Poprzedni artykuł w numerze
*Wspomnienie ukazało się w tygodniku „Prawnik” – „Dziennik Gazeta Prawna” z 11 września 2018 r., nr 176 (4826), s. D2–D3.
P rzed czterema laty świętowaliśmy osiemdziesiąte urodziny mecenasa Czesława Jaworskiego. Ówczesny prezes Naczelnej Rady Adwokackiej powiedział wtedy do niego: „Jest pan mężem stanu polskiej adwokatury!”. Jubilat przyjął tę deklarację z pewnym dystansem. Patrząc na Jego twarz, pomyślałem, że pewnie zastanawia się, czy termin nie jest zastrzeżony dla wybitnych polityków i dyplomatów
W czasie ostatnich ponad ośmiu lat wspólnej pracy mec. Jaworski wielokrotnie rozpoczynał rozważania o jakiejś instytucji czy terminie od przywołania kolejnych edycji Słownika języka polskiego czy Słownika etymologicznego. Do precyzji przykładał zawsze ogromne znaczenie. Być może więc pomyślał, że wyrażenie „mąż stanu” jest zbyt odległym odejściem od znaczenia terminu.
Od XVIII wieku na określenie środowiska palestry polskiej i zawodu adwokackiego używano niejednokrotnie terminu „stan”. Nasiliło się to w XIX w., gdy powstał samorząd adwokacki. Używany był też w dwudziestoleciu międzywojennym. Wówczas o samorządzie zawodowym niejednokrotnie mówiono jako o stanie adwokackim. Dziś określenie to pojawia się coraz rzadziej, a szkoda. Z kolei słowo „mąż” najczęściej kojarzone jest obecnie z małżeństwem. Istnieje jednak drugie znaczenie tego słowa, które zachowało się w określeniach „mąż opatrznościowy”, „mąż zaufania” czy właśnie „mąż stanu”. Do XVII wieku „mąż” było określeniem człowieka dzielnego. W XVI wieku pisano: „tego, kto wielkiego serca, a mężny, mężem zowiemy”.
Mecenas Czesław Jaworski wielokrotnie powtarzał, że adwokatura była jego „miłością i obecnością”. Adwokatura i Czesław Jaworski… niekwestionowany autorytet dla wszystkich – „mąż stanu adwokackiego”.
Droga do zawodu
A zaczęło się w pamiętnym 1956 r. Wówczas mieszkający w Wilanowie syn przedwojennego wojskowego weterynarza, wychowanek liceum Rejtana i absolwent studiów prawniczych na Uniwersytecie Warszawskim wkraczał na ścieżkę zawodową. Od czasów studenckich interesował się prawem karnym. Pracował na seminarium prof. Stanisława Śliwińskiego, a potem w zespole badawczym prof. Stanisława Batawii. Karnikiem pozostał na zawsze. Przyznawał po latach, że z powodu postrzegania go jako chadeka (bo odwoływał się do św. Tomasza z Akwinu podczas dyskusji studenckich) na sądownictwo szans nie miał, a i tak – jak wspominał – ciągnęło go do adwokatury.
Na pewno nie pomogła mu opinia wyrażona w 1954 r. wobec kolegów podczas procesu dwóch adwokatów Stanisława Koziołkiewicza i Eugeniusza Ernsta, że odnosi wrażenie, iż sądzi się bohaterów narodowych, a nie zdrajców. Na aplikację w Warszawie nie mógł liczyć. W listopadzie 1956 r. otrzymał przydział pracy na aplikację do Olsztyna. Długo się zastanawiał. Doświadczony adwokat powiedział wówczas, że tramwaj za chwilę odjedzie: „Panie kolego, trzeba wsiąść do tramwaju, nawet zatłoczonego. Później można się przesunąć. Niech pan wsiada”. I wsiadł.
Już w 1958 r. wrócił do Warszawy, gdzie w tym czasie urodził mu się pierworodny syn. Patroni podczas aplikacji wskazywali na dociekliwość w badaniu powierzonej sprawy, dokładność w przygotowywaniu się, takt oraz umiejętność konferowania, na wybitną wiedzę merytoryczną. Ślubowanie adwokackie złożył w kwietniu 1960 r. Przez kolejne trzy dekady wykonywał zawód w Zespole Adwokackim nr 23 przy ul. Marszałkowskiej, a przez kolejne ponad dwie dekady w kancelarii indywidualnej.
Zjazd adwokatów w 1981 r.
Niemal od pierwszych lat był aktywny w samorządzie adwokackim. Pełnił liczne funkcje, począwszy od zastępcy rzecznika dyscyplinarnego Naczelnej Rady Adwokackiej, którym został w 1964 r., a skończywszy na prezesie Naczelnej Rady Adwokackiej, wybranym podczas Krajowego Zjazdu Adwokatury w 1995 r. i ponownie w 1998 r.
