Poprzedni artykuł w numerze
1. O bezkarności za składanie kłamliwych wyjaśnień napisano już bardzo wieleObszerne zestawienia bibliograficzne lub odesłania do literatury nowszej i dawniejszej znajdzie czytelnik w pracach W. Daszkiewicza (Prawo karne procesowe. Zagadnienia ogólne, Bydgoszcz 1999, t. I, s. 253, przypis 66), P. Wilińskiego (Zasada prawa do obrony w polskim procesie karnym, Kraków 2006, s. 360–362) i P. K. Sowińskiego (Uprawnienia składające się na prawo oskarżonego do obrony. Uwagi na tle czynności procesowych oskarżonego oraz organów procesowych, Rzeszów 2012, s. 641–647).. Nie oznacza to jednak wcale, iżby w tej sprawie powiedziane zostało ostatnie słowo. Wręcz przeciwnie – zagadnienie jest bardzo powikłane, w doktrynie, jak się zdaje, nie osiągnięto konsensusu co do podstawowych kwestii wyłaniających się na tle problematyki tzw. prawa do kłamstwa, debaty zaś co do charakteru prawnego, konsekwencji prawnych (w tym, w szczególności, konsekwencji procesowoprawnych) i zakresu niekaralności za składanie fałszywych wyjaśnień tlą się w zasadzie bezustannie, co i raz wybuchają bardziej intensywnym płomieniem. Paliwem dla tych sporów jest zresztą nierzadko orzecznictwo Sądu Najwyższego. Problem jest zatem żywy, i to zarówno w warstwie procesowej, jak i w warstwie materialnej. W dodatku permanentne prace kodyfikacyjne dają asumpt do rewizji niektórych rozwiązań przyjętych przez prawo karne procesowe. W niniejszym tekście chcę się skoncentrować na próbie analizy racji stojących za stanowiskiem ustawodawcy o objęciu fałszywych wyjaśnień swoistym przywilejem niekaralności. Najciekawsza jest bowiem sprawa podstawowa: skąd bierze się „prawo” oskarżonego – terminu tego używam w tym miejscu wyłącznie prowizorycznie, bo chyba w sposób najbardziej czytelny oddaje istotę rzeczy – do kłamstwa. Jaka jest jego geneza normatywna i związki funkcjonalne z innymi zasadami procesowymi? Czy tzw. prawo do kłamstwa wynika z jakiejś innej, ważniejszej zasady procesowej czy konstytucyjnej? A jeżeli nie – to może niekaralność składania fałszywych wyjaśnień (przez niektórych utożsamiana właśnie z prawem do kłamstwa) jest wynikiem braku głębszej refleksji ustawodawcy nad regulowaną materią, efektem prostej pomyłki? Jeżeli zaś tak – postawmy już w tym miejscu roboczą hipotezę – to de lege ferenda przywilej bezkarności za składanie fałszywych wyjaśnień powinien, być może, zostać zniesiony, co oczywiście całkowicie zmieniłoby środowisko procesowe, w którym działa oskarżony oraz jego obrońca, i nakazywałoby się zastanowić nad konsekwencjami regulacji nakładającej na oskarżonego obowiązek prawdziwego wyjaśniania. Niniejszy tekst koncentruje się na kwestii słuszności dzisiejszej regulacji prawnoprocesowej i prawnomaterialnej (akurat w tym zakresie nie sposób dokonać sztucznej separacji obu tych płaszczyzn normatywnych, tak ściśle są one ze sobą zespolone i tak mocno oddziaływują wzajemnie na siebie) problematyki wyjaśnień oskarżonego w aspekcie, w którym wyjaśnienia te są kłamliwe.
