Poprzedni artykuł w numerze
W pierwszym tegorocznym numerze „Kwartalnika o Prawach Człowieka” wydawanego przez Helsińską Fundację Praw Człowieka opublikowany został artykuł prof. Ewy Łętowskiej pt. Zmierzch liberalnego państwa prawa w Polsce, dotyczący przemian zachodzących w naszym kraju po ostatnich wyborach parlamentarnych. Jako że nakład „Kwartalnika” to tylko 500 egzemplarzy, a ten tekst powinien być znany każdemu adwokatowi, uważam za potrzebne zarekomendowanie go w „Palestrze”. Z szacunku dla Autorki, której – mam nadzieję – na tych łamach przedstawiać nie muszę, pozwalam sobie dalej obszernie cytować z oszczędnym własnym komentarzem.
Tezy Autorki są jednoznaczne: od 2015 roku mamy do czynienia z wygaszaniem liberalnego państwa prawa, co już doprowadziło do zmiany standardów demokracji, gdyż skutki polityczne, społeczne i prawne tego procesu – zasadnicza zmiana standardów funkcjonowania państwa – radykalnie wykraczają poza konsekwencje zwykłej zmiany wyborczej (s. 5).
„Państwo prawa niestety nie stało się czytelnym projektem społecznym, i to nie tylko dla szerokich mas, ale i dla prawniczych elit, które powinny ten projekt upowszechniać i popierać” – stwierdza prof. Łętowska. „Nie udało się przekonać żadnej znaczącej siły społecznej, że nie wystarczy pozmieniać ileś tam ustaw, ale że konieczna jest praca nad kulturą prawną, kształtowaną na przykładach, rzeźbioną w umysłach i sercach elit politycznych i zwykłych ludzi. Artykuł 2 polskiej Konstytucji, mówiący o «państwie prawa» jako o fundamencie ustrojowym Polski, dodaje zarazem, że chodzi o państwo prawa «urzeczywistniające zasady sprawiedliwości społecznej». Niestety, zabrakło umiejętności powiązania tych dwóch elementów. Dlatego obecnie demontowanie państwa prawa nie znajduje szerokiego sprzeciwu w społeczeństwie. Poparcie (utrzymujące się) rządzącej partii zapewniło wprowadzenie powszechnego, odczuwalnego dodatku 500 plus, a także werbalna krytyka dotychczasowych liberalnych elit politycznych i beneficjentów transformacji jako winnych ekonomicznego i symbolicznego wykluczenia mas. Szerokie społeczne masy nie widzą pożytku z państwa prawa i nie rozumieją jego zasad. W konsekwencji wygaszanie państwa prawa nie natrafia na dostatecznie silny opór. Dalsze wygaszanie państwa prawa może prowadzić do uśpienia społeczeństwa i zahamowania społecznej kontroli nad wprowadzanymi zmianami. Jeżeli pogwałci się reguły uczciwej gry, to otwiera się prosta droga do demokracji oktrojowanej, czyli takiej, gdzie w systemie prawa przestają się liczyć dotychczasowe zasady, a o prawach obywatela decyduje w indywidualnym wypadku nie prawo i jego zastosowanie przez sąd, ale poglądy i decyzja osoby, która aktualnie sprawuje władzę na danym szczeblu” (s. 19).
Celem ataku zwycięzców ostatnich wyborów stały się w pierwszej kolejności konstytucyjne zasady: trójpodziału władzy i subsydiarności. „Podział władz w Konstytucji ujęto jako mechanizm checks and balance (art. 10)” – przypomina prof. Łętowska. „Odrzucono w ten sposób francuską koncepcję (dawniej obowiązującą w Polsce, w Konstytucji z 1952 r.) prymatu parlamentu nad innymi władzami. Jednak tak ujęty podział władz po wyborach 2015 r. został zakwestionowany. W sferze ideologii dokonano tego poprzez odwołanie do koncepcji «suwerena» (…), którego wola zwyciężyła w wyborach i ukształtowała bezwzględną większość parlamentarną – nieskłonną (nawet na szczeblu parlamentu) nie tylko do kompromisu, ale wręcz do dyskutowania z opozycją” (s. 9). Z kolei zasada subsydiarności jest postrzegana jako istotna przeszkoda w opanowaniu przez partię rządzącą samorządów terytorialnych i zawodowych. „Preambuła konstytucyjna nakazuje większości parlamentarnej oszczędnie korzystać z matematycznej przewagi – wyjaśnia Profesor. – Wedle wyrażonej przez nią zasady subsydiarności, centrala tylko o tyle powinna coś regulować, wydawać decyzję oraz skupiać władzę w swym ręku, o ile władza terenowa, samorząd czy jednostka same czegoś «na dole» nie mogą wykonać. Sądząc po nieufności w stosunku do samorządów (terenowych, profesjonalnych, «trzeciego sektora») i zapowiadanych przez partię rządzącą dalszych reformach prawa ich dotyczących, zasada subsydiarności nie jest obecnie czynnikiem wysoko cenionym przez decydentów i realizatorów zmian” (s. 9).