Pamięcią wracał do wielu wydarzeń z życia samorządowego. Jednym z nich był legendarny dziś Ogólnopolski Zjazd Adwokatów w Poznaniu w styczniu 1981 r. Podczas tego oddolnie zwołanego w czasie karnawału Solidarności zjazdu, określanego dziś jako „drugi sejm adwokatury polskiej” (w nawiązaniu do pierwszego z czerwca 1914 r. we Lwowie, do którego w Poznaniu się odwołano), adwokatura zajęła stanowisko w bardzo wielu ważnych społecznie sprawach. Domagała się reformy ustroju, przestrzegania międzynarodowych paktów praw człowieka, które państwo Edwarda Gierka ratyfikowało, wprowadzenia instytucji Rzecznika Praw Obywatelskich, Trybunału Konstytucyjnego i Trybunału Stanu.
Adwokat Jaworski był uczestnikiem zjazdu jako delegat Izby Adwokackiej w Warszawie. W swoich wystąpieniach wyrażał radość z obserwowanego „ruchu odnowy”, podkreślając, że adwokatura ma być „rzeczywiście samorządna”. Mówił m.in.: „Śniła się nam (…) wielka adwokatura, niezależna, stanowiąca m.in. o sile tego narodu, służąca temu narodowi. Uważaliśmy, że realnym zabezpieczeniem naszych marzeń mogą być nie tylko piękne słowa, ale gwarancje w postaci całego sytemu prawa. I żądaliśmy, i żądamy, żeby wszystkie zdobycze naszego społeczeństwa zostały zagwarantowane w sposób instytucjonalny. Uważaliśmy również, że dobro adwokatury może być zabezpieczone instytucjonalnie tylko w postaci nowej ustawy”. Ustawę tę powinni zaś tworzyć adwokaci, do których adwokatura ma zaufanie. Zaproponował mecenasa Witolda Lisa-Olszewskiego.
Zasługi dla opozycji
Wkrótce raptownie zakończył się okres marzeń o wolności, a odważni adwokaci stanęli po stronie społeczeństwa w konfrontacji z państwem. Wśród nich był adwokat Jaworski. Bronił w licznych procesach przed sądami wojskowymi i powszechnymi, przed kolegiami ds. wykroczeń. Bronił działaczy NSZZ „Solidarność”, księży, młodzież akademicką, m.in. jednego z liderów Solidarności na Śląsku Tadeusza Jedynaka, wiceprzewodniczącego zarządu regionu gdańskiego Bogdana Lisa, księdza Kazimierza Jancarza (z Nowej Huty) i ks. Sylwestra Zycha (z Bartoszyc).
Przed Sądem Najwyższym bronił Ewy Kubasiewicz z Wyższej Szkoły Morskiej w Gdyni, która aresztowana została w grudniu 1981 r., a w lutym 1982 r. skazana przez Sąd Marynarki Wojennej w Gdyni na karę 10 lat pozbawienia wolności. Była to najwyższa kara, na jaką skazano w okresie stanu wojennego (nie licząc zaocznych wyroków skazujących na karę śmierci).
Adwokat Jaworski był obrońcą zmarłej w lipcu br., niezwykle odważnej adwokat Ewy Juszko-Pałubskiej – działaczki Solidarności z Piotrkowa Trybunalskiego, chyba najbardziej prześladowanego adwokata w tym czasie – prześladowanego za pomoc związkowcom. Do końca życia wspominała bezinteresowne zainteresowanie się jej losem przez mecenasa Jaworskiego, który odwiedzał ją w zakładzie karnym w Krzywańcu za Zieloną Górą i czynił wszystko, by wyszła jak najprędzej na wolność, do dwójki małych dzieci.
Staroświecki inteligent
Taką bezinteresowną pomoc okazywał bardzo często. Tak postrzegał zawód adwokacki i jego rolę, tak realizował swoje powołanie. Sprawiało to, że stawał się wzorcem i autorytetem, szczególnie po klęsce państwa komunistycznego. Szanowano go powszechnie. Bronił w głośnych i trudnych procesach czasu wolnej Polski, w tym lustracyjnych. Z Jego pomocy jako adwokata korzystali dwaj prezydenci RP – Aleksander Kwaśniewski i Lech Kaczyński.
Już w pierwszych latach swojej praktyki słynął jako wybitny karnista, odnoszący się z szacunkiem do każdego, a przy tym niezależny i odważny. Te cechy były konieczne w czasach, gdy trzeba było bronić w procesach politycznych. A procesy te – ku podziwowi wielu – najczęściej kończyły się sukcesem (przynajmniej częściowym). Po latach prezes Jaworski skromnie wspominał, że miał szczęście do dobrych sędziów.