2. Zacznijmy od możliwie najzwięźlejszej prezentacji obowiązującego stanu prawnego i używanej w piśmiennictwie terminologii. Przepisy procesowe kwestii prawdziwości wyjaśnień oskarżonego nie przesądzają w żadnym kierunku. Oskarżony ma prawo złożyć wyjaśnienia, może jednak bez podania powodów odmówić odpowiedzi na poszczególne pytania lub odmówić składania wyjaśnień – o prawach tych należy go pouczyć (art. 175 § 1 k.p.k.). Prawo procesowe reguluje więc wyłącznie formę realizowania uprawnienia związanego ze składaniem przez oskarżonego oświadczeń o charakterze dowodowym, nie wypowiadając się w żaden sposób na temat jego treści, zajmując w tym zakresie pozycję neutralną. Mówiąc obrazowo – ustawa postępowania karnego reguluje kwestię naczyń (wyjaśnienia), nie przesądzając tego, co ma być w nich pomieszczone. Można oczywiście przyjąć, że wyjaśnienia oskarżonego muszą być prawdziwe, bo brak jest przecież wyraźnej wypowiedzi ustawodawcy w Kodeksie postępowania karnego uprawniającej do składania fałszywych wyjaśnień. Poważną słabością takiego argumentu jest jednak to, że z milczenia ustawodawcy nie wynika jeszcze, iż oskarżony ma obowiązek powstrzymać się od kłamliwych wyjaśnień. Z regulacji karnoprocesowej wynika to tylko, że ustawodawca nie przesądził jednoznacznie kwestii kłamliwego wyjaśniania oskarżonego i trudno przyjąć, by było to rozwiązanie przypadkowe. Na temat obowiązków oskarżonego w zakresie składania wyjaśnień nie wypowiada się także ustawa zasadnicza, której przepisy o prawie do obrony są utrzymane na poziomie dość zaawansowanej ogólności. Kluczową sprawą jest jednak przemilczenie ustawowe w Kodeksie karnym – brak karalności za fałszywe wyjaśnienia w prawie karnym materialnym. Oskarżony nie ponosi zatem odpowiedzialności karnej za złożenie fałszywych wyjaśnień. Takie postawienie sprawy przez ustawodawcę musi prowadzić do jednego wniosku: oskarżony składający fałszywe wyjaśnienia nie może być pociągnięty do odpowiedzialności karnej za ten czyn. Nie ma zatem żadnych przeszkód, by oskarżony składał fałszywe wyjaśnienia – w każdym bądź razie za złożenie fałszywych wyjaśnień nic mu nie grozi zarówno z punktu widzenia prawa karnego materialnego, jak i prawa karnego procesowego.
Jak już wyżej wspomniano, sprawą budzącą najwięcej sporów jest terminologia. Występuje tu rzadko spotykana w piśmiennictwie rozbieżność i różnorodność poglądów. Właściwie całkowicie odosobnione jest stanowisko P. Kruszyńskiego, który uważa, że oskarżony ma „prawo do kłamstwa”P. Kruszyński, Stanowisko prawne obrońcy w procesie karnym. Dissertationes Universitatis Varsoviensis 405, Białystok 1991, s. 81., nie jest ono zresztą całkiem kategoryczne,,Wszelkie rozważania – pisze P. Kruszyński [tamże] – iż oskarżony nie ma prawa do kłamstwa, gdyż nie jest ono w przepisach nigdzie wyrażone, wolno mu tylko bezkarnie kłamać, bo kłamstwo oskarżonego nie jest karalne, trącą sofistyką”, P. Kruszyński, Stanowisko, identycznie w powielonej (ze skrótami) wersji tego opracowania: Obrońca w postępowaniu sądowym, Warszawa 1994, s. 27. . Najbardziej zbliżony pogląd do stanowiska uznającego istnienie „prawa do kłamstwa” reprezentuje A. WąsekA. Wąsek, Z problematyki odpowiedzialności karnej obrońcy w sprawach karnych, (w:) Z. Ćwiąkalski, M. Szewczyk, S. Waltoś, A. Zoll, Problemy odpowiedzialności karnej. Księga ku czci Profesora Kazimierza Buchały, Kraków 1994, s. 298., wedle którego „można by natomiast mówić o ograniczonym prawie oskarżonego do kłamstwa” („co nie jest zakazane prawnie, jest dozwolone”), ostatecznie jednak