Poprzedni artykuł w numerze
"Jego Ekscelencja"
To tytuł noty wspomnieniowej o „prawym człowieku, o którym niewiele się mówiło”. To może zbyt osobiste, ale prawdziwe wspomnienie o zmarłym rok temu 20 kwietnia 2011 r. adwokacie Stanisławie Szczuce, urodzonym 25 listopada 1928 r. w Warszawie, absolwencie Uniwersytetu Warszawskiego (1952), w latach 1951–1955 aplikancie adwokackim, a w okresie 1955–1993 adwokacie znanym ze swojej bezkompromisowości i niezależności poglądów.
Jako urzędnik sądowy, a potem aplikant sędziowski, od lat osiemdziesiątych wiele słyszałem o adwokacie Stanisławie Szczuce. Moje zainteresowanie Jego osobą nie było przypadkowe – nosiłem to samo nazwisko i często sędziowie patroni dopytywali się, czy nie ma między nami koligacji rodzinnej. Zaprzeczałem – zgodnie z prawdą – ale bardzo chciałem poznać Pana Mecenasa, którego mijałem nie raz na korytarzu sądowym. Wiedziałem, że jest wybitnym cywilistą, działaczem opozycji demokratycznej w Polsce, znanym ze swojej bezkompromisowości i niezależności poglądów. Wiedziałem też, że był obrońcą w wielu procesach politycznych, m.in. w procesie „Ruchu” w 1971 oraz procesach radomskich w 1976 r. Był też redaktorem protestu przeciwko jednostronnemu wprowadzeniu do Konstytucji PRL zapisu o przyjaźni i sojuszu z ZSRR, jak również pełnomocnikiem komitetów organizacyjnych niezależnych związków zawodowych w procesach ich rejestracji, m.in.: „Solidarności Wiejskiej”, NZS-u, ZZ „Solidarność MO”.
Do dziś mam przed oczyma tłum rolników, którzy przed budynkiem sądów warszawskich od strony ul. Ogrodowej z transparentami domagali się rejestracji „Solidarności Wiejskiej”. Widziałem, z jakim szacunkiem i zaufaniem odnosili się do swojego pełnomocnika. A w tamtych czasach trzeba było mieć odwagę nim być. Jako młody prawnik miałem w jego osobie wzorzec do naśladowania.
Mijały lata. W 2005 r., będąc już wiceprezesem Sądu Okręgowego w Warszawie, przypadkowo wszedłem do windy sądowej, w której jechał Mecenas Stanisław Szczuka. Wyprostowany, szczupły, z charakterystyczną ogoloną głową, z siwym podstrzyżonym wąsem, jakże brakowało do jego postawy szlacheckiego kontusza. Zmierzył mnie przenikliwym wzrokiem, uśmiechnął z wyraźną życzliwością i spowodował, że Szczuka Szczuce się nareszcie przedstawił. Okazało się, że również słyszał o mojej osobie i też – jak twierdził – nie wiedział, jak podejść do „Jego Ekscelencji”, bo – jak mówił – tak wedle starego zwyczaju należałoby mówić do prezesa Sądu. Od tego spotkania było z Mecenasem Stanisławem Szczuką spotkań bardzo wiele. Można było się cieszyć jego wiedzą i erudycją godzinami. W sądzie miałem zaszczyt gościć często Pana Mecenasa, choć na chwilę w swym gabinecie. W chwilach wolnych umawialiśmy się na obiady do „Floriana”, czyli restauracji położonej w pobliżu gmachu sądów. Były to dla mnie uczty nie tyle kulinarne, co duchowe. Jakbym otwierał nieznaną dotąd księgę o historii rodu Szczuków herbu Grabice, o historii kraju i ludzi w nim żyjących, a wszystko opowiadane ze swadą; z adwokacką wirtuozerią słowa. Były też rozmowy o życiu, o otaczającej nas rzeczywistości. Pamiętam jego wzruszającą opowieść o dawnym przodku, dworzaninie Katarzyny Jagiellonki, niejakim Szczuce…
– Otóż „Jego Ekscelencja” musi wiedzieć – rozpoczął swoją opowieść Pan Mecenas, z charakterystycznym dla niego figlarnym uśmiechem (być może dlatego, że stale protestowałem przeciwko zwracaniu się do mnie w tej formie) – że w związku z małżeństwem brata Zygmunta II Augusta z Barbarą Radziwiłłówną Katarzyna Jagiellonka przeniosła się z matką królową Boną i siostrami na Mazowsze. W dniu 4 października 1562 r. w Wilnie poślubiła księcia Finlandii Jana Wazę, późniejszego króla Szwecji Jana III. Ponieważ król Szwecji Eryk XIV – ciągnął swą opowieść Pan Mecenas – podejrzewał Jana o spiskowanie z Rzecząpospolitą, 12 sierpnia 1563 r. uwięził parę książęcą na zamku Gripsholm niedaleko Sztokholmu. W zamku tym właśnie – kontynuował swą opowieść Mecenas Szczuka – 20 czerwca 1566 r. Katarzyna powiła syna Zygmunta, późniejszego króla Polski i Szwecji Zygmunta III Wazę.
– Ale gdzie w tej historii wspomniany dworzanin księżnej, niejaki Szczuka? – nieśmiało zapytałem.
