Poprzedni artykuł w numerze
T ermin „długie trwanie” wprowadził do nauk humanistycznych francuski historyk Fernand Braudel (1902–1985), przedstawiciel cenionej i w Polsce szkoły Annales. W opublikowanym w 1958 roku artykule Historia i nauki społeczne: długie trwanie zaproponował, aby wyróżniać historię wydarzeniową, dla której charakterystyczny jest czas krótki, historię koniunkturalną, gdzie jednostką miary są dziesięciolecia, i historię strukturalną („głęboką”), czyli długiego trwania, gdzie jednostką miary są co najmniej stulecia. Według Braudela i jego zwolenników ta ostatnia jest najważniejsza, prowadzi bowiem do uchwycenia istotnych zjawisk i ich trwałości, daje podstawę do uniwersalnych ocen struktur i tendencji.
Jako przykład historii wydarzeniowej wskazać teraz można krążące niczym zapowiadane w „Manifeście Komunistycznym” widmo, tym razem widmo deregulacji zawodów. Aktualny minister sprawiedliwości i partia rządząca wypisali to hasło na swych sztandarach i zapowiadają jego rychłą realizację. Opozycja nie oponuje, bo populizm jest bliski wszystkim polskim politykom, bez względu na poglądy. Może nawet, kiedy słowa te ukażą się drukiem, stosowna ustawa będzie już uchwalona przez parlament. W przypadku adwokatury deregulacja sprowadzi się zapewne do tego, że aplikacja adwokacka trwać będzie krócej niż dotychczas, a ci, którym nie starczało dotąd szczęścia bądź intelektu, aby zdać ministerialne egzaminy, dostaną się do palestry inną drogą.
Zawód ma być otwarty dla każdego, ze szczególnym uwzględnieniem młodych, wśród których bezrobocie sięga obecnie 27%. Proszę tylko okazać wdzięczność przy urnach wyborczych.
Na miejscu polityków nie liczyłbym na taką wdzięczność, bo przynajmniej w odniesieniu do zawodu adwokata i radcy prawnego (o innych „deregulowanych” profesjach się nie wypowiadam) deregulacja opiera się na błędnych założeniach.
Po pierwsze, nie ma już co otwierać, bo zawody te są otwarte. Wystarczy zdać stosowne egzaminy. Dopuszczanie do zawodu osób, które egzaminów takich nie zdały, jest nieuczciwe wobec tych, którzy je pomyślnie złożyli. Już dzisiaj słychać wśród aplikantów głosy rozczarowania i pretensje, że przez dopuszczenie słabszych ich trud nauki nie jest premiowany. Przez lata wstąpienie na aplikację i do grona adwokatów postrzegane było jeśli nie jako wyróżnienie, to przynajmniej jako potwierdzenie intelektualnej sprawności. Teraz, przy znacznie obniżonych wymaganiach, skróceniu aplikacji i wielu „bocznych furtkach”, dostęp do adwokatury traci praktycznie związek z poziomem wiedzy i umiejętnościami kandydata.
Po drugie, do zawodu adwokata czy radcy prawnego nie można szkolić krócej niż do zawodu sędziego. Aplikacja adwokacka (jak i radcowska) powinna być dłuższa niż aplikacja sędziowska, bo oprócz wiedzy prawniczej niezbędna jest praktyczna nauka zawodu, warsztatowo trudniejszego niż profesja sędziowska (wszak to zawód usługowy, a nie emanacja władzy). Wystarczy przypomnieć, że adwokat, oprócz wiedzy prawniczej i umiejętności związanych ze stosowaniem prawa, powinien mieć także wiedzę dotyczącą szerokiej praktyki pozasądowej, umiejętność budowania relacji z mocodawcą, wiedzę o taktyce i sposobach prowadzenia negocjacji, wreszcie – co najważniejsze – powinien wiedzieć, jak prowadzić kancelarię i przestrzegać zasad etyki i godności zawodu. Aplikanci mają prawo do rzetelnej, a nie powierzchownej nauki zawodu, a deregulacja może im to prawo odebrać.
Po trzecie, na rynku usług prawnych jest już tak ciasno, że dla wielu otwarta na sposób ministerialny adwokatura oznaczać będzie pokój przechodni w amfiladzie, a nie spokojną przystań. A bezrobotni adwokaci, byli adwokaci, młodzież, której odebrano prawo do rzetelnej nauki zawodu i której talentów się nie premiuje, nie zagłosują na fałszywych dobroczyńców.