odrzuca założenie terminologiczne bazujące na „prawie do kłamstwa” z uwagi na jego „wieloznaczność” i przyjmuje, że lepszy jest tu termin „uprawnienie (ograniczone) oskarżonego do kłamstwa”, które jest „swoistym dozwoleniem prawnym”. Część przedstawicieli doktryny podchodzi dość ostrożnie do „prawa do kłamstwa”, albo starając się unikać tego terminu i wikłania się w spór o istnienie „prawa do kłamstwa”, poprzestając na dość neutralnych wypowiedziach o tym, że składając wyjaśnienia, „oskarżony nie jest zobowiązany do mówienia prawdy” (K. MarszałK. Marszał (red.), S. Stachowiak, K. Zgryzek, Proces karny, Katowice 2003, s. 192. ), że „fałszywe wyjaśnienia oskarżonego w Polsce nie są karalne” (S. Waltoś, P. HofmańskiS. Waltoś, P. Hofmański, Proces karny. Zarys systemu, Warszawa 2013, s. 299. ). Jednak większość autorów stanowczo odrzuca pogląd o istnieniu prawa do kłamstwa i akceptuje wyłącznie konieczność „tolerowania fałszywych wyjaśnień, o ile mieszczą się one w granicach obrony” (T. GrzegorczykT. Grzegorczyk, Kodeks postępowania karnego. Komentarz, Kraków 2005, s. 46. ), przyjmuje założenie o nieobawianiu się oskarżonego odpowiedzialności karnej za fałszywe wyjaśnieniaT. Grzegorczyk, J. Tylman, Polskie postępowanie karne, Warszawa 2005, s. 314. , uznaje przyznanie oskarżonemu „swoistego immunitetu” za składanie nieprawdziwych oświadczeń (R. ŁyczywekR. Łyczywek, Adwokat jako obrońca w polskim procesie karnym, Warszawa 1989, s. 69.), wskazuje „przywilej nieodpowiedzialności oskarżonego za fałszywe wyjaśnienia” (R. KmiecikR. Kmiecik (red.) i in., Prawo dowodowe. Zarys wykładu, Kraków 2005, s. 172.), „przywilej bezkarności” (P. WilińskiTamże, s. 360–361.). W. Daszkiewicz zwraca uwagę na to, że w dyskusjach o granicach legalnej obrony (i operowaniu przez oskarżonego kłamstwem w celu obrony) „nie zawsze odróżnia się niekaralność zachowań oskarżonego polegających na przekroczeniu tych granic od kwalifikowania tych czy innych zachowań jako legalnych, jako obrony wykonywanej w dozwolony sposób”, a w wypadku „kłamstwa czynnego” (polegającego na „aktywnym wprowadzaniu w błąd organów procesowych”) „przeważnie mamy do czynienia z niekaralnością zachowań, nie zaś z ich legalnością, choćby były one wykonywane w celu obrony”Tamże, s. 254. . Pogląd W. Daszkiewicza o bezprawności kłamliwych zeznań (przeciwstawienie niekaralności bezprawności) bazuje na odwołaniu się do prawa cywilnego: „przewidziana w art. 23 i 24 k.c. – pisze prof. Daszkiewicz – ochrona dóbr osobistych nie przysługuje, jeżeli działanie naruszające prawo nie jest bezprawne, a jeśli oskarżony miałby tak rozumiane prawo do kłamstwa, to oczywiście dochodzenie ochrony na podstawie tych przepisów byłoby bezprzedmiotowe”. Nie sposób jednak nie zauważyć, że jednym z punktów wyjścia dla dokonania oceny bezprawności (braku bezprawności, legalności) danego zachowania x na gruncie prawa cywilnego i ewentualnej odpowiedzialności cywilnej (w każdym razie przy respektowaniu elementarnego założenia spójności i niesprzeczności systemu prawnego) powinno być chyba także jego traktowanie przez prawo karne materialne. Nie można z tego punktu widzenia ignorować świadomego zdepenalizowania składania fałszywych wyjaśnień w Kodeksie karnym. Taki – świadomy – zabieg ustawodawcy w płaszczyźnie prawa karnego materialnego jest raczej argumentem przemawiającym za uznaniem, że zachowanie takie nie jest zachowaniem bezprawnym, także na gruncie prawa cywilnego (przy założeniu niesprzeczności wewnętrznej systemu prawa), skoro nie jest zakazane przez prawo karne.
