Zainstaluj aplikację Palestra na swoim urządzeniu

Palestra 11-12/2014

Co kto mówi

Udostępnij

J ednym z najważniejszych przymiotów człowieka myślącego jest umiejętność krytycznej oceny wypowiedzi innych. Nie wystarcza czytanie czy słuchanie ze zrozumieniem. Trzeba umieć dokonać krytyki twierdzeń i opinii pod kątem ich sensowności i racjonalności, ale także wiarygodności i obiektywizmu. W naukach historycznych wskazuje się potrzebę tzw. „krytyki źródła”. Chodzi też o to, aby odróżnić oryginalne tezy od naśladownictwa bądź powielania cudzych czy nawet obiegowych poglądów. Spróbujmy posłużyć się przykładami.

Szczęśliwe zwycięstwo polskich piłkarzy z Niemcami 11 października 2014 roku (zapamiętajmy tę datę!) na Stadionie Narodowym zakończyło rocznicowe obchody przegranej 75 lat temu kampanii wrześniowej. Obchody o tyle interesujące, bo wzbogacone o nowe dyskusyjne wątki. Oto Rafał A. Ziemkiewicz odważył się napisać książkę o tym, że sami przyczyniliśmy się do tamtej klęski. Swoje rozważania, opatrzone znamiennym tytułem Jakie piękne samobójstwo, kończy stwierdzeniem:

„Odpowiedź do jakiej doszedłem, jest zarazem prosta i trudna. Prosta do sformułowania, trudna do przyjęcia: sami Polacy zgubili niepodległą Polskę. Zgubili ją przez swą niedojrzałość, manię wielkości i mocarstwowe urojenia, wewnętrzne skłócenie, brak kultury politycznej, zastępowanie rozumu emocjami, a analizy faktów «myśleniem życzeniowym». Zgubili ją przez wynikłą z tego wszystkiego niezdolność do wyłonienia politycznej elity, która by umiała myśleć nie w kategoriach sitwy, ale w kategoriach interesów państwowych i odpowiedzialności za to państwo” (R. A. Ziemkiewicz, Jakie piękne samobójstwo, Lublin 2014, s. 384–385)

Czy jest to teza nowa? Chyba nie. Ale czy została wcześniej tak radykalnie sformułowana? Ziemkiewicz, przedstawiający się jako zwolennik myśli narodowej, nie jest pieszczochem popularnych mediów. Nieroztropne wypowiedzi, jak ta o pijanych kobietach, nie przysparzają mu sympatii środowisk opiniotwórczych. Gdyby pamiętano jego opowiadanie sprzed lat pt. Szosa na Zaleszczyki, którego tylko tytuł może się kojarzyć z wrześniem 1939 roku, bo dotyczy zupełnie współczesnych problemów, jeszcze ostrzej oceniałyby go feministki. Narracja Ziemkiewicza może irytować, bo przypomina wywody nieznoszącego sprzeciwu prymusa, który wszystko wie najlepiej. Czy oznacza to wszakże, że nie warto traktować poważnie jego rozważań i refleksji?

„Narody potrzebują mężów stanu – pisze Ziemkiewicz. – Mąż stanu to ktoś, kto mówiąc obrazowo, potrafi prowadzić ludzi za sobą. Przeciwieństwem męża stanu jest przywódca, którego naród pędzi przed sobą – który tylko  udaje, że przewodzi, w istocie zaś ucieka przed tłumem, aby nie wejść mu w drogę, bojąc się, że go nie będzie umiał zatrzymać, zmienić kierunku, który sobie ludzie jakimś instynktem czy stadnym odruchem wybrali. Gdy taki ktoś otrzyma władzę dyktatorską, jest to najbardziej zgubne urządzenie społeczne, jakie można sobie wyobrazić” (Jakie piękne samobójstwo, s. 281).

I dalej: „Bo też mechanizmy władzy są w każdej epoce te same. Albo dyktatura, albo procedura. Jednego z drugim pogodzić się nie da, podobnie jak ruchu lewostronnego z prawostronnym. Dyktatura nieuchronnie uruchamia mechanizmy społecznej destrukcji, i to zarówno po stronie tych, których promuje, jak i tych, których odpycha, przymuszając automatycznie do buntu. Dyktator nieuchronnie wyjaławia swoje otoczenie, a potem wyjałowienie rozprzestrzenia się dalej, coraz szerzej. Zamiast kompetencji, rzutkości, skuteczności mechanizmem awansu jest wierność i zaufanie. Naiwne wydaje się przekonanie, że dyktatura to sprawność, a demokracja – bezhołowie. Nic głupszego. Dyktatura, im dłużej trwa, tym bardziej jest skostniała, zbiurokratyzowana i skretyniała, a dobrze funkcjonująca struktura republikańska wytwarza mechanizmy, procedury, które sprawiają, że we właściwych punktach decyzyjnych znajdują się ci, którzy są najbardziej predysponowani do sprostania wyzwaniom. Dlatego największą potęgą XX wieku nie stało się żadne z cesarstw Świętego Przymierza, ale, po Wielkiej Brytanii, Stany Zjednoczone Ameryki Północnej.

