Zainstaluj aplikację Palestra na swoim urządzeniu

Palestra 1-2/2014

Zbrodnia i konsternacja (cz. 3). Flaszka z piaskiem w ręku niedoszłego poety

Udostępnij

Flaszka z piaskiem w ręku niedoszłego poety

– Ja tu jeszcze przyjadę na parę dni. Pragnę sobie odpocząć… – powiedział do kolegów Kazimierz Schenkirzyk, kiedy po tańcach, w przededniu zbrodni, kładł się na krótko do snu przed wyjazdem z Woli Radziszowskiej do Krakowa.

To zdanie, które się ukaże w gazecie, a także wiele informacji nie  do  druku, wyciągnęli od studentów ASP i okolicznych mieszkańców dziennikarze Ikaca. Ci panowie znaleźli się w wiosce plenerowej o dziesiątej wieczorem, adeptom malarstwa przywieźli newsa o brzmieniu: „wasi koledzy z ASP są sprawcami zbrodni, o której huczy w Polsce” i natychmiast od młodych ludzi z esprit usłyszeli reprymendę: – Panowie nam zepsuli kolację. Bo my właśnie po trzech tygodniach głodowania mieliśmy jeść befsztyki.

Tu była widoczna solidarność ludzi sztuki, stawiająca odpór pismakom. A tam, w Krakowie, w jednej celi, między ludźmi z rozmaitych środowisk, nie było nawet śladu tej solidarności, która zazwyczaj łączy przestępców. Schenkirzyk, który, co trudno wymazać, miał artystyczną duszę, zdolności i przebłyski twórczego żaru, zawczasu wzdychał, że przyjedzie na wieś po tym wszystkim. Po tym, co – jak mu się wydawało – będzie w jego życiu tylko epizodem. Co zamierzał po dokonaniu ohydnej próby okrucieństwa? Trudno przewidzieć. Śledztwo prowadzą dr Zacharski, prokurator dr Kazimierz Boryczko, nadkomisarz Pollak.

Doniec z satysfakcją opisywał śledczemu: – Flaszka z piaskiem jeszcze przypomniała mi się. Opalaliśmy się we trójkę, swobodnie, bo już bez dziewcząt, na plaży nad Białuchą Białucha, część Prądnika, lewego dopływu Wisły, jeszcze w latach 30. XX w. była rzeką czystą, obfitującą w pstrągi i klenie. Źródła Prądnika biją na Wyżynie Olkuskiej, w Sułoszowie, tam nazwa rzeki Sułoszówka, jako Prądnik płynie przez malownicze tereny Ojcowskiego Parku Narodowego, w granicach Krakowa nosi nazwę Białuchy, płynie przez dzielnice Prądnik Biały, Prądnik Czerwony, Śródmieście i Grzegórzki, uchodzi do Wisły w okolicach Dąbia. W opisywanym czasie plaże krakowskie nad Wisłą, Rudawą i Białuchą były masowo wykorzystywane przez mieszkańców w związku z tendencją do rekreacji na świeżym powietrzu, modą na uprawianie sportów i kultury fizycznej – a poza tym, oprócz tego, że zdrowa, była to bardzo tania zabawa: bez konieczności wyjazdu z miasta.. Wypiliśmy we trójkę pół litra, chciałem flaszkę wyrzucić, ale powstrzymał mnie Bobrzecki. Napełnił flaszkę piaskiem do pełna, jeszcze przez szyjkę ugniatał palcem i dosypywał, i znowu ugniatał. Nagle się zmienił na twarzy, zacisnął palce na szkle i powiedział, że „taką flaszką łatwo zabić”.

Mikołaj Fąfara, krewny Dońca, dostał odeń do przechowania znaczną część forsy z rabunku. Policja odzyskała pieniądze, starannie zakopane w stodole pod Niepołomicami. Problem: po informacji prasowej zgłosił się oburzony inny Mikołaj Fąfara, jedyny o tym nazwisku w Niepołomicach, ale porządny człowiek. Wyjaśniono, że Fąfara, wspólnik Dońca, ten od stodoły, jest mieszkańcem Rzegociny, i wydrukowano to w gazetach. Honor Niepołomic uratowany. Ważny szczegół: po wyciągnięciu łupu spod kamieni pod kopcem Kościuszki, wyczerpany wydarzeniami i wystraszony tym, co czyni w rozpędzonych trybach zła, Doniec wprawdzie uciekał, żeby się schronić w Kocmyrzowie, ale miał jeszcze w sobie chytrość: Fąfary nie puścił samego z wielkimi pieniędzmi. Dał mu do towarzystwa własną ciotkę. Hm, interes rodzinny… Tymczasem o nagrodę Nüssenfelda, owe 5%, pierwszy szturmuje Haubenstock, syn szynkarki z ul. Czarnowiejskiej. Gdy zobaczył, że chłopina przy barze usiłuje rozmienić złotą dwudziestodolarówkę, udając przemiłego, przytrzymał gościa, powiadomił policję z pobliskiego posterunku i teraz, natarczywie domagając się nagrody, śle listy adwokackie.

