Poprzedni artykuł w numerze
P owołane w 1578 roku dla Korony i w 1581 roku dla Litwy Trybunały odebrały królowi władzę sądowniczą i przez ponad dwieście lat były wg określenia Waldemara Bednaruka szlacheckim Sądem Najwyższym. Wybierani na sejmikach szlacheccy deputaci rozpoznawali na sesjach Trybunałów (Koronnego w Piotrkowie i Lublinie, Litewskiego w Wilnie, Nowogródku i Mińsku) apelacje od wyroków sądów ziemskich, grodzkich i podkomorskich, tak w sprawach cywilnych, jak i karnych. Wyroki były ostateczne, ale w XVIII wieku utrwaliła się praktyka traktowania Trybunału jako jedynej instancji i nadużywania instytucji wznowienia postępowania.
W związku z pracą obu Trybunałów istniało zapotrzebowanie na fachowych pełnomocników (tzw. prokuratorów, plenipotentów czy patronów) i sprawny aparat kancelaryjny (tzw. kancelarzystów czy oficjalistów), łącznie określanych przez współczesnych mianem palestry. Kariera prawnika-praktyka stała się dla szlacheckich synów, szczególnie w XVIII wieku, wobec redukcji armii, zaniku administracji państwowej i braku możliwości realizacji kariery urzędniczej czy dworskiej na wzór zachodni, atrakcyjną drogą awansu i poprawy materialnego bytu.
Warto przyjrzeć się funkcjonowaniu XVIII‑ -wiecznych Trybunałów oczami uczestników procesów, gdyż po pierwsze, pozwala to należycie ocenić środowisko i okoliczności, w jakich wykonywali czynności ówcześni patroni, a po drugie – bez obawy o zarzut prezentyzmu – bo potwierdza ponadczasową zasadę ścisłej zależności poziomu palestry od poziomu sądownictwa i uzasadnia potrzebę istnienia korporacji zawodowej zdolnej do obrony praw i interesów swych członków.
Jeśli postępowanie inicjował pozew do Trybunału, sporządzali go zwykle patroni trybunalscy lub grodzcy. Powód starał się o doręczenie pozwu pozwanemu przez woźnego sądowego i odnotowanie tego faktu w księgach relationum positarum citationum oraz o wpisanie sprawy do właściwego regestru trybunalskiego na jak najwyższej pozycjiM. Matuszewicz, Diariusz życia mego, t. 1, Warszawa 1986, s. 508, 540–541, 543, 573–574, 575; przykład pozwu – s. 539–540; J. Kitowicz, Opis obyczajów za panowania Augusta III, Warszawa–Wrocław 1970, s. 186–187; zob. Historia państwa i prawa Polski, pod. red. J. Bardacha, t. 2, Warszawa 1966, s. 382–385.. Uzyskanie szybkiego terminu rozpatrzenia sprawy nie było łatwe wobec przepełnienia regestrówZob. J. D. Ochocki, Pamiętniki, Wilno 1857, t. 1, s. 258; J. Michalski, Studia nad reformą sądownictwa i prawa sądowego w XVII w., cz. 1, Wrocław 1958, s. 17–18, 20–21; o przyczynach tego stanu zob. J. Michalski, Studia nad reformą, s. 19–20, 26–33; J. S. Bystroń, Dzieje obyczajów w dawnej Polsce, t. 2, Warszawa 1976, s. 144..
Kiedy spodziewano się, że sprawa miała być rozpatrywana przez Trybunał, już na sejmikach deputackich starano się wybrać deputatów sobie przychylnych, a wyeliminować przeciwników. Magnaccy wysłannicy organizowali kampanie wyborcze, a kreowanie deputata uważano za cenną umiejętnośćZob. M. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 144, 624. Wola magnatów była przeważnie realizowana, co współcześni zauważali i uznawali za stan normalnyIbidem, t. 2, s. 5–6, 8, 23, 65, 78–82, 129–134, 190, 192–193, 195–198; K. Koźmian, Pamiętniki, Wrocław–Warszawa 1972, t. 1, s. 113–116; J. D. Ochocki, Pamiętniki, t. 1, s. 264–265.. Zdarzało się, że do funkcji deputackiej kandydowali awanturnicy, niejednokrotnie obciążeni wyrokami zaocznymiZob. M. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 626–627, 189, 195, 206. Pamiętnikarz starał się o funkcję deputacką dla swego brata Józefa, znanego zabijaki.. Kryteria legalności wyboru nie były precyzyjnie określone. Wedle współczesnych wybrani do Trybunału deputaci za zaniechanie protestów płacili bądź czynili istotne obietniceIbidem, t. 1, s. 156, 731, 753, 759.. Jak podawał J. Rafacz, deputatom nakazywano przysięgać, że nie kupowali głosów wyborcówJ. Rafacz, Dawny proces Polski, Warszawa 1925, s. 65..
