Zainstaluj aplikację Palestra na swoim urządzeniu

Palestra 9/2017

Nieznośny geniusz, czyli odtrutka na przeciętność

Udostępnij

C oraz częściej odnoszę wrażenie, że stajemy się apologetami klęsk i  przegranych, coraz mniej od siebie wymagamy, zadowalamy się miernotą i  zapominamy, czym jest smak zwycięstwa czy satysfakcja z  sukcesu. Kiedy dla innych liczy się tylko najwyższa lokata, nam wystarcza być drugim, czy nawet zająć miejsce poza podium. Na pochwały zasługują u  nas już miejsca w  czołówce lub w  środku peletonu, remisy zamiast zwycięstw, a  w polityce nawet wynikające z  braku profesjonalizmu klęski, skoro zdaniem partyjnych akolitów są „honorowe”.  Pochwała nieudacznictwa, podobnie jak ciepła akceptacja – jako przeciwstawnych krytykowanym, choć niezdefiniowanym bliżej elitom – braków w  edukacji i  ogładzie demotywuje i  buduje fałszywy obraz świata. W  sporcie logicznym tego następstwem jest brak woli walki, w  gospodarce – utrata sensu przedsiębiorczości i  konkurencyjności, a  w  życiu politycznym – bolesna erozja systemu wartości. Kiedy inni chcą tworzyć rzeczy doskonałe, nam wystarczy bylejakość. Po co równać w  górę, skoro najbardziej dopieszcza się średniaków? Jeśli dodamy jeszcze zdziczenie obyczajów i  przyzwolenie dla plebejskich ekscesów, recepta na oślą ławkę w  międzynarodowej, choćby tylko europejskiej, społeczności wydaje się już gotowa.

Poszukując odtrutki, sięgnąłem po wydaną niedawno biografię człowieka, którego życie i  dokonania łatwo układają się zarówno w  pasjonujący scenariusz filmowy, jak  i  w  wartką opowieść literacką. Oddany do adopcji przez matkę długo cierpiał na syndrom porzuconego. Jako nastolatek zbuntowany przeciwko dorosłej rzeczywistości brał narkotyki, poddawał się dziwacznym dietom, szukał duchowego przewodnika w  Indiach i  wśród kalifornijskich hipisów. Studiował zaledwie jeden semestr. Kiedy zajął się realizacją swoich biznesowych wizji, potrzebował tylko kilku lat, aby jego firma odniosła bezprecedensowy sukces, a  on jako dwudziestopięciolatek cieszył się swoim w  niej udziałem o  wartości ponad dwustu pięćdziesięciu milionów dolarów. Jeszcze mając trzydziestkę, był przekonany, że normalne zasady go nie dotyczą. Wciąż przekonywał otoczenie, że potrafi swoją wolą zmieniać rzeczywistość. Jego biznesowa kariera nie była pozbawiona porażek, ale te tylko go wzmacniały. Wizjoner, lider, kreator marek i  branży, geniusz marketingu, pokonany w  wieku pięćdziesięciu sześciu lat przez raka trzustki. Steve Jobs (1955–2011) – akcjonariusz i  zarządzający firmą Apple, który nie tylko całkowicie odmienił branżę informatyczną, przez lata przekonując konsumentów na całym świecie do kolejnych generacji swoich laptopów, i-podów i  i-padów, ale i  nadał nowy charakter relacji człowieka z  telefonem komórkowym poprzez kolejne modele i-phonów. Rozwijając firmę Pixar we współpracy z  Walt Disney, zapewnił zarówno najmłodszym, jak i  dorosłym widzom wspaniałą rozrywkę na takich filmach animowanych nowej generacji, jak Toy story, Dawno temu w trawie czy Cars. Zdaniem biografa uczynił dużo więcej – jego „zamiłowanie do perfekcji i  nieokiełznany zapał zrewolucjonizowały sześć różnych dziedzin: komputery osobiste, animację, tworzenie muzyki, telefony, komputery przenośne oraz system publikacji elektronicznych” (s. 15).

