Poprzedni artykuł w numerze
S tulecie odzyskania polskiej państwowości, jak i bieżąca polityka powinny zachęcać do refleksji nad naszą najnowszą historią. Czy potrafimy wyciągnąć wnioski z tragicznych dla nas wydarzeń XX wieku? Czy uczymy się na błędach popełnianych przez przywódców? Czy znając przeszłość, możemy uniknąć przyszłych tragedii? Zachęcam do lektury powoływanej już na tych łamach Historii politycznej Polski 1935–1945 przedwcześnie zmarłego profesora Uniwersytetu Warszawskiego – Pawła Wieczorkiewicza (wyd. Zysk i S-ka, Warszawa 2014). Autor przestrzegał, że jego książka jest gorzka. „Nie ma w niej happy endu i nie ma elementu zdrowego dydaktyzmu – tryumfu dobra nad złem – pisał. – Jest za to rejestr kolejnych błędów, niepowodzeń i porażek, które doprowadziły do tragicznego finału. Polska bowiem, wbrew radosnemu zadowoleniu naszych politycznych elit, które swą metamorfozę zaznaczają tym, że tzw. Dzień Zwycięstwa świętują 8, a nie 9 maja, poniosła w II wojnie światowej druzgocącą klęskę, na równi z Niemcami i Japonią, a większą z pewnością – niż Włochy i Rumunia. Rozpoczęta w imię jej obrony, zakończyła się rozrachunkiem dokonanym na jej koszt przez mocarstwa mieniące się demokratycznymi z ludobójczym Związkiem Sowieckim. Podejmując brzemienne decyzje i przeciwstawiając się Hitlerowi dla obrony swej suwerenności, a jednocześnie odrzucając propozycje „pomocy” Stalina dla zachowania terytorialnej integralności, Rzeczpospolita została pozbawiona i pierwszej, i drugiej. Wpisana w strefę wpływów Związku Socjalistycznych Republik Sowieckich i ograbiona z rdzennie polskich ziem – Lwowa z okolicami i Wileńszczyzny, co oznaczało wydarcie 600 lat jej historii, zapłaciła kolosalnymi stratami ludzkimi, a nadto, co owocowało jeszcze groźniejszymi skutkami – wyniszczeniem elit, zarówno w efekcie świadomej eksterminacyjnej polityki obu okupantów, jak i wymuszonej powojennym układem politycznym emigracji” (Historia, s. 11–12).
W pracy Wieczorkiewicza nie znajdujemy odpowiedzi, czy mogło być inaczej, ale łatwo odczytujemy, że oprócz wydarzeń, którym nie można było zapobiec, wiele nieszczęść było rezultatem błędów. Widzimy, jakże często brakło polskim politykom przenikliwości i wyobraźni, a nawet intelektu. Naiwni wobec zagranicznych partnerów, małostkowi wobec krajowych konkurentów, niejednokrotnie stawali się zabawkami w rękach przywódców sprawniejszych i pozbawionych skrupułów.
Z uwagi na liczne obecnie poszukiwania analogii rządów sanacyjnych ze współczesnymi warto zwrócić szczególną uwagę na rozważania Profesora dotyczące lat 1935–1939. Po śmierci Józefa Piłsudskiego postępował rozpad grupy rządzącej krajem nazywany eufemistycznie dekompozycją, brakowało osobowości i autorytetów na miarę coraz poważniejszych wyzwań w polityce zewnętrznej i krajowej, a podzielona i całkowicie nieefektywna opozycja stanowiła margines politycznej rzeczywistości. Jeśli ktoś powie w tym miejscu: bo zabrakło Marszałka, On znalazłby na wszystko radę, to zachęcam do lektury pamfletu Rafała A. Ziemkiewicza pod znamiennym tytułem Złowrogi cień Marszałka (wyd. Fabryka Słów 2017). Warto pamflet ten przeczytać, pamiętając, że nie jest to chłodna praca historyczna, ale gorąca publicystyka pióra współczesnego endeckiego entuzjasty.
