Poprzedni artykuł w numerze
O d wielu lat czytam tzw. fantastykę naukową, bo uważam ten rodzaj literatury zarówno za rozrywkę, jak i za źródło inspiracji. W czasach PRL-u, oprócz utworów polskich, pochłaniałem wszelkie dostępne przekłady tej literatury, co nie sprawiało trudności, gdyż przekładów tych nie było wiele i, pomijając problemy z cenzurą, stanowiły rezultat starannego wyboru fachowych wydawców. Od lat dziewięćdziesiątych czytelnik nie ma już łatwego zadania, bo wydawcy w większości nie dokonują selekcji, a za pomocą reklamy chcą zwykle sprzedać produkty bardzo różnej jakości. Żeby uniknąć rozczarowań, trzeba zatem poprzedzać decyzje zakupowe uzyskaniem wiedzy o autorach i poznawać opinie krytyków. Dlatego ucieszyło mnie pojawienie się na rynku, nawiązujących do dawnych serii wydawniczych, dwóch wielotomowych antologii opowiadań SF pod znanymi niegdyś, a obecnie dość staromodnie brzmiącymi tytułami – Kroki w nieznane i Rakietowe szlaki, bo nazwiska redaktorów gwarantowały jakość zawartości.
Utwory zebrane w pierwszym cyklu zmuszają do myślenia, ale wydają się ponure i raczej odradzałbym je jako wakacyjną lekturę. W serii Rakietowe szlaki, antologii klasycznej fantastyki, więcej jest rozrywki i zabawy, tak że z przyjemnością czyta się to pod palmą czy po narciarskich szaleństwach. W trzecim tomie Rakietowych szlaków znajdujemy szczególne polonicum – opowiadanie Alana Deana Fostera (wydawca przedstawia go jako „typowego wyrobnika literackiego obsługującego machinę Hollywoodu”, który m.in. przerobił Star Wars na powieść) z 1980 roku pt. Polonaise. W polskim przekładzie (nazwisko tłumacza wydawnictwo pominęło) opowiadaniu temu nadano tytuł Polacy to ludzie łagodni, co ma się nijak do oryginalnego tytułu, ale co można dobrze uzasadnić treścią utworu. Rzeczpospolita rządzona przez elekcyjnego króla jest oto światowym hegemonem, przed którym drżą i Stany Zjednoczone Ameryki, i pokonane Niemcy. Miłe, nieprawdaż? Wydawca próbuje dociekać, skąd autorowi wziął się taki pomysł.
Mnie spodobał się i tytuł, i opowiadanie. Opowiadanie, bo to przewrotna, choć krótka historyjka z puentą. Tytuł, bo przypomina, że ten, kto jest silny, może sobie pozwolić na bycie łagodnym. Nota bene twierdzenie, że Polacy to ludzie łagodni, wydaje się uprawnione, jeśli przeanalizujemy ponad tysiąc lat naszej historii na tle dziejów Europy i świata. Ta łagodność nadal w nas drzemie, czego dowodem jest dla mnie bardzo chłodna reakcja na amerykańską euforię po dopadnięciu i zastrzeleniu w Pakistanie szefa Al Kaidy Ben Ladena. Choć był to zbrodniarz i terrorysta, nie dostrzegłem u rodaków entuzjazmu wobec egzekucji bez procesu. W okresie noworocznym widziałem w amerykańskiej telewizji reklamy zachęcające do zakupu medali, monet i zestawu gadżetów upamiętniających uśmiercenie Ben Ladena, opatrzonych hasłem „You can run but you cannot hide”. Nie przypominam sobie, abyśmy kiedykolwiek chcieli uśmiercać zbrodniarzy przeciwko narodowi polskiemu bez sądu, a tym bardziej abyśmy się tym szczycili. Polacy to ludzie łagodni… Swoją drogą, a może to błąd lub oznaka naszej słabości?