Inaczej niż dotąd jest też przez aktualnie rządzących rozumiana niezależność sądów. Po podporządkowaniu kierownictwa poszczególnych sądów powszechnych zapowiada się ich głęboką reorganizację z likwidacją jednej instancji włącznie. Zdaniem Autorki to droga donikąd. „W sądownictwie problemem jest przede wszystkim brak umiejętności prawniczych i cech takich jak wrażliwość i odwaga. I na pozyskiwanie kadr o takich cechach należy kierować reformy – stwierdza prof. Łętowska. – Sam wybór elektorów (KRS) przez polityków nie zapewni niezbędnej w sądach merytokracji. Posłowie nie wybiorą sędziów ze względu na ich wiedzę, ale głosując na «swoich». Propozycja, aby wybór judykatywy przez demokratycznie wybranych polityków miał być dla demokratyzmu judykatywy zbawienny, jest naiwny i doktrynerski. Judykatywę należy uczyć, aby była bardziej fachowa i umiejętna, oraz wychowywać w odpowiedzialności i uważności, aby była obywatelsko zaangażowana. To są realne problemy polskiego sądownictwa. Żadnego z tych celów się nie osiągnie, wybierając sędziów spośród ludu czy nominując fachowców przez polityków.
Reformie towarzyszy presja propagandowa w mediach publicznych wywierana na sędziów i sądownictwo w ogóle. Ta presja to jeden z wielu elementów chilling effect. Ma to zaszczepić autocenzurę orzeczniczą u sędziów i zniechęcić ich do aktywności w ramach konstytucyjnej judical review. Judykatywa jest przedmiotem działań mających na celu odebranie w oczach opinii publicznej wiary w sądownictwo. Ludźmi bez tej wiary łatwo kierować; będą wierzyli, że to «władza» polityków jest gwarantem sprawiedliwości, skoro nie są nimi sądy odarte z godności. Ofensywa medialna, jaką ostatnio można obserwować, umiejętnie wykorzystuje fakt, że polskie sądownictwo – niezależnie od zarzucanych mu powolności i nieefektywności – nie bardzo sobie radzi z czytelnym przedstawianiem swoich racji społeczeństwu. Ponadto niezbyt szybko i konsekwentnie reaguje nawet na trafną krytykę. Inaczej mówiąc: szwankuje u sądów responsywność. Sądy o to nie dbają i – z racji nadmiernie formalistycznej formacji – nie bardzo umieją o to zadbać. To przede wszystkim powinno być przedmiotem troski reformatorów” (s. 18).
Niezależność sądów to gwarancja naszych wolności. „Konstytucja z 1997 r. mocno podkreśla niezależność sądów od władzy politycznej – przypomina Autorka. – Sędziom zaś nakazuje podległość nie tylko ustawom, ale i Konstytucji. Mogą więc oni – rozpatrując sprawy – odmówić zastosowania ustawy, która w ich przekonaniu jest niekonstytucyjna. (Inna sprawa, czy polskie sądy umieją i chcą z tej możliwości korzystać). Zaś w wypadku sędziów Trybunału Konstytucyjnego, który z założenia kontroluje konstytucyjność ustaw, do Konstytucji wpisano podległość ich tylko samej Konstytucji, a wyrokom Trybunału nadano moc powszechną: nikt nie ma prawa ich zakwestionować, zaś same wyroki podlegają natychmiastowej publikacji.
Przedstawione wyżej zasady były do tej pory akceptowane i żaden z kolejnych rządów i parlamentów nie odważył się na bezpośrednie ich podważanie. W 2016 r. Konstytucji nie zmieniono, jednak modyfikując ustawodawstwo zwykłe i standardy postępowania władzy, doprowadzono do jej fasadyzacji. Zasady wypłukano z treści. Nie może temu przeciwdziałać kontrola konstytucyjności, z uwagi na praktyczne sparaliżowanie pracy Trybunału Konstytucyjnego (pkt 3). Jako legitymizacja tych zabiegów korekcyjnych i rekonstrukcji zasad konstytucyjnych służy odwołanie do woli «suwerena», czyli aktualnej większości parlamentarnej” (s. 10).