„Całe rządy Piłsudskiego od maja 1926 aż do śmierci w 1935 roku – pisze Ziemkiewicz – można podsumować jako rozpisany na kolejne etapy proces tracenia złudzenia, że tak się da – proces wciągania Piłsudskiego i jego następców w totalitaryzm, jakby wleźli w trzęsawisko i byli przez nie siłą wytwarzanych przez siebie koteryjnych układów zasysani coraz głębiej. Nie ma żadnego śladu, by Marszałek miał u zarania Polski sanacyjnej jakieś wyobrażenie co do tego, jak ona właściwie powinna wyglądać, jak być zorganizowana. Pojmował rzecz płytko i życzeniowo, tak jak zawsze, gdy zajmował się sprawami innymi niż wojskowe” (Złowrogi, s. 401–402). I dalej: „Nie sposób zrozumieć sanacji, jeśli nie zauważymy rzeczy oczywistej – Piłsudski nie chciał rządzić, Piłsudski chciał panować. (…) Był on dyktatorem – jakżeby inaczej – moralnym. Niemal cała jego uwaga skupiała się na kwestiach personalnych” (Złowrogi, s. 361).
Tekst Ziemkiewicza jest gorzki, ale szczery i pisany z pasją. „Z bólem, ale trzeba to powiedzieć – wbrew najgłębszej wierze mojego pokolenia, czy przynajmniej jego buntującej się przeciwko realnemu socjalizmowi części, która chciała w utraconej II Rzeczpospolitej widzieć swoją prawdziwą Ojczyznę. Polska sanacyjna nie była antytezą PRL, ale wręcz przeciwnie – jej prefiguracją – stwierdza Ziemkiewicz. – Jej prawdziwy obraz do dziś pozostaje zupełnie zapomniany, ale jeśli się sięgnie po źródła (…) do złudzenia przypomina rzeczywistość sportretowaną w filmach Barei. (…) Wojskowe, sztywne zarządzanie gospodarką, obfitość przepisów i urzędów kontrolujących każdą aktywność obywateli, potworne zdzierstwo podatkowe, osiem państwowych monopoli…” (Złowrogi, s. 416–417). Co gorsza, „narodziły się mechanizmy przyszłych rządów sitwowych, by nie rzec wprost – mafijnych, opartych na bezwzględnej solidarności piłsudczyków przeciwko wszystkim nienależącym do ich grona: rządów lekceważących wszelkie procedury i regulaminy, niszczących oficjalny ład i służbowe hierarchie, porządkujących świat po znajomości i protekcji – wszystko to, co odrodzoną Polskę doprowadziło do zagłady” (Złowrogi, s. 189–190).
A co zdaniem publicysty jest najgorsze? „Najgorsze jest to, że po Piłsudskim i piłsudczykach nie pozostał Polsce żaden inny wzorzec niż wzorzec piłsudczyzmu. Przechowywany troskliwie w pamięci narodu zniewolonego i pozostawionego na krawędzi biologicznej zagłady, wyidealizowany – w chwili odzyskania narzucał się nieodparcie. Wzorca republikańskiego nie było. Zdyskredytowany przed rokiem 1939 jako nieskuteczny, za sprawą trwania mitu, w którym zamach majowy przedstawiany był jako konieczność – po prostu nie miał szansy się odrodzić (Złowrogi, s. 441).
Cóż, ciekawe czy w tym rocznicowym roku znajdziemy na te gorzkie rozważania odpowiedź równie gorącą i przekonywającą. Patetyczne pokrzykiwania chyba już nie wystarczą. Nieuchronność dekompozycji współczesnego nam obozu rządowego nie pobudza aktualnej klasy politycznej do żadnej refleksji. Można odnieść wrażenie, że ani rządzący, ani opozycja nie uświadamiają sobie, jak dotkliwe będą tej dekompozycji konsekwencje i że powrót do stanu poprzedniego jest po prostu wykluczony.
Obrazu polskiej klęski udatnie dopełnia praca rosyjskiego, ale od lat zamieszkałego w Polsce, historyka Nikołaja Iwanowa pt. Komunizm po polsku. Historia komunizacji Polski widziana z Kremla (Wydawnictwo Literackie 2017). Interesujące są tu zarówno szczegółowe rozważania na temat zbrodni katyńskiej, bitwy pod Lenino, powstania warszawskiego, relacji Stalin–Churchill (uwaga na anegdotę o przesyłkach kawioru!) czy udziału osób pochodzenia żydowskiego w aparacie nowego państwa, jak i ukazanie wieloletnich procesów historycznych z moskiewskiej perspektywy.