Doniec mówi, że przeważnie bywał tylko pośrednikiem. Rządzili o n i. Polecili mu na przykład zamówić „raki” niezbędne do włamania. Poszedł do kowala, oferując 50 zł za dwa „raki” na podstawie rysunku Bobrzeckiego. Dawał 30 czy 35 zł zadatku. Ale i tak kowal nie bardzo się godził i zabrał się do roboty dopiero wówczas, gdy na jego żądanie przyszli o n i: Bobrzecki i Schenkirzyk

A zbrodnia? Najpierw planowali „na sucho”, bez rozlewu krwi. Potem, kiedy się okazało, że nie ma mowy o zalotach do służącej i dostaniu się po skarb od kuchni, postanowili zamordować Nüssenfelda, a „jeśliby zaszła taka potrzeba”, to i Garncarzównę. Trzy razy przekładali termin. Najpierw 11 maja szli z bronią, ale zawrócili, ponieważ na korytarzu napotkali inżyniera Blühbauma, sąsiada niedoszłej ofiary. 12 maja, w sobotę, nie wiedząc, że ich obserwuje inny lokator, pan Jakubowicz, szli rano, już „gotowi na wszystko”, z pakunkiem. Nikt nie otworzył. Ciekawe, dlaczego. Trudno. Po południu – nie; już się bali, że może będą w poczekalni pacjenci. Ale przy okazji się upewnili, kiedy doktor nie urzęduje i nie ordynuje poza domem, i ma w dodatku jakieś życie prywatne. Zdaje się, że w nowym projekcie doktorowi odpuścili, darowali mu życie, wybrali inną ofiarę. Coś okropnego; ktoś żyje sobie i się nie spodziewa, że inny człowiek ma nad nim piekielną władzę najwyższą! Dość tych refleksji. Niedziela się nie nadawała. Ludzie byli w mieszkaniach, a „Dywany” zamknięte. Każdy obcy na klatce schodowej jest obserwowany potrójnie. Na śledztwie pojmani pletli bzdury. Trudno było odnaleźć logikę w ich zeznaniach. W każdym razie w sobotę na pewno zawitali do Woli Radziszowskiej z tajemniczymi raz na zawsze paniami z towarzystwa, zorganizowali poczęstunek, bawili się, tańczyli, położyli się na chwilę późno w noc z niedzieli na poniedziałek. O świcie wrócili pociągiem do Krakowa.

Kiedy w poniedziałek rano Bobrzecki na Plantach obserwował dom i „pilnował mieszkania”, Doniec został posłany po wódkę do restauracji – a przy ul. Sołtyka, w mieszkaniu brata Bobrzeckiego, dopracowało się szczegóły paczki. Schenkirzyk ślicznie podrabia  druk w rzekomej książce nadawczej, a także inny druk, dowód doręczenia, wypełnia; jest klawo!

„Pozbawienie życia nastąpiło przez jeden chwyt «kürtenowski» – jak to określił profesor Olbrycht Chwyt „kürtenowski” – znaczy tu: stosowany przez Petera Kürtena, zwanego wówczas „potworem” lub wymiennie „wampirem z Düsseldorfu” (zob. przypis 5 w części drugiej). Kürten, czterdziestosiedmioletni przykładny mąż i ojciec, nagle przyznał się żonie, że dokonał dwudziestu czterech zamachów, popełnił kilkanaście morderstw i pił krew zawsze słabszych od siebie ofiar. Polecił żonie, żeby zgłosiła o tym policji. Po procesie, udowodnieniu mu popełnienia dziewięciu morderstw oraz kilkunastu usiłowań i skazaniu go na karę śmierci, Kürten poprosił o spowiednika; w noc poprzedzającą dekapitację; skruszony, w obecności trzech księży pisał listy z wyznaniami żalu za popełnione winy, skierowane do rodzin wszystkich swoich ofiar. Egzekucja odbyła się 1 lipca 1931 na dziedzińcu więzienia w Kolonii.. Doniec w śledztwie powtarza niezmiennie: – Bobrzecki i Schenkirzyk od razu mówili: „Tylko pamiętaj, jak zobaczysz trupa, to żebyś się nie zląkł”. I potem: „Damy ci takie pastylki, że się nie będziesz bał”.

