestra na swoim urządzeniu

Palestra 11-12/2012

Najtrudniejsza sprawa kryminalna (cz. 2)

Udostępnij

Wielcy sąsiedzi w cieniu spekulantki

– Jeśli zemsta – powtórzmy – to jakiej natury?

Kartka na drzwiach – świadkowie są tego pewni – pojawiła się dopiero w środę. W dzień po dokonaniu zbrodni sprawca spokojnie nalepił arkusik na zewnątrz, przez całą noc siedział w mieszkaniu ze zmasakrowanym trupem, oddzielony od świata kotarami, które sam starannie poupinał na oknach.

Kolejna wizja lokalna: w kuchni odnaleziono drobne kwoty w garnuszkach. Zmarła miała zwyczaj skrywania pieniędzy w dziwnych miejscach. Żeby tylko w żadnym wypadku nie zostać bez gotówki!

Naczelnik Krupiński prosi za pośrednictwem prasy, aby do jego biura w dyrekcji policji przyszła starsza pani, średniego wzrostu, o siwych włosach, w czarnej sukni i w kapeluszu czarnym koronkowym. Dawali jej lat siedemdziesiąt ci, którzy z nią rozmawiali we wtorek, 16 maja, około ósmej wieczorem; nieznajoma zachodziła trzykrotnie, żeby Sienicką odwiedzić. Nie miała jednak szczęścia zastać jej w domu. A może właśnie miała szczęście?

Co z tym fortepianem? Trzy książeczki Kasy Oszczędności jednak leżą na wieku. Jaki mógł być cel błyskawicznego zdementowania wiadomości o niezrabowaniu książeczek? Wkład – przeszło 10 000 koronKilogram szynki kosztował wtedy w Krakowie 4 korony i 64 halerze. Kilogram mięsa wołowego lub, wówczas bez różnicy, cielęcego – od 1 do 1,5 korony, 1 kg kuchennego masła – ok. 3 koron. Za pojedynczy pokój w sławnym Hotelu Pod Różą (ul. Floriańska) płaciło się od 1,6 korony za dobę (abonament miesięczny, także zimą, o połowę taniej!), w nowym hotelu Victoria (z widokiem na Wawel – 1,4 korony – ale aż 70 koron żądali księgarze za „wydanie [nomen omen] zbytkowne”, specjalnie na prezent gwiazdkowy, albumu Dzieła Jacka Malczewskiego w najnowszych reprodukcjach (…) 40 heliograwiury [pierwowzór światłodruku, doskonalszy niż światłodruk, bardziej „malarski” i unikatowy; nie można było tłuc tysięcznych nakładów ze względu na ścieranie się kalafonii, której drobinami były pokryte płyty do odbitek, tworzące nie raster, lecz najdelikatniejsze przejścia koloru i waloru, jak w subtelnej, a precyzyjnej artystycznej technice akwatinty (druk wklęsły)] 50 × 35 [jeżeli w centymetrach, formatu obrazu mogącego po oprawieniu w passe-partout i w ramy zdobićgabinet, jeśli w calach, no to ogromne], z przedmową Witkiewicza [Stanisława-ojca], z tekstem objaśniającym Lucjana Rydla. Za tak znakomitą trójcę nazwisk niechaj bez namysłu płaci kto może! . Mówi się o znacznej ilości papierów wartościowych. Na razie ich nie odnaleziono. Nawet w sobotę, na kilka godzin przed pogrzebem, komisja sądowa była zajęta w mieszkaniu zamordowanej: badano zawartość kufrów stojących w głębokiej niszy. Właśnie tam jakoś spodziewano się odnaleźć te papiery. Stan majątkowy zmarłej wciąż trudny do ustalenia. Córka nie ma pojęcia, czy był rabunek.