Mechanizmy awansu, mechanizmy alokowania i wykorzystywania wszelkich zasobów, czy to ludzkich, czy materialnych – to jest to, co długofalowo decyduje o sukcesie bądź przegranej społeczeństw, o ich bogaceniu się albo ubożeniu, ekspansji lub uwiądzie” (Jakie piękne samobójstwo, s. 285–286).

Trudno odmówić powyższym stwierdzeniom przenikliwości, szczególnie kiedy u wielu współczesnych liderów rozpoznać można cechy dyktatorów… Kontrowersje wokół medialnych wypowiedzi autora nie odbierają przywołanym słowom sensu, a postawionej tezie wiarygodności.

Kampania wrześniowa 1939 roku kojarzy się z sojuszniczą zdradą. Doświadczenia Ukrainy, która w zamian za gwarancje bezpieczeństwa zrezygnowała z broni atomowej, czynią te skojarzenia tym bardziej aktualnymi. W ostatnim ćwierćwieczu niechętnie przypominano o ówczesnej postawie Francji i Wielkiej Brytanii wobec walczącej Polski. Dlatego dobrze zapamiętałem wypowiedź pewnego kandydata na aplikację adwokacką z czasów, kiedy jeszcze egzamin na aplikację przeprowadzały okręgowe rady adwokackie i jednym z kryteriów przydatności do adwokatury była umiejętność ustnej wypowiedzi. Na moje pytanie o przyczyny klęski wrześniowej ów młody prawnik odpowiedział kategorycznie: główna przyczyna to zdrada sojuszników, a następnie obszernie to uzasadniał. Prawnik ten to znany dziś adwokat z politycznym doświadczeniem – Roman Giertych. Czy udzielając odpowiedzi na egzaminie, Giertych szarżował? Nie, bo odpowiedź ta zgadzała się z jego osobistym poglądem, co potwierdził swoim późniejszym życiem.

Nie wydaje się, aby Francuzi mieli wyrzuty sumienia z powodu swej postawy wobec podbijanej przez Hitlera Polski. Brytyjczycy korzystają w tej kwestii z bogactwa języka. Zamieszkały w Polsce walijski historyk prof. Norman Davies na pytanie „Czy istnieje w Wielkiej Brytanii poczucie moralnego dyskomfortu z powodu Polski?” odpowiada:

„To dobre określenie. Nie można natomiast mówić o zdradzie. Zdrada zakłada złe intencje, celowe działanie na szkodę Polaków. Tego nie było. Można jednak mówić o lekceważeniu polskiego sojusznika w drugiej fazie wojny”.

I dodaje później dopytującemu go o brytyjską zdradę rozmówcy:

„Pan poprzednio użył precyzyjnego słowa – dyskomfort. Anglia nie zdradziła Polski, ona ją odpuściła… let it down. I to uwiera Brytyjczyków świadomych historii” (Rozmowa z prof. Normanem Daviesem pt. Nowe bitwy o tamtą wojnę, „Polityka” 2014, nr 36).

To wypowiedź Brytyjczyka zamieszkałego w Polsce, uhonorowanego Orderem Orła Białego i polskim obywatelstwem profesora. Interesująca nie tylko z językowego punktu widzenia: unik czy dyplomatyczna figura? Chodziło zapewne o to, aby nikogo nie urazić. Myślę, że wypowiedź ta wyznacza granicę brytyjskiego przyznania się do naganności własnego postępowania. Nigdy nie usłyszymy nic bardziej ekspiacyjnego. Zapamiętajmy zatem ten termin – „let it down”. Obawiam się, że jeszcze się przyda. Swoją drogą – interesujące, jaki jest w tej kwestii „prywatny” pogląd Profesora.

Wojna jest straszliwym niszczycielem cywilizacji, zasad i ludzi. Tragizm i bezsens wojny znakomicie opisał kilkadziesiąt lat temu Kurt Vonnegut w ponadczasowej grotesce Rzeźnia nr 5, czyli krucjata dziecięca. Czytając Rzeźnię, która powinna być w Polsce lekturą obowiązkową każdego inteligentnego człowieka, warto pamiętać, że autor był bohaterem wojennym. Każdego, kto odwiedziłby Indianapolis oddalone godzinę lotu od Chicago, zachęcam, aby oprócz toru wyścigów samochodowych Dallara zobaczył też muzeum pisarza – Kurt Vonnegut Memorial Library. Można tam obejrzeć nie tylko jego grafiki, zdjęcia i maszynę do pisania, ale przede wszystkim Purpurowe Serce, którym w armii USA odznacza się za żołnierskie męstwo. Karykaturalny opis wojennych przeżyć i głos przeciwko wojnie jest autentyczny i wiarygodny, bo pochodzi od uczestnika wojny, więcej – bohatera wojennego. W przeciwieństwie do tak pacyfistycznych, jak i militarystycznych wypowiedzi polityków, którzy strzały karabinowe słyszeli co najwyżej na polowaniach.