Już inauguracja obrad Trybunału była okazją do podjęcia starań w interesie swojej sprawy. Trzeba było teraz wyprzedzić przeciwnika w dotarciu do prezydenta Trybunału, który przewodził deputatom duchownym. Magnaci mieli wpływ na wybór marszałka Trybunału, a petenci niższej proweniencji z przebiegu rywalizacji do tego urzędu sądzili o przebiegu swych spraw. Możni wysyłali do asysty prezydentowi swych zaufanych „szachrów-jurów” (wg określenia Jędrzeja Kitowicza), i to jeszcze przed jego wjazdem do miasta trybunalskiego. Ci mieli obowiązek zorientować się, jaki jest układ sił wśród deputatów i zawrzeć korzystne porozumienia. Kiedy „poprzednicze konferencje, układy i szachry odprawione zostały”, prezydent wydawał uroczysty obiad na inaugurację kadencji. We wjeździe do miasta trybunalskiego towarzyszyli mu wysłannicy magnatów. Kolejność w prezydenckim orszaku była odzwierciedleniem panującej hierarchii: najpierw kareta prezydenta i przedstawicieli znaczących domów w eskorcie dragonii, dalej „ciągnęły się karety różnych panów, wreszcie kolaski mniejszych pacjentów”J. Kitowicz, Opis obyczajów, s. 193–194..
Czyniono przygotowania do przewidzianych nazajutrz rano rugów deputatów, podczas których należało wyeliminować nieprzychylnych, nie dopuszczając ich do zaprzysiężenia. Ceremonia ta w XVIII wieku przekształcała się niejednokrotnie w brutalną przepychankę rywalizujących frakcji, dążących do przeforsowania swych kandydatur. Wykorzystywano w niej zjeżdżających do miasta awanturników, którzy dla zapłaty „udawali się do którejkolwiek partii zbierającej kupę do gwałtownego utrzymania lub spychania deputatów”Ibidem, s. 206; zob. M. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 508..
W Piotrkowie zaprzysiężenie deputatów odbywało się w kościele farnym. Po mszy wynoszono do zakrystii Najświętszy Sakrament, przed ołtarzem stawiano stolik dla urzędników ziemi sieradzkiej jako gospodarzy kancelarii. Każdy z sejmikowych wybrańców miał złożyć przed nimi relację z wyborów, potwierdzić je laudum sejmikowym, odeprzeć zarzuty oponentów i złożyć na koniec przysięgę należytego wykonania swej funkcji. Ceremonia przebiegała w ścisku i hałasie. Zebrani stawiali nieraz deputatom zarzuty nieprawidłowego wyboru, obciążenia wyrokiem zaocznym, wszczęcia przeciwko niemu procesu, a także braku ważnego dokumentu potwierdzającego wybór. Najwięcej do powiedzenia mieli stający najbliżej stołu i – jak zauważył J. Kitowicz – „miejsce tedy przy stoliku ziemskim było największej wagi do psucia i robienia trybunału”J. Kitowicz, Opis obyczajów, s. 196; też s. 192–198; zob. Z. Mayer, Wizerunek Trybunału Koronnego, Lwów 1929, s. 10, 30.. Stłoczeni antagoniści nie dopuszczali wywoływanych deputatów do złożenia przysięgi, stwarzali wrażenie ich nieobecności, przekrzykiwali i zasłaniali przeciwników, wreszcie chowali przekazywane przez protestującego wypisy wyroków zaocznych przeciwko deputatowi. Doświadczony uczestnik ceremonii, przeciwnik deputata mający skazującą go kondemnatę, musiał więc „ją mieć na kilku ekstraktach i te między przyjaciół porozdawać, aby tak z różnych stron podawana, choć z jednej ręki dotarła do stolika”. Inną metodą eliminacji było zakrzyczenie deputata po wywołaniu go przez prowadzących kancelarzystów. Przeciwnicy krzyczeli głośno vacat i nie dopuszczali przedzierającego się do stolika.
