Poprzedni artykuł w numerze
PT Czytelnikom należą się wyjaśnienia, bowiem pojawienie się w „Palestrze” artykułu fizyka o filozoficznych poglądach, znanego duchownego, jest zdarzeniem równie egzotycznym, jak dla autora opublikowanie swojego tekstu w tym czasopiśmie. Sprawcą tego zdarzenia jest adwokat Stanisław Kłys, prowadzący krakowski Klub Adwokata, który z branżowego klubu, już wcześniej stojącego na wysokim poziomie, uczynił miejsce ważnych wydarzeń kulturalnych i intelektualnych, daleko wykraczających poza środowisko prawnicze. Najbardziej znany jest Klub ze znakomitych koncertów, toteż kompozytorka Krystyna Moszumańska- ‑Nazarowa uznała, że jest to jedyny prawdziwy salon krakowski. Oprócz imprez artystycznych (również wystawy malarstwa) Klub jest ośrodkiem myśli intelektualnej, bowiem zdaniem adw. Kłysa Adwokatura Polska, dysponując tą możliwością, ma powinności – może nie wobec całego narodu, bo do niego trudno dotrzeć argumentami racjonalnymi – lecz wobec ogółu inteligencji. Należy popierać myślenie w „czasie marnym”. Organizował i organizuje zatem spotkania z wybitnymi ludźmi (Tischner, Jarocki, Heller, Wajda i in.), na których rozmawia się o sprawach ważnych dla człowieka i dla kraju (w Klubie nie wolno rozmawiać o sprawach sądowych, dzieciach i chorobach). On też był spiritus movens działań podjętych przed dwoma laty przez Naczelną Radę Adwokacką dla upamiętnienia wielkiego człowieka, księdza Józefa Życińskiego (w 2008 r. laureata odznaki „Adwokatura Zasłużonym”), poprzez wydanie zestawu sześciu płyt z wykładami Księdza Arcybiskupa i koncertami organowymi profesora Andrzeja Białki, zatytułowanego „Ego sum Ioseph frater vester. Józef Życiński in memoriam”.
Chodzi nie tylko o uczczenie pamięci ks. Józefa Życińskiego, lecz o propagowanie Jego myśli i postawy życiowej, są one bowiem wartością nieprzemijającą. Jako miłośnik koncertów w Klubie otrzymałem propozycję przyłączenia się do inicjatyw składanych pamięci księdza Życińskiego hołdów poprzez przedstawienie Jego myśli filozoficznej i religijnej. Dziękuję Adwokaturze Polskiej za działania w tej sprawie i za to, że mogę dać do niej swój skromny wkład. Mam nadzieję, że moje odczytanie poglądów Księdza Arcybiskupa Życińskiego jest prawidłowe i przekonujące dla Czytelnika.
Racjonalny chrześcijanin
1. Było to w 1975 roku. Na seminarium do Obserwatorium Astronomicznego UJ znany już wówczas ks. Michał Heller przyprowadził młodego księdza. W dyskusji naukowej ów ksiądz wypowiadał się donośnym głosem, co mi się niezbyt podobało. Gdy jednak wsłuchałem się w jego słowa, zorientowałem się, że mówi z sensem, a siła głosu nie służy mu do wzmocnienia argumentów, lecz świadczy jedynie o mocnych strunach głosowych. W ten sposób poznałem księdza Józefa Życińskiego. Spotykaliśmy się wiele razy. Później, gdy został hierarchą, nasze kontakty stały się rzadsze, a jego poglądy poznawałem głównie z kazań, wykładów i pism. Awans nie zmienił go, ani jako człowieka – pozostał bezpośredni, życzliwy i serdeczny, ani jego poglądów – głosił to, co głęboko przemyślał i w co wierzył, i nie poddawał się presji stanowisk i funkcji, które pełnił. Jako intelektualista był powodowany czystą ciekawością świata, która czyni nas ludźmi, a nie tylko konsumentami dóbr materialnych, oraz pragnieniem poznania natury Stwórcy, zatem dążył do poznania Jego dzieła, czyli tegoż świata, metodą naukową.