Jakie stanowisko należy zająć wobec powyższych – trzeba przyznać, że bardzo zróżnicowanych – ujęć terminologicznych? Po pierwsze, idzie tu o spór o nazwy, który w istocie jest dość jałowy, bo przyjęcie tego czy innego określenia ma jednak w końcowym rozrachunku niewielkie znaczenie z punktu widzenia oceny pozycji procesowej oskarżonego i jego obowiązków dowodowych oraz zasad oceny tego dowodu przez organ procesowy. Niekonsekwencją i całkowitą negacją racjonalności ustawodawcy byłoby jednak przyjmować, że ten sam porządek prawny (prawo karne materialne) z jednej strony zwalnia od odpowiedzialności za składanie fałszywych wyjaśnień, z drugiej zaś – jakąś niewidzialną ręką (nie ma tutaj wszak żadnej wyraźnej regulacji) – nakłada (i to milcząco! – przecież w ustawie postępowania karnego brak, jak już wspomniano, jakiejkolwiek wyraźnej wypowiedzi co do treści składanych przez oskarżonego wyjaśnień) na oskarżonego procesowy obowiązek prawdziwego zeznawania. Z tego, że oskarżony ma prawo bądź to składać wyjaśnienia, bądź to odmówić ich składania, nie wynika zatem nic ponad to, że może on wybrać jedną z przysługujących mu form zachowania procesowego (zaniechanie/ działanie). Nie przesądza to jednak jeszcze o treści tego zachowania. Czegokolwiek byśmy zatem nie powiedzieli o sprawach terminologicznych, to jest rzeczą bezdyskusyjną, że oskarżony może składać fałszywe wyjaśnienia i że nie grozi mu za to odpowiedzialność karna. Jeżeli już optować za jakąś propozycją terminologiczną spośród wielu zgłoszonych w literaturze (w tej sprawie zgłoszono już tak wiele i tak różnych pomysłów terminologicznych, że zbędne jest tworzenie nowych bytów terminologicznych, które nie wnosiłyby nic nowego do istniejącego stanu wiedzy), to wydaje się, że najbliższe uchwycenia istoty rzeczy jest określenie A. Wąska, który przyjmuje „uprawnienie oskarżonego do kłamstwa”. Skoro ustawodawca świadomie zrezygnował z karalności fałszywych wyjaśnień, to niepodobna ignorować tego wyboru także w perspektywie karnoprocesowej i przyjmować, że prawo procesowe wymaga prawdziwych wyjaśnień.
Interesująca jest sprawa traktowania wyjaśnień w płaszczyźnie prawa karnego procesowego. Jeżeli bowiem na serio traktować zarysowane powyżej regulacje prawa karnego materialnego i diametralnie odmienną pozycję oskarżonego i świadka w zakresie odpowiedzialności za swoje słowo wypowiadane w postępowaniu karnym, to konsekwencje praktyczne tego powinny się chyba rysować w sposób następujący. W przypadku oceny znaczenia dowodowego wyjaśnień oskarżonego sędzia (organ procesowy) powinien zawsze zakładać, że mogą one być nieprawdziwe (skoro oskarżony nie musi baczyć w zasadzie na żadne konsekwencje swego fałszywego wyjaśniania i nie jest tu skrępowany żadnymi barierami prawnomaterialnymi ani procesowymi) i – odpowiednio – traktować je prowizorycznie, jako dowód ryzykowny, chwiejny czy słaby – krótko mówiąc, zakładać z góry, że jest to dowód z reguły potencjalnie mogący okazać się niewiarygodny. W przypadku zeznań sędzia nie powinien czynić takich założeń – skoro świadek jest prawnie obowiązany do mówienia prawdy, to dowodowi z jego zeznań powinno się przydawać – tymczasowo, do czasu ewentualnego zanegowania takiego założenia przez wyniki przewodu sądowego – większy walor procesowy. Takie postawienie sprawy zbliża nas niebezpiecznie do domniemań prawnych. A przecież tutaj żadnych domniemań nie ma. Po drugie, nie ma też odrębnych reguł oceny dowodu z wyjaśnień i dowodu z zeznań, podlegają one jednej i tej samej ocenie, wyznaczonej w sposób jednolity przez ustawę procesową. Czyżby zatem pogląd o potrzebie odrębnego, zróżnicowanego traktowania wyjaśnień i zeznań z punktu widzenia ich wartości dowodowej był herezją procesową? Czy nie pachnie to teorią legalnej oceny dowodów? Być może, ale jest też faktem, że sui generis legalną teorię oceny dowodów – wymagającą surowszej, szczególnie krytycznej oceny dowodów – przyjmuje już orzecznictwo