Zawód adwokata postrzegał może nieco staroświecko, a samorząd zawodowy jako środowisko szczególnego rodzaju inteligencji, mającej ważną rolę społeczną. Adwokat – jak wielokrotnie mówił – powinien się stale rozwijać, dokształcać, uzupełniać swoją wiedzę, nie tylko z zakresu prawa, ale też innych nauk oraz z zakresu kultury. Nawet gdy zakończył praktykę, stale uczestniczył w życiu adwokatury jako redaktor naczelny „Palestry”. Ileż przeczytał artykułów wpływających do redakcji, kreśląc delikatnie ołówkiem swoje uwagi. Ileż odbyliśmy rozmów na ten temat. Ileż to książek przeczytał w ostatnich latach, ileż obejrzał wespół z małżonką sztuk teatralnych, filmów. Dzielił się spostrzeżeniami, wrażeniami, polecał.
Fan piłki i brydża
Pasją prezesa Jaworskiego była piłka nożna. Wspominał, że w czasie okupacji nielegalnie rozgrywano mecze na wilanowskich polach – w czasie, gdy było to kategorycznie zakazane przez Niemców. Przez pewien czas grał w klubie piłkarskim.
W czasie szału radości po zdobyciu w 1972 r. przez drużynę narodową złotego medalu olimpijskiego cała Polska grała w piłkę nożną. Także adwokatura warszawska wystawiła reprezentację i na Stadionie Dziesięciolecia – przy wypełnionych trybunach – starła się z reprezentacją sądownictwa warszawskiego. Zawodnikiem drużyny palestry w koszulce z numerem 10 – powszechnie znanym jako numer legendarnego Kazimierza Deyny – był adwokat Czesław Jaworski. Koszulka została przygotowana na mecz przez małżonkę, córkę i syna. Zawodnik zagrał jak pierwowzór, zdobywając dla drużyny trzy gole. Następnego dnia w prasie można było przeczytać, że zawodnika owego należy polecić trenerowi Górskiemu.
Przed ostatnim mundialem w Moskwie zaproponował, aby okładka „Palestry” nawiązywała do futbolu. Napisał na nią krótkie wspomnienie o swoich fascynacjach piłkarskich i umiejętnościach.
Był znakomitym znawcą futbolu, ale interesował się też tenisem, lekkoatletyką, kajakarstwem, krajoznawstwem. Te ostatnie pasje dzielił z Małżonką.
Uwielbiał grać w brydża, szczególnie z kolegami podczas stałych spotkań koleżeńskich w Okręgowej Radzie Adwokackiej.
Przed czterema laty, gdy w absolutnej tajemnicy przed prezesem przygotowywaliśmy jubileuszowy zeszyt „Palestry” (dowiedział się o nim w czasie uroczystości), część jego opowieści, wspomnień starałem się spisać, co zaowocowało tekstem jubileuszowym (Adwokatura to moja obecność…). Namawiałem odtąd Prezesa do spisania wspomnień. W czasie pisania przedmowy do drugiego wydania wspomnień Aleksandra Mogilnickiego wskazywałem, że jego wspomnienia będą o wiele barwniejsze. Nie udało się.
W uszach dźwięczą mi dziś rozmowy z prezesem Jaworskim. Szczególnie te ze wspólnego wyjazdu do Krakowa 12 czerwca tego roku. Byliśmy wówczas na dwóch wydarzeniach – wspomnieniu zmarłego w kwietniu śp. dr. Leszka Allerhanda oraz znakomicie przygotowanej przez adw. Stanisława Kłysa promocji trzeciego tomu Słownika biograficznego adwokatów polskich wydanego w roku jubileuszowym Adwokatury Polskiej. Promocja połączona była z prezentacją utworów literackich i muzycznych autorstwa wybitnych adwokatów, a jednocześnie artystów.
Mieliśmy czas na kilkugodzinne rozmowy w czasie podróży. Rozmowy o życiu i dokonywanych wyborach, o adwokaturze, o „Palestrze”, o Polsce. Bliskie były nam te same wartości, ale w kwestiach szczegółowych czasami się różniliśmy. Prezes mądrze słuchał, po czym poddawał pewne racje pod rozwagę. Nie kategoryzował, zastrzegając: „Mogę się mylić, ale…” Dzielił się swoim doświadczeniem, wiedzą, radością z przeżytych dni. Mądrością. Jakże tego będzie brakować.
Panie Prezesie, dziękuję.
Adam Redzik
Warszawa, 6 września 2018 r.