I jako młody ksiądz, i jako biskup uważał, że powinien wypowiadać się w kwestiach, które przemyślał i w których ma coś ważnego do powiedzenia. W czasach PRL starał się mówić tak, by jego słowa mogły rozlegać się nie tylko z kościelnej ambony, lecz i przejść sito cenzury, jednak zawsze mówił jasno, logicznie, zło nazywał złem i dobro dobrem, toteż w latach osiemdziesiątych władze uznały go za „kościelnego ekstremistę”. Zarówno wtedy, jak i później, w wolnej Polsce, jego styl był zrozumiały, bez tradycyjnych ornamentów i wolny od tego, co niektórzy nazwali „kościelną nowomową”. W ostatnim dwudziestoleciu jego wypowiedzi na tematy społeczne i polityczne stały się bardziej dobitne i bezpośrednie, lecz bez agresji. Jego styl trafnie określa ocena kazań pewnego duchownego wypowiedziana przez innego księdza: „wrogi wobec grzechu i łagodny wobec grzesznika”. W Internecie jest wybór cytatów z jego wypowiedzi publicznych, najczęściej z wywiadów prasowych. Ukazują one do pewnego stopnia jego temperament polemisty, jakim był w kwestiach społecznych, natomiast w ogóle nie sygnalizują intelektualnego dzieła tego wybitnego człowieka.
Od wielu duchownych wypowiadających się na bieżące tematy społeczne różnił się ks. Życiński tym, że odróżniał sprawy modne od ważnych i koncentrował się na tych drugich.
2. Sposób patrzenia ks. Życińskiego na świat i pojmowania go uformował ks. Michał Heller. Początkowo była to relacja mistrz–uczeń, szybko silna indywidualność i kreatywność Życińskiego przekształciła ją we współpracę dwu myślicieli. Ich wspólną wiarę dobrze ujmuje myśl Hellera z jego wczesnej (i ważnej) książki Wszechświat i słowo: „Racjonalność jest tak podstawowym postulatem, że paradoksalnie można powiedzieć, iż na ślepo, bez dania jakichkolwiek racji, można się zaangażować tylko w racjonalność”.
Tu uwaga, bo łatwo o nieporozumienie. „Racjonalizm” to wspólna nazwa dla wielu znacznie różniących się doktryn filozoficznych, od starożytności po wiek dwudziesty. W ostatnim stuleciu racjonalizm został – bezpodstawnie – zawłaszczony przez ateizm i komunizm i chrześcijanom kojarzy się nie najlepiej. Z tego pewnie powodu Heller mówi o „racjonalności”. Ta ostatnia jednak słownikowo oznacza metodę działania, czyli świadomy dobór środków wiodących do zamierzonego celu, niezależnie od etycznej wartości tych środków i samego celu. Racjonalny jest więc każdy przekręt pozwalający przekazać publiczne fundusze w prywatne ręce w taki sposób, by nienaruszona została litera prawa, zapewnia to bowiem sprawcy bezkarność. Tutaj przez „racjonalność” rozumiem wiarę w moc i wartość rozumu ludzkiego i potrzebę kierowania się rozumem tam, gdzie ma to sens i jest zgodne z etyką. Racjonalny jest zatem krytycyzm wobec własnych ulubionych przekonań i zakaz naiwnego, pospiesznego akceptowania prostych wyjaśnień tylko dlatego, że sprawdziły się gdzie indziej. Irracjonalna jest popularna wiara w absolutną i totalną moc poznawczą rozumu ludzkiego, wiara, że rozum wszystko może rozstrzygnąć. Wzorcem myślenia racjonalnego jest nauka. Wszystkie twierdzenia naukowe są zbiorem logicznie uporządkowanych tez wyprowadzonych z pewnych przesłanek. Przesłanki te przyjmujemy jako prawdziwe, ich już bowiem racjonalnie uzasadnić się nie da. Nie da się racjonalnie dowieść istnienia lub nieistnienia Boga i fałszywa jest popularna teza, że ateizm jest logicznym wnioskiem z nauki. Aby znowu uniknąć nieporozumienia: z tego nie wynika, by wiara chrześcijańska oraz wiara ateistyczna były nieracjonalne – ich jedynie nie da się racjonalnie uzasadnić, natomiast każdej z nich, gdy się już mocą innych argumentów (faktycznie – na wiarę) przyjmie ich fundamentalną przesłankę (tj. istnienie lub nieistnienie Boga), można (i należy) nadać racjonalną formę. Racjonalność to rozumny szacunek dla bogactwa i misternie uporządkowanej złożoności świata, to odrzucenie metafizycznego prostactwa w próbach wyjaśnienia, dlaczego ten świat istnieje i jest właśnie taki, które można dostrzec u niektórych wybitnych skądinąd myślicieli. Racjonalistyczny opis świata napotyka wiele subtelnych ograniczeń, których istnienie można racjonalnie uzasadnić i to jest w nim piękne: racjonalność rozumie swoje własne granice. Kwestią tych granic ks. Życiński zajmował się wielokrotnieZob. np. J. Życiński, Granice racjonalności. Eseje z filozofii nauki, WN PWN, Warszawa 1993..