Autor z jednej strony deklaruje, że chce być kontynuatorem dzieła prof. Krystyny Kersten, z drugiej zaś strony oferuje czytelnikowi nowe spojrzenie, starając się odsłonić ewolucję sowieckich intencji i planów wobec Polski od lat trzydziestych. I tak aż do katastrofalnego odwrotu przed niemiecką inwazją w 1941 roku Polska była dla Moskwy faszystowskim wrogiem, który z uwagi na historyczne rachunki powinien oddać część swego terytorium. Gra dyplomatyczna z Brytyjczykami wypromowała w 1941 Polskę do roli sojusznika i po podpisaniu układu Sikorski-Majski dała wolność tysiącom prześladowanych, którzy mieli zasilić tworzące się w Rosji polskie wojsko. Iwanow wskazuje, jak wiele było przyczyn zaniechania tworzenia stutysięcznej armii i ewakuacji większości już powstałych jednostek do Iranu (s. 90–100), jak i jakie były tego polityczne konsekwencje. Po odkryciu zbrodni katyńskiej stało się jasne, że na przywrócenie Rzeczypospolitej sprzed września 1939 roku nie ma już szans.
Stalin postanowił przenieść Polskę w inne miejsce na mapie Europy i pozwolił jej istnieć jako powolne mu państwo „nie za wielkie i nie za mocne”. Stalinowski plan sowietyzacji Polski składał się z następujących elementów:
- stworzenie prosowieckiego polskiego wojska i ruchu partyzanckiego;
- zjednoczenie polskiej lewicy wokół PPR i utworzenie na tej podstawie administracji państwowej;
- rozbudowanie aparatu przemocy przy bezpośrednim udziale sowieckich służb bezpieczeństwa;
- dezinformacja polskiej i zagranicznej opinii publicznej;
- udzielanie pomocy nowej władzy w Polsce w odbudowie kraju i tworzeniu iluzji powszechnego dobrobytu;
- przeniesienie terytorium Polski o kilkaset kilometrów na zachód (Komunizm, s. 170–171).
„W 1944 roku stało się już jasne – przypomina Iwanow – że podporządkowanie Polski Związkowi Sowieckiemu w wyniku II wojny światowej jest nieuniknione. Ważyło się jednak to, jaki będzie stopień tego podporządkowania. Zarówno w Londynie, jak i w Waszyngtonie, zastanawiano się, jak daleko Stalin będzie chciał się posunąć w sprawie jej wasalizacji. Brano też wciąż pod uwagę wariant przewidujący ocalenie w jakimś stopniu wewnętrznego życia politycznego i finlandyzacji, zachowanie w znacznym zakresie suwerenności kraju” (Komunizm, s. 104). Dlatego „Stalin prowadził w Jałcie rozmowy z pozycji silnego, jego armie znajdowały się już na polskiej ziemi. Natomiast Churchill i Roosevelt reprezentowali pozycję defensywną w kwestii polskiej, kierując się przekonaniem, że Stalin i tak zrobi w Polsce, co zechce, a zerwanie, lub choćby znaczne pogorszenie stosunków z sowieckim dyktatorem w decydującym momencie II wojny światowej może grozić poważnym kryzysem” (Komunizm, s. 216). Rząd londyński był zatem skazany na klęskę, nie ustalono jeszcze tylko jej rozmiarów. Grupa nieporadnych biurokratów, skłóconych, choć pełnych dobrych intencji, nie sprostała bezwzględnym kłamcom, używającym skutecznie propagandy, socjotechniki, a przede wszystkim siły, wspieranym nadto przez potrzebujących wojennego wsparcia zachodnich sojuszników.
