Poprzedni artykuł w numerze
J ako że amerykański psycholog społeczny Robert Cialdini znany był z wydanej po raz pierwszy w 1984 roku bestsellerowej pracy pod znamiennym tytułem Wywieranie wpływu na ludzi. Teoria i praktyka (wiele polskich wydań, ostatnio Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne 2013), z zaciekawieniem sięgnąłem po jego nową książkę pt. Pre-swazja. Jak w pełni wykorzystać techniki społecznego wpływu (Pre-suasion. A Revolutionary Way to Influence and Persuade, wyd. polskie Gdańskie Wydawnictwo Psychologiczne 2016, tłum. Sylwia Pikiel). Zapewniam, że czytelnicy ciekawi tajników ludzkiego umysłu i mechanizmów wywoływania i podejmowania decyzji znajdą bogaty materiał do przemyśleń. Moją uwagę zwróciły jednakże w szczególności rozważania autora – stanowiące jeden z pobocznych wątków pracy – na temat łatwości, z jaką ludzie przyznają się do niepopełnionych czynów, i jakie ma to konsekwencje dla nich samych i dla wymiaru sprawiedliwości.
„Błędem jest myślenie, że nie da się przekonać niewinnej osoby, aby przyznała się do przestępstwa, zwłaszcza poważnego – stwierdza Cialdini. – Niestety, zdarza się to niepokojąco często. W przeważającej większości zeznania uzyskane w śledztwach policyjnych są prawdziwe i poparte innymi dowodami, jednak prawnicy ujawniają zatrważająco dużo przypadków wymuszania fałszywych zeznań. Często po jakimś czasie można wykazać rażącą nieprawdziwość takich zeznań na podstawie dowodów fizycznych (jak ślady DNA lub odciski palców), nowych informacji (jak potwierdzenie obecności podejrzanego setki kilometrów od miejsca przestępstwa), a nawet dowodów na to, że do żadnego przestępstwa nie doszło (gdy się okazuje, iż rzekoma ofiara mordercy żyje i ma się dobrze)” (s. 83).
Zdolność policyjnych śledczych do wymuszania przyznania się do winy to wg słów autora „przerażający element wszystkich wysoko rozwiniętych systemów sprawiedliwości”, nie musi ona wcale wyrażać się w torturach, przemocy czy groźbach. Przyznanie się do niepopełnionego czynu może być skutkiem działania mechanizmów psychologicznych, którym trudno zapobiec.
„Gdybym został wezwany do stawienia się na komisariacie policji, aby pomóc wyjaśnić okoliczności zagadkowej śmierci mojego sąsiada – powiedzmy takiego, z którym kiedyś miałem jakiś konflikt – zauważa Cialdini – nie miałbym nic przeciwko podporządkowaniu się takiemu wezwaniu. Potraktowałbym to jako obywatelski obowiązek. Gdybym w czasie przesłuchania na komisariacie odniósł wrażenie, że jestem traktowany przez policjantów jako podejrzany, prawdopodobnie nie przerywałbym wyjaśnień, żądając wezwania adwokata, ponieważ jako osoba niewinna ufałbym, że śledczy zobaczą, iż mówię prawdę. Poza tym nie chciałbym, aby pomyśleli, że staram się ukryć za prawnikiem, i utwierdzili się w wątpliwościach co do mojej niewinności; wolałbym raczej, żeby przesłuchanie zakończyło się rozwianiem wszelkich wątpliwości” (s. 83).
A profesjonalni śledczy potrafią wykorzystać takie nastawienie przesłuchiwanego przeciwko niemu. „Okłamywanie podejrzanych w kwestii istnienia obciążających ich dowodów (takich jak odciski palców) lub zeznań świadków, wielokrotne zmuszanie, aby wyobrazili sobie, jak popełniają przestępstwo, czy doprowadzanie ich do stanu przyćmienia świadomości przez pozbawienie możliwości snu i prowadzenie bezwzględnych, wyczerpujących przesłuchań. Zwolennicy stosowania tych metod twierdzą, że pomagają one dotrzeć do prawdy. Jednak sytuację komplikuje fakt, że czasem metody te po prostu prowadzą do uzyskania zeznań ewidentnie nieprawdziwych” (s. 84). Cialdini wskazuje przypadek Petera Reillego z małego miasteczka w amerykańskim stanie Connecticut, którego przesłuchujący bez stosowania przemocy przekonali, że w ataku szału zabił własną matkę.