Wiara Hellera i Życińskiego w fundamentalną zasadę, jaką jest racjonalność, nie jest kaprysem dwu intelektualistów chrześcijańskich, którzy chcą w ten sposób zaznaczyć swoją indywidualność, ona wynika z podstaw doktryny chrześcijańskiej. Pierwsze zdanie Nicejskiego Wyznania Wiary, które w trakcie mszy jest przeważnie bezrefleksyjnie wypowiadane, by nie rzec „bezmyślnie klepane”, brzmi: „Wierzę w jednego Boga, Ojca wszechmogącego, stworzyciela nieba i ziemi, wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych”. Wszystko, co istnieje, jest Boskim wytworem, świat nie jest względem Boga niezależny, jak to było w tradycyjnych kosmogoniach, według których bogowie (np. greccy) wyłaniali się z pierwotnej materii, istniejącej niejako sama z siebie, i ich wpływ na formę świata był ograniczony; Bóg nie jest też tylko demiurgiem lepiącym świat według swojej woli z danego Mu (czyli zastanego) materiału. Bóg chrześcijan stwarza i materiał, i formę świata. Jeżeli przyjmiemy, jak głosi doktryna, że to dzieło Boga nie jest Jego kaprysem, tworem całkowicie dowolnym, lecz jest z Nim zgodne, to trzeba uznać, że studiując racjonalną, czyli naukową, metodą to dzieło, znajdujemy pewną wiedzę o Boskiej naturze. Jest więc to droga – nie alternatywna, lecz uzupełniająca – do poznania Boga. Tym samym nie jest prawdziwa ideologiczna teza, że nauka nie prowadzi do Boga, lecz od Niego.
Bardziej konkretnie idea ta jest wyrażona w Boskim błogosławieństwie ludziom, by „uczynili ziemię sobie poddaną” (Rdz 1,28). Błogosławieństwo to jest niestety często prymitywnie interpretowane jako zezwolenie na rabunkową eksploatację bogactw naturalnych i na traktowanie zwierząt jak przedmioty użytkowe. Taka interpretacja jest fałszywa, sugeruje bowiem, że Bóg zgadza się na dewastację Swojego stworzenia. Ziemia (ogólniej – materia) jest poddana człowiekowi, który ma być nie jej niszczycielem, lecz rozumnym gospodarzem, a to wymaga dogłębnego jej poznania, które osiągnąć można tylko za pomocą nauki.
Zdaniem obu myślicieli (nie potrafię zidentyfikować konkretnego cytatu, lecz w moim przekonaniu jest to lejtmotyw całej ich twórczości intelektualnej) uprawianie nauki najlepiej świadczy o tym, że człowiek potrafi dobrze wykorzystać rozum i w tym sensie jest godny zainteresowania ze strony Boga. Nauka jest dla rozumnego chrześcijanina wartością (trafnie byłoby nazwać ją „wartością chrześcijańską”, gdyby ten termin nie został zdeprecjonowany przez rozmaitych pseudoobrońców wiary). Stosunek ks. Życińskiego do nauki dobrze ukazuje anegdota z czasów jego młodości, którą często opowiadam.