Sądu NajwyższegoZob. szerzej orzecznictwo powołane przez Z. Dodę i A. Gaberle, Dowody w procesie karnym – orzecznictwo Sądu Najwyższego – komentarz, t. I, Warszawa 1997, s. 69–73. w zakresie tzw. wyjaśnień pomawiających. Oczywisty jest pogląd, że „wyjaśnienia oskarżonego, stanowiące ważny dowód w procesie podlegające swobodnej ocenie sądu, powinny być szczególnie skrupulatnie badane na rozprawie z uwagi na ich źródło pochodzenia, mianowicie od osoby żywotnie zainteresowanej wynikiem procesu”Wyrok SN z 18 stycznia 1972 r., Rw 1009/72, BSN 1973, nr 2, poz. 35. . Nie ma żadnego dobrego powodu, żeby to samo, co twierdzi się (słusznie) w orzecznictwie o wyjaśnieniach czy wyjaśnieniach pomawiających, nie miało mieć także zastosowania i do „zwykłych” wyjaśnień w związku z przysługującym oskarżonemu uprawnieniem do kłamstwa.
Z jednej więc strony – co zasługuje na szczególnie silne wyeksponowanie – zarówno wyjaśnienia, jak i zeznania zaliczyć trzeba prima vista do tej samej „puli” czy kategorii dowodowej, ocenianej z uwzględnieniem tych samych reguł oceny dowodów wyznaczonych przez przepis o swobodnej ocenie dowodów. Z drugiej jednak strony trudno potraktować całą istniejącą misterną aparaturę karnoprocesową i karnomaterialną, która w sposób diametralnie odmienny reguluje charakter prawny i obowiązki informacyjne (obowiązki dowodowe) oskarżonego i świadka per non est, jako pewną dekorację normatywną, ornament, który w praktyce ewaluacji dowodów przez sędziego nie ma większego znaczenia. W sferze faktycznego nastawienia sędziego do poszczególnych środków dowodowych fundamentalne zróżnicowanie prawnej regulacji zeznań i wyjaśnień musi jednak mieć znaczenie, choć nie znajduje ono żadnego odzwierciedlenia w orzecznictwie (zresztą być może dlatego, że oznaczałoby to dość ryzykowne i mniej lub bardziej otwarte opowiedzenie się za niemającą podstawy ustawowej koncepcją istnienia domniemań faktycznych związanych z oceną dowodów – zeznanie jest prawdziwe/wyjaśnienie nie jest prawdziwe). A jednak nie sposób uznać, iżby sędzia miał traktować oba rodzaje dowodów (wyjaśnienia i zeznania) w sposób jednolity: z psychologicznego punktu widzenia zasada „wolności” dowodowej oskarżonego (który co do zasady nie musi się obawiać żadnej odpowiedzialności za składanie fałszywych wyjaśnień) prowadzić musi w sposób naturalny do „podniesienia poprzeczki” procesowej oceny tego dowodu, bo pokusa kłamania (we własnej obronie) jest przecież niezwykle silna z uwagi na sytuację, w której znajduje się podsądny (grożące mu konsekwencje karnoprawne), a amplifikuje ją tylko pełna bezkarność kłamstwa oskarżonego. Składając fałszywe wyjaśnienia, oskarżony w zasadzie niczym nie ryzykuje. Zupełną naiwnością byłoby twierdzić, że sędzia nie będzie uwzględniał specyficznego układu procesowego, w którym oskarżony składa wyjaśnienia, i jego bezkarności za składanie fałszywych wyjaśnień, nawet jeżeli nie miałoby to znaleźć dostatecznie wyraźnego odzwierciedlenia w motywach rozstrzygnięcia. Regulacja odpowiedzialności (a raczej – nieodpowiedzialności) oskarżonego za składanie fałszywych wyjaśnień nie tylko nie zwalnia sędziego od oceny oświadczeń dowodowych oskarżonego w taki sam sposób, jak każdego innego dowodu, ale wręcz wymusza na nim większą podejrzliwość w odniesieniu do dowodu z wyjaśnień. In concreto – po dokonaniu kompleksowej oceny dowodów w sprawie – może się okazać, że wyjaśnienia oskarżonego są prawdziwe albo nieprawdziwe, ale punktem wyjścia przy ocenie wyjaśnień oskarżonego musi być zwiększony sceptycyzm sędziego wobec tego dowodu. W przypadku zeznań świadków sprawa przedstawia się odwrotnie: dla sędziego punktem wyjścia – z uwagi na specyficzny kontekst normatywy (obowiązek składania prawdziwych zeznań) – może być z reguły przyjęcie prowizorycznego założenia o prawdziwości zeznań (które może, ale nie musi zostać potwierdzone w trakcie finalnej oceny dowodów lub już w trakcie przeprowadzania tego dowodu).
