Zainstaluj aplikację Palestra na swoim urządzeniu

Palestra 11-12/2011

Sałatka czy bigos

Udostępnij

W prawdzie od „Gaudeamus” na moim Uniwersytecie upłynęły już trzy miesiące, ale przed oczyma stoją mi jeszcze roześmiane buzie „pierwszaków” oczekujących w radosnym gwarze na immatrykulację przed największą wydziałową aulą. A warto dodać, że takich uroczystości było na moim Wydziale kilka, nie ma bowiem tak dużej sali, by wszystkich pukających do drzwi Temidy w niej na raz pomieścić.

Podobne sceny działy się też na wielu innych uczelniach w Polsce, na których kształci się prawników. Ile to jest „wiele innych” – pisać nie myślę, bo sam złapałem się za głowę, gdy to sobie w końcu uświadomiłem. I jestem pewien, że te tłumy młodych adeptów już się widzą we wspaniałych prawniczych togach, gdy wygłaszają w świetle telewizyjnych jupiterów płomienne mowy oskarżycielskie, obrończe czy sędziowskie uzasadnienia wyroków, a potem odjeżdżają błyszczącymi limuzynami spod sądowych gmachów. I ze szczerego serca tego im życzę, bo każdy ma prawo do spełniania swoich marzeń. Tylko wiem też, jak długa jest droga od marzenia do spełnienia! I w tym momencie mam przed oczyma jeszcze jeden obrazek – również uśmiechniętą gromadkę absolwentów opuszczających profesorskie gabinety po złożeniu magisterskiego egzaminu. I podświadomie mnożę sobie „w głowie” tę toruńską absolwencką gromadkę przez liczbę podobnych absolwenckich czeredek, pełnych zawodowych nadziei przed profesorskimi gabinetami w całym naszym kraju. I co dalej po magisterskim obiedzie? W moich czasach na większość z nich czekały już przedwstępne umowy z różnych sądów, prokuratur, prawniczych korporacji czy asystenckie etaty na prawniczych uczelniach. Dziś taka wizja brzmi jak bajka o Czerwonym Kapturku! „Schody” naprawdę dopiero się zaczęły.

Co zrobić z tym fantem, jeśli chcemy zachować resztki odpowiedzialności wobec tej armii uśmiechniętych i pełnych nadziei młodych absolwentów, a równocześnie zachować pełną dbałość o ich odpowiedni merytoryczny poziom? W życiu chodzi bowiem nie tylko o ilość, ale zwłaszcza o jakość.

„W tym temacie”, jak to zwykle u nas bywa, pojawiła się „szkoła pińska” i „szkoła płocka”. Szkoła pińska grzmi tubalnie – wolny rynek i tylko wolny rynek! Czyli – jak to na wolnych rynkach bywa – ratujcie się, kto może, a i tak wygrają najlepsi. I taka właśnie  naturalna selekcja da nam pełnię szczęścia! Jestem liberałem, a więc i zwolennikiem wolnego rynku, ale ponieważ znam jego realia, znam także jego mankamenty, i dlatego ciśnie mi się na usta dwuwiersz: „ho, ho, ho… moja Zocho!”.

Receptę na „Zochę” ma – jak twierdzi – „szkoła płocka”, szczególnie popularna w kręgach korporacyjnych. No to sędziowie i prokuratorzy założyli sobie własną szkołę, adwokaci, radcowie i inni „korporanci” też zmierzają w tym kierunku… Ba! nie trzeba być prorokiem, by dostrzec płynące stąd niebezpieczeństwa – rodzinne i korporacyjne getta, że nie wspomnę o najważniejszym – przypomina to sałatkę jarzynową: tu pomidorki, tu ogóreczki – a wymiar sprawiedliwości to nie jarzynowa sałatka!

A może wrócić do modelu tradycyjnego – „mistrz i czeladnik”, który „uczy się u majstra”?

W każdym razie musimy sobie to wszystko dobrze przemyśleć, by zamiast sałatki nie narobić sobie bigosu i nie zgasić uśmiechu i radosnego optymizmu na buziach naszych zawodowych następców.

0%

Informacja o plikach cookies

W ramach Strony stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze Strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Możecie Państwo dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce internetowej w każdym czasie. Więcej szczegółów w "Polityce Prywatności".