Przez kilkanaście lat, od późnych lat siedemdziesiątych, w Krakowie odbywało się interdyscyplinarne seminarium z nauk przyrodniczych i filozofii nauki zainicjowane przez kardynała Karola Wojtyłę. Gdy wybrany został on papieżem i wyjechał do Watykanu, poprosił księży Hellera i Tischnera o dalsze prowadzenie seminarium. Odbywało się ono w dostojnej sali w pałacu biskupów krakowskich i było bardzo prestiżowe. Zapraszano na nie czołowe autorytety z kraju i z zagranicy. Zwykle było tak, że najpierw był główny referat kogoś ważnego, a potem drugi referat osoby mniej dostojnej. Wykładowca przemawiał z katedry stojącej na podwyższeniu, obok niego stały krzesła obu prowadzących. Było to w roku 1979 lub 1980. Tego dnia Heller był nieobecny, seminarium prowadził ks. Tischner. Głównego referatu nie zapamiętałem, drugi referat miał ks. dr Życiński. Od niego dowiedzieliśmy się o anarchizmie metodologicznym Feyerabenda. Ów głośny i stający się wówczas modnym filozof zaatakował naukę, zarzucając jej brak krytycyzmu i dogmatyzm, co miało upodabniać ją do opowieści mitycznych; twierdził, że nauka może osiągnąć najwartościowsze społecznie rezultaty, gdy będzie stosować metodę badawczą „wszystko ujdzie”. Życiński zreferował jego poglądy, po czym poddał je wszechstronnej krytyce. Słuchaliśmy go osłupiali. O Feyerabendzie zapewne coś wiedzieli krakowscy filozofowie, lecz oni rzadko na to seminarium przychodzili, przyrodnicy byli zdumieni, że można mieć takie poglądyGdy kilka lat temu opowiedziałem tę historyjkę, znajomy filozof-teolog zwrócił mi uwagę, że ta prezentacja Życińskiego i moja o niej relacja są wobec Feyerabenda niesprawiedliwe. Zapewne tak, tyle że nie o wyważoną ocenę myśli Feyerabenda tu chodzi, lecz o postawę Życińskiego wobec niesprawiedliwych jego zdaniem ataków na naukę.. Życiński skończył i zapadła cisza. Seminarium było prestiżowe i przychodziło na nie kilku profesorów tylko po to, by się pokazać i w dyskusji coś powiedzieć, najczęściej bez sensu. Tym razem nikt się nie odezwał, bo nie wiadomo było, co powiedzieć: ani bronić Feyerabenda (bo jego tezy brzmiały bzdurnie), ani go krytykować, bo referent zrobił to przekonująco. Nerwowa cisza trwała dłuższą chwilę, nagle poderwał się ks. Tischner: „Życiński, bójcie się Boga! Co wy czytacie!”. Paradoksalnie, obaj mieli rację. Tischner: bowiem studiowanie błędnych poglądów szkodzi człowiekowi, a przede wszystkim zabiera mu czas, którego potem nie starczy na czytanie dzieł wartościowych. Życiński: bowiem nauka jest wartością nie tylko dla kultury świeckiej, jeszcze bardziej jest wartością dla chrześcijanina. Nauka jest kruchym i delikatnym wytworem ludzkiego intelektu i nie jest bezgranicznie odporna na ataki, trzeba jej usilnie bronić, by jej nie stracić. Warto zatem poświęcić swój czas i siły na umiejętną jej obronę przed fałszywymi zarzutami. Dzisiaj, po trzydziestu latach, widać, że więcej racji miał Życiński, ataki na naukę nasilają się bowiem i możliwość jej społecznego unicestwienia nie jest nonsensem. W „Świecie Nauki” („Scientific American”) z marca 2013 stały komentator, Michael Shermer, przyznał wreszcie, że naukę zwalczają nie tylko obskuranccy wyznawcy religijnego fundamentalizmu, przeciwko niej są również amerykańscy liberałowie, czyli lewicowi intelektualiści; ujawniony przez niego odsetek republikanów i demokratów przekonanych, że świat i człowiek mają mniej niż dziesięć tysięcy lat, jest szokujący. Pamiętajmy, że w historii ludzkości zdecydowana większość cywilizacji obywała się bez nauki; tak też może być w przyszłości.