Przeszukiwania nie dają jednak rezultatu. „Zarządzono zbadanie dołu kloacznegoW Krakowie aż do I wojny światowej doskonale prosperował Zakład Oczyszczania Dołów Kloacznych Systemu Talarda. Odwalano żeliwną klapę (najczęściej na podwórzu kamienicy), podjeżdżał beczkowóz z odpowiednim zestawem rur, którymi za pomocą pompy napędzanej maszyną parową wydobywano nieczystości z dołów kloacznych i napełniano nimi cysterny. Szef tej firmy p. Ch. z Nowej Wsi (niebawem dzielnicy Krakowa) dobrze zarabiał na „brudnej robocie”. Miał odprzedawać zawartość beczkowozów nowowiejskim właścicielom ogrodów warzywnych jako nawóz. Nowa Wieś zaopatrywała w warzywa Kraków. I tak to interes „naturalnie” się kręcił.kamienicy celem przekonania się, czy sprawcy nie wrzucili tam jakich przedmiotów„Czas” nr 229 z 20 maja 1911 r. (wydanie popołudniowe).”. Poza tym przyjrzano się dokładniej kartce. Otóż kaligraficzny napis o wyjeździe zrobiony był nie atramentem, lecz tuszem. Napis na odwrocie, o zemście – ołówkiem chemicznym. Z obu stron – ten sam jednak, mimo pozorów, charakter pisma: wyrobiona ręka, kreska pewna, bez śladu drżenia. Sprawdzono – nie mogło tego napisać żadne z dzieci stróżów (chłopiec i trzy dziewczęta). Komisja dochodzi do przekonania, że sprawca to napisał lub wspólnik. Szczegół obyczajowy: członkowie ekipy dochodzeniowej wykluczają osobę, która kaligrafowałaby na zamówienie. Dlaczego? – A bo ten ktoś byłby się od razu zgłosił!

Przesłuchano stacjonujących w pobliskich koszarach przy ul. WarszawskiejDziś budynki Politechniki Krakowskiej (gmachy zachowane i zmodernizowane).żołnierzy 16. Pułku Piechoty Obrony Krajowej „Kraków16. Pułk Piechoty Obrony Krajowej „Kraków” (16. Landwehrinfanterieregiment Krakau) – oddział piechoty Obrony Krajowej Cesarskiej i Królewskiej Armii, sformowany w 1889 r. w Wiedniu. W latach 1903–1914 komenda i trzy bataliony stacjonowały w Krakowie. Polacy stanowili większość żołnierzy pułku..

W niedzielę – nazajutrz po pogrzebie Sienickiej – dużo ruchu i wyraźne objawy zdenerwowania. Chaos? Nowy szereg przesłuchiwanych świadków. Gazety trąbią, że śledztwo nabiera rozpędu, a skala poszukiwań będzie nieporównywalnie większa niż dotychczas. W fatalnym mieszkaniu zdjęto, skąd się dało, odciski palców z mebli i sprzętów. Do zakładu daktyloskopijnego w Wiedniu wyjechał specjalny urzędnik policyjny. Czas porównać odciski z liniami papilarnymi podejrzanych. Dalszy ciąg poszukiwań w nyży sąsiadującej z kuchnią.

„Długo po północy widać światło w biurach pod Telegrafem; jest to znak, że komisarz Krupiński pracuje wraz z pomocnikami” – to „Czas” sprzed wieku„Czas” nr 231 z 22 maja 1911 r., a tak jakbyśmy słyszeli raźny głos spikera Polskiej Kroniki Filmowej z lat 60. XX w.! Sumienność i gorliwość policyjnego śledztwa każe piszącemu te słowa stanąć na baczność. Niedziela – a stróż i jego żona przesłuchiwani na okrągło! Szwagier stróżów ma niezbite alibi – zostaje wypuszczony. Potomstwo przesłuchiwanej pary umieszczono – z opieką – w „Przytulisku dla dzieci więźniówPlacówka świeżo właśnie utworzona w Krakowie staraniem Związku Niewiast Katolickich..

Dlaczego u drzwi mieszkania przy ul. Szlak szwankuje mechanizm zamka wertheimowskiego… tak zwykle niezawodny? Dlaczego ofiara została zbezczeszczona?!