Mecenas Szczuka jakby oczekiwał tego pytania. Jego talent mówcy rozkwitał w całej krasie.
– Przodek mój, wspomniany Szczuka, był jednym z niewielu dworzan, którzy usługiwali więzionej parze książęcej. Jak głosi historia rodzinna, darł on własne koszule na pieluchy dla małego Zygmunta, czym zaskarbił sobie dozgonną wdzięczność późniejszej pary królewskiej i Zygmunta III Wazy. Wdzięczność była iście królewska. Albowiem na mocy specjalnego dekretu królewskiego każdy pierwszy męski potomek wspomnianego Szczuki miał uzyskiwać ze Skarbu Państwa znaczącą odprawę pieniężną.
Tu Mecenas Szczuka zawiesił głos, jakby oczekiwał dalszych pytań z mojej strony, ale widząc jedynie ogromne zainteresowanie, dodał:
– Ostatnim z rodu, który uzyskał wyżej wspomnianą odprawę, był mój ojciec, który za otrzymane pieniądze opłacił gruntowne wykształcenie. Prawo królewskie respektowane było nawet przez zaborców jako zobowiązanie Skarbu Państwa. Uchylił je dopiero Józef Piłsudski – dokończył swoją niezwykłą opowieść.
Pamiętam, jak bardzo chciałem się odwdzięczyć Panu Mecenasowi za to, że podzielił się ze mną tym niezwykłym opowiadaniem. Postanowiłem namówić Go na serię zdjęć w miejscu, które było wyjątkowo dobrane, bo w Sali Błękitnej restauracji „Florian”, znajdującej się w zabytkowym XVIII-wiecznym obiekcie, wybudowanym dla szwoleżerów gwardii przez generała Wilhelma Miera. Na kolejnym spotkaniu zostałem obdarowany następną perełką z naszej historii, opowieścią o kobiecie żołnierzu, która w swych bojowych osiągnięciach przewyższyła Emilię Plater. W dogodnej chwili zaproponowałem Mecenasowi kilka pamiątkowych zdjęć z naszego spotkania. Zgodził się po chwili wahania. Sprawiał wrażenie zawstydzonego. Kiedy powróciliśmy do stołu, spojrzał na mnie i jakby mimochodem powiedział coś, co mnie zaskoczyło:
– Muszę Panu powiedzieć, Panie Sędzio, że jeszcze nigdy nie zaprosił mnie na obiad żaden sędzia. Chciałem Panu za to spotkanie bardzo podziękować.
Byłem zmieszany, bo to mnie spotkał zaszczyt niebywały, a ten wspaniały prawnik, człowiek niesłychanej skromności i kultury, mnie wyrażał wdzięczność.
Na kolejne spotkanie przygotowałem dla Pana Mecenasa zdjęcia z Sali Błękitnej, a najlepsze z nich powiększyłem i oprawiłem w ramy. Widziałem, że był wzruszony podarunkiem. Odwzajemnił mi się pięknie oprawionym zdjęciem swojego ojca.
– To nie jest zwykły podarunek – wykrztusiłem zaskoczony. – Panie Mecenasie, to jest bardzo osobista pamiątka.
– Zrobi mi pan przyjemność, jeśli przyjmie pan ten upominek – uciął krótko Mecenas Szczuka. – Wprawdzie nie mamy bezpośrednich rodzinnych koligacji, ale w obce ręce tej bliskiej mi pamiątki nie daję. Mam nadzieje, że zostanie w rodzinie Szczuków.
Nie wiem, czym zaskarbiłem sympatię i zaufanie Pana Mecenasa, ale myślę, że mam prawo tak powiedzieć, bo przypadkowemu rozmówcy – nawet o tym samym nazwisku – nie darowuje się konterfektu swego ojca. Za ten wspaniały podarunek z wdzięcznością mogę tylko przyrzec, że zdjęcie Pana Ojca zostanie troskliwie zachowane w rodzinie Szczuków, Panie Mecenasie.
Mecenas Stanisław Szczuka mówił do mnie czasami z powagą, ale i z iskierką rozbawienia w oku, jakby oczekując mych protestów na taką tytulaturę „Jego Ekselencja”, ale tak naprawdę, to On całą swą osobowością, wiedzą, kulturą i ogromnym urokiem osobistym był i na zawsze pozostanie w mej pamięci, jako w pełni godny tego słowa „Jego Ekscelencja Adwokat Stanisław Szczuka”.
„Prawy człowiek, o którym niewiele się mówiło”, jak to nad wyraz trafnie ujął Marcin Łobaczewski w nocie wspomnieniowej opublikowanej w „Rzeczpospolitej” po śmierci człowieka, który w ostatnich latach swego życia zechciał zostać mym wielkim i nieodżałowanym adwersarzem.
P.S. Być może to było nieuzasadnione z mojej strony przekonanie, ale pomyślałem sobie, że Mecenas Stanisław Szczuka, gdzieś tam patrząc na nas z góry, byłby zadowolony, gdybym zdjęcia, które mu robiłem w Sali Błękitnej restauracji „Florian” (może jedne z ostatnich), podarował jego córce Kazimierze Szczuce. Co też się stało przed Jego grobem.