Koło deputatów miało prawo orzec, że wybór jest nielegalny. Niedopuszczony przez koło deputatów mógł skarżyć się do sejmu i od niego żądać legitymizacji swej funkcjiM. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 211.. Elekci magnaccy korzystali z pomocy wysłanników swych protektorów i z reguły, odpowiednio do układu sił stronnictw, składali wymagalną przysięgę. Obiecywali przy tym swym zwolennikom wdzięczność podczas kadencji, czego nie zawsze dotrzymywaliIbidem, t. 1, s. 187, 169–161, 512; zob. J. Michalski, Studia nad reformą, s. 36, 41–42, 116, 120; M. Goyski, Reformy Trybunału Koronnego, Lwów 1909, s. 20–24; Z. Zielińska, Walka familii o reformy Rzeczypospolitej 1743–1752, Warszawa 1983, s. 31, 42, 46–48, 52–53, passim..
Spory o obsadę urzędu marszałka były mniej widoczne dla przeciętnego klienta, rozstrzygali je bowiem między sobą przeważnie polityczni decydenci. Osoba marszałka interesowała wszystkich uczestników sądów, bo kierował on pracą Trybunału, mógł wpływać na sędziów i na sposób procedowania, wreszcie – w przypadku równości głosów – mógł przeważyć szalę w głosowaniu, korzystając z prawa podwójnego głosuM. Matuszewicz, Diariusz, t. 2, s. 199, 267–268; zob. W Łoziński, Prawem i lewem. Obyczaje na czerwonej Rusi w pierwszej połowie XVIII wieku, Kraków 1957, t. 2, s. 367–369.. Marszałkowie niechętnie wszakże korzystali z tej możliwości, zapewne w obawie przed zemstą przeciwnikówJ. D. Ochocki, Pamiętniki, t. 1, s. 365; zob. B. Pstrokoński, Pamiętniki, Wrocław 1844, s. 46; Z. Mayer, Wizerunek Trybunału Koronnego, s. 31–34.. Wyroki zapadać miały jednomyślnie, ale w trzecim głosowaniu mogła obowiązywać zasada większości.
Po rozpoczęciu pracy Trybunału klienci nadal nie zaniedbywali pozaprocesowych środków działania. Jednym z najskuteczniejszych było oddziaływanie na deputatów. Jeśli niechętnego stronie sędziego nie zdołano wyeliminować podczas rugów, a potencjalne głosy sędziów nadal nie dawały większości, chwytano się różnych sposobów, aby niechętnych pozyskać bądź usunąć. Dochodziło do przypadków zastraszania lub nawet pobicia niewygodnych deputatów. Jak stwierdził M. Matuszewicz, „arcyniegodziwy sposób takowy” zastosował plenipotent kanclerza litewskiego Michała Fryderyka Czartoryskiego – Piotr Tadeusz Frąckiewicz na Trybunale Litewskim w Wilnie w 1775 roku. Podstępnie sprowadził on deputata mińskiego Józefa Wołodkiewicza do pałacu, gdzie zgromadzili się stronnicy magnata. Tam czyhający rębacze napadli na sędziego, powalili go i „dwadzieścia i sześć ran zadali”. Uciekli na wieść o zbliżaniu się spieszącego z pomocą swemu zwolennikowi marszałka trybunalskiego Karola Radziwiłła. „Chciał [Frąckiewicz – przyp. aut.] nie tylko jedną kreskę wołodkiewiczowską przez rąbanie jego tumultem (…), ale też drugich deputatów, których przekupić nie mógł, zastraszyć” – pisał stronnik marszałka. Gwoli ścisłości, napadnięty „dobrze opatrzony, na trzeci dzień wszystek w plastrach przyjechał na sądy”M. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 566–567, 250..