„Wszyscy, co do jednego, byli przekonani, że bez użycia gróźb, przemocy czy tortur normalny człowiek nie mógłby się przyznać do zbrodni, której nie popełnił. (…) Stare powiedzenie mówi, że przyznanie się do winy jest dobre dla duszy. Jednak w przypadku osób podejrzewanych o popełnienie przestępstwa jest ono złe pod każdym innym względem. Osoby, które się przyznają do winy, znacznie częściej są oskarżane, trafiają przed sąd, są uznawane za winne i skazywane na wysokie kary – relacjonuje autor. – W 1830 roku znakomity amerykański prawnik Daniel Webster stwierdził: «Nie ma innej ucieczki przed przyznaniem się do winy niż samobójstwo; a samobójstwo jest przyznaniem się do winy». Sto pięćdziesiąt lat później William Brennan, cieszący się uznaniem sędzia Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych, uzupełnił stwierdzenie Webstera o zdumiewającą obserwację dotyczącą systemu prawa karnego: «Wprowadzenie dowodu w postaci przyznania się do winy sprawia, że inne aspekty procesu przed sądem stają się zbędne; prawdziwy proces, pod każdym istotnym względem, odbywa się wtedy, gdy uzyskiwane jest przyznanie się do winy». (…) Co przerażające, Brennan ma rację. Analiza stu dwudziestu pięciu przypadków fałszywego przyznania się do winy wykazała, że większość (81%) podejrzanych, którzy najpierw przyznali się do winy, a potem wycofali swoje zeznania, i tak została skazana, mimo że – pamiętajmy – ich zeznania były fałszywe!” (s. 87–88).
Osiemnastoletni Reilly został skazany na karę wieloletniego pozbawienia wolności. Wyrok został uchylony dopiero, kiedy w archiwum jego oskarżyciela znaleziono zatajone dowody wskazujące na to, że w chwili popełnienia zabójstwa był w innym miejscu. Po latach uczestniczył wraz z Arthurem Millerem, autorem Czarownic z Salem, w publicznej dyskusji kwestionującej absolutny charakter dowodu z przyznania się do winy. Arthur Miller zwracał wówczas uwagę na zbieżność metod stosowanych przez śledczych, tak podczas przesłuchań domniemanych czarownic w Salem w roku 1692, w komisjach senackich dotkniętych piętnem maccartyzmu w latach pięćdziesiątych w USA, jak i w czasach rewolucji kulturalnej w Chinach.
Jak podsumowuje Cialdini: „Z przytoczonej przez dramaturga historii płyną dość przerażające wnioski. Przez wieki wypracowane zostały zdumiewająco podobne do siebie i skuteczne techniki, które pozwalają osobom prowadzącym przesłuchania – w dowolnym miejscu na świecie i w dowolnym celu – wymuszać przyznanie się do winy na podejrzanych, czasem zupełnie niewinnych ludziach. Ta refleksja skłoniła Millera i komentatorów prawa do wszczęcia kampanii na rzecz wprowadzenia wymogu nagrywania wszystkich przesłuchań w poważnych sprawach kryminalnych. Dzięki temu – przekonywali zwolennicy takiego rozwiązania – osoby oglądające nagranie (a więc prokuratorzy, członkowie ławy przysięgłych i sędziowie) mogłyby same ocenić, czy przyznanie się do winy nie zostało wymuszone w nieuczciwy sposób. I rzeczywiście, z tego powodu zaczęto stopniowo wprowadzać na całym świecie zasadę nagrywania przesłuchań w sprawach dotyczących poważnych przestępstw” (s. 91).
Nawet wszakże rejestrowanie przebiegu przesłuchania w systemie audio-wideo może nie dawać równych szans obu stronom tej czynności. Wrażenia oglądającego nagranie mogą być różne w zależności od ustawienia kamery. „Problem prawny związany z tym, czy podejrzany dobrowolnie przyznał się do winy, czy też przyznanie zostało na nim wymuszone za pomocą niedozwolonych metod, wymaga oceny elementu sprawczości, to jest określenia, kto odpowiada za wygłoszenie obciążającego oświadczenia. (…) Oglądanie rozmowy z perspektywy kamery umieszczonej za plecami jednego z rozmówców i skierowanej na twarz drugiego zniekształca osąd i powoduje, że tego, którego twarz jest bardziej widoczna, obserwator uważa za osobę bardziej sprawczą. (…) skierowanie oka kamery na podejrzanego sprawia, iż osoby oglądające zapis przesłuchania przypisują podejrzanemu większą odpowiedzialność za kształt zeznań (i tym samym większą winę)” (s. 92).