Tak częste powoływanie się na wolę suwerena nie oznacza wcale powoływania się na wolę narodu, bowiem owego suwerena „redukuje się tylko do aktualnego ucieleśnienia woli wyborców w postaci większości parlamentarnej. Tak ujęta wola suwerena ma być ważniejsza od prawa pisanego, w tym Konstytucji. Polityczne hasło «woli suwerena» uznaje się przy tym za wystarczające, aby legitymizować monopartyjną większość parlamentarną, która – przy wsparciu prezydenta pochodzącego z tej samej opcji politycznej – przeprowadza reformy zmieniające konstytucyjny standard. Tym samym «wolą suwerena» unieważnia się legitymizację prawa opartą na innych zasadach konstytucyjnych, np. konstytucyjnej zasadzie subsydiarności, checks and balance, niezależności pewnych ciał i organów od egzekutywy czy działaniach w interesie wspólnym o bardziej pluralistycznym mianowniku. W rzeczywistości «suwerena» w obecnym dyskursie politycznym utożsamia się z aktualną większością parlamentarną, a nie z narodem, jak to nakazuje art. 4 Konstytucji, ani nie z mieszkańcami np. gminy (co nakazywałaby uwzględnić zasada subsydiarności). Demokratyczne ma być tylko to, co odpowiada woli suwerena zmaterializowanego w zwycięstwie w wyborach do parlamentu. Nie słychać, aby suweren tak rozumiany miał obowiązek chronienia mniejszości przed arbitralnością większości. Automatycznie jako niedemokratyczne jest też kwalifikowane to, co ową wolę ma powściągać” (s. 6–7).
Na szczególną uwagę adwokatów zasługują spostrzeżenia dotyczące metod działania aktualnie rządzących: „Powtarzalny jest scenariusz zmian, wypróbowany w 2016 r. przy reformowaniu Trybunału Konstytucyjnego. Przy reformie Trybunału Konstytucyjnego, sądownictwa w ogólności, samorządów oraz trzeciego sektora (instytucje społeczeństwa obywatelskiego) scenariusz jest taki sam. Najpierw pojawia się kampania medialna, wykazująca różnego rodzaju nieprawidłowości i dysfunkcje. Są to informacje często prawdziwe, ale pochodzące z różnych okresów, wyselekcjonowane i zestawione ze sobą, nierzadko są przesadnie przerysowane. Jednocześnie formułuje się zarzuty żądzy władzy, korupcji, prywaty, kastowości i deficytu demokracji w działaniu. Jest to rodzaj «zinstytucjonalizowanego hejterstwa», w którym uczestniczą, niestety, także piastuni władzy. (…) Planowa wymiana elit jest jednym z uniwersalnie stosowanych środków reform. Odbywa się przy zastosowaniu wielu instrumentów – skracanie biegnących kadencji, wymiana kadr kierowniczych (służba cywilna, prokuratura, wojsko). (…) W miejsce metod demokracji deliberatywnej – dyskutuj i przekonuj – stosuje się bowiem metodę dziel i rządź, wykluczaj i różnicuj, insynuuj, strasz wrogiem i pokazuj niezbędność jego zniszczenia dla dobra ogółu, zarządzaj zwątpieniem i efektami mrożącymi, zapewniającymi brak sprzeciwu i protestów. Reform dokonuje się zawsze w imię obrony demokracji przed zawłaszczaniem elit lub aby chronić reformy przed zemstą elit odsuniętych od władzy” (s. 11–12).
Stosownie do metody zmienił się także język i komunikacja w debacie publicznej. „Język debaty jest bardzo zbrutalizowany i spersonalizowany. Opozycja (parlamentarna i obywatele korzystający z prawa do protestu) jest kwalifikowana przez polityków rządzących jako inspirowany złymi intencjami «gorszy sort obywateli», «komuniści i złodzieje», «ludzie specjalnej troski», «ludzie mający krew na rękach». Sąd Najwyższy został określony przez rzecznika prasowego klubu parlamentarnego rządzącej partii jako «zespół kolesi, którzy bronią status quo poprzedniej władzy». Także adwokaci wykonujący swe funkcje obrończe wobec podejrzanych (chodzi o wypadek samochodu rządowego) są brutalnie pomawiani przez członków rządu o złe intencje i służbę złej sprawie, co wzbudziło protest Naczelnej Rady Adwokackiej” – stwierdza prof. Łętowska (s. 12–13).
