Poprzedni artykuł w numerze
W przededniu kolejnej podróży sięgnąłem znowu po cykl Andrzeja Sapkowskiego o wiedźminie Geralcie. Ciekaw byłem, jak bardzo niegdyś popularny pięcioksiąg (nie licząc opowiadań) będzie mi smakował po ponad dwóch dekadach od premiery, czy aby nie okaże się lekturą dla chłopców, z której się wyrasta. Moje obawy rozwiały się już po kilkunastu stronach tekstu. Barwna opowieść o pełnym magii świecie zamieszkanym przez ludzi, elfy, mutanty i inne stwory, o grze uczuć i grze o władzę zachowała świeżość, blask i aktualność. Powinna wciągać kolejne pokolenia czytelników, tak jak wciągają ich dzisiaj okrutne historie Goerge’a R. R. Martina z cyklu Game of Thrones. To chyba Stanisław Lem zauważył kiedyś, że pisarz spoza anglosaskiego kręgu kulturowego raczej nie na szans na ogromne honoraria, bo ma utrudniony dostęp do masowego anglojęzycznego czytelnika. Jestem przekonany, że gdyby Sapkowski pisał w języku Szekspira, nie tylko jego popularność byłaby nieporównywalnie większa, ale i dochody z twórczości stałyby się niebagatelne.
Przykład J. K. Rowling, autorki cyklu o Harrym Potterze, potwierdza, że na inteligentnej anglojęzycznej twórczości literackiej kierowanej do szerokiego kręgu odbiorców można zbić fortunę. A jeśli literatura ta jest umiejętnie i odpowiednim nakładem przenoszona na ekran kinowy (jak seria o Harrym Potterze) czy telewizyjny (jak Game of Thrones), to popularność utworu niebotycznie wzrasta, rzesze fanów nakręcają koniunkturę nie tylko na nośniki dźwięku czy obrazu z zapisanym utworem, ale także na wszelkiego rodzaju owoce merchandisingu. To oni nabywają bluzy i koszulki z wizerunkiem bohaterów, cytatami bądź hasłami nawiązującymi do utworu. W parku rozrywki Universal Studio w Orlando rodzinna publiczność z całego świata potrafi bez względu na porę roku czekać nawet i dwie godziny, aby przejechać się kolejką „Forbidden journey of Harry Pottter” albo żeby kupić w stylizowanych na angielskie sklepach różdżkę, togę, miotłę czy inny gadżet ze świata Pottera. Cóż, sam niejednokrotnie ulegałem Potterowskiej ekscytacji, decydując się na wizytę w Universal Studio jeszcze przed świtem czy poszukując w Edynburgu pubu, w którym Rowling miała napisać pierwszy tom swej historii (Harry Porter i kamień filozoficzny).
Popularność przygód Harrego nie słabnie, choć od premiery ostatniego filmu o nim minęło parę lat. Co więcej, obydwa parki rozrywki Universal w Orlando latem tego roku otwierają nowe atrakcje z Potterowego świata. Zza otaczającego budowę ogrodzenia wyłania się fasada londyńskiego dworca Kings Cross i pamiętnego z ostatniego filmu banku. Nietrudno zatem zrozumieć, dlaczego wytwórnia Disneya kupiła prawa do sagi Star Wars i zaczyna ekranizację jej kolejnej części. Pewnie niedługo doczekamy się nowych kolejek i symulatorów ze świata Gwiezdnych Wojen w disneyowskich parkach rozrywki.
W innych okolicznościach wymyślony przez Sapkowskiego świat Geralta mógłby być dla szerokiego odbiorcy równie atrakcyjny jak świat Pottera czy Hana Solo, czego dowodem jest sukces gry komputerowej Wiedźmin. I dobrze, że doczekaliśmy się w ubiegłym roku Sezonu burz, nowej opowieści tego cyklu. Oby były następne.
Interesujące, że wymienieni autorzy wprowadzają czytelnika w nastrój niepokojącego oczekiwania na wojnę, kataklizm, wielką zmianę zwiastującą kres dotychczasowego świata. Zapamiętujemy hasła „Winter is coming” Martina czy „Coś się kończy, coś się zaczyna…” Sapkowskiego, bo wpisują się one w obawy o nasze dalsze losy. W stulecie wybuchu pierwszej wojny światowej łatwo odnajdujemy analogie między gwałtownym końcem tamtej pięknej epoki i aktualną rzeczywistością. Mało kto spodziewał się wtedy, że wieści o zabójstwie arcyksięcia Ferdynanda w Sarajewie zwiastują katastrofę dotychczasowego porządku
Historycy patrzący przez pryzmat Europy są raczej zgodni, że wiek XIX postrzegać należy jako okres od 1789 do 1914 roku. Zainteresowany tym okresem polski czytelnik od kilkudziesięciu lat może czerpać wiedzę przede wszystkim z Historii powszechnej 1789– 1870 Mieczysława Żywczyńskiego i Historii powszechnej 1871–1918 Janusza Pajewskiego, wielokrotnie wznawianych w popularnej serii Wydawnictwa Naukowego PWN. Z racji braku własnej państwowości Polacy nie najlepiej oceniają ten czas, koncentrując się na nieudanych próbach wybicia się na niepodległość, ale bezsporne jest, że wiek XIX to okres niebywałego postępu i poprawy warunków życia w skali całego cywilizowanego świata, okres tryumfu Europy.