Choć Walter Isaacson napisał biografię (Steve Jobs, wyd. polskie Insignis Media 2011, tłum. Przemysław Bieliński i  Michał Strąkow) jeszcze za życia Jobsa, i  to za jego przyzwoleniem, a  nawet zachętą, sprawia ona wrażenie obiektywnej. Kiedy to zasadne (choćby w  kwestii relacji Jobsa z  najstarszą córką czy z  podwładnymi w  firmie), autor nie szczędzi krytyki. Isaacson, doświadczony dziennikarz potrafiący skłaniać rozmówców do wynurzeń, spędził z  Jobsem wiele godzin w  ciągu osiemnastu miesięcy pracy nad książką i  – co warto zauważyć – poświęcił równie dużo uwagi, co życiu Jobsa, wprowadzanym przez niego produktom. „Jest to książka poświęcona innowacjom – pisze autor. – W  czasach, gdy Stany Zjednoczone poszukują sposobu na podtrzymanie swojej przewagi w  tej dziedzinie, a  społeczeństwa na całym świecie próbują budować niekonwencjonalną gospodarkę ery cyfrowej, Jobs stał się ikoną pomysłowości, wyobraźni i  ciągłego nowatorstwa. Zdał sobie sprawę, że w  XXI wieku najlepszym sposobem na wytworzenie wartości dodanej jest powiązanie kreatywności z  technologią – stworzył więc firmę, w  której wysiłek wyobraźni połączony został z  wyjątkowymi dokonaniami z  zakresu inżynierii. Jobs i  jego koledzy z  Apple potrafili myśleć inaczej, a  nie tylko ograniczać się do skromnego ulepszania swoich produktów na podstawie wyników grup fokusowych, wprowadzali nowe urządzenia i  usługi, o  których sami klienci nie wiedzieli jeszcze, że będą im potrzebne” (s. 16).

Streszczanie podróży przez życie Jobsa odebrałoby czytelnikom przyjemność lektury jego biografii, pełnej zapadających w  pamięć anegdot, jak choćby ta z  Joan Baez i  czerwoną suknią w  roli głównej (s. 311–313). Relacje z  jego spotkania z  królem Hiszpanii (s. 285) czy panią Mitterand (s. 237), z  rozmowy z  prezydentem Obamą na temat kształcenia inżynierów (s.  675–678), z  kłótni i  połajanek, ale i  szczerych dyskusji z  Billem Gatesem w  wersji skróconej tracą swój smak i  koloryt. Różnili się z  Gatesem w  istotnej kwestii: „Jobs wierzył w  całkowitą integrację sprzętu i  oprogramowania, co kazało mu budować komputery niekompatybilne z  innymi. Gates wierzył – i  czerpał z  tego zyski – w  świat, w  którym różne firmy produkowały sprzęt komputerowy kompatybilny ze sobą nawzajem” (s. 287).

Filozofia zarządzania Jobsa głosiła, że co jakiś czas trzeba zaryzykować i  postawić całą firmę na jakieś nowe rozwiązanie czy technologię (s. 291). Jedną z  jego najmocniejszych stron była umiejętność skupiania się na tym, co istotne. Odnośnie zarówno do firm, jak i  produktów decydowanie o  tym, czego nie robić, było – zdaniem Jobsa – równie ważne, jak decydowanie o  tym, co robić (s. 412). „W większości innych firm panuje tendencja do podporządkowywania wzornictwa inżynierii – czytamy w  jego biografii. – Inżynierowie przedstawiają specyfikacje i  wymagania, a  zadaniem projektantów jest wymyślić dostosowanie do nich obudowy i  osłony. Według Jobsa proces ten powinien przebiegać w  odwrotnym kierunku. Na samym początku istnienia Apple Jobs zaaprobował wzór obudowy oryginalnego Macintosha, a  inżynierowie musieli dopasować do niego swoje płytki i  inne elementy” (s. 422). W  toku całego swojego marszu przez życie Jobs podporządkowywał inżynierię narzucanej przez siebie estetyce dotyczącej wszystkich elementów produktu – od wtyczki, która miała klikać, po wizerunki na ekranie. Jego zespół miał za zadanie zmieniać estetyczne kaprysy w  działające produkty. A Jobs dbał, aby jego inwencja w  tym zakresie była należycie udokumentowana. Jak zauważa Isaacson, w  2011 roku Jobs figurował na liście wynalazców już w  dwustu dwunastu zgłoszeniach patentowych w  USA.

Potępiał kradzież własności intelektualnej, ale zdawał sobie sprawę, jak trudno z  nią walczyć. Oferując kompleksowy system (iPod, iTunes Store oraz oprogramowanie do zarządzania muzyką), przekonał koncerny fonograficzne, aby zgodziły się na sprzedaż cyfrowych wersji pojedynczych utworów muzycznych po przystępnej cenie, bo wierzył, że ukróci w  ten sposób piractwo (s. 493–494, 499–500).