Zabójstwo i rabunek trwały – według biegłych – nie dłużej niż pół godziny. Obdukcja: są świeże zadrapania na rękach Schenkirzyka. Zadrapała go – jak sama pisemnie zeznaje – narzeczona, co zresztą potwierdza kuzynka zadrapanego, Kazimiera Kędrzanka, która proszona o wyjaśnienie dodatkowych szczegółów, dodaje: – Ojciec tej panny pisał do Schenkirzyka, żeby się z nią nie żenił, a on na to odpisał, że się zastosuje do tego życzenia, bo małżeństwo to dla niego rzecz podrzędnaWłaśnie! „Mężczyzna taki jak Devons [konserwatywny mąż i ojciec] nie mógł oczywiście pojąć, że dla takiego Jeffa Lithgowa [artysty malarza] małżeństwo nic nie znaczy; że takim jak Jeff jest zupełnie obojętne, czy biorą ślub, czy nie, ponieważ praktycznie nie stanowi to dla nich żadnej różnicy – żadnej różnicy w sposobie myślenia i życia. Cóż bowiem znaczyłaby «samorealizacja», gdyby człowiek pozwolił, by jego życie zostało uzależnione i ograniczone przez kogoś drugiego?” Na przełomie lat 20. i 30. XX w. szczególnie ostro zarysowały się różnice pomiędzy uładzonym pozornie światem konsumentów dóbr a światem twórców kultury. Jeszcze do I wojny światowej tych ludzi można było łatwiej odróżnić na podstawie ubiorów. Po wojnie – im szybciej znikały berety i peleryny, atrybuty artystów, tym bardziej wzrastało w nich poczucie niezależności. Już nie będą, w przeciwieństwie do swych starszych, brodatych i na zewnątrz rozwichrzonych kolegów, żenić się z córkami bogaczy. W roku 1933 amerykańska pisarka Edith Wharton opublikowała świetne, pełne gorzkiej przewrotności opowiadanie Radość w domu (Joy In the House), przełożyła Ariadna Demkowska-Bohdziewicz, we fragmencie cytowanym na początku przypisu występuje artysta malarz, z pozoru zdeklarowany letkiewicz, który okaże się na tle otoczenia „porządnych” człowiekiem najmniej zakłamanym. Jego czyn ich zawstydzi..

Oto Schenkirzyk, który wymyślił chytry podstęp z cudzymi odciskami palców utrwalonymi w plastelinie, to niestety ten sam utalentowany malarz i – co wychodzi na jaw – aktor. Pod nagłówkami, powiedzmy – „Film a sala sądowa” – czytamy, że to on, „jeden z morderców”, był nie tak dawno zaangażowany przez realizatorów do głównej roli w filmie Cyganeria krakowska. Film, jak zapewniono, w 90% ukończony, być może zostanie wyświetlony w czasie procesu. Jako materiał dla biegłych psychiatrów, może odegrać rolę ważnego dokumentu sądowego.

1 czerwca jest już gotowy akt oskarżenia. Karty wstępu obowiązują na rozprawę wyznaczoną na 18 czerwca 1934. Czasy coraz bardziej niebezpieczne, wręcz niezrozumiałe. Napięcie po zamordowaniu ministra Pierackiego, w biały dzień, na ulicy w kulturalnym centrum WarszawyBronisław Pieracki (1895–1934), polityk, legionista, pułkownik Wojska Polskiego, wicepremier, minister spraw wewnętrznych, poseł na Sejm II kadencji w II RP, bliski współpracownik Józefa Piłsudskiego po przewrocie majowym, ważny działacz tzw. grupy pułkowników. Zmarł postrzelony 15 czerwca 1934 przed restauracją „Klub Towarzyski” przy ul. Foksal przez Hryhorija Maciejkę (Macejkę), członka Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów (OUN). Okoliczności śmierci Pierackiego przyczynią się do powołania obozu w Berezie Kartuskiej. Zygmunt Pieracki, brat zamordowanego ministra, wydawca „Bluszczu” i innych czasopism, wyznaczył 100 tysięcy zł za ujawnienie mordercy. Sam H. Maciejko (1913–1966) po zamachu na ministra Pierackiego zbiegł za granicę. Umarł na emigracji. Aresztowani i osądzeni zostali współuczestnicy zamachu. . Skończyły się żarty. To, co się dzieje na sali sądowej, coraz mniej  przypomina spektakl, oglądany przez publiczność dla odgonienia nudy. Powaga, złe przeczucia i groza – choć proces, który się zaraz rozpocznie, będzie – ludzie to wiedzą – sensacyjny. W sądach polskich nie było czegoś takiego od kilkunastu lat. Poważna sprawa – trudne do rozwikłania problemy społeczno-moralne. Tak, zbliża się wydarzenie sądowe ściśle związane ze złym duchem czasu: przypatrywanie się z bliska zbrodni, która wyrosła na podłożu psychozy wojennej.

