Zainstaluj aplikację Palestra na swoim urządzeniu

Palestra 1-2/2014

„Demokracja walcząca” a sprawa polska. Czy czas działania już nadszedł?

Udostępnij

Czy czas działania już nadszedł?

Coraz większa brutalizacja życia politycznego, uczynienie przez polskich polityków z maksymy per fas et nefas podstawowej reguły rządzącej dyskursem publicznym i cyniczna gra „państwem” nie mogą pozostać bez wpływu na obraz państwa w oczach części opinii publicznej. Brak poszanowania przez samych polityków państwa i jego prawa przekłada się na antypaństwowe zachowania tych obywateli, którzy w państwie chcą widzieć swojego wroga, a antypaństwowe wezwania polityków traktują jako zachętę dla siebie. Powoduje to, że stoimy dzisiaj w Polsce przed wyzwaniem podjęcia rzeczywistej dyskusji o tym, jak chronić państwo i jego podstawy przed tymi, którzy w państwie widzą swojego wroga. W Polsce nasza „debata” ogranicza się wyłącznie do głosów oburzenia i obietnic działania, po to tylko, aby kilka tygodni po piętnowanych wydarzeniach umrzeć śmiercią naturalną i powrócić za… rok. Tak niestety działa państwo słabe i żadna retoryka delegalizacyjna tego nie jest w stanie zmienić. Tymczasem wcale tak być nie musi, a państwo nie jest i nie może być skazane na bierność i wyłącznie przyjmowanie kolejnych ciosów.

Demokracja, która się broni

Termin „demokracja walcząca” (ang. militant democracy, niem. streitbare Demokratie) został stworzony w 1937 r. przez wybitnego amerykańskiego politologa Karla Loewensteina, który był uchodźcą z nazistowskich Niemiec. Loewenstein (mając w pamięci sposób dojścia do władzy Hitlera wykorzystującego słabość Republiki Weimarskiej) podkreślał, że „demokracja nie może stać się koniem trojańskim, dzięki któremu wróg wkracza do miasta”. Myśl Loewensteina odcisnęła piętno nie tylko na konstytucyjnym systemie powojennych Niemiec, gdzie „demokracja walcząca” stanowi jeden z fundamentów konstytucjonalizmu, ale także na wyborach innych państw powojennej Europy. Pomne tragicznej historii państwa uznały za wskazane działać prewencyjnie i antycypacyjnie, bronić swoich systemów demokratycznych przed zamachami i atakami od wewnątrz, zamiast czekać,  aż system zostanie rozmontowany przez siły mu wrogie na podstawie mechanizmów demokratycznych. Należy podkreślić, że gdy demokracja walczy ze swoimi przeciwnikami, nie sięga poza instrumenty pozaprawne, nie wychodzi na zewnątrz systemu, ale wykorzystuje możliwości i opcje należące do systemu demokratycznego, z którego państwo ma obowiązek korzystać. „Demokracja walcząca” nie jest więc wyjątkiem od demokracji, ale jej integralnym elementem. Kierując ostrze przeciwko osobom lub grupom jej wrogim, wzmacnia system demokratyczny, a nie osłabia go. Jest oczywiste, że każdy akt wykluczenia z dyskursu publicznego (czy to osób, grup, czy poglądów przez nie głoszonych) z powołaniem się na konieczność ochrony pewnych wartości uznanych za podstawowe dla systemu stawia na porządku dziennym wiele problemów i pytań. Dotyczą one jednak raczej sfery stosowania i interpretacji prawa w konkretnym przypadku, a nie podważają samej zasady, że system demokratyczny musi być w stanie się bronić przed swoimi wrogami. System demokratyczny musi być tak skonstruowany, aby móc się obronić przed atakami na swoją istotę, a nie tylko zapewniać swobodny głos przy wyborach. Nie można korzystać z Konstytucji (np. z wolności słowa czy zgromadzeń) dla niweczenia praw i wolności, które ta sama Konstytucja gwarantuje. Działanie nakierowane na niszczenie Konstytucji i jej fundamentów legitymizuje wówczas działania obronne państwa, które może ingerować w sferę „wolności” osób czy grup podejmujących takie działania.

Co robić z przeciwnikami wolności?