Osobowość Jobsa fascynuje, ale i  przeraża. Lubił żywiołowe dyskusje, gardził rutynowymi prezentacjami z  pokazem slajdów (s. 484). Miał niezwykły dar przekonywania, który określano jako „pole zniekształcania rzeczywistości” (s. 161–163). Miał poczucie własnej wyjątkowości, a  ludzi dzielił ludzi na geniuszy i  debili, nic pośrodku. „Posiadł rzadką umiejętność czytania w  ludziach, odkrywania ich mocnych i  słabych punktów, ich lęków – pisze Isaacson. – Potrafił ogłuszyć niczego nie spodziewającą się ofiarę emocjonalnym ciosem, wymierzonym idealnie w  cel. Intuicyjnie rozpoznawał, czy ktoś udaje, czy naprawdę zna się na rzeczy. Był dzięki temu mistrzem namawiania, przekonywania, perswadowania, pochlebstwa i  zastraszenia” (s. 165). Nota bene, jedną z  niewielu osób spośród jego podwładnych, która dawała sobie z  tym radę, była Polka Joanna Hoffman, gdyż – jak zauważył Isaacson – „pochodząca z  rodziny emigrantów z  Europy Wschodniej, miała silną osobowość i  temperament” (s. 165). „Był wredny, arogancki i  przekonany, że wszystko ujdzie mu na sucho” – tak go oceniała, ale przez lata pracowała w  jego zespole (s. 238). Jego „rozmyślny brak taktu” (jak określił to dziennikarz „Esquire”) łączył się z  obsesyjnym wręcz perfekcjonizmem, dotyczącym również w  zakresie estetyki części, których odbiorca nie widzi pod obudową (s. 280).

Jego doktryna – zero tolerancji dla braku dokonań (s. 442) prowadziła do konfrontacji i  konfliktów, z  których zwykle wychodził zwycięsko.  Obawiał się wciąż, że jego firmie grozi „zalew idiotów”, a chciał pracować z najlepszymi. Isaacson przywołuje taką wypowiedź Jobsa:

„W większości przypadków dystans między najlepszym i  przeciętnym wynosi około trzydziestu procent. Najlepszy lot samolotem, najlepszy posiłek – każda z  tych rzeczy może być o  trzydzieści procent lepsza od przeciętnej. Patrząc na Woza [Steve’a Wozniaka – przyp. A. T.] widziałem kogoś, kto był pięćdziesiąt razy lepszy od przeciętnego inżyniera – do tego stopnia, że Woz mógłby z  powodzeniem organizować zebrania we własnej głowie. Właśnie z  takich ludzi, zawodników najwyższej klasy próbowałem zbudować zespół pracujący dla Maca. Mówiono mi, że tacy ludzie sobie nie poradzą, że nie zniosą wspólnej pracy. Ale ja zdawałem sobie sprawę, że najlepsi zawodnicy lubią pracować ze świetnymi zawodnikami – tym, czego nie znoszą, jest konieczność pracy z  przeciętniakami” (s. 447).

Kapryśny i  bezwzględny dla współpracowników, posiadał wszakże umiejętność motywowania i  budzenia zespołowego ducha. W latach osiemdziesiątych członków podległego mu zespołu pracujących nad nowym komputerem „Mac” przekonywał powiedzeniem: „Podróż jest nagrodą” (s. 189). Jego podwładni narzekali, ale – jak sami potem przyznawali – pod wpływem Jobsa osiągali postawione cele i  dokonywali rzeczy pozornie niemożliwych.

Po tzw. pęknięciu bańki internetowej, które zachwiało branżą, Jobs znakomicie przewidział dalszy etap cyfrowej rewolucji i  w  przeciwieństwie do pełnych obaw konkurentów zainwestował w  pomysł cyfrowego centrum i  nowe produkty, co wyniosło go na szczyt. Łączył – jak zauważa jego biograf – kilka cech, które razem przesądziły o  zwycięstwie. Po pierwsze, wpadł na pomysł cyfrowego centrum, dającego możliwość nagrywania i  odtwarzania zdjęć, filmów i  muzyki na podręcznym komputerze, bo działał na styku humanistyki i  technologii. Po drugie, jako perfekcjonista „czuł potrzebę zintegrowania wszystkich aspektów produktu: od oprogramowania przez sprzęt oraz zapisane w  nim treści, aż po rozwiązania marketingowe. (…) Przewaga leżała po stronie firmy, która dokonała integracji komputera z  urządzeniami oraz oprogramowaniem – tak, jak uczyniło to Apple”. Po trzecie, dzięki skłonności do prostoty potrafił zaproponować odbiorcom produkty przyjazne w  obsłudze. Po czwarte wreszcie, potrafił zaryzykować i  postawić wszystko na jedną kartę (s. 472–474). „Podczas, gdy wszyscy inni cięli wydatki, my zdecydowaliśmy utorować sobie drogę przez kryzys inwestycjami – mówił Jobs w  wywiadzie. – Zamierzaliśmy skupić się na pracach badawczo-rozwojowych i opracować całe mnóstwo wynalazków. Dzięki temu po poprawie koniunktury zdecydowanie wyprzedzilibyśmy naszych konkurentów” (s. 474).