W kwestiach społecznych z kolei o wiele wiarygodniejszy jest głos przedsiębiorcy, który daje innym pracę, niż głos tego, kto nigdy na swoim nie pracował. Jako że w Polsce rośnie z każdym rokiem liczba zawodowych działaczy, którzy nie tylko nigdy nie pracowali na własny rachunek, ale nawet uniknęli bądź uciekli od pracy najemnej, warto przywołać słowa Rudolpha Giulianiego, byłego burmistrza Nowego Jorku, konserwatywnego polityka myślącego obecnie o wyścigu do amerykańskiej prezydentury:

„Prezydent Barack Obama nigdy tak naprawdę nie był zatrudniony w środowisku konkurencyjnym gospodarki. Był pracownikiem i działaczem społecznym, później był politykiem, wspierał rząd. Nigdy nie prowadził przedsiębiorstwa, nie musiał go tworzyć z niczego, nie musiał naliczać funduszu płac. Ścieżka kariery ludzi oderwanych od rzeczywistości. Kiedy zaś sam musisz pracować, produkować, podlegasz ocenie innych, musisz zatroszczyć się o innych, wytworzyć i wypłacić im wynagrodzenie każdego tygodnia – wtedy dopiero w praktyce zaczynasz rozumieć, jak działa gospodarka. Mamy wielu polityków, którzy siebie nazywają postępowcami, ale mają nierealne pomysły, jak np. zwiększenie redystrybucji przez rząd. Redystrybucja majątku powinna następować poprzez mechanizmy konkurencji wynalazków, innowacji, pomysłów na zatrudnienie większej liczby ludzi, by zwiększyć produkcję i sprzedaż. Czyli – w ramach dynamicznej ludzkiej działalności. Nie zaś na zasadzie autorytarnego decydowania, że ktoś powinien dostać coś, co należy do kogoś innego. To idea Karola Marksa” (wywiad pt. Prawo nie pięść. Praca nie zasiłek, „Forbes” 2014, nr 8).

Czy mówi to, co myśli, czy to, co słuchacze chcieliby usłyszeć? Znając dokonania Giulianiego w Nowym Jorku, można wierzyć w szczerość jego poglądów, także się z nimi nie zgadzając. To, co mądre, wcale nie musi być skomplikowane. Skłonni do patosu Amerykanie potrafią czasem w bardzo prostych słowach przekazać istotne, choć nie odkrywcze, treści:

„Niezależnie od tego, czy zamiatasz ulicę, zbierasz sieci, czy jesteś lekarzem – mówi Giuliani – uczciwa praca jest powodem do dumy. Aktywiści odrzucili tę zasadę, co rujnuje etykę pracy. A dynamiczne jest społeczeństwo działające na zasadzie «im ciężej pracujesz, tym więcej zyskujesz, tym więcej masz szans», im bardziej jesteś kreatywny, tym większy osiągniesz sukces”.

Na koniec Malcolm Gladwell, publicysta „New Yorkera”, autor błyskotliwych prac z psychologii społecznej (jak Błysk. Potęga przeczucia, Poza schematem. Sekrety ludzi sukcesu i Punkt przełomowy), które świetnie się czyta. W nowej książce, wydanej w Polsce pt. Dawid i Goliat. Jak skazani na niepowodzenie mogą pokonać gigantów (wyd. Znak, Kraków 2014, tłum. A. Sobolewska) dowodzi, jak wiele wydarzeń i zjawisk zasługuje po wnikliwej analizie na ocenę odmienną od obiegowej. Autor zwraca też uwagę, że cechy pozornie skazujące na pozycję outsidera dają ich posiadaczom atuty pozwalające wybić się ponad przeciętność i osiągnąć sukces. Wywody Gladwella przekonują, szczególnie zapadła mi w pamięć następująca, cenna, choć nie odkrywcza, uwaga o władzy:

„Kiedy osoby sprawujące władzę chcą, by reszta z nas zachowywała się odpowiednio, przede wszystkim liczy się to, jak zachowują się one. Zasada ta nosi nazwę legitymizacji władzy i opiera się na trzech kwestiach. Po pierwsze, ludzie, którzy mają być posłuszni wobec władzy, muszą czuć, że mają prawo głosu – że jeśli się odezwą, zostaną wysłuchani. Po drugie, prawo musi być przewidywalne. Ludzie powinni móc się spodziewać, że jutro reguły gry będą mniej więcej takie same jak dzisiaj. Po trzecie, władza musi być sprawiedliwa. Nie może traktować jednej grupy inaczej niż drugiej” (Dawid i Goliat, s. 176–177).

0%

Informacja o plikach cookies

W ramach Strony stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze Strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Możecie Państwo dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce internetowej w każdym czasie. Więcej szczegółów w "Polityce Prywatności".