Jak podsumowuje M. Żywczyński: „(…) Europejczycy przodują w kulturze światowej, sięgają po panowanie nad światem. Ogromna większość ludów i narodów wchodzi z nimi w pośredni i bezpośredni kontakt, często ulega ich wpływom, dodatnim i ujemnym. W każdym razie Europejczycy wytwarzają ferment, dzięki któremu w dziejach świata zaczyna się stopniowo nowy okres. Następuje modernizacja pojęć, kryzys dawnych form politycznych i społecznych, rośnie uświadomienie etniczne, tętno przemian dziejowych staje się szybsze niż w okresach poprzednich” (Historia, Warszawa 1997, s. 542).
Paradoksalnie, spośród najnowszych opracowań historii powszechnej XIX wieku za szczególnie wartościowe uważa się The Birth of the Modern Word 1780–1914. Global Connections and Comparisons Christophera A. Bayle’go (wyd. Oxford 2004) i Die Verwandlung der Welt. Eine Geschichte des 19. Jahrhunderts Jurgena Osterhammela (wyd. 2008, polskie wydanie za wyd. z 2010 – Historia XIX wieku. Przeobrażenie świata, Poznań 2013, pod. red. nauk. W. Molika), gdyż ich autorzy starają się przedstawić portret epoki, próbując oderwać się od europocentryzmu, choć to Europa była wówczas liderem zmian i to „kultura Zachodu” była wzorem do naśladowania. Zainteresowanych zachęcam do refleksji nad pięcioma cechami XIX wieku wyliczonymi przez Osterhammela (s. 1196–1208), ale warto też sięgnąć po reporterską w formie Wyniosłą wieżę Barbary Tuchmann (wyd. Warszawa 1987, z podtytułem Świat przed pierwszą wojną światową 1890–1914, niedawno wznowiona), aby posmakować tej epoki węgla i stali, postępu i kultury. Tego, komu spodoba się sposób narracji tej autorki, zachęcam też do lektury jej opowieści o Wielkiej Wojnie pt. Sierpniowe salwy, opublikowanej w 1962 roku i wielokrotnie wydawanej w polskim tłumaczeniu, za którą otrzymała nagrodę Pulitzera.
Wojny światowej nie przewidywano, przewidywano tylko kilkumiesięczną męską przygodę, do której podchodzono jeśli nie z entuzjazmem, to przynajmniej ze zrozumieniem i poczuciem obowiązku. Zamiast przygody były 52 miesiące krwawej jatki. Jak podaje Andrzej Chwalba w wydanej niedawno obszernej monografii pt. Samobójstwo Europy. Wielka Wojna 1914–1918 (Warszawa 2013, s. 626–627) – miesięcznie ginęło 180 000 ludzi, średnio 6300 każdej doby, a po zakończeniu wojny pozostało 3 miliony wdów i 6 milionów sierot. Historycy wskazują, że wojny nikt w zasadzie nie wygrał poza krajami, które – jak Polska czy Czechosłowacja – przy okazji wojny odzyskały niepodległość. Łatwiej odpowiedzieć na pytanie, kto wojnę przegrał – Niemcy, monarchia Habsburgów, Węgry (utrata terytorium boli jeszcze dziś), Bułgaria i Rosja, która stała się Rosją Radziecką.
Zakończyła się epoka królów i dobrych manier. „Wojna, która objęła masy ludności cywilnej, musiała doprowadzić do przyśpieszenia procesów demokratycznych. Upadły reżimy autokratyczne, osłabł dominujący przez dziesięciolecia liberalizm faworyzujący zamożnych i wykształconych, zmniejszyły się przedziały i bariery społeczne. Zyskały kobiety – w ciągu kilku lat osiągnęły prawa, o które walczyły przez dziesięciolecia, choć proces ich emancypacji miał trwać jeszcze długo. Zwycięstwo demokracji sprzyjało rozwojowi ustawodawstwa socjalnego i poprawie położenia klasy pracującej. Niestabilna gospodarka, wojenne tradycje przemocy i okrucieństwa, upadek dotychczasowych autorytetów, a także aktywność socjalna i polityczna związków weteranów poszukujących po kataklizmie wojennym swojego miejsca i pracy stawiały jednak pod znakiem zapytania trwałość rozwiązań i oferty demokratycznej. Jak się wkrótce miało okazać, z krytyki systemu demokratycznego i ładu wersalskiego zrodziły się nowe pokusy urządzenia Europy i świata. Torować to będzie drogę autorytaryzmowi i totalitaryzmowi” (A. Chwalba, Samobójstwo, s. 623).