Interesujący jest stosunek Jobsa do dóbr materialnych. „Zanim stał się bogaty i  później, a  wręcz przez całe życie, podczas którego bywał i  miliarderem, i  bankrutem, Steve Jobs miał złożony stosunek do bogactwa – zauważa Isaacson. – Był antymaterialistycznie nastawionym hipisem, wzbogaconym na wynalazkach przyjaciela [chodzi o  Steve’a Wozniaka – przyp. A. T.], który z  kolei chciał je rozdawać za darmo, był też gorliwym wyznawcą zen, który odbył pielgrzymkę do Indii, a  potem uznał, że jego powołaniem jest założenie firmy. Co ciekawe, wszystko to się ze sobą splatało, zamiast ścierać” (s. 145).

Isaacson przywołuje też następującą wypowiedź Jobsa:

„Nigdy nie troszczyłem się o  pieniądze. Wychowałem się w  rodzinie klasy średniej, więc nigdy nie sądziłem, bym miał głodować. A w  Atari nauczyłem się, że jestem nie najgorszym inżynierem, dlatego zawsze wiedziałem, że sobie poradzę. Na studiach i  w  Indiach żyłem jak biedak z  wyboru, wiodłem dość proste życie, nawet kiedy pracowałem. Dlatego przeskoczyłem ze stosunkowego ubóstwa, które było cudowne, bo nie musiałem się martwić o  pieniądze, do niewiarygodnego bogactwa, kiedy też nie musiałem się martwić o  pieniądze. Patrzyłem na ludzi z  Apple, którzy zarabiali dużo pieniędzy, i  odnosiłem wrażenie, że żyją inaczej. Niektórzy kupowali rolls-royce’y i  różne domy, każdy miał od razu zarządcę, a  potem zatrudniali kogoś, kto zarządzał zarządcami. Ich żony przechodziły operacje plastyczne i  zmieniały się w kukły. Nie chciałem tak żyć. To obłęd. Obiecałem sobie, że nie pozwolę, żeby pieniądze zrujnowały moje życie” (s. 146). Jednak na jego trzydziestych urodzinach w  1985 roku na wielkim balu grała m.in. dla zaproszonych „magnatów oprogramowania” orkiestra symfoniczna miasta San Francisco i  śpiewała (nota bene w  zastępstwie Boba Dylana, który odmówił) Ella Fitzgerald (s. 242).

Podczas jedenastoletniego wygnania z  Apple prezes Oracle Larry Ellison bezskutecznie proponował Jobsowi, że przejmie tę firmę i  przywróci go na fotel prezesa, obdarzając 25% akcji. Kiedy nadarzyła się okazja powrotu w  inny sposób, niewymagający finansowego zaangażowania Ellisona, Jobs zdecydował, że nie da mu zarobić na akcjach Apple, co uzasadnił słowami: „Ty już nie potrzebujesz więcej pieniędzy” (s. 360, 364).

Jobs uważał, że wraz z  upływem lat człowiek traci zdolność kreacji, a  wielkich rzeczy można dokonać tylko w  wieku młodzieńczym (s. 243), ale tu sam sobie zaprzeczył, bo był kreatywny do końca życia. Jako człowiek dojrzały wprowadził kolejne wersje iPhona i  iPada, rozwinął App Store przy legalnym wykorzystaniu kilkuset tysięcy obcych, ale skonfigurowanych aplikacji (s. 628–629), wreszcie wprowadził chmurę (iCloud) jako centrum danych (s. 660). Jak zauważa Isaacson, jego firma zmieniła się w  ten sposób z niszowego producenta drogich, ekskluzywnych komputerów w  największą firmę technologiczną na świecie (s. 680).

Nieznośny geniusz czy genialny narcyz? Na to pytanie każdy czytelnik sam powinien znaleźć odpowiedź, ale jednemu nie można zaprzeczyć: przez sprzeciw i  pogardę wobec bylejakości i  przeciętności ten człowiek zmienił nasz świat równie skutecznie, jak tylko niektórzy wielcy narodowi przywódcy.

0%

Informacja o plikach cookies

W ramach Strony stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze Strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Możecie Państwo dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce internetowej w każdym czasie. Więcej szczegółów w "Polityce Prywatności".