3. W dzisiejszym chrześcijaństwie mamy dwa główne nurty: progresistowski i konserwatywny. Progresistowski, w radykalnej formie reprezentowany przez protestanckie kościoły skandynawskie, ma postać organizacji dobroczynnej o lekkim zabarwieniu metafizycznym (światem rządzi pewna siła nadprzyrodzona, lecz jej wpływ na człowieka jest niejasny), która skwapliwie akceptuje wszelkie przemiany w tamtejszych społeczeństwach. W Polsce progresizm jest bardziej umiarkowany i nazywa się go „katolicyzmem otwartym”, aspekt religijny jest w nim wyrazistszy, natomiast związana z nim kultura chrześcijańska jest zawężona do aktualnych wydarzeń społeczno-politycznych i najnowszych dzieł sztuki (literatura, muzyka, film, teatr, sztuki plastyczne). Wystarczy przejrzeć treść „Tygodnika Powszechnego”, jak bardzo skoncentrowany jest na „tu i teraz”. Chodzi mi o to, że wielu chrześcijan miota się między skrajnościami: albo zamykać się w swoistym getcie chrześcijańskim i żyć tylko sprawami tej społeczności, albo „otwierać się” na świat zewnętrzny i nadmiernie przejmować się tym wszystkim, co aktualnie dzieje się na zewnątrz, niezależnie od realnej wagi tych wydarzeń. Zwłaszcza w Polsce większość bieżących wydarzeń jest przysłowiową burzą w szklance wody, wywołaną przez tych, którzy nie potrafią się zmagać z realnymi problemami. I to stawianie spraw aktualnych przed sprawami ważnymi jest główną słabością polskiego „chrześcijaństwa otwartego”.
Gorzej jest z konserwatyzmem. W Ameryce dominuje w nim fundamentalizm protestancki, groteskowy w swoim obskurantyzmie. W Polsce fundamentalizm katolicki jest mniej ekstremistyczny, tym niemniej być może skazuje on chrześcijaństwo na powolną agonię na własne życzenie. Nie chodzi mi tu o pacyfikowanie krytycznych wobec hierarchów księży ani o skrajne poglądy w kwestii etyki seksualnej; to są sprawy spektakularne, lecz przejściowe. Rzecz w zamykaniu się w twierdzy rzekomo oblężonej przez nieprzyjazny świat zewnętrzny. Ta militarna analogia, której sami konserwatyści używają, niesie ostrzeżenie, którego nie chcą dostrzec. Z historii wiadomo, że najpotężniejsze twierdze padały po długotrwałym oblężeniu. Ratunkiem była tylko odsiecz zewnętrzna albo śmiałe kontruderzenie siłami własnymi twierdzy, które odrzucało oblegającą armię. W przypadku twierdzy katolickiego konserwatyzmu nie ma komu przyjść z zewnętrzną odsieczą, a sił własnych do kontrofensywy za mało.