Stróżka zeznaje, że w straszny wtorek, akurat między godz. 9 a 10 wieczór, wyprawiła z domu męża i dzieci. W tym czasie przebywała w ich jedynej izbie i nie słyszała żadnych podejrzanych odgłosów zza ściany. Stróż odzyskał już dobre imię – Marcin Kuzar – oraz wolność; ustalił bowiem swoje alibi: feralnego dnia wrócił do mieszkania po godz. 2 po południu, prosto z laboratorium na GrzegórzkachZ Grzegórzek na ul. Szlak – ok. 3 km. , gdzie jest robotnikiem. Dokonał różnych robót domowych – w kamienicy, jak zawsze, było coś do podkręcenia – i jeszcze za dnia wyszedł do szwagra na KrowodrzęZ ul. Szlak na Krowodrzę – kwadrans marszu, pół godziny miłego spaceru.. Zabawił tam do dziesiątej wieczór, a po powrocie do domu poszedł spać. Mówi się, że jego żona, Katarzyna Kuzarowa, będzie odstawiona do aresztów sądowych. Jak to? Przez cały ten czas była w domu i niczego podejrzanego nie słyszała? Mogła się zdrzemnąć. Była w izbie z dziećmi: trzynastoletnią Karolką i dziesięcioletnią Michasią. Michasię wysłała po dziewiątej wieczór z poleceniem sprawdzenia, czy nie należy już zamykać bramy. Stróżostwo nie mieli zegara; dziewczynka zazwyczaj pytała przechodniów, która jest godzina. Tym razem została dłużej poza domem, bo pobiegła w stronę zbiegowiska, zobaczyć mur, który się zawalił w okolicy Był to czas, kiedy eksperymentowano z cementem portlandzkim – nowym składnikiem betonu, a także – przy ważniejszych budowlach – z żelbetem. Zdarzały się wypadki, w których tracili zdrowie lub życie murarze i ich pomocnicy (często zatrudniano kilkunastoletnie dziewczęta, np. przy budowach nowych kamienic przy ul. Długiej) – m.in. z powodu utrudnień i bałaganu p. Sienicka wolała wracać do domu ul. Pędzichów (odnogą ul. Długiej), gdzie pięciokondygnacyjny Instytut Marii Córek Miłości Bożej (proj. architektoniczny Józefa Pakiesa) od dwunastu lat już stał, działał i świecił dobrym przykładem. Wspaniały modernistyczny gmach Muzeum Techniczno-Przemysłowego przy ul. Smoleńsk (dziś siedziba kilku wydziałów oraz Biblioteki Głównej ASP, do niedawna także miejsce zebrań kapituły jedynego w Polsce bibliofilskiego Zakonu Białego Kruka), w którym w Krakowie po raz pierwszy zastosowano żelbet, powstawał przez aż sześć lat (1908–1914), ponieważ runął właśnie żelbetowy strop (choć architekci byli pierwszorzędni: Tadeusz Stryjeński – ojciec Karola i Józef Czajkowski). Wiadomość z „Czasu” (nr 539 z 24 listopada 1911) zdaje się potwierdzać, że cement dobry, lecz sposób roboty anachroniczny: „Runęło rusztowanie drewniane podtrzymujące strop betonowy, budowany przez firmę Janesch i Schnell. Robotnicy upadli wraz ze stropem”. Działo się to przy budowie nowych, reprezentacyjnych i funkcjonalnych kamienic przy ul. Kremerowskiej. Od wiosny do jesieni nie było tygodnia, żeby nie runął jakiś mur. Dzieci ulicy, pozbawione gotowych zabawek, nie cierpiały na niedosyt „atrakcji”.. Wróciła około dziesiątej. Wtedy matka już spała. Żadne alibi.

Wciąż nie dowierza się stróżce. Mogła mieć tajemnego wspólnika. W zbrodni musiał brać udział ktoś, kto nie mieszka w kamienicy przy ul. Szlak… Wiadomo już, że zamek wertheimowski został zepsuty celowo. I to przez ślusarza lub mechanika. Blokada: oto ktoś włożył zmyślnie do środka „małe kółko z nóżką” – zamka nie można było ani otworzyć, ani zatrzasnąć. Nadal nie zgłosiła się na policję siwa pani, ostatnia, która chciała się widzieć z Sienicką. Do komisarza Krupińskiego przyszła jeszcze inna – zamierzała się skontaktować z panią Wincencją nieboszczką w ubiegłą niedzielę, po obiedzie, nic podejrzanego, była zainteresowana kupnem kamienicy przy ul. Sławkowskiej. Ale szuka się także pani w długim „zielonkowatym” płaszczu, w czarnym kapeluszu na szpakowatych włosach i w cwikierze, która w dniach poprzedzających zbrodnię natarczywie obserwowała okna denatki, przechadzając się drugą stroną ulicy.