Koncepcja „demokracji walczącej” znalazła także wyraz na poziomie ponadnarodowym. Wiążąca Polskę europejska Konwencja o ochronie praw człowieka potwierdza, że żadne z jej postanowień nie może być wykorzystane do „podjęcia działań lub dokonania aktu zmierzającego do zniweczenia praw i wolności” chronionych przez Konwencję. W ten sposób nie może korzystać z ochrony ten, kto „nadużywa prawa” w celach sprzecznych z systemem i wartościami konwencyjnymi, a więc godzi w pokój i sprawiedliwość, demokrację, rządy prawa i godność człowieka. Trybunał w Strasburgu wykazuje daleko posuniętą ostrożność, zanim uzna, że ktoś jest wrogiem wolności i nie może z wolności korzystać. Orzecznictwo zaakceptowało, że konieczne w demokratycznym społeczeństwie jest działanie obronne państwa wobec przypadków szerzenia nienawiści, nietolerancji rasowej i narodowej, zachęcania do przemocy, negowania holokaustu, wspierania ideologii neofaszystowskiej czy propagowania działań zmierzających do przejęcia władzy i ustanowienia dyktatury totalitarnej. Gdy mamy na uwadze brutalizację życia politycznego w Polsce, istotne jest, że argument z „walczącej demokracji” odgrywa rolę także w kontekście stricte politycznym, gdy dochodzi do zakazu rejestracji partii, nakazu jej rozwiązania, zakazu startu w wyborach osób głoszących określone poglądy czy przewodniczenia przez nie w wiecach etc. I tu jednak Trybunał docenia delikatność materii i postępuje z dużą wstrzemięźliwością. Z jednej strony nie zgadza się, aby państwo głosem obecnej większości walczyło z partią, która pokojowymi metodami zmierza do zmiany konstytucyjnego systemu władzy w kierunku państwa federalnego. Z drugiej strony jednak rozumie wagę zagrożeń i uznaje pewien margines swobody państw. W 2001 r. Trybunał wydał „mocny” wyrok w sprawie tureckiej partii REFAH („Partia Dobrobytu”), jednej z głównych sił tureckiej sceny politycznej. Władze tureckie dokonały delegalizacji  tej partii, ponieważ jednym z jej celów było zastąpienie prawa świeckiego przez prawo religijne, co godziło w podstawy porządku konstytucyjnego opartego na poszanowaniu praw człowieka. Akceptując decyzję władz tureckich, Trybunał dokonał analizy programu partii, publicznych wystąpień jej liderów i podkreślił ich bierność w negowaniu wezwań swoich sojuszników do świętej wojny jako metody prowadzenia działalności politycznej. Rozstrzygnięcie w sprawie „Partii Dobrobytu” ma charakter fundamentalny i jest pierwszą tak zdecydowaną ingerencją sądu w proces polityczny. Rozwiązując jednak problem konkretny, bez odpowiedzi pozostawiło wiele pytań natury ogólnej. Jak zapewnić, że obecna większość nie dokona instrumentalizacji „demokracji walczącej” do bieżącej walki politycznej, a w konsekwencji gdzie przebiega granica między dopuszczalną samoobroną systemu przed atakami jego wrogów a eliminowaniem przeciwników politycznych? Jak nakreślić granicę między dopuszczalnym działaniem w celu zmiany systemu konstytucyjnego państwa a niedopuszczalnym niweczeniem jego podstaw i która z propagowanych zmian jest na tyle niebezpieczna, że zagraża podstawom państwa i systemu konstytucyjnego? Co z partiami, które krytykując system i szermując hasłami niedemokratycznymi, działają jednak w jego obrębie? A co z partiami, które swoją krytykę i potrzebę zmian chcą realizować za pomocą siły i przemocy? Czy te pierwsze powinny być akceptowane jako radykalne, a drugie delegalizowane jako ekstremistyczne? Na postawione pytania nie ma dobrych odpowiedzi, które w sposób ostry i z góry przeprowadzą linię graniczną i dostarczą kryteriów oceny. Zawsze decydujące znaczenie ma kontekst każdej ze spraw.

„Sprawa polska”