Przechodząc od analogii do konkretów – konserwatyści programowo odrzucają wszystkie przemiany społeczno-obyczajowe powstające w dzisiejszym społeczeństwie kultury Zachodu. W swojej krytyce tych przemian mają sporo racji, tyle że nie potrafią nic zaproponować w zamian, poza przypominaniem reguł dopasowanych do społeczeństwa, którego już nie ma i nie będzie. Ponieważ głównym (chociaż nie jedynym) motorem tych przemian jest postęp techniczny generowany przez naukę, często to ją uważają za pierwszego winowajcę i stąd bierze się równie rozpowszechniony, co fałszywy pogląd, że nauka jest ze swej istoty antyreligijna. W rzeczywistości nauka sama w sobie jest neutralna; chrześcijaninowi ukazuje naturę Boskiego dzieła, ateiście mówi, że świat materialny jest samowystarczalnyTeza, że nauka jest światopoglądowo neutralna, przenika właściwie całą twórczość Hellera i Życińskiego, trudno tu wskazać jakiś wyróżniający się cytat. Ks. Życiński wielokrotnie intensywnie podkreślał, że rzekoma antyreligijność nauki jest czysto przygodna, jest skutkiem zbiegu wypadków historycznych i mogło jej nie być, zatem można i należy ją usunąć.. W swojej antynaukowej postawie konserwatyści nie zauważają, że nauka ukazuje jedność i spójność całego świata przyrody, a zatem nauka jako taka nie jest luźną konfederacją rozmaitych teorii naukowych, lecz tworzą one ściśle uporządkowany i zintegrowany system. Nie można zatem z tego systemu wyjąć – niczym ubrania z szafy – tych teorii, które nam się podobają, a pozostałe odrzucić, bo są niezgodne z naszą ideologią. Naukę można przyjąć lub odrzucić tylko w całości.
Niekonsekwentne odrzucanie nauki bierze się stąd, że konserwatyzm polskich konserwatystów katolickich jest lichej jakości. Chrześcijaństwo liczy dwa tysiące lat, w tym okresie przeszło kilka poważnych przemian i ktoś, kto chce być konserwatystą, winien jasno powiedzieć, do jakiego okresu i do jakich form życia chrześcijańskiego się odwołuje, a co odrzuca (bowiem całego bagażu przeszłości utrzymać się nie da – są w nim zjawiska i formy wzajemnie sprzeczne), i precyzyjnie uzasadnić swój wybór. Fundamentaliści bez dania racji konserwują katolicyzm wieku dziewiętnastego, a w stosunkach państwo–Kościół wracają do II Rzeczypospolitej; do epok wcześniejszych nie sięgają („wy lewicowcy chcielibyście wepchnąć nas w średniowiecze, ale się nie damy!”). To wybór najgorszy z możliwych, w XIX wieku Kościół panicznie bał się wszelkich nowych idei i zjawisk, zamykał się we własnym getcie przerażony postępem techniki i przemianami społecznymi, wtedy wmówił sam sobie, że nauka jest przeciw niemu i jedyne, co potrafił zrobić w odniesieniu do zmieniającego się świata, to wydać encyklikę potępiającą modernizm. I taką wersję wiary chrześcijańskiej fundamentaliści proponują dzisiejszym Polakom. Zaiste, nader to atrakcyjna oferta.
Na tle tych dwu nurtów widać odrębność i wybitność Hellera i Życińskiego. W odróżnieniu od progresistów, którzy dają się biernie unosić prądowi przemian cywilizacyjnych, oraz od fundamentalistów, którzy rozpaczliwie starają się stać w miejscu i bezradnie patrzą, jak ich ten prąd podmywa, obaj myśliciele czynnie starają się zmieniać świat zgodnie z chrześcijańską Tradycją.
Przez Tradycję rozumiem nawiązanie do okresu patrystycznego, kiedy formowała się doktryna chrześcijańska, czyli chrześcijański sposób patrzenia na świat, będąca twórczym i nowatorskim połączeniem treści Ewangelii, greckiej filozofii i rzymskiego prawa – to, co Leszek Kołakowski nazwał „bolesnym kompromisem Jerozolimy i Aten”. Następnym, logicznie konsekwentnym etapem Tradycji była średniowieczna scholastyka (XII–XV wiek, bez okresu jej degeneracji w wiekach późniejszych), którą obecnie uważa się za prekursora nowożytnej nauki. W obu okresach myśl chrześcijańska była twórcza i służyła do poznawania świata we wszystkich jego aspektach (oczywiście w obrębie intelektualnego horyzontu danej epoki, nie możemy dzisiejszych kryteriów oceny stosować do odległej przeszłości).