Dama w „zielonkowatym”? Nie od rzeczy będzie tu wspomnieć, że mogła wypatrywać innego ciekawego lokatora. Pan z wąsami jak Nietzsche, ciemnymi jeszcze wówczas, nazywał się Józef Piłsudski i w tym samym domu przy ul. Szlak, lub przez ścianę, mieszkał z żonąJózef Piłsudski mieszkał w latach 1910–1914 w kamienicy przy ul. Szlak 31 (dzisiejsza numeracja). Według numeracji z roku 1911 był to nr 25. Według ówczesnej także numeracji Sienicka mieszkała w domu, który był własnością Józefa Guzikowskiego, w roku 1911 pod nr. 27, w roku 1917 – nr. 33. Czy numeracja ulegała jeszcze później zmianie? Zapewne tak. Po dokonaniu kwerend i pobieżnych z konieczości, ale wielokrotnie powtarzanych wizji lokalnych otoczenia, fasad, bram itd. mam na ten temat wyrobione zdanie, ale na potrzeby tego tekstu kwestia numeracji nie jest tak ważna, jest natomiast rzeczą delikatną, osoby mieszkające obecnie w kamienicach przy ul. Szlak nie chciałyby kojarzyć wnętrz, w których żyją, z dramatami, które się wydarzyły. Dla małżeństwa Marii z Koplewskich primo voto Juszkiewiczowej i Józefa Piłsudskich nie było to dobre miejsce – wprowadzili się na Szlak już w czasie rozpadu ich związku. Piłsudski od 1908 był związany uczuciowo z późniejszą żoną, Aleksandrą… Tymczasem oficjalna małżonka, nie zgadzając się na rozwód, przeżywała tragedię; jesienią 1908, mniej więcej w czasie, kiedy czterej przyszli premierzy pod wodzą Piłsudskiego i z udziałem Aleksandry Sczerbińskiej (późniejszej Piłsudskiej, matki dwóch córek Marszałka) dokonali zuchwałego napadu na pociąg w Bezdanach, uzyskując z łupu potężną sumę na potrzeby ruchu wyzwoleńczego, zmarła w wieku 19 lat na zapalenie jamy brzusznej o gwałtownym przebiegu córka Marii Piłsudskiej z jej pierwszego małżeństwa, Wanda Juszkiewiczówna, wielka miłość przyjaciela i druha Piłsudskiego, Walerego Sławka. Sławek, późniejszy pułkownik i wielokrotny premier, mieszkał nieopodal, przy ul. Szlak 3 lub 5. Piłsudski wówczas często wyjeżdżał, na prowincji w Galicji i w Europie Zachodniej pochłonięty pracą polityczną, Walerego Sławka wyciągał z głębokiej zapaści psychicznej. Oczywiście panowie sąsiedzi z ul. Szlak, poddani rosyjscy, byli w bliskich stosunkach z pewnymi służbami Austro-Węgier, co zapewniało im m.in. swobodę i możliwość organizowania ćwiczeń paramilitarnych. Tajny agent policji, który miał mieć na wszelki wypadek oko na Piłsudskiego i Sławka, kręcił się koło domu, mógł wpaść w oko pretensjonalnej lichwiarce, co być może stało się motorem tragedii.. Państwu Piłsudskim musiało się to miejsce podobać; mieszkali tu wspólnie aż do wybuchu I wojny światowej (ta data będzie nie bez wpływu na bieg niniejszej historii), a pierwsza żona do… Samotna, aż do śmierciJózef Piłsudski, po wymarszu 6 sierpnia 1914 ze sformowaną przez siebie I Brygadą Kompanii Kadrowej, z krakowskich Błoń w stronę kordonu, który I Brygada przerwie w Michałowicach, obalając rosyjskie słupy graniczne, nie wrócił już do mieszkania przy ul. Szlak (Maria Piłsudska mieszkała tam do końca życia, prowadząc dom otwarty. Ciężko chorowała, zmarła 17 sierpnia 1921 w szpitalu garnizonowym w Krakowie, pochowana została w Wilnie na cmentarzu na Rossie)..