Umiejętne wykorzystanie tego, co oferuje „demokracja walcząca”, ma szczególne znaczenie w Polsce, zwłaszcza po wydarzeniach 11 listopada. Część sceny politycznej widzi rozwiązanie w delegalizacji, ale zamiast potrzebnej dyskusji mamy raczej „licytację na delegalizację”, która wraca bezrefleksyjnie przy każdych obchodach święta niepodległości, kompromituje polityków i dowodzi kompletnego braku odpowiedzialności za państwo i dobro wspólne. Wszystko jest wykorzystywane jako instrument gry politycznej prowadzonej per fas et nefas i z tej perspektywy delegalizacja wydaje się dla „liderów” politycznych świetnym i wygodnym rozwiązaniem swoich problemów politycznych. Wynika to z prymitywizacji życia publicznego, upadku elit politycznych, które nie kierują się dobrem państwa i nie wychodzą swoją wyobraźnią poza najbliższe wybory, ale wszystko sprowadzają do bieżącej polityki. Debata na temat dobra wspólnego i państwa, które jest ważniejsze od chwilowej większości parlamentarnej, jest pozorowana. W tych warunkach to, co jest największą zaletą „demokracji walczącej”, staje się w Polsce jej zgubą. Dzisiejsza i zawsze chwilowa większość demokratyczna musi zrozumieć, że odwołanie do „demokracji walczącej” jest ostatecznością i nie może być nadużywane. Zawsze musi być uzasadnione potrzebą ochrony wartości demokratycznego państwa. Wybór polityczny ma charakter przemijający. Wartości chronione w ramach „demokracji walczącej” wychodzą poza urnę i łączą większość parlamentarną dzisiejszą z tą przyszłą. Dzisiejsza większość musi pamiętać, że za pewien czas może stać się mniejszością, a wtedy nowa większość będzie na zasadzie odwetu walczyć z tymi, którzy kiedyś ją prześladowali pod płaszczykiem „demokracji walczącej”. W Polsce musimy w końcu  pamiętać, że „walcząca demokracja” nie wyczerpuje się tylko w możliwości delegalizacji partii, które podważają i kwestionują podstawy systemu. Delegalizacja jest wyłącznie jedną z opcji, i to najbardziej ekstremalną. Organy państwa mogą bronić demokracji na wiele innych sposobów, odmawiając np. marszów czy zgromadzeń, których jedynym i głównym celem jest kwestionowanie ustroju państwa i jego konstytucyjnych podstaw, szerzenie nienawiści czy zakłócanie porządku publicznego, albo też wszczynając i prowadząc efektywne postępowania karne przeciwko tym, którzy przekraczają akceptowalną dla systemu demokratycznego linię.

Perła w koronie

Musimy zrozumieć, że koncepcja „demokracji walczącej” jest perłą w koronie systemu demokratycznego i ostatecznym wyrazem tolerancji dla naszych przeciwników. „Demokracja walcząca” spełnia swoją pożądaną funkcję tylko wtedy, gdy elity polityczne rozumieją swój element zobowiązania i wierności wobec systemu i jego fundamentów oraz w ich świetle są gotowe korzystać z możliwości, które daje im „demokracja walcząca”. Tymczasem w polskim dyskursie publicznym nie rozumiemy, że „demokracja wyborcza – statystyczna” nie jest równoznaczna z prawdziwą „demokracją”. Prawdziwą demokracją nie jest tylko demokracja rządów większości spełniająca się co kilka lat w symbolicznym akcie głosowania. To ważny element, ale niewystarczający, aby o systemie mówić „demokratyczny”, skoro system może być demokratyczny w sensie formalnym, ale niedemokratyczny w sensie materialnym. Demokracja materialna to poszanowanie demokratycznych wartości, jak prawa człowieka płynące z godności i autonomii jednostki, podstawowe zasady konstrukcyjne państwa, porządek publiczny, podział władzy, poszanowanie prawa i inne. Nasza „demokracja walcząca” ma właśnie zapewnić, żeby te materialne fundamenty demokracji były przestrzegane także po wyborach. Paradoksem systemów demokratycznych jest to, że zapewniając jak najszersze pole do realizacji autonomii jednostki, zawierają w sobie niebezpieczeństwo, że z darów demokracji będą korzystać ci, którzy chcą ją zniszczyć. Polityczny pluralizm zasadza się na akceptacji możliwości głoszenia przez siły polityczne swojej wizji państwa i potrzeby zmiany w tym zakresie. Propagowanie zmian musi mieć jednak charakter legalny i demokratyczny, wystrzegać się języka antagonistycznego (język dyskursu w Polsce wyznaczony batalistycznymi terminami „odzyskamy”, „zdobędziemy”, „zakończymy okres zniewolenia”), który wprowadza antagonizmy, nienawiść i brak akceptacji dla innych, bo są „inni”. Musi respektować fundamentalne zasady demokratyczne. Kierując się tymi wskazówkami, możemy ocenić, którzy aktorzy polskiej sceny politycznej mieszczą się w granicach akceptowalnej krytyki państwa i jego organów oraz zasługują na korzystanie z przywilejów, jakie daje im system demokratyczny. Demokracja nie może być bezbronna, a Konstytucja nie może stać się „paktem samobójczym”. Jak pokazują wydarzenia ostatnich dni, w Polsce rozróżnienie pomiędzy rzekomo nieszkodliwym niedemokratycznym programem pozostającym w sferze deklaracji i słów a niedemokratycznymi metodami osiągnięcia swoich celów nie sprawdza się w praktyce i jest niebezpieczne. Państwo musi umieć antycypować i zachowywać czujność wobec zagrożeń, a nie czekać biernie na to, co się może wydarzyć. Czasami oczekiwanie na zagrożenie jest  początkiem końca i wyrazem naiwności systemu demokratycznego. Państwo nie może czekać z interwencją obronną do momentu, w którym partia polityczna obejmie władzę i zacznie wprowadzać nowe porządki, niezgodne z obowiązującą Konstytucją. Gdy zagrożenie dla demokracji jest w sposób wystarczający udokumentowane i grożące, trzeba działać „tu i teraz”. To jest lekcja z historii, której nie powinniśmy lekceważyć. Pomiędzy słowami nienawiści i brutalnej kontestacji rzeczywistości a konkretnymi działaniami przebiega bardzo cienka linia. Państwa demokratycznego nie stać na testowanie jej przebiegu, ponieważ może się okazać, że otrzeźwienie i działania obronne przyjdą zbyt późno.

