Poprzedni artykuł w numerze
C hciałbym zwrócić uwagę na jedną z bardzo istotnych cech, którą powinien posiadać dobry adwokat, a która winna odgrywać istotną rolę w trakcie trzyletniej aplikacji adwokackiej. Myślę tu o przemówieniach adwokackich przed sądami powszechnymi, administracyjnymi oraz właściwymi organami administracyjnymi.
Piszę ten tekst w dobie szybkiego wzrastania stanu liczebnego adwokatury, do której przecież należą aplikanci adwokaccy, już w momencie złożenia ślubowania wierności zasadom naszego zawodu, wykonywanego zawsze w interesie ochrony praw i wolności obywatelskich. To są właśnie imponderabilia i fundamenty istnienia adwokatury. Tego założenia nie można traktować jako pięknie brzmiących frazesów czy truizmów. Są istotą powołania adwokackiego – od początków powstania adwokatury.
Od dawna na szczeblu centralnym Adwokatury oraz izbowym organizowane są w sposób coraz bardziej staranny konkursy wymowy adwokackiej dla aplikantów. Bywam – od czasu do czasu – z przyjemnością na konkursach finalnych.
W mojej praktyce adwokackiej, trwającej od kilku dziesiątków lat, zdarzało mi się słyszeć na salach różnych sądów i ich instancji wystąpienia, które do dziś brzmią mi w uchu nieporadnością, wadliwym językiem prawniczym i nie tylko, kiepską argumentacją jurydyczną bądź prezentowaniem jej przez mówcę w postaci szczątkowej.
Takie wystąpienia przy odpowiednim podejściu władz samorządowych w realizacji ich misji nauczycielskiej powinny zniknąć z przestrzeni sal sądowych. Myślę, że nie jest to żądanie stawiane na wyrost. Sądzę, że można postawić postulat, aby tam, gdzie zachodzi tego potrzeba, wzmóc – po prostu – proces nauczania w sposób profesjonalny wymowy sądowej. Bywało, że w niektórych kadencjach w izbie warszawskiej odbywały się warsztaty retoryki, które prowadzili aktorzy scen stołecznych. Sposób, aby podnieść w omawianej dziedzinie poziom wystąpień, zależeć będzie od inwencji organizatorów warsztatów – nazwijmy to – oratorskich.
Nauczyciel zawodu adwokackiego (jakim to tytułem ogół adwokatury, w szczególności warszawskiej, obdarzył adwokata dr. Zdzisława Krzemińskiego) podawał jako przykład doskonałego mówcy sądowego adwokata Stanisława Szurleja. Ten świetny mówca sądowy z okresu II Rzeczypospolitej, pułkownik w korpusie oficerów-audytorów, Szef Sądownictwa Wojskowego i Naczelny Prokurator Wojskowy Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie, napisał sporo ciekawych tekstów w londyńskim „Dzienniku Polskim” w latach 1940–1945. W jednym z artykułów poświęconych przemówieniom, pt. Mowy i mówcy, czytamy: „Mówca niedołężny może w słuchaczach wzbudzić żądzę mordu (…) Drugą groźbą, która wisi nad słuchaczem, jest długość mów (…) Trzecim wreszcie wrogiem mówcy i słuchaczy jest język (…) Najlepszego mówcę przeraża stenogram jego przemówienia (…) Druk jest często zdradziecki. Zdradza zły styl i zdradza głupią treść. Mówco, strzeż się druku (…) Jest w Londynie jedna – doskonała szkoła wymowy – angielski Parlament (…) Ludzie przemawiają tam wtedy, gdy mają coś do powiedzenia, nie, aby się pokazać, lecz, aby się dowiedzieć, lub innym coś do wiadomości podać. Nie mówią na wiatr i nie mówią nic więcej, jak tylko to, co chcieli powiedzieć. I umieją kończyć” (Z. Krzemiński, Sławni warszawscy adwokaci, Zakamycze 2000).
Stanisław Szurlej zmarł 10 sierpnia 1965 r. w Londynie, mając prawie 87 lat. Na płycie grobowej na cmentarzu Highgate w Londynie widnieje obok nazwiska charakterystyczny napis: Adwokat, pułkownik. Tyle i aż tyle. W tym streściło się życie tego wspaniałego człowieka, adwokata i żołnierza polskiego.
Do napisania niniejszego felietonu skłoniła mnie przede wszystkim ponowna lektura książki napisanej przed laty przez innego znakomitego adwokata, patriotę, żołnierza Powstania Warszawskiego, pierwszego adwokata, który otworzył kancelarię w polskim już Szczecinie w 1945 r., Romana Łyczywka. Książka nosi tytuł: Słynne mowy sądowe. Antologia (Oficyna In Plus, Szczecin 1998).