Prokurator: Kazimierz Boryczko. Sędzia: Leonard Krupiński. Sędziowie wotanci: Jan Ostręga, Rudolf Stuhr.

Prokurator określił sprawców mordu jednym słowem: – Bandyci.

Plan był taki: Doniec ogłuszy służącą; Schenkirzyk pozaciera ślady; Bobrzecki wyciągnie i zabierze forsę. Schenkirzyk nie miał wątpliwości, że plan pozostanie w sferze fantastycznych pomysłów… – jakoś tak mówi obrońca, dr Tomasz Aschenbrenner, który na sali sądowej wyjaśnia okoliczności nocy po zbrodni, spędzonej przez zbrodniarzy w lokalu rozrywkowym i w hotelu.

– Panowie! Wyście musieli mieć przecież na to jakieś pieniądze?

– Płaciliśmy pieniędzmi z rabunku. Bobrzecki rozmienił 50 dolarów. Z tego ja dostałem 20 złotych, oddałem Bobrzeckiemu 5 złotych długu, część wydałem na farby i na drobnostki, a ostatnie 4 złote w Esplanadzie dałem Bobrzeckiemu, gdy byliśmy z paniami, do dopłaty rachunku dla kelnerów.

– I te 20 złotych, które pan częściowo oddał Bobrzeckiemu, były dla pana wynagrodzeniem za całe złamane życie – westchnął Aschenbrenner.

Z powodu zaistnienia epizodu psychiatrycznego w życiu DońcaWspomniałem w 2. odcinku, że cztery lata wcześniej Doniec, jako ciekawy przypadek, był obiektem szczegółowej obserwacji w renomowanej klinice psychiatry noblisty J. Wagnera-Jaurrega w Wiedniumecenas Hofmokl-Ostrowski prosi o wyłączenie sprawy tego oskarżonego aż do czasu wykonania badań jego stanu umysłowego. Prokurator Boryczko sprzeciwia się wnioskowi, uznając, że badanie Dońca w Krakowie, które trwało od 22 maja do 14 czerwca, jest wystarczające. Doniec wciąż opowiada o ojcu pijaku, o ucieczce matki, o swoim dzieciństwie spędzonym wśród nieprzychylnych mu ludzi, wreszcie o tym, jak po dwuletnim burzliwym epizodzie wiedeńskim został w roku 1930 „szupasemPotocznie częściej: „ciupasem”. Chodzi o odesłanie kogoś pod strażą do miejsca urodzenia (niem. Schubpass).” odstawiony do Krakowa. W Krakowie, wiemy, chwytał się rozmaitych robót, polubił się z panami akademikami i trochę uwierzył, że oni nie są lepsi. Wspólnie włamali się do kasy w Akademii Górniczej, skradli podobno sześćset złotych, ale na pewno stracili te „raki”, robione na obstalunek narzędzia służące do włamań. Jak tu bez narzędzi włamać się do kas PAT, miejsca tak świetnie opłacanej pracy żony Władysława Bobrzeckiego?

– A-ka-de-mi-cy oskarżeni o zbrodnię rozbójniczego zabójstwa! – mówi prokurator Boryczko. – Dla pieniędzy nie zawahali się sięgnąć po głowę niewinnej dziewczyny! Dla pieniędzy poświęcili studia, splamili nazwiska rodzinne. Własnymi rękami zadusili własną młodość!

Taka szajka. Dwóch artystów-akademików i pospolity niby-dorożkarz, złodziej. Ten pospolity to Doniec. Nie przestaje zeznawać. Ojciec katował matkę (Doniec mówi o rodzicach „mamusia”, „tatuś”), „mamusia” więc uciekła od „tatusia”, żeby uniknąć gwałtownej śmierci z jego ręki, kiedy Jan Doniec miał osiem lat. Oddany pod opiekę wujostwu, nie był wychowywany, był popychadłem, plugawym naczyniem na obelgi.