Drobiażdżek. „Przy sposobności należy zaznaczyć niewłaściwe stanowisko wobec sprawozdawców dziennikarskich ze strony p. sędziego śledczegoChodzi prawdopodobnie o Antoniego Neussera.. Onegdaj wyraził on życzenie, aby nie dopuszczano «pismaków dziennikarskich». Przeciwko podobnemu traktowaniu prasy zastrzec się należy; w tutejszym sądownictwie panowała zawsze największa życzliwość dla prasy i oceniano zawsze należycie jej zadania i obowiązki”.

Śledczy już są na tropie – a tu znowu rozczarowanie! Albo więc wyjątkowy zbieg okoliczności, albo wielka przebiegłość zbrodniarza! Już w trakcie dochodzeń policja uznała śledztwo za jedno z najtrudniejszych w ostatnim półwieczu. Zagadka trudna do rozwiązania. Dlaczego np. zabójca nazajutrz po morderstwie przyszedł ponownie do mieszkania i przylepił kartkę? I pozasłaniał story? – pyta jeden, dodając: – Przecież się narażał! – A kto powiedział, że zbrodniarz nie siedział w mieszkaniu aż do środy? – pyta drugi.

Wrócił z Wiednia pan Waga, ten urzędnik policji, z wiadomością, że badania daktyloskopijne nie dały pożądanego rezultatu, bo odciski palców są niewyraźne (zdjęte ze sprzętów, czy pobrane od podejrzanych?)Ekspertyzy dokonywano w Zakładzie Daktyloskopii, pod dyrekcją radcy Guttmana, działającym przy wiedeńskiej dyrekcji policji..

Lepszy moment dla stróżki: uznano, że jednak mogła ona nie zwracać uwagi na hałasy, ponieważ w tym domu były one na porządku dziennym: pani Sienicka wszak w swojej kuchni codziennie rąbała węgiel, odsuwała fajerki, przestawiała czajnik i garnki, zamiatała, ścieliła sobie łóżko, rzucała na podłogę zzuwane buty. I oto kolejny zwrot. 24 maja „Czas” w wydaniu popołudniowym zawiadamia: „Dziś w południe znaleziono wszystkie papiery wartościowe zamordowanej”. Losy, dokumenty warte majątek, listy zastawne itp. ukryte były właśnie w tej od kilku dni przetrzepywanej niszy. Znajdowały się – uwaga – pod paką z węglem! W jaki sposób miała do nich dostęp krucha kobieta? Ano właśnie! Odpowiedź z tego samego źródła: „Dostać się tam było można tylko z pomocą zatrzasku kunsztownie obmyślonego, tak że mordercy bezwarunkowo do depozytu tego dostać się nie mogli”.

Nyża w przedłużeniu przedpokoju – naprzeciw drzwi wejściowych – była z pozoru oddzielona od mieszkania. Prowadziły do niej tajemnicze drzwi. Tylko Sienicka wiedziała, jak je otworzyć. I szczegóły, podane prasie przez ludzi sędziego śledczego, dr. Neussera, który odkrył ten „sejf”: „Od strony wewnętrznej przez całą szerokość solidnych drzwi biegnie żelazna sztaba, umocowana jednym końcem ruchomo u bocznej futryny, drugim końcem wspierająca się na haku umieszczonym w futrynie przeciwnej. Na końcu sztaby umocowany był sznurek, który należało pociągnąć. Konstrukcja jest więc prosta (spotykana często w chatach wiejskich i stodołach)„Czas” nr 236 z 25 maja 1911 r.. Mocny sznurek był skrupulatnie chowany za futrynę. Absolutna konfidencja!

 

Teraz już nikt się nie dziwi, że pani Wincencja Sienicka za nic w świecie nie opuściłaby tego mieszkania. Ciekawe, czy sama urządzała wnętrze, zaopatrując je w cudeńka w rodzaju schowków, skrytek i sposobów na ciekawe życie związane ściśle z obrotem pieniędzmi, walorami i kosztownościami? Raczej jednak kontynuowała zabawę w niepożyteczne wzbogacanie się, czy raczej emocjonalną grę spekulacyjną, rozpoczętą osiemnaście lat wcześniej w tym dalekim od zgiełku mieszkaniu – wspólnie z nieboszczykiem mężem, poborcą podatkowym.