Przywołane opowiadanie przypomniało mi o sporach o naszą historię i o cechy narodowe. Polacy od zarania nowoczesnej historiografii spierali się w sprawie interpretacji swoich dziejów. Przez lata spory te daleko wykraczały poza środowisko historyków. Oprócz polemiki szkoły warszawskiej ze szkołą krakowską, dyskusji na zjazdach historyków i w piśmiennictwie, interesujące wypowiedzi spotykaliśmy w publicystyce, filmie, sztuce i nawet w codziennej prasie. Choć politycy wciąż wyprowadzają z dziejów narodowych różne wnioski na użytek życia publicznego, to mniejsze zainteresowanie poza środowiskiem historyków budzą już takie kwestie, jak przyczyny upadku Pierwszej Rzeczypospolitej, ocena aliansu z Napoleonem, jak też późniejszych dziewiętnastowiecznych prób wybicia się na niepodległość i Drugiej Rzeczypospolitej. Dziś żyjemy w ciągłym pośpiechu i coraz trudniej nam zatrzymywać się nad czymś, co wydaje się tak odległe.
Emocje szerokiej publiczności wywołuje jeszcze historia najnowsza, być może dlatego, że w tym zakresie sporo jest walki publicystów i emocjonalnych połajanek. Można odnieść wrażenie, że dyskurs historyczny zanika, ustępując bieżącym politycznym polemikom. Jeśli wszakże pozostają one na odpowiednim poziomie, nie powinien być to powód do narzekań. Przedstawianie racji politycznych w publicystyce przy użyciu historii to element walki politycznej wpisujący się w ramy demokracji, znany doskonale już w XVI-wiecznej Rzeczypospolitej.
Istotny problem widzę gdzie indziej. W wymiarze społecznym daje się, niestety, zauważyć odwrót od historycznych zainteresowań, do czego przyczynia się zarówno słabość systemu edukacji w zakresie humanistyki, jak i złudne poczucie braku przydatności wiedzy historycznej w życiu zawodowym i codziennym. Z żalem konstatuję, że wśród młodych prawników coraz powszechniejsze jest przekonanie o braku potrzeby wiedzy historycznej jako niezbędnego przymiotu człowieka kulturalnego, wykonującego tradycyjnie inteligencki zawód. W izbie warszawskiej dobitnym wyrazem takiego podejścia było nieudzielenie odpowiedzi na pytanie otwarte z historii adwokatury („Wskaż na przykładach zaangażowanie adwokatów w życie polityczne Drugiej Rzeczypospolitej”) na kolokwium rocznym przez ponad stu aplikantów pierwszego roku. Niezrozumiała jest dla mnie naiwność i krótkowzroczność naszych młodych kolegów, jeśli zakładali, że ich postawa pozostanie niezauważona.
Można twierdzić, że do rozprzestrzeniania się historycznego dyletanctwa przyczynia się przyzwyczajenie do bardzo poważnego, niejednokrotnie monotonnego, przekazu wiedzy historycznej. Kiedy o powodzeniu przekazu decyduje współcześnie przede wszystkim jego atrakcyjność i jakość, odbiorca nie akceptuje nudnej narracji. Dobrze podana historia tętni życiem, pobudza wyobraźnię, kreuje obrazy. Nieprzypadkowo powodzenie mają inscenizacje wydarzeń historycznych, zainteresowaniem cieszą się tzw. grupy rekonstrukcyjne, chętnie odwiedzane są muzea z interaktywnymi gadżetami. Ale poznawanie historii to przede wszystkim czytelnictwo. O powodzeniu prac historycznych decyduje ich język, przejrzystość i redakcja. Prace pisane tzw. ciężkim językiem są szanowane, ale zalegają zwykle na półkach. Prace, które czyta się z przyjemnością, wzbogacające narrację barwnym cytatem, zawsze znajdują zainteresowanie czytelnika. W przypadku historii adwokatury nie brakuje atrakcyjnych poznawczo, okraszonych anegdotami tekstów. Sięgając po pierwszą z brzegu książkę (Opis obyczajów za panowania Augusta III, Wrocław 1970, s. 178, 179), dedykuję młodym kolegom wciąż aktualne spostrzeżenia Jędrzeja Kitowicza o aplikantach pilnych (wielu „chudych pachołków, aplikując się szczerze […], przychodziło do znacznych substancji i wysokich honorów”) i aplikantach leniwych („pracy nie lubiący, straciwszy po kilka lat w palestrze na rozpuście i próżnowaniu, z pustymi workami i łbami częstokroć do domu powracali”).