Prokurator słusznie zauważa, że chłopiec – w przeciwieństwie do akademików – nie miał okazji „nauczyć się inteligencji”. I dalej:

– Rozum inteligentnych był skierowany ku popełnieniu zła. Działanie Dońca ukierunkowało się inaczej. Po dokonaniu zbrodni, nie bacząc na jakieś niezrozumiałe dlań umowy, zabiera inteligentom te wszystkie bezsensownie zakopane pieniądze i rozdaje (sic!) je wśród ludzi swojej sfery.

Zdaniem prokuratora inicjatorem i moralnym (niemoralnym raczej) przywódcą zbrodniczej trójki jest Bobrzecki. To on, który zaczynał od fałszowania dokumentów i „wypróbowywania” sposobów na rozbijanie kas (debiutował od „wyjęcia” z kasy 600 zł, projektował, dawał kowalom do wykonania i gromadził w tym celu „raki”, świdry i wytrychy). Obmyślił wszystko, zaplanował, zorganizował. Kim był, oprócz tego, że w ASP nie robił postępów? Był człowiekiem wygodnym. W grudniu 1933 pojął za żonę ciężarną już pannę Porajską, która pracowała naprawdę ciężko na dwóch etatach i zarabiała na utrzymanie obojga dużo. 750 zł – o 250 zł więcej niż sędzia, o 250 zł mniej niż profesor uniwersytetu, mieszkanie w centrum, niewielkie, w ogromnym gmachu PKO, to niby niespecjalne luksusy (dużo drzwi, dużo pięter), ale kiedy się wejdzie do środka, po zamknięciu drzwi może być całkiem przytulnie. W dniach między dokonaniem zbrodni a aresztowaniem Bobrzecki odwiózł żonę do kliniki, gdzie – jak się dowiedział, już siedząc w areszcie – urodziła syna. Cyniczny? Poszedł na wygody? Być może. Ale w ciężkich czasach tego rodzaju cynizm bywał dla mężczyzn ostatnią deską ratunku. W dobie coraz liczniejszych samobójstw, z powodu nędzy lub jej widma, nawet czcigodne gazety zamieszczały jako coś normalnego inseraty o treści: „Młody przystojny szatyn, inteligent, poślubi młodą, ładną i zgrabną pannę. Warunek – wyrobienie posady”. Bez złudzeń dla obu stron. Bobrzecki, bez inseratów, przyszedł na gotowe. Jako „dusza artystyczna” deklarował wprawdzie, że kocha, ale młodą małżonkę zaniedbywał, bawił na plenerach w Zakopanem i w Radziszowie. Zapominał zabrać utensylia malarskie, nie zapominał o zapasie prezerwatyw.

– Miarą tej miłości – mówi prokurator – niech będzie fakt, że planował kradzież w biurze, gdzie jego żona pracowała! Pytany przez psychiatrów, co go pchnęło do zbrodni, Bobrzecki odrzekł: – Braki kasowe mojej żony!

Że niby z dobrego serca zamierzał pokryć niedobory. Zarządzono kontrolę: żadnych braków w kasie jego żony nie było. Przyzna, że skłamał – ale stanie się to potem, gdy będzie zeznawał pod przysięgą.

Przewodniczący Krupiński udziela znów głosu prokuratorowi Boryczce, żeby wszyscy bez wyjątku mogli usłyszeć jego nieubłaganie sprawiedliwe słowa:

– Schenkirzyk nie musiał zabijać i rabować, miał w domu matkę, która pracowała, aby zapewnić mu utrzymanie aż do zakończenia studiów – dawała mu miłość rodzicielską, uzupełniając braki wynikłe z niedoborów finansowych. I co ma za to? Hańbę do końca życia, miano matki zabójcy.

No tak, to wszystko wpływ Bobrzeckiego. Obrońca Bobrzeckiego z kolei sprowadził  grupę świadków utrzymujących, że to Bobrzecki pozostawał pod wpływem perfidnego Schenkirzyka.

Chwila ciszy zapadła w sali, kiedy Schenkirzyk wyjaśnił, że do zbrodni pchnęła go chęć przeżycia nowych wrażeń… – Dla mnie – mówi spokojnie – był to wyczyn sportowy.

Ze wszystkich stron wymowne spojrzenia: kpi czy o drogę pyta?