Książka zaczyna się aforyzmem O znaczeniu wymowy autorstwa jednego z najwybitniejszych mówców rzymskich – Kwintyliana: „Nad majestat wymowy nie dali ludziom nic lepszego nieśmiertelni bogowie, z jej utratą wszystko niemieje i ścisłości wspaniałej, i pamięci przyszłej jest pozbawione”. Te słowa z głębi dziejów podkreślają wartość wymowy. Autor w pierwszym rozdziale podkreśla wszystkie walory pięknego przemówienia. Każda sprawa procesowa – pisze Autor – jest swoistą areną walki sprzecznych interesów, stanowi istotny środek wyjaśniania przedmiotu sporu, uzyskania pożądanego rezultatu, a równocześnie jest gwarancją respektowania praw obywatela występującego w procesie w charakterze strony. Bezpośrednio lub przez zaufanego przedstawiciela (obrońcę, pełnomocnika, oskarżyciela). Ważna jest przyjęta taktyka i konwencja procesu, do której musi odnosić się ów przedstawiciel strony. Trzeba wziąć pod uwagę, że każdy proces ma właściwą sobie specyfikę, każdy jest osadzony w gęstym zazwyczaj tle psychologicznym, faktycznym. Każdy proces ma swój nastrój, swoją salę, przez którą rozumiem ludzi proces obserwujących. Są świadkowie, których trzeba umiejętnie przesłuchać. Trzeba się liczyć z każdym wypowiedzianym słowem, bo od słów – tak dużo w procesie zależy. Każdy proces ma swoje funkcje: badawczą i ocenną; każdy przedstawiciel strony, mówimy tu o adwokacie, musi te dwie funkcje wykonać. Zbadać, poddać analizie i ocenić materiał dowodowy – to obronić, tamto potępić lub zakwestionować. W każdym procesie czas zdarzeń odgrywa ogromną rolę.
Ci uczestnicy procesu, którzy w nim przemawiają, posiadają uprawnienia, a również w pewnym sensie i zakresie obowiązek dania najbardziej wszechstronnego wyrazu swojemu poglądowi co do tego, mówiąc w skrócie, jak widzą rozstrzygnięcie sądowe. Jest to rola niezwykle odpowiedzialna, zmierzająca do tego, aby zapadło prawidłowe orzeczenie, mając na względzie interesy strony zastępowanej.
Brak miejsca w niniejszym tekście, aby dać wyraz wszystkim cennym poglądom Autora w powyżej przedstawianej materii. Krótko mówiąc, książkę trzeba przeczytać. Przetrawić, przyswoić sobie i uznać jej przydatność dla roli adwokata w procesie.
Autor rozpoczął swoją Antologię od prezentacji co ważniejszych – jego zdaniem – rozpraw i przemówień sądowych Grecji i Rzymu. To jest oczywiste, że spotkamy tu mnóstwo osób, szkół wymowy, sztuki pisania przemówień sądowych przez tzw. logografów.
Piękno, jakie widzieli mówcy rzymscy w wymowie sądowej, Autor wyraża również słowami Licyniusza Krassusa: „Cóż jest szlachetniejszego i bardziej królewskiego, jak wspierać błagających, podnosić upadłych, oddalać niebezpieczeństwo, zapewniać ludziom ich życie, ich wolność, ich Ojczyznę”.
Te słowa do dziś brzmią autentycznie i aktualnie. Być może ich przesłanie przyciąga do adwokatury młodych adeptów prawa? Kto wie.
Paradoksalnie rzecz ujmując, idealistycznie, najpierw jest obrona wdów i sierot, choć trochę to w miarę upływu czasu blaknie, to przecież do końca życia sporo z tych magicznych słów adwokackich każdemu z nas zostaje.
Losy ludzi zajmujących się procesami bywały w historii zaskakujące. Otóż 15 stycznia 1793 r. rewolucjonista francuski Saint Just namiętnym, gwałtownym przemówieniem skłonił Konwent, aby skazał Ludwika XVI na karę śmierci. Egzekucja na monarsze Francji została wykonana (za pomocą gilotyny) 21 stycznia 1793 r.; już niebawem, bo 27 lipca 1794 r., tenże Saint Just wygłosił przed Konwentem swoje żarliwie przemówienie za niewinnością Robespierre’a, a następnego dnia razem z Robespierre’em został przez gilotynę ścięty. Tak rewolucja francuska pożerała setkami swoje oddane jej dzieci. A za każdym straconym przemawiali zarówno obrońcy, jak i oskarżyciele. Zawsze znajdowały się wówczas wielkie słowa o miłości i wolności dla ludu, w imię której popełniano te straszliwie zbrodnie sądowe.
Nie można sobie – jak sądzę – wyobrazić aplikanta adwokackiego, który przejdzie przez aplikację adwokacką, nie czytając podobnych książek. Który nie zna wielkich, polskich i zagranicznych procesów politycznych (wszystkich epok), na zbrodniach sądowych PRL-u kończąc.