„Czy z perspektywy czasu możemy obwiniać tych ludzi o to, że po wojnie nie powstało polskie państwo demokratyczne? – pyta dziś profesor Iwanow. – Ale też jak niby mieli oni szukać porozumienia z niedawnym sprzymierzeńcem III Rzeszy, najeźdźcą, który w 1939 roku siłą zaanektował prawie połowę przedwojennego polskiego terytorium? Również Związek Sowiecki nie był w stanie i nie zamierzał iść na ugodę z tymi, którzy na pewno wcześniej czy później musieliby ujawnić sprawę Katynia i innych zbrodni stalinowskich na Polakach. Trzeba stwierdzić, że był to impas polityczny nie do przezwyciężenia, do tego niewątpliwie sprzyjający Stalinowi w jego planach sowietyzacji Polski. Po zerwaniu stosunków dyplomatycznych z polskim rządem w Londynie, a zwłaszcza po klęsce powstania warszawskiego, Stalin tylko umocnił się w swej decyzji bezwzględnego podporządkowania Polski Związkowi Sowieckiemu” (Komunizm, s. 217).
Krótki przegląd książek gorzkich niech dopełnia Prześniona rewolucja. Ćwiczenie z logiki historycznej socjologa Andrzeja Ledera, profesora na Wydziale Filozofii i Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego (Wydawnictwo Krytyki Politycznej 2013). Z tej wielowątkowej pracy o przeprowadzonej w Polsce w latach 1939–1956 rewolucji (ale mowa w książce także o bagażu feudalizmu, o zagładzie ziemiaństwa, o industrializacji i o relacjach polsko-żydowskich) dowiadujemy się wiele o nas, Polakach i nie są to dobre wiadomości. Rewolucja „przeprowadzana rękami innych, przez polskie społeczeństwo została przeżyta jakby we śnie” (s. 34), a problemy społeczne, choć odmienne, i podobne do tych sprzed półwiecza, pozostają nierozwiązane.
„Problemem III Rzeczpospolitej – podobnie jak jej poprzedniczki – była i jest niezdolność klasy politycznej do znalezienia w obrębie społecznego imaginarium politycznego słów i symboli znaczących, które włączyłyby poczucie krzywdy we wspólnotę republiki – pisał Leder w 2013 roku. – Nieumiejętność odniesienia się do tych części społeczeństwa, które czują się skrzywdzone i jednocześnie pałają resentymentalnym gniewem” (s. 36).
Bezradność elit politycznych „zawsze popychała do załatwiania sprawy łatwo – pogardą lub pochlebstwem. Istnieją bowiem dwa proste sposoby poradzenia sobie z istnieniem skrzywdzonych i pełnych gniewu. Pierwszy polega na pogardliwym piętnowaniu takich stanów ducha jak nienawiść lub chęć odwetu” i zdaniem autora nie jest skuteczny, wręcz wzmacnia nienawiść (s. 37). „Tymczasem liberalne elity pouczały i pouczają. Sądzę, że to nie jest przypadek. Nie uzyskując bowiem żadnego realnego, pozytywnego efektu, czerpią jednak z pouczania pewne niebagatelne korzyści. Uzyskują poczucie słuszności moralnej, wyidealizowany obraz siebie. To zaś przedkłada się na konkretne korzyści polityczne, a ponadto pomaga poradzić sobie z nieprzyjemnym poczuciem bezradności. Uzyskają wreszcie często towarzyszące pouczaniu uczucie wyższości, które – doskonale rozpoznawane przez pouczanych – pogłębia w nich wściekłość. (…) Wykorzystują to zwolennicy drugiej strategii – pochlebiania nienawiści. Ci stają się rzecznikami odwetu i wściekłości. Celują w tym politycy zwani radykalnymi, tak przed wojną, jak dzisiaj przede wszystkim prawicowi, choć dawniej również radykalni komuniści. Znajdują w imaginarium społecznym takie obrazy, słowa i postaci, które mogą łatwo ucieleśniać znienawidzoną postać krzywdziciela. Budują wokół nich uniwersum, które pozwala wyrażać resentymentalne poczucie krzywdy. A następnie kierują na owe figury gniew tych, którzy czują się skrzywdzeni. Pragnienie odwetu może więc zostać wyrażone w fantazmatycznych scenariuszach zemsty, upokorzenia i pozbawienia dóbr krzywdzicieli. Nie trzeba długo rozwodzić się nad tym, jak mordercza może być ta strategia zagospodarowywania gniewu” (s. 37–38).
Skoro przewagę mają dziś wyznawcy drugiej strategii, całkiem sprawni i nieprzejednani w zagospodarowywaniu gniewu, lista książek gorzkich będzie się wydłużać.