Jak wynika z badań przeprowadzonych przez amerykańskich psychologów:
„Nic nie było w stanie wyeliminować szkodliwego wpływu kąta widzenia – to można było osiągnąć jedynie dzięki zmianie ustawienia kamery. Stronniczość odbioru znikała, gdy przesłuchanie nagrywano z boku, tak, że przesłuchujący i przesłuchiwany byli widoczni w jednakowym stopniu”.
Zatem niewinna osoba (może nawet ty) – ostrzega Cialdini – zaproszona na komisariat, aby pomóc policji rozwiązać jakieś poważne przestępstwo, staje przed dylematem. Z pewnością nie ma nic złego w stawieniu się na wezwanie i zaoferowaniu swojej pomocy – tak przecież postępują praworządni obywatele. Sytuacja jednak może się skomplikować, gdy wyczujesz, że spotkanie ma na celu nie tyle uzyskanie od ciebie jakichś informacji, ile wymuszenie na tobie przyznania się do czegoś. Adwokaci standardowo zalecają, aby w tym momencie przerwać rozmowę i zażądać prawnika. To jednak niesie ze sobą pewne ryzyko. Przerywając przesłuchanie, możesz bowiem stracić szansę przekazania pytającym wyjaśnień potrzebnych do szybkiego rozwiązania sprawy i całkowitego wykluczenia twojego udziału w przestępstwie, co pozwoliłoby ci od razu oddalić od siebie wszelkie podejrzenia.
Bycie podejrzanym o poważne przestępstwo może być okropnym i przerażającym doświadczeniem, a okoliczności wskazujące, że ma się coś do ukrycia, mogą to doświadczenie niepotrzebnie przedłużyć. Jednak decyzja o nieprzerywaniu rozmowy, która coraz bardziej przeradza się w przesłuchanie, sama z siebie stwarza zagrożenie. Wystawiasz się bowiem na oddziaływanie rozwijanych przez wieki w różnych miejscach świata taktyk wydobywania obciążających zeznań od podejrzanych, w tym także od niewinnych ludzi. Warto w takiej sytuacji zachować dużą czujność, gdyż to właśnie te techniki sprawdziły się jako najskuteczniejsze narzędzia osiągania przez przesłuchujących, wszystko jedno w jakich okolicznościach, założonych przez nich celów” (s. 92–93).
Jak zatem można sobie w tej sytuacji poradzić? Oto rada profesjonalisty (pytanie, czy do zastosowania również w polskich realiach):
„Musisz wykonać dwa kroki – pisze Cialdini. – Po pierwsze, zlokalizuj kamerę w pomieszczeniu – zwykle znajduje się ona u góry, za plecami policjanta. Po drugie, przestaw swoje krzesło. Postaraj się usiąść w takim miejscu, żeby kamera rejestrująca przesłuchanie miała widok w równym stopniu na twoją twarz i na twarz przesłuchującej cię osoby. Nie dopuść do tego, by podczas ewentualnego procesu efekt «to, co ogniskuje uwagę, ma moc sprawczą» zadziałał na twoją niekorzyść. W przeciwnym razie, jak stwierdził sędzia Brennan, może być już po (twojej) sprawie.
A tak przy okazji: jeśli kiedykolwiek będziesz przesłuchiwany i postanowisz przerwać rozmowę, żądając prawnika, to mam dla ciebie radę. Oto co masz zrobić, aby osłabić podejrzenia policji, że próbujesz coś ukryć: zrzuć wszystko na mnie. Powiedz, że chciałbyś w pełni współpracować z policją na własną rękę, ale przeczytałeś kiedyś książkę, której autor twierdzi, że intensywne przesłuchanie może być niebezpieczne nawet dla osób całkowicie niewinnych. Nie wahaj się, obarcz mnie winą. Możesz nawet podać moje imię i nazwisko. Co może mi zrobić policja? Aresztować mnie na podstawie zmyślonych zarzutów? Doprowadzić na posterunek i zastosować makiaweliczne taktyki wymuszania fałszywych zeznań? Nigdy niczego na mnie nie wymusi, bo ja znajdę kamerę i przesunę swoje krzesło” (s. 93).