3. Przejdźmy do kwestii podstawy czy genezy uprawnienia do kłamliwych wyjaśnień i próby ustalenia. Co właściwie uzasadnia przyjęte przez ustawodawcę rozwiązanie? Jaka jest jego ratio legis? Otóż trzeba powiedzieć, że nie ma żadnej zasady procesowej, która uzasadniałaby utrzymywanie w porządku prawnym uprawnienia do kłamstwa. W szczególności nie sposób wywieść prawa do kłamstwa z zasady prawa do obrony i immanentnie z nią związanego prawa do milczenia.
Zacznijmy od tej ostatniej kwestii. Nie może być wątpliwości co do tego, że uprawnienie oskarżonego do bezkarnego kłamania (pomijam tu sytuację, gdy kłamstwo oskarżonego wypełnia znamiona innego typu czynu zabronionego, np. stanowi fałszywe oskarżenie, które nie jest realizowane w ramach prawa do obrony) w żaden sposób nie może logicznie wynikać z zasady nemo se ipsum accusare tenetur. Rzecz w tym, że implikacją prawa do milczenia nie jest przecież aktywność/działanie (uprawnienie do składania fałszywych/kłamliwych wyjaśnień), lecz – wyłącznie – prawo do zaniechania (powstrzymania się od zachowania w postaci składania wyjaśnień). Z tak ujętą treścią zasady nemo se ipsum w pełni korelują już dziś przyjęte przez ustawodawcę procesowego rozwiązania: brak obowiązku dostarczania dowodów na swoją niekorzyść (art. 74 § 1 k.p.k.) i prawo do milczenia, odmowy składania wyjaśnień lub odpowiadania na poszczególne pytania (art. 175 § 1 zd. 1 k.p.k.). Ten logiczny porządek rozbija rozwiązanie karnomaterialne, wedle którego składanie nieprawdziwych wyjaśnień nie jest karalne. Nie harmonizuje to z prawem do milczenia i niestety całkowicie wypacza sens zasady nemo se ipsum. Oskarżony nie jest zobowiązany do składania prawdziwych zeznań (nemo se ipsum accusare tenetur). Jednak nie wynika z tego logicznie, iżby był on uprawniony do kłamania. De lege lata jest jednak uprawniony do kłamania, ponieważ do wyraźnego uprawnienia procesowego wynikającego wprost z zasady prawa do milczenia prawo karne materialne „dodało” uprawnienie do składania fałszywych wyjaśnień, za które podsądny żadnej odpowiedzialności nie ponosi.