Po czwarte, obniżenie poziomu zawodowego w zakresie tzw. usług dla ludności znajdzie swoją reakcję u konsumentów. Zaniedbane procesy, przegrane na skutek błędu pełnomocnika sprawy, złe porady, wadliwe opinie prawne będą wdzięcznymi tematami dla mediów. W przewidywalnej, choć nie najbliższej, przyszłości, po kolejnych trzech, czterech czy pięciu zmianach na ministerialnym fotelu stanie się widoczne, że ilość nie służy jakości, a skrócenie aplikacji uniemożliwia należyte przygotowanie do zawodu. Warto będzie przypomnieć wyborcom, czyje decyzje to spowodowały.
Deregulacja to ważny epizod w historii wydarzeniowej. Ale już w historii koniunkturalnej będzie to zapewne tylko element w procesie ograniczania samorządności zawodowej przez władzę państwową. Jeśli prześledzimy relacje władza państwowa–adwokatura polska od 1918 roku, czyli zbliżymy się do historii długiego trwania, zobaczymy, że władza nigdy adwokatury nie głaskała. O samorządność trzeba było walczyć słowem, piórem i politycznym zaangażowaniem. Niepodległościowe zasługi adwokatów szły zwykle szybko w zapomnienie. W tej skali deregulacja to mało znaczący szczegół, błąd władzy, skorygowany być może po kilku lub kilkunastu latach.
W siedzibie mojej rady adwokackiej widnieją na ścianach fotografie rad poszczególnych kadencji od prawie stu lat. Ze starych fotografii spoglądają dawne postaci, jak i znani mi osobiście koledzy. Ciąg pokoleń, o których pamięć w izbie jest wciąż żywa. Są tam też portrety dawnych adwokatów, popiersie dziekana sprzed półwiecza i inne cenne pamiątki, jak choćby odręczny, starannie kaligrafowany protokół pierwszego powojennego posiedzenia warszawskiej rady adwokackiej. Obcowanie z tymi świadectwami historii pozwala mieć należytą perspektywę wobec współczesnych wydarzeń. I chciałoby się powiedzieć: „Byliśmy, jesteśmy i będziemy”. W każdej historii – wydarzeniowej, koniunkturalnej i długiego trwania. A może przede wszystkim długiego trwania. Dwudziesty pierwszy, licząc od rządu premiera Tadeusza Mazowieckiego, minister sprawiedliwości, choć podkreśla, że będzie deregulował tak długo, jak długo będzie ministrem, to epizod w naszej historii.
A skoro jesteśmy przy tej, mierzonej dziesięcioleciami, historii, to nie ad pompam vel ostentationem, ale z wyłożonych na końcu przyczyn odnotowuję, że mija w tym roku dwadzieścia lat od założenia spółki, w której wykonuję zawód adwokata. Po egzaminie zdążyłem być kilka lat adwokatem zespołowym, otworzyć (za zgodą ministra sprawiedliwości, bo takie były wówczas wymogi) kancelarię indywidualną, aż w 1992 roku zdecydowaliśmy wraz ze Zbigniewem Drzewieckim, że spróbujemy razem mierzyć się z rynkiem. Szybko upłynęły dwie dekady. Do naszej spółki przyłączali się kolejni prawnicy, rosło grono wspólników i współpracowników, a my z ambitnych trzydziestolatków staliśmy się statecznymi pięćdziesięciolatkami. I jesteśmy oto już nie na początku, ale – o ile wierzyć statystykom medycznym – w połowie zawodowej drogi. To takie nasze „małe długie trwanie”…
Z okazji jubileuszu postanowiliśmy, wzorem znakomitych kolegów, którzy podobne rocznice mają już za sobą, wydać okolicznościowo zacne dzieło, którym moglibyśmy obdarować naszych przyjaciół, zawodowych partnerów i klientów. Dzieło, które z zadowoleniem przeczytałby lub choćby przejrzał tak prawnik, jak i menadżer i inżynier. Dzieło, które by o nas przypominało, może nawet podkreślało wyjątkowość naszej profesji i nasze korzenie.
Jako bibliofil butnie zadeklarowałem, że postaram się wytypować pracę spełniającą powyższe wymogi i zaszyłem się wśród książek i notatek. Najpierw, mając w pamięci czar dawnych lektur, przeanalizowałem Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki Ignacego Krasickiego, gdzie znający polskie realia sądowe biskup przedstawił barwny obraz pracy XVIII-wiecznych plenipotentów i funkcjonowania trybunału koronnego. Atoli obraz ten zawarty jest tylko w małej części (trzech rozdziałach) pracy, co czyni wydanie całego dzieła mało zasadnym.