Interesująca jest sformułowana dawno temu, dziś może uchodząca za niepoprawną politycznie, refleksja poznańskiego historyka Janusza Pajewskiego, zawarta w zakończeniu jego dzieła Pierwsza wojna światowa 1914–1918 (Warszawa 1991, drugie wydanie 2005):
„Wojna lat 1914–1918 zadała cios dotychczasowemu stanowisku Europy w świecie. Była Europa ośrodkiem dyspozycyjnym polityki, była ogniskiem kultury i nauki promieniującym na świat cały. Nadszedł kres tego w chwili, gdy wydawało się, że Europa osiągnęła apogeum.
I wtedy właśnie Europa wojnę przegrała. Był ważny czynnik przegranej – obalenie autorytetów. Proces ten zaczął się w roku 1789, potoczył się dalej w roku 1848, a dokonał ostatecznie w latach pierwszej wojny światowej. Upadł wówczas autorytet monarchii, upadł autorytet monarchy-człowieka, upadł autorytet górnych warstw społeczeństwa, ale – co najważniejsze – upadł w świecie autorytet białego człowieka. Biały człowiek cieszył się dotąd w całym świecie autorytetem niepowtarzalnym, nienaruszalnym, intelektualnym i fizycznym. Pojawiały się na tym autorytecie niekiedy plamy, ale nie znajdowało to silniejszego oddźwięku. (…) Teraz, w latach pierwszej wojny światowej było zupełnie inaczej. Białemu człowiekowi potrzebna była pomoc kolorowego, sprowadził go więc do Europy i kazał mu zmagać się, walczyć z innym białym. I kolorowy człowiek walczył, i walczył dzielnie. Wracał z Europy na Czarny Ląd, wracał do Azji jako zwycięzca białego człowieka” (s. 786).
Europa zaczęła schodzić z pozycji lidera, oddając pole Stanom Zjednoczonym na zachodzie i Japonii na wschodzie. USA, dotychczas postrzegane jako dłużnik Europy, mogły stać się mocarstwem… Można powtórzyć za Sapkowskim: „Coś się kończy, coś się zaczyna…”
„Dobiegła końca la belle époque – epoka liberalizmu, parlamentaryzmu, demokracji, względnej stabilizacji warunków życia znacznej części Europy. Rozpoczął się okres następny, trudny i groźny, wojen okrutnych, dyktatur, totalitaryzmu, obozów koncentracyjnych, brutalizacji polityki, brutalizacji życia” – konstatował niegdyś J. Pajewski (Pierwsza, s. 786).
Współcześnie A. Chwalba widzi to następująco:
„W istocie Wielka Wojna stanowiła wstęp do tego, co miało się dokonać w latach 1939–1945. W tym sensie druga wojna światowa rozpoczęła się w 1914 roku. Choć oba te konflikty mocno się od siebie różniły, trudno nie zauważyć, że sposób prowadzenia Wielkiej Wojny – militaryzacja życia politycznego i gospodarki, powstanie silnego frontu wewnętrznego, mobilizowanie społeczeństwa cywilnego, gospodarowanie surowcami i poszukiwanie produktów zastępczych (…), czarny rynek na wielką skalę, praca niewolnicza, łapanki na ulicach i wywożenie ludzi na roboty, wreszcie obozy koncentracyjne, jak choćby w Serbii czy Turcji, rozstrzeliwanie zakładników, odpowiedzialność zbiorowa – były zapowiedzią wydarzeń, do których miało dojść dwadzieścia lat później” (A. Chwalba, Samobójstwo, s. 625–626).
W odniesieniu do Europy można nawet rozważać opatrzenie okresu 1914–1945 mianem drugiej wojny trzydziestoletniej, co J. Osterhammel podsumowuje refleksją, że pomiędzy rokiem 1918 i 1945 „na całym świecie znaleziono niespotykanie mało konstruktywnych i trwałych rozwiązań” i dopiero drugi okres powojenny, po 1945 roku, był bardziej udany (s. 1209).
Tak, od zakończenia drugiej Wielkiej Wojny Europa Zachodnia ma się całkiem dobrze. Przez ostatnie ćwierć wieku zyskały i kraje Europy Środkowej, uwolnione spod zależności od Moskwy. Już prawie siedemdziesiąt lat pokoju na kontynencie przynosi owoce. Nic wszakże nie jest dane na zawsze. Nic zatem dziwnego, że boimy się o przyszłość i nie chcemy, aby spotkał nas kataklizm wojny, aby – jak w tak bardzo dziś popularnej Grze o tron – nie przyszła zima…