Czym innym jest dyletanctwo historyczne inżyniera, technika czy rolnika, a czym innym prawnika, ex definitione humanisty. Brak wiedzy historycznej i zainteresowania procesami historycznymi to dla prawnika ułomności nie do zaakceptowania. Chodzi nie tylko o to, że tak ułomny prawnik pozbawia się intelektualnej przygody, ale także, a może przede wszystkim o to, że łatwiej ulega on propagandzie i medialnym stereotypom, przyswaja mniej krytycznie nierzadko nieuprawnione ogólniki i w rezultacie znacznie bliżej mu do motłochu niż intelektualnej elity. W każdym systemie państwowym, nie tylko autorytarnym, łatwiej jest rządzić ludźmi pozbawionymi wiedzy historycznej lub bezkrytycznie czerpiącymi tę wiedzę tylko przez propagandowe filtry. Bez wiedzy historycznej nie ma mowy o obronie praw człowieka. Bez znajomości dziejów ojczystych trudno też o patriotyzm, cechę dla inteligenta niezbędną w każdym czasie i systemie. Kiedy patriotyzm próbuje się relatywizować, twierdząc, że inaczej należy go rozumieć w realiach wieku XIX czy XX, a inaczej obecnie, człowiek bez znajomości historii nie jest w stanie zająć w tej kwestii stanowiska. Kiedy historię Polski sprowadza się do ciągu klęsk wywołanych fatalnymi cechami narodowymi, osoba bez wiedzy historycznej nie ma swego zdania i albo wpada w kompleksy, albo w ogóle ucieka od myślenia.
Warto przywołać w tym miejscu następującą anegdotę przytoczoną przez Rafała A. Ziemkiewicza (którego cenię i za fiction, i za publicystykę, szczególnie za Czas wrzeszczących staruszków, ale nie za wypowiedzi o adwokaturze, bo o niej nie ma on rzetelnej wiedzy) przy okazji rozważań o „biurowej klasie średniej” w noworocznej „Rzeczpospolitej”:
Na jednym z ważnych spotkań międzynarodowych z udziałem śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, podczas jego luźnej części, przywódcy europejscy chcieli okazać życzliwość wobec naszego kraju. Za najlepszy sposób uznali wypowiedzenie się ze współczuciem o naszej pełnej nieszczęść historii. Kiwając głowami, mówili o najazdach, które nas miażdżyły, o eksterminacji, jakiej byli Polacy w swej historii poddawani, i o bohatersko przegranych powstaniach.
„Ależ, proszę państwa – zaprotestował w końcu prezydent – nasza historia jest taka, że najpierw zatrzymaliśmy na kilkaset lat ekspansję Niemców na wschód, potem parcie islamu na zachód, a w końcu pochód rewolucji bolszewickiej. W międzyczasie stworzyliśmy pierwszą w Europie republikę z obieralnym, odpowiedzialnym przed prawem władcą i zasadą równouprawnienia religii, a już w XX wieku powiedzieliśmy «nie» Hitlerowi, zmuszając Zachód do przystąpienia do wojny z nim, i tworząc «Solidarność», doprowadziliśmy do upadku Sowiety”.
Naoczny świadek tej rozmowy opowiadał, że słowa te wywołały bezbrzeżne zdumienie – z Polakiem tak mówiącym o historii swego kraju zachodnie elity nie miały dotąd do czynienia.Rafał A. Ziemkiewicz, Zapyziała kolonia, „Rzeczpospolita” z 31 grudnia 2011–1 stycznia 2012 r., s. P 14.
