Następny artykuł w numerze
M ija, Stachu, pięć lat od chwili, gdy na czas jakiś przerwaliśmy nasze rozmowy. Nie wiesz nawet, jak mi ich brakuje. Przez te pięć lat bardzo zmienił się świat. Bardzo zmieniła się adwokatura. Sądownictwo zresztą też. Byłbyś tych zmian bardzo ciekaw, ale czy byś je akceptował?
W „Palestrze” również wiele zmian. Stopka redakcyjna ze składem kolegium trzy razy dłuższa, ale za to posiedzenia trzy razy krótsze. To też znak czasu. Idzie nowe, a wszystko dzieje się coraz szybciej i szybciej. W tym pędzie coraz mniej spokojnej refleksji i pamięci o tym, co wczoraj, o Tych, co niegdyś. A Ty tak bardzo ceniłeś tę pamięć.
Są jednak daty, o których wszyscy pamiętają. Przed kilkoma dniami Czesław (przecież nie będziemy o nim mówili „pan prezes”) oraz pan Adam (przecież nie będziemy o nim mówili „pan profesor”) zwrócili się do mnie, abym napisał o naszym wspólnym Naczelnym kilka słów, bo byłem z Tobą, przynajmniej w okresie poprzedzającym ten kwietniowy dzień 2010 roku, najbliżej spośród wszystkich członków redakcji. Boję się, Stachu, tego tekstu. Boję się samego momentu dotknięcia klawiatury. Wrócą wspomnienia. Wróci dojmujący ból kwietniowego przedpołudnia i wielu dni następnych. Ale przecież twierdziłeś, że trzeba wspominać, że trzeba budować pomniki ze słów, a nie z kamieni. Słowa bowiem są trwalsze.
Nie będzie, Stachu, pomnika. Jeszcze nie ta chwila, a przede wszystkim nie ten autor. Będzie Twój obraz – szkicowany tak, jakim Cię pamiętam. Gdy się kogoś opisuje, gdy chce się ukazać najlepsze cechy człowieka, wówczas skłonni jesteśmy używać nadmiaru przymiotników. Ale Ty przecież nie lubiłeś przymiotników, ani w tekstach swoich, ani w tekstach innych autorów, wręcz je tępiłeś, tym swoim czerwonym flamastrem. Twierdziłeś, że tekst ma przemawiać obrazami, a nie określeniami. Spróbuję zatem, Stachu, przypomnieć czytelnikom „Palestry” kilka – ciętych fleszem słowa – scen, które i bez przymiotników ukażą, kim byłeś i jakim byłeś.
Obraz pierwszy. Dzień zazwyczaj weekendowy, ale niekoniecznie. Godziny zazwyczaj wczesnopopołudniowe. Dzwoni komórka, a w niej słyszę Twój głos: „Staszku, właśnie stoję u grobu twojego taty i zapalam światełko”. Mieliśmy bowiem taką niepisaną umowę, że ilekroć Ty będziesz w Częstochowie, zapalisz światełko także na grobie mojej rodziny, ilekroć ja tam będę, podjadę na cmentarz na Kulach i zapalę znicz także na grobie rodzinnym państwa Mikke. Wychodziłeś na tej umowie jak, nomen omen, Zabłocki na mydle. Ty jeździłeś często i nigdy nie zawiodłeś. Ja bywałem raz, dwa razy w roku. Ludzie, którzy takim szacunkiem obdarzają groby, i to nie tylko groby swych bliskich, są... Stop! miało być przecież bez przymiotników.
Obraz drugi. Zazwyczaj pora wieczorna. Także dźwięk komórki i Twój głos: „Rany Boskie! – a gdy wzywałeś imienia Bożego nadaremno, świadczyło to o Twej wielkiej ekscytacji – Rany Boskie, nie czytaj tej wersji tekstu mojego felietonu, którą masz w skrzynce mailowej. Zaraz prześlę ci nową. Bo w tamtej, na stronie czwartej, w trzecim wersie od góry, należałoby zmienić szyk słów, a na stronie piątej, w szóstym wersie od dołu, lepszy będzie przecinek, a nie myślnik”. Po piętnastu minutach był drugi telefon, potem następny i jeszcze kolejny. Ten, kto przywiązuje tak wielką wagę do plonów swej pracy, jest człowiekiem... tak, tak, obiecałem, bez przymiotników.
Obraz trzeci. Pamiętam do dziś Twoje wzruszenie, gdy opowiadałeś mi, że Włodzio, wówczas jeszcze mały chłopiec, poprosił Cię, abyście pojechali na wycieczkę do Oświęcimia, a gdy próbowałeś mu to wyperswadować, twierdząc, że za wcześnie jeszcze na takie przeżycia, on odparł: „Tato, ale ja chcę wiedzieć, co Ty czułeś, gdy w Katyniu brałeś do rąk ludzkie czaszki”. Ktoś, kto wykształcił w dziecku już nie tylko tyle zapału do poznawania historii, ale także i tyle wrażliwości, zasługuje na miano człowieka... wszyscy wiemy, i tym razem nie użyję więc przymiotnika.
Obraz ostatni. Aby zrozumieć tę scenę, trzeba wiedzieć, że była w Twoim życiu nie tylko Bożenka, Kasia i Włodzio, ale także i Jacek. Trzeba wiedzieć i to, że gorąco kochając Bożenkę, Kasię i Włodzia, nie zapominałeś o Jacku, darząc go także swą ojcowską miłością. Jacek żył w trochę innym świecie niż my. Wiem, jakim problemem było dla Ciebie to, kiedy i w jaki sposób wprowadzić Kasię i Włodzia w świat Jacka. Ale nigdy nie miałeś wahań, że jest to konieczne. To był poniedziałek, przed iluś tam laty. Twoja rozpromieniona twarz, błyski radości w Twoich oczach, że wszystko się udało, że potrafiłeś złączyć ich światy. A potem wielokrotnie opowiadałeś o ich wspólnych niedzielnych zabawach, wspólnych spacerach. Poradzić sobie z takim problemem mógł tylko człowiek... dobrze, dobrze, i tym razem obędzie się bez przymiotników. Po prostu, człowiek taki, jakim Cię, Stachu, znaliśmy.
Ponieważ o tym, czy jakiś tekst nadaje się do druku, w ostatniej instancji powinien zawsze decydować Naczelny, zatem wpatruję się, Stachu, w Twoją fotografię z jednej z tatrzańskich wycieczek i czekam, czy uśmiechniesz się i aprobująco kiwniesz głową, tak jak bohaterka urokliwego opowiadania – które wyszło spod Twego pióra – Uśmiech Madonny. Jeśli to uczynisz, wcisnę „Enter” i prześlę to wspomnienie do redakcji.