W którym momencie dali się ci ludzie doszczętnie spustoszyć? Jak to się stało, że pozwolili, żeby im w tempie błyskawicznym wydrążono duchowe wnętrza? Jak zło wchodzi w dobrego człowieka? Chyba jednak mieli rację starsi profesorowie krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, mistrzowie, nie świętoszkowie, ludzie, którzy z niejednego pieca chleb jedli, kiedy zwracali uwagę na nie tyle demoralizujący, ile po prostu z ł y wpływ ówczesnych środków masowego przekazu na młodych ludzi, których charakter jeszcze się kształtuje. Prasa, powieści kryminalne i pornograficzne, takież filmy wyświetlane non stop, uporczywe wywracanie proporcji – tak, to główny, podstępny element zbrodni na młodym pokoleniu. Nieważne – głoszą mass media – środki, ważne cele. W sytuacji, kiedy ludzie z nagle zubożałej inteligencji widzą możliwość wybicia się bez względu na środki – bywa, że przestają się wahać. Umówmy się, że nie każdemu porządnemu człowiekowi imponuje blichtr, w jakim lubowali się bohaterowie Wielkiego Gatsby’egoFrancis Scott Fitzgerald, Wielki Gatsby, 1925. Ta głośna powieść była od roku 1926 sześciokrotnie przenoszona na srebrny ekran. W Polsce w r. 2013 (po amerykańskiej premierze w grudniu 2012) oglądaliśmy najnowszą adaptację filmową Wielkiego Gatsby’ego, w reżyserii Baza Luhrmanna, z Leonardo DiCaprio w roli tytułowej. , miejmy jednak baczenie na to, że nie każdy porządny człowiek zgodzi się na bycie ofiarą: na popychadło w rękach sprytnych nuworyszów. Gdy więc napotka okazję – pójdzie na lep nawet bardzo złej sprawy, byle tylko poprawić sobie byt. W następstwie jednak, zamiast żyć lepiej – skaże się na stopniowe umieranie. Sumienie umrze w nim ostatnie. Tego Schenkirzyk, utalentowany, ładny przy tym i miły, nie przewidział; kryteria mu się poplątały w bezładnym biegu do jakichś wyimaginowanych, trudnych do określenia, doczesnych dóbr.

– Nie mam wątpliwości, że potrafiłbym lepiej użyć tych pieniędzy niż doktor Nüssenfeld – dodaje ze smutnym, niekoniecznie cynicznym uśmiechem.

Nikt go nie pyta, czy używałby dla dobra ludzkości, czy dla skosztowania życiowych uciech. Ha, Schenkirzyk zapewne nie jest człowiekiem normalnym!

– Bez względu na taki czy inny stan zdrowia i nerwów tego czy innego oskarżonego twierdzę, że tej zbrodni nie mógł się dopuścić człowiek, w którego duszy tkwi choćby szczypta uczciwości i moralności. Tak, panowie przysięgli – mówi mecenas Hofmokl- ‑Ostrowski – bardziej prawdziwy jest prosty Doniec niż akademicy.

To Doniec jednak wymyślił podrabianą paczkę pocztową. I: – „Jak ja huknę w łeb, to się przewróci”. I wtedy oni do niego (czego się nie spodziewał), że zobaczy trupa.

Doniec jako jedyny „pracował” bez rękawiczek, z czego mu koledzy czynili zarzuty. W ogóle psuł im robotę. Bobrzecki ukradł cudzy kapelusz (z monogramem S.S.), wziął go ze sobą, zostawił na miejscu zbrodni. Żeby policję naprowadzić na fałszywy trop. Który z nich wtedy miał rewolwer? Doniec twierdzi, że Schenkirzyk. A ten miał rewolwer, kto planował morderstwo.

A może nie tylko jeden z nich miał rewolwer? Pytania, pytania.

Rewizje: u Stanisława Bobrzeckiego – ul. Sołtyka 7. U Władysława Bobrzeckiego – ul. Zyblikiewicza 5. U Schenkirzyka – ul. Lubomirskiego 5. U Dońca – ul. Skawińska 11. Dziennikarze widzieli te mroczne mieszkania zbiedniałych ludzi, wnętrza pozbawione cech indywidualnych, z brzydkimi podwórkami za oknem, z administratorem, który na każdym kroku przypomina o przekroczonym terminie uiszczenia czynszu.

Ci spośród ludzi prasy, którzy każdym nerwem odczuwali niesprawiedliwość i marzyli o innym ładzie, współczuli. Inni gonili za tanią sensacją lub za okazją wyciągania dużych kwot od bogaczy wmieszanych w przestępstwa. Sprzedawali swoje milczenie.