W czasach saskich bezkarność rozzuchwalała magnatów tak dalece, że wykonując nawet funkcję marszałkowską, nie rezygnowali z nieprawnych środków oddziaływania. Wspomniany Karol Radziwiłł straszył nieprzychylnych swoim stronnikom deputatów wojskiem, a jednego z nich – Tadeusza Przysieckiego – kazał pobić. Ponieważ sędzia ten „na komplementa w nocy chodzywał i przed dniem do stancji swojej powracał, kazał się sześciu ludziom swoim ubrać kapy, nazwawszy ich bractem św. Anny i kazał powracającego (...) przypilnować. Jakoż przypilnowali i więcej trzychset nahajów mu dali, napominając o swywolne życie, o bramie z obydwóch stron w jednejże sprawie korupcji i tak bardzo go zbili, że ledwo żywego porzucili”Ibidem, t. 1, s. 608; zob. S. Sidorowski, Karol Radziwiłł „Panie Kochanku”, Katowice 1987, s. 55..
Deputatów i pracowników kancelarii zastraszano pogróżkami, jak i demonstracją siłyIbidem, t. 1, s. 556–557, 575.. Jeżeli to nie skutkowało, podnoszono wobec deputata zarzuty korupcji, braku umiejętności, zbyt młodego wieku lub bezprawności wyboru, np. z powodu braku upływu okresu wymaganego od poprzedniego pełnienia funkcji deputataIbidem, t. 1, s. 221, 250, 578; A. S. Radziwiłł, Pamiętniki o dziejach w Polsce, t. 2, Warszawa 1980, s. 338.. Skuteczne były zarzuty pokrewieństwa sędziego ze stroną, jak i nieobecność podczas rozprawy, jako przyczyny wyłączające z udziału w wyrokowaniuM. Matuszewicz, Diariusz, t. 2, s. 221; H. Rzewuski, Pamiętniki Soplicy, Warszawa 1961, s. 83.. Kiedy zbliżał się termin rozstrzygnięcia sporu, nawet najbardziej wymyślne sposoby eliminacji deputata uważano za dopuszczalne. Wielki magnacki proces pomiędzy Józefem Stanisławem Sapiehą a Józefem Aleksandrem Jabłonowskim i jego żoną Karoliną z Radziwiłłów, gdzie sprawa „magno motu agitowała się” przez trzy tygodnie w Lublinie i „pieniądze sypano z obu stron”, wygrał Sapieha „jedną kreską, gdy deputatowi Radziwiłłowskiemu Hornickiemu dali na laksacją, że nie mógł być na decyzji”J. Kitowicz, Opis obyczajów, s. 201; zob. J. Michalski, Studia nad reformą, s. 123–126..
Przychylność zdobywano przez prezenty i obietnice. Rozmowy prowadzono, odwiedzając sędziów w ich kwaterach i na proszonych bankietach. „Skoro zaś z sądów tak rannych, jak i poobiednich zjeżdżali deputaci, zaraz na konia wsiadłszy, objeżdżałem ich – wspominał M. Matuszewicz. – Do nóg krzyżem padałem, płakałem i tak nauczyłem się płakać, że skoro do którego deputata przyjechawszy mówić zacząłem, zaraz mi się łzy z oczu lunęły. A osobliwie po sądach poobiednich, dalej niż po północy do deputatów jeździłem. Powróciwszy zaś, choć tak późno do stancji, zaraz ze skrybentami status causa pisałem. A tak przez niedziel [dwie] ledwo po godzinie, i to nie rozebrawszy się, sypiając, znowu o godzinie piątej jeździłem do deputatów”M. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 579. Kto był bowiem szybszy i bardziej przedsiębiorczy w zabiegach („nieleniwie około interesu chodził”), osiągał sukcesZob. J. Michalski, Studia nad reformą, s. 58–62, 126–128; J. Lewin, Palestra w dawnej Polsce, Lwów 1936, s. 74–75.. „Trzeba było nieraz uprzedzać wschód słońca, piąć się czasem po ciemnych i niewygodnych wschodach na drugie, trzecie lub czwarte piętro, a doszedłszy porządnego terminu, w ciemnym częstokroć przedpokoju z pokorną rzeszą współpacjentów czekać szczęśliwej pory, kiedy jegomość dobrodziej obudzi, albo dla nas widocznym będzie. (