Upraszczając, niezależnie od poglądów politycznych, sympatii i antypatii, stawiam tezę, że człowiek znający historię częściej wie, co powiedzieć. Odwołanie się do konkretnego wydarzenia z dziejów, wskazanie analogii, przywołanie postaci historycznej, zacytowanie słynnego historycznie powiedzenia czy anegdoty to elementarz nie tylko prawniczej, ale w ogóle inteligentnej konwersacji. Jeśli wiedzy historycznej brakuje aplikantom adwokackim, to znaczy, że trzeba zastanowić się nad aktualnym modelem studiów prawniczych.
Skoro adwokatem można zostać bez potrzeby ustnych wystąpień, to zapewne i magistrem prawa można dzisiaj zostać bez potrzeby wykazania się wiedzą historyczną. W tej sytuacji zapowiadana na czerwiec 2012 roku (egzemplarze sygnalne są już dostępne) nakładem NRA Historia Adwokatury pióra Adama Redzika i Tomasza J. Kotlińskiego powinna się stać lekturą obowiązkową każdego aplikanta. Na tle dotychczasowych, dość przyczynkarskich i nierzadko dotkniętych prezentyzmem opracowań jest to pierwszy w latach powojennych podręcznik historii palestry napisany przez zawodowych historyków. Skoncentrowany obecnie na nowoczesnych i najnowszych dziejach, będzie on zapewne uzupełniany i rozbudowywany w kolejnych wydaniach (wymaga tego szczególnie okres Pierwszej Rzeczypospolitej), ale odnotować należy, że zrobiony został bardzo istotny krok w pracach nad historią zawodu adwokata. Dzieło bardzo dobrze się czyta, dodatkowych wiadomości dostarczają liczne adwokackie biogramy i świetnie dobrane ilustracje.
Przy okazji wydania podręcznika warto rozważyć publikację obszernego zbioru zamieszczanych już uprzednio w „Palestrze” artykułów poświęconych dziejom adwokatury. Artykuły te, rozrzucone na przestrzeni kilkudziesięciu lat, niejednokrotnie zapomniane, tracą na wartości. Zebrane w kilku choćby tomach w porządku merytorycznym bądź chronologicznym stanowiłyby znakomitą lekturę, przydatną w kształceniu aplikantów.
A co zrobić z historycznymi ignorantami wśród aplikantów? Kwestionować ich przydatność do zawodu? Wszak Polacy to ludzie łagodni… Może w ramach zadośćuczynienia i obietnicy poprawy powinni oni przeczytać co najmniej jedną poważną monografię z zakresu nauk humanistycznych, jak np. wydaną po raz pierwszy w całości po polsku znakomitą pracę Norberta Eliasa O procesie cywilizacji (W.A.B. 2011, poprzednie, okrojone wydanie opatrzono tytułem Przemiany obyczajów w cywilizacji Zachodu, PIW 1980) czy monumentalne Studium historii Arnolda J. Toynbeego (PIW 2000). Wzbogaciłoby to ich widzenie świata, ale też pozwoliło docenić, jak lekką materią jest historia adwokatury na tle rozważań zawartych w wymienionych dziełach.
Na koniec dobra wiadomość. Doczekałem się wreszcie polemiki. Po Koncercie na dwa głosy Jacek Dubois odpowiedział, że nie zgadza się z tezą o bezwzględnym zakazie ujawnienia tajemnicy adwokackiej i nie czekając na liberalizację przepisów, dalej będzie – za zgodą klientów – opisywał wydarzenia, w których uczestniczył jako adwokat (vide: Pisać czy spać, www.adwokatura.pl). Nie dbając o ryzyko postawienia mi zarzutu podżegania, odpowiadam: „Jacku, pisz dalej. Zyska na tym czytelnik i polska kultura, a adwokatura nie ucierpi. Obyś też znalazł godnych naśladowców”.