Heller i Życiński patrzą na świat konsekwentnie po chrześcijańsku, dynamicznie: skoro mamy rozum, to nie możemy kręcić się stale w kręgu prawd sformułowanych w przeszłości (dlaczego tamten czas ma górować nad czasem teraźniejszym?), należy odkrywać prawdy dotąd nieznane. Obaj są prawdziwymi kontynuatorami Tradycji. W tym sensie są dobrymi konserwatystami, w odróżnieniu od tych, którzy konserwują wiek dziewiętnasty (zabiegi tych ostatnich można nazwać „galwanizacją trupa”). Wartościowy konserwatyzm polega bowiem na tym, by podążać we właściwym kierunku, nawet jeżeli kierunek ten został wytyczony przed wieloma wiekami, a nie na tym, by tkwić nieruchomo w jednym miejscu.
4. Michał Heller skoncentrował swoją twórczą myśl chrześcijańską na badaniach naukowych w zakresie kosmologii, popularyzacji tej dziedziny nauki i konsekwencjach filozoficznych fizyki i szerzej, nauk przyrodniczych. Zakres twórczych zainteresowań ks. Józefa Życińskiego był jeszcze szerszy, dalej wchodził w filozofię nauki oraz w filozoficzne i religijne aspekty biologii – z naciskiem na rozumienie i konsekwencje ewolucjonizmu biologicznego.
Historycznie uwarunkowany, czyli przygodny (tzn. niebędący historyczną koniecznością), konflikt nauka–wiara obecnie koncentruje się na spektakularnych punktach spornych w biologii, przede wszystkim na darwinizmie. Temu, że ewolucja organizmów żywych oraz człowieka nie jest sprzeczna z wiarą chrześcijańską, poświęcił ks. Życiński wiele artykułów oraz książkęAbp Józef Życiński, Bóg i ewolucja, podstawowe pytania ewolucjonizmu chrześcijańskiego, TN KUL, Lublin 2002.. W moim przekonaniu kwestią mniej spektakularną, lecz fundamentalnie donioślejszą, jest coś, co można nazwać „problemem chrześcijanina w wielkim Wszechświecie”. Według fizyki (a kosmologia i właściwie cała astronomia jest jej składnikiem) żyjemy w gigantycznym Wszechświecie mającym kilkanaście miliardów lat i zawierającym miliardy miliardów gwiazd, z których spora część ma planety i wiele z tych planet spełnia warunki konieczne do powstania życia. Na niektórych z tych „ożywionych” planet mogły rozwinąć się istoty inteligentne dorównujące nam lub nas przewyższające. Taki obraz Wszechświata nie pasuje do tradycyjnej formy chrześcijaństwa. Ten Wszechświat ewoluuje według praw fizyki i nasza obecność na Ziemi – jednej z niezliczonych planet – nie ma żadnego wpływu na jego ewolucję. Na odwrót, istnienie życia na Ziemi jest wynikiem tej ewolucji i nie wiemy, czy wynik ten jest przygodny, czy mogło go nie być, czy też jest konieczną jej konsekwencją. Zatem samo istnienie ewolucji życia i to, czy istnienie człowieka jest przygodnym efektem tej ewolucji, to są problemy pochodne wobec problemu chrześcijanina w wielkim Wszechświecie. Życiński doskonale zdawał sobie sprawę z wagi tego problemu. Tu trzeba wyraźnie powiedzieć: ten problem nie ma prostego i łatwo przyswajalnego rozwiązania. To jest problem na pokolenia, a być może będziemy się z nim zmagać tak długo, jak długo istnieć będzie człowiek i chrześcijaństwo. Każde pokolenie będzie po swojemu podchodzić do niego, oswajać się z nim i rozwiązywać drobnymi etapami. Jedno możemy powiedzieć teraz z przekonaniem: wielki Wszechświat nie jest dowodem na nieistnienie osobowego Boga i tylko psychologicznie, a nie merytorycznie, świadczy na rzecz wiary ateistycznej.
Według niektórych koncepcji kosmologicznych Wszechświat jest nie tylko ogromny – on jest nieskończony i zawiera nieskończenie wiele gwiazd i planet (i przypuszczalnie nieskończenie wiele planet niosących życie, w tym też rozumne). Po co nam tak wielki świat?