Choć metody wydają się prymitywne, a działania przewidywalne, ich skuteczność jest niekwestionowana. „Ograniczenie znaczenia Trybunału realizowano w 2016 r. przy pomocy wielu instrumentów zarówno legislacyjnych, jak i poprzez wykorzystanie chilling effect zmian prawa zapowiadanych, lecz niezrealizowanych lub zrealizowanych w łagodniejszej postaci. (…) Działania tego typu wobec Trybunału były pierwszą (lecz później powtarzającą się) strategią reformatorską, polegającą na energicznej akcji publicystycznej operującej czarnym PR-em, zarówno wobec instytucji, jak i jednostek (zwłaszcza prezes TK), pomawianych o nieetyczne czyny oraz intencje. Po Trybunale Konstytucyjnym strategię legal harassement stosowano w 2016 r. wobec trzeciego sektora, samorządów, a w 2017 r. dotyczy to sądów powszechnych i Sądu Najwyższego” (s. 13–14).
Wobec powyższych zjawisk nie dziwi ani znaczące obniżenie standardu prac parlamentarnych, ani wyprowadzenie centrum decyzyjnego poza konstytucyjne struktury władzy państwowej.
„To co miało być wyjątkiem, staje się regułą (uproszczone postępowanie sejmowe z rezygnacją z zasady trzech czytań, praca w komisjach zamiast na posiedzeniu plenarnym, z naruszaniem terminów, nagłym wprowadzeniem zmian w obradach, z okrojonymi konsultacjami, uzgodnieniami, brak efektywnej dyskusji nad projektami w Senacie) – wskazuje Autorka. – Legislacja przypomina «strzał w ciemno», którego celność musi być ustawicznie korygowana nowelizacjami. Projekty zgłasza się jako projekty formalnie poselskie. Umożliwia to zaniechanie uzgodnień i zbierania opinii wymaganych przy projektach rządowych. Istnienie krytycznych ekspertyz się przemilcza. Uczestnictwo przez opozycję w dyskusji jest ograniczane (czas wypowiedzi, wykluczanie pytań, blokowanie dyskusji i głosowań nad poprawkami opozycji). Obrady parlamentu zwoływane są nagle, porządek obrad uzupełnia się bez uprzedzenia, obrady toczą się często non stop, co oznacza pracę parlamentu w nocy, aby natychmiast móc przekazywać akt drugiej izbie parlamentu. Brak więc czasu na efektywne zapoznanie się z projektami. Dyskusję się ogranicza i skraca, odbiera się głos oponentom w trakcie debaty parlamentarnej. (…) Ustawy kieruje się do podpisu prezydentowi, który także rezygnuje z opiniowania oraz ekspertyz i natychmiast ustawy podpisuje, jeśli istnieje taka potrzeba – nawet w nocy. Ustawy zawierają minimalną (dwa tygodnie) vacatio legis bądź wchodzą w życie z dnia na dzień. To postępujące obniżanie standardów prac, krytykowane od lat, obecnie nabiera niebezpiecznej dynamiki” (s. 12).
Autorka zwraca uwagę, że „centrum decyzji politycznej jest obecnie ulokowane poza strukturą organów państwowych. Ani program zwycięskiej partii, ani np. pochodzący z 2010 r. projekt Konstytucji lansowany przez Prawo i Sprawiedliwość (jak wspomniano zdjęty po wyborach ze stron internetowych rządzącej partii) nie są źródłem realizowanej strategii zmian. Szukać ich należy natomiast w wypowiedziach programowych lidera rządzącej partii Jarosława Kaczyńskiego. Jego wypowiedzi (wykłady, przemówienia, wywiady, nawet okazjonalne wypowiedzi publiczne) pełnią w dyskursie publicznym rolę programów polityczno-ideowych i dyrektyw wyznaczających konkretne w danym momencie cele reformatorskie. Lider nie pełni żadnej oficjalnej funkcji państwowej, jednak de facto decyduje o nawigacji nawy państwowej. (…) Wypowiedzi lidera obiecują dalsze podążanie w kierunku repolonizacji gospodarki, mediów i kultury, dowartościowania narodowej tradycji historycznej, koncentracji władzy, a także jej bazy gospodarczej w postaci własności państwowej. Zapowiadana jest reforma wymiaru sprawiedliwości, przewidziano ograniczenie prawa zgromadzeń. Gruntowna rekonstrukcja ustrojowa oddala Polskę od demokracji liberalnej – zarówno z uwagi na cel, przedmiot i zakres reform, jak i sposób ich dokonywania, z naruszeniem procedur rule of law. Ma to być kontynuowane, i to nawet – co zapowiedziano expressis verbis – gdyby miało prowadzić do zahamowania rozwoju gospodarczego” (s. 10–11).
A więc pozamiatane, Pani Profesor?