Na pytanie, czy nie mogli się powstrzymać od tak ohydnego czynu, dwaj mężczyźni tak różnych stanów odpowiadają po raz pierwszy zgodnie. Nie mogli się powstrzymać. Chcieli pomóc Schenkirzykowi. Zapowiadał się na znakomitego artystę. Kończył studia, a nie miał szans na przyzwoity start. Niezbędne, wiadomo, pieniądze. A innego sposobu na ich zdobycie nie znaleźli.

Fryderyk PautschFryderyk Pautsch (1877–1950), oryginalny malarz, przedstawiciel nurtu folklorystyczno-ekspresjonistycznego w sztuce Młodej Polski. Wielki artysta Leon Wyczółkowski, podkreślając szczególny rodzaj odwagi widoczny w brawurowych kompozycjach kolegi, mawiał: „Fryderyk Pautsch rzyga kolorami”. Pautsch, który uprzednio studiował również prawo na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie i na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, zanim podjął pracę pedagogiczną w krakowskiej ASP (rektor w 1931 i w 1936), był profesorem w Królewskiej Akademii Sztuki i Rzemiosła Artystycznego we Wrocławiu (Niemcy) i od 1919 dyrektorem Szkoły Sztuk Zdobniczych w Poznaniu. W 1938 został odznaczony Złotym Wawrzynem Akademickim Polskiej Akademii Literatury. W czasie okupacji hitlerowskiej wykładał w Kunstgebewerschule w Krakowie. Takie dzieje. W 1945 profesor Pautsch powrócił do pracy w krakowskiej ASP.: – Radziłem Schenkirzykowi, by się nie zadawał i nie chodził z Bobrzeckim. Bobrzecki nie miał talentu. Schenirzyk miał średnie zdolności w malowaniu pejzażu Czy tylko średnie? „W czasie wystawy studiów pejzażu w Zakopanem prof. Pautsch [ten sam] bardzo pochwalił Schenkirzyka, mówiąc, że jego obraz mógłby się znaleźć na każdej wystawie” – to zapis zeznań kolegów z ASP, występujących przed sądem w charakterze świadków. Wyprzedzam fakty, staram się zrozumieć gorycz Fryderyka Pautscha w związku z haniebnym incydentem w jego uczelni, ale zawsze to niemiło się przekonać, że ktoś poważny i utytułowany, niepodlegający naciskom, zmienia zdanie zależnie od okoliczności. Gorzej było u niego z malowaniem aktu. Ukończył dziewięć semestrów, był grzeczny i posłuszny.

Wiadomo już, że Stanisław Bobrzecki, kioskarz, którego kioskarze nie chcą znać (oficjalne protesty w prasie), odsiadywał w Chełmie karę więzienia za dopisywanie zer do książeczki PKO. Złapany… przy próbie podjęcia kwoty.

Przewodniczący zobaczył na sali gimnazjalistkę i prosił, żeby opuściła salę: – To nie jest miejsce dla dzieci i tu się panienka nic dobrego nie nauczy.

Gimnazjalistka nie reagowała. Za to dama po czterdziestce, widząc wzrok przewodniczącego, wstała z krzesła i spytała: – Czy to się o mnie rozchodzi?

Ożywienie w tym ponurym miejscu na Ziemi.

Doktor Olbrycht – po obiedzie – oznajmia, że ofiara poniosła śmierć z zadławienia. Rzadka to rzecz – z kategorii zbrodni dokonywanych przez zboczeńców na kobietach i dzieciach. Olbrycht cytuje zeznania Kürtena, który miał doskonałą pamięć i opowiadał szczegółowo o swoich kilkudziesięciu ofiarach. – Dławił je prawą ręką – mówi doktor – czas dławienia około pięciu minut. Nie krócej!.. Gdyby krócej – na przykład do dwu  minut – ofiara zaraz przyszłaby do siebie… Tu obyło się bez seksualnych pobudek. Trzej sprawcy mieli pełną świadomość czynu w chwili zbrodni.

Profesor Stanisław Jankowski o Dońcu: To psychopata konstytucjonalny Na podstawie rozróżnień typów somatycznych, przedstawianych w świeżych i wówczas rewelacyjnych teoriach Williama Sheldona i Ernsta Kretschmera.– i jako taki nie może być uważany za chorego umysłowo, a tylko za osobnika łatwiej ulegającego złym wpływom.