Nie można też przyjąć, iżby uprawnienie do kłamstwa było samoistną komponentą prawa do obrony. Prawo do obrony w procesie karnym powinno być kształtowane na poziomie ustawowym i realizowane w praktyce z zachowaniem minimalnych zasad etyki. Zagwarantowanie efektywnej realizacji prawa do obrony wymaga wprowadzenia całej palety różnorodnych koncesji procesowych dla oskarżonego. To rzecz niepodlegająca dyskusji. Koncesje te niejednokrotnie znacznie utrudniają realizację zasady trafnej reakcji karnej i efektywne dochodzenie do prawdy w postępowaniu karnym. Ustawodawca nie może jednak bazować na mechanicznym założeniu, że wszystko, co dla oskarżonego jest korzystne, z tego właśnie powodu i tylko z tego powodu może automatycznie niejako stanowić uprawnienie składające się na prawo do obrony. Bezkarność za składanie fałszywych wyjaśnień (której lustrzanym odbiciem jest uprawnienie do kłamania w wyjaśnieniach) jako instrument prawa do obrony nie spełnia niezbędnego minimum etycznego – nikt (nawet oskarżony) nie może być przecież uprawniony do kłamania w ramach gry procesowej opartej na zasadzie minimum uczciwości. Trudno zresztą uzasadnić odejście od elementarnych zasad etyki i zwolnienie oskarżonego od obowiązku prawdomówności respektowaniem prawa do obrony. Nie jest przecież tak, żeby oskarżony był zobowiązany do składania wyjaśnień – wtedy uprawnienia do składania fałszywych wyjaśnień można by jeszcze jakoś bronić swego rodzaju „potrzaskiem” procesowym, w którym znajduje się oskarżony. Ale przecież interesy oskarżonego są dostatecznie chronione właśnie przez inne uprawnienie stanowiące element prawa do obrony: uprawnienie do odmowy składania wyjaśnień (czy odpowiedzi na poszczególne pytania) bez podania powodu; nikt zatem nie zmusza go do składania wyjaśnieńNie można się zatem zgodzić z P. Kruszyńskim (Stanowisko, s. 81), że „nawet z moralno-etycznego punktu widzenia trudno mieć oskarżonemu za złe, że kłamie. Przecież walczy on niejednokrotnie o dobra najwyższej wartości – wolność, czasem nawet życie. Nie możemy więc odnosić powszechnego postulatu moralnego – «nie kłam» – właśnie do oskarżonego, skoro znajduje się on w szczególnej sytuacji zagrożenia najważniejszych dóbr człowieka”. Jest wręcz przeciwnie. Z etycznego punktu widzenia kłamstwa jako metody obrony nie da się usprawiedliwić szczególnie wówczas, gdy oskarżony dysponuje innymi narzędziami obrony (może odmówić składania wyjaśnień, odpowiedzi na poszczególne pytania). Zderzenie w jednym zdaniu dwóch dóbr (prawdomówności z wolnością, czasem nawet życiem) sprawia błędne wrażenie, jakoby kłamstwo było jedyną metodą obrony przed narażaniem na niebezpieczeństwo wolności i życia oskarżonego. Tak oczywiście nie jest. Zapatrywanie to nie uwzględnia jednak innych, licznych uprawnień procesowych oskarżonego nakierowanych na umożliwienie realizacji prawa do obrony. , swoją obronę może realizować przez „uruchomienie” prawa do milczenia i uchylenie się od „własnej” aktywności dowodowej. Chodzi więc o uczciwość gry procesowej – z tego punktu widzenia przyznanie oskarżonemu prawa do kłamstwa nie wytrzymuje krytyki.
4. Pora na krótkie podsumowanie. Istniejącego dziś uprawnienia oskarżonego do składania fałszywych (kłamliwych) wyjaśnień nie da się uzasadnić względami prawa do obrony, stoi ono w jaskrawej sprzeczności z zasadą nemo se ipsum accusare tenetur. Oskarżonego w zakresie prawdomówności należałoby zatem de lege ferenda zrównać z pozycją procesową świadka. Oznaczałoby to konieczność dokonania co najmniej dwóch zmian w obowiązującym prawie. Z jednej strony należałoby rozszerzyć w Kodeksie karnym kryminalizację na składanie fałszywych wyjaśnień. Z drugiej – wprowadzić do ustawy postępowania karnego adekwatne modyfikacje związane z koniecznością uprzedzenia oskarżonego o obowiązku składania prawdziwych oświadczeń dowodowych (jeżeli oskarżony miałby się decydować na składanie wyjaśnień) i odpowiedzialności karnej za złamanie tego zakazu. Taki kierunek zmian legislacyjnych nie tylko nie godziłby w konstytucyjne prawo do obrony, ale pozwalałby na zharmonizowanie regulacji ustawowej z rzeczywistą treścią prawa do milczenia i prawa do obrony.