Potem analizowałem pamiętniki zawierające wzmianki o adwokatach i sądownictwie, w szczególności: siedemnastowieczny Pamiętnik o dziejach w Polsce Albrychta Stanisława Radziwiłła, Pamiętnik Feliksa hrabiego Łubieńskiego… wydany w 1890 roku, Pamiętniki Krzysztofa Zawiszy, Diariusz życia mego Marcina Matuszewicza, Pamiętniki Kajetana Koźmiana (wyd. Wrocław 1972), Życie moje Józefa Wybickiego w opracowaniu A. M. Skałkowskiego (wyd. Kraków 1927), Pamiątki Soplicy Henryka Rzewuskiego, interesujące varsaviana – Pamiętniki dziecka Warszawy i inne wspomnienia warszawskie Kazimierza Władysława Wójcickiego i Palestra warszawska. Wspomnienia starego mecenasa z czasów dziesięciolecia przed zniesieniem sądownictwa polskiego (1866–1876) w opracowaniu Aleksandra Kraushara. Wszystkie musiałem odrzucić, gdyż interesujące mnie fragmenty stanowiły małą część całości. Najdłużej zastanawiałem się nad Pamiętnikami Jana Dunklana Ochockiego (wyd. Wilno 1857), z uwagi na barwny opis aplikacji i funkcjonowania trybunału lubelskiego, ale i tu nie znalazłem uzasadnienia dla publikacji całej pracy.
Nie spełniła też, niestety, moich kryteriów interesująca Historia wymowy w Polsce Karola Mecherzyńskiego z 1856 roku.
Zwróciwszy się ku opracowaniom dotyczącym historii wymiaru sprawiedliwości, w tym palestry, przejrzałem pomnikowe prace Oswalda Balzera, Przemysława Dąbrowskiego, Józefa Rafacza, Adama Vetulaniego, Stanisława Kutrzeby, Zbigniewa Mayera i Aleksandra Kraushara (szczególnie warto zajrzeć do pracy O palestrze staropolskiej), ale i tu nie znalazłem odpowiedniej kandydatki do publikacji.
Zatrzymałem się dłużej nad pracami adwokatów: Zarysem historii dziejów adwokatury w Polsce Stanisława Cara z 1925 roku i Dziejami adwokatury w dawnej Polsce Stanisława Janczewskiego, jak też nad rozprawą doktorską Izaaka Lewina Palestra w dawnej Polsce z 1936 roku. Wobec wydania w tym roku nowoczesnej Historii Adwokatury Adama Redzika i Tomasza J. Kotlińskiego popularyzowanie dawnych opracowań uznałem wszakże za niepotrzebne.
Przestudiowałem jako osobną kategorię opracowania dotyczące dawnego obyczaju, tj. wznawiany współcześnie Opis obyczaju za panowania Augusta III i mniej znane Pamiętniki czyli historia polska Jędrzeja Kitowicza oraz Dzieje obyczajów w dawnej Polsce. Wiek XVI–XVIII Jana Stanisława Bystronia. Pochyliłem się nad encyklopediami staropolskimi, w szczególności dziełem Aleksandra Brucknera i Karola Estreichera.
Zastanawiałem się także nad spopularyzowanym niegdyś nawet przez serial telewizyjny dziełkiem Prawem i lewem. Obyczaje na czerwonej Rusi w pierwszej połowie XVII wieku Władysława Łozińskiego.
Zmęczony zmieniłem kierunek poszukiwań. Postanowiłem szukać XX-wiecznych adwokackich pamiętników, które mogą być interesujące dla szerokiego kręgu czytelników. I okazało się, że o takich pamiętnikach nikt nie wie. Nie mogę w to uwierzyć, proszę zatem wszystkich czytających te słowa o pomoc w ich odnalezieniu. Jeśli są Państwo w posiadaniu lub wiedzą Państwo o spisanych wspomnieniach lub pamiętnikach adwokatów, jeśli uważają Państwo, że jest szansa na ich publikację, gorąco proszę o kontakt. Tym obszerniejsze będzie nasze miejsce w historii. Nie wydarzeniowej, ale koniunkturalnej bądź długiego trwania.