Trudno jakoś sobie wyobrazić, żeby robiła to bez wspólnika. Dlaczego? Spójrzmy. Schowek, owszem, zadziwiająco przemyślnie urządzony. To jednak nie wszystko. Niewiele brakowało, a komisja mogłaby nie wdrożyć dalszych poszukiwań – bo oto po otwarciu zamaskowanych drzwi oczom wizjonerów lokalnych ukazało się kilka koszów w głębi i paka wypełniona węgielkami torfowymi. Czego tu jeszcze szukać? Czego? Czegoś, co nie jest opałem w tak wymyślnym miejscu! Połączenie logicznego myślenia, intuicji, no i lata praktyki! Usunąć torf jako balast! Po wybraniu zawartości także i pakę usiłowano podnieść. Okazało się, że jest ona przyśrubowana do podłogi. Po odkręceniu śrub odsunięto pakę. Pod jej dnem skrywał się owinięty w ceratę plik rozmaitych papierów wartościowych. Z tak wielkim trudem odkryto tajemnicę kryjówki bogactw. Szczegóły: trzy dwustukoronowe listy zastawne Galicyjskiego Banku Krajowego; trzy czterystufrankowe losy tureckie; trzynaście dwustukoronowych obligacji Węgierskiej Kolei Południowej; kilka dwusturublowych akcji Rosyjskiej Kolei Północnej; kilka sztuk trzyprocentowych listów premiowych Pożyczki Austriackiej, losy Czerwonego Krzyża Austriackiego, Węgierskiego, Włoskiego, pięćdziesiąt jeden sztuk dziesięciofrankowych serbskich losów tytoniowych pożyczki rumuńskiej, kilka losów węgierskich „Bazylika” itp. Masa tego!

Obliczono, że wszystkie znalezione papiery posiadają nominalną wartość 8000 koron, a wartość rzeczywista dochodzi do 14 000 koron14 000 koron wówczas – zapewniało ni mniej, ni więcej, dziesięć lat dostatniego życia w pojedynkę (nie wliczając w to regularnie wpływających kwot z renty po mężu i z opłat czynszowych lokatorów kamienicy przy ul. Sławkowskiej)..

Ślady na drzwiach wskazują, że morderca usiłował je otworzyć. Czyżby więc wiedział, co jest za tymi drzwiami? Tyle tylko, że nie był dopuszczany do ich otwierania i zamykania? Uwierzył, że wystarczy, gdy posiadaczka skarbu pomyśli sobie zaklęcie? Czy naprawdę nie było w życiu wdowy Sienickiej nikogo wtajemniczonego – silnego młodego mężczyzny, który wszystkie te klamoty przestawiał, odkręcał śruby, podnosił skrzynię, żeby właścicielka mogła się dostać do papierowych skarbów, które przecie nie leżały bezczynnie?! Córka powtórzyła zeznania, że nie ma pojęcia o stosunkach majątkowych matki; nikt już nie widział potrzeby fatygowania tej damy, żony wybitnego człowiekaJan Leniek miał wtedy 54 lata [umrze w roku 1920; jak wspominałem, spocznie na starym cmentarzu w Tarnowie, w grobie, w którym są pochowani jego dwaj synowie, zmarli w dzieciństwie. Żona Jana Leńka (z domu Sienicka) nie spoczywa na tym cmentarzu. Wyjechała? Znacznie młodsza od profesora, wyszła ponownie za mąż?].. „Owocem fantazji” nazwała krakowska prasa konserwatywna krążącą po mieście wiadomość o aresztowaniu jednego z członków rodziny śp. p. Sienickiej… (Ślad, a może nawet trop pozostał w postaci liter ułożonych w słowa, wydrukowanych na papierze czarną farbą drukarską).

Jeżeli nieznany przestępca połakomił się na pieniądze, nie było tego więcej niż 100 koron. A czy wziął? Skoro nie tknął biżuterii? Coraz więcej faktów przemawia jednak za tym, że zbrodnia nie miała charakteru rabunkowego. No, więc co to było?

Być może zbrodniarz nie docenił energii i profesjonalizmu komisji? O, płacz wtedy byłby i zgrzytanie zębów po wieści o odkręceniu śrub!

Cdn.

0%

Informacja o plikach cookies

W ramach Strony stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze Strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Możecie Państwo dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce internetowej w każdym czasie. Więcej szczegółów w "Polityce Prywatności".