Matka Dońca znów o chorobie umysłowej syna. I świadczący o tym samym wujkowie. Ponad trzydziestu świadków. Młodzi malarze. Sprawy (nie) koleżeńskie. Dla zarobku malowali szachy dla turystów na Wawelu. „Bobrzecki wziął sam za to od klienta 200 zł, Schenkirzykowi dał 60 zł”. Hochsztapler!

Dobrze, dobrze. Całe społeczeństwo żąda kary śmierci.

Głosy w rodzaju: – W murach sławnej Akademii Sztuk Pięknych, tam, gdzie Matejko malował wiekopomne obrazy i jako Mistrz dawał przykład młodym malarzom, dziś się wylęgła potworna zbrodnia!

Piątek, 29 czerwca. Ostatni, dziesiąty dzień rozprawy. Tłumy na sali. Nerwowy nastrój. Przed godziną 9.30 dzwonki. Oskarżeni – notują sprawozdawcy – wydają się nawet raźni. Wchodzą obojętnie, jakby od lat codziennie przekraczali próg sali sądowej. Z ich twarzy zostało wymazane przygnębienie.

Mowa prokuratora trwała dwie i pół godziny. Surowo było, dudniąco.

Błyskotliwa mowa obrończa Hofmokla-Ostrowskiego, potem Augustynka – także obrońcy Dońca. Prokurator Boryczko stanął do rozprawy z nimi, adwokatami występującymi z projektem skierowania do przysięgłych także pytań ewentualnych:

– Pytania ewentualne, wystylizowane przez obronę, rażą brakiem logiki – mówił. – Przypuśćmy, że stawiają tutaj człowieka oskarżonego o zbrodnię rabunku, a on twierdzi, że tego rabunku nie dokonał. Czy można wtedy postawić pytanie idące nie w kierunku rabunku, tylko w kierunku zwyczajnej kradzieży? Nie, bo oskarżony mówi, że w ogóle tam nie był.

Powołał się na odpowiednie rozstrzygnięcie Sądu Najwyższego: „Ten, który się wypiera, ażeby w ogóle dotknął ofiary, nie może prosić o zadanie pytania w kierunku zabójstwa w afekcie czy nieumyślnego, bo on twierdzi, że w ogóle nie zabijał”. „Schenkirzyk podobno uderzył służącą w głowę (trzymał za usta i dusił ją Doniec), ale doktor Olbrycht twierdzi w swojej opinii, że to uderzenie w głowę żadną miarą nie spowodowało śmierci. Bobrzecki rzucił chałat lekarski i go zawiązał, ale to także nie spowodowało śmierci”… itd.

Coraz mniej czasu. Mowa adwokata Bardela – w obronie Bobrzeckiego. Zrobiła się godzina 22, kiedy Tomasz Aschenbrenner rozpoczął jasną, mocną od humanistycznych akcentów mowę w obronie Schenkirzyka.

Dla wszystkich już było męczące odczytywanie 51 pytań, skierowanych do ławy przysięgłych. Trwało to półtorej godziny, po czym przysięgli udali się na naradę. Więc to już sobota, bo koniec rozprawy ogłoszono po godzinie 1 w nocy

I oto jest… Werdykt zwalniający trzech oskarżonych od winy umyślnego zabójstwa – uznający ich natomiast winnymi rabunku i zabójstwa nieumyślnego!

Gdyby ten wyrok zatwierdzono, groziłaby im najwyżej kara 15 lat więzienia z art. 259 KK – za rabunek. A kara za zabójstwo nieumyślne to najwyżej 5 lat więzienia.

Mieszkańcy miasta chcieliby mieć minimum gwarancji, że mogą bezpiecznie wyjść z domu i wrócić do domu. I że nie staną się ofiarą bezkarnego wykolejeńca, który nie wygląda na mordercę, ale dla którego zabójstwo jest sportem, a może nawet tylko chwilowym widzimisię. Więc oburzenie na sali. Potem długa cisza.

Poważna narada sądu, odgłosy szeptów.

Trybunał uchyla werdykt ławy przysięgłych.

Z protokołu: „Po ogłoszeniu tego werdyktu trybunał po naradzie postanowił, na zasadzie art. 450 Kodeksu Postępowania Karnego, jednomyślnie uchylić uchwałę przysięgłych i przekazać sprawę do ponownego rozpoznania w następnej kadencji”.

Trzeba czekać do roków wrześniowych. Epilog więc – po wakacjach.

Cdn.

0%

Informacja o plikach cookies

W ramach Strony stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze Strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Możecie Państwo dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce internetowej w każdym czasie. Więcej szczegółów w "Polityce Prywatności".