To może zdarzyć się wszędzie

„Demokracja walcząca” stawia na porządku dziennym fundamentalne pytania o to, jak rozumiemy naszą demokrację, co jesteśmy w stanie dla niej i w jej obronie zrobić oraz o gotowość podjęcia takich działań. Prawidłowo rozumiana „demokracja walcząca” jest koncepcją nobilitującą, wymaga wiele przede wszystkim od tych, którzy chcą z niej korzystać, i testuje ich szacunek dla przeciwników politycznych. Przede wszystkim jest jednak sprawdzianem poszanowania dla prawa i państwa. Usłyszmy dzisiaj swój głos, nie bójmy się rozmawiać o wartościach i państwie, a zobaczymy, jak wielu jest wśród nas tych, którym zależy, aby państwo mogło się bronić i być dumne z tego, że jest w stanie dać systemowy i prawny odpór swoim adwersarzom. Dla nas to powinno być wielkim wyzwaniem obywatelskim, a dla partii i reprezentujących je polityków dramatycznym apelem o wyobraźnię, odpowiedzialność i szacunek dla państwa i systemu, którego są tylko przejściowymi sługami. Zawsze państwo i jego system konstytucyjny są czymś większym i ważniejszym od chwilowego układu politycznego. Sprostanie takiemu wyzwaniu wymaga nowego otwarcia, języka i kultury prawnej, których dzisiejsi polscy politycy niestety nie mają. Nie mam też żadnych złudzeń, że w najbliższej przyszłości coś się w tym zakresie zmieni. Wszystko jest i ma być doraźną polityką, a dumna i ambitna koncepcja „walczącej demokracji” zostaje zaprzęgnięta do służby chorym ambicjom ludzi, którzy nigdy nie zrozumieją podstawy swojego powołania: „Polska nigdy nie zostaje politykowi dana na własność, ale zostaje mu zadana do pielęgnowania i ochrony”. Odłóżmy do lamusa wygodną tezę, że „to się na pewno nie wydarzy u nas”. Została ona już w przeszłości Europy wystarczająco skompromitowana, a jej powtarzanie byłoby dowodem, że nie uczymy się na błędach czasu minionego. Wszystkim kwestionującym pożyteczność „demokracji walczącej” dedykuję słowa byłego Prezesa Sądu Najwyższego Izraela: „Skoro to, co się wydarzyło w przeszłości, było możliwe w kraju Kanta, Goethego i Beethovena, oznacza to, że może się zdarzyć wszędzie”. To w tym sensie demokracji nie możemy traktować jako danej raz na zawsze. Musimy o nią walczyć i ją chronić. Ona się nie obroni sama z siebie tylko dlatego, że jest.

Sprostowanie

Do tekstu Prawo do rzetelnego postępowania w europejskiej przestrzeni prawnej. Jaka procedura? Jakie prawo?, opublikowanego w „Palestrze” 2013, nr 11–12, wkradł się błąd. W przypisie 42 odesłanie do francuskiego tekstu omawianego tam wyroku powinno być poprzedzone zwrotem: „i równie niedwuznacznie wersja francuska”, a nie – jak w wersji opublikowanej – „i równie dwuznacznie wersja francuska”.

 

0%

Informacja o plikach cookies

W ramach Strony stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze Strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Możecie Państwo dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce internetowej w każdym czasie. Więcej szczegółów w "Polityce Prywatności".