Otóż pytanie jest źle postawione, bo nie o nasz komfort psychiczny tu chodzi. Ks. Michał Heller powtarza: „Stwórca stworzył nieskończenie wielki Wszechświat, bowiem nic mniejszego nie byłoby godne bycia Jego dziełem”. Tym skutecznie odpiera zarzut ateizmu, lecz pozostałe problemy trwają. W ukazywanym nam przez naukę Wszechświecie Ziemia, a my wraz z nią, została zdegradowana do poziomu najdrobniejszego ziarenka piasku na brzegu olbrzymiego oceanu. To nas deprecjonuje i poniża. W tym kolosalnym Kosmosie, który ewoluuje doskonale obojętny na nasze istnienie lub nieistnienie, czujemy się niepewnie, zagubieni i odarci z nadziei. Skoro jesteśmy tak mali i przygodni, to dlaczego Stwórca miałby się nami w ogóle interesować? Rozważania, jaki dyskomfort psychiczny sprawia nam panorama świata tworzona przez fizykę i astronomię, można długo ciągnąć i tu – powtarzam – nie ma prostych i łatwych odpowiedzi.
Naczelna zasada, jaką ks. Życiński kierował się we wszystkich wypowiedziach o naukach przyrodniczych, a zatem również w odniesieniu do tego problemu, brzmiała: jeżeli współczesna nauka głosi coś, co nie pasuje do tradycyjnej myśli chrześcijańskiej, to nie obrażaj się na naukę, lecz postaraj się oddzielić to, co nauka faktycznie głosi o rzeczywistości, od ideologicznej interpretacji jej twierdzeń, bowiem prawda materialna nie przeczy wierze w Boga. Świat jest taki, jaki jest, bowiem taka była wola Boga zgodna z Jego naturą. Nie należy podpowiadać Bogu, co i jak miał stworzyć, ani też obrażać się na Niego, że Jego dzieło przekracza naszą miarę i sprawia nam kłopot. Świat jest nam dany w stanie gotowym i nie możemy go przeprojektować i zmienić. Możemy jedynie starać się go poznać sine ira et studio w miarę naszych możliwości intelektualnych. I zadanie to nie jest niemożliwe, bowiem Boskie dzieło jest racjonalne, zatem (przynajmniej częściowo) jest dostępne naszemu poznaniu. Traktuję tę zasadę jako sposób odczytania jego intelektualnego dzieła.
Z tej zasady wynika jego kluczowe przesłanie do myślącego chrześcijanina. Ten chrześcijanin zmaga się z tym, że jego wiara nie ma wyraźnego potwierdzenia, że nie widzi pewnych śladów Boga na Ziemi. Jego wiara jest tylko wiarą, czyli zaufaniem. Wielki Wszechświat, groźny i obojętny, tylko deprymuje. Przesłanie ks. Życińskiego jest jasne i stanowcze: jeśli wierzysz w Boga, to bądź konsekwentny. Nie daj się przestraszyć wielkim i nieczułym Wszechświatem i nie odwracaj się plecami do rzeczywistości dlatego, że jest inna, niż byś sobie życzył. Masz rozum, to go używaj i poznaj bliżej świat, którego się boisz, a wtedy twój lęk ustąpi. Nie szukaj jakichś mistycznych i szybkich metod poznania świata, lecz podążaj do tego celu drogą wiarygodną, bo wielokrotnie sprawdzoną – drogą nauki. To zbliży cię do prawdy, która jest interesująca. I z tą wiedzą będziesz mógł zmagać się z wątpliwościami, które cię teraz nękająIbidem..
5. Był ksiądz Józef Życiński chrześcijaninem racjonalnym, czyli adekwatnym do nowoczesnego świata z jego wszystkimi zawikłaniami: ani go biernie nie akceptował, ani nie ślepo zwalczał, lecz działał rozumnie. Swoją postawą oddziaływał na innych i był autorytetem. Chciałoby się powiedzieć: właściwy człowiek na właściwym miejscu.
Pozostanie wielkie, choć niedokończone dzieło ks. Józefa w postaci jego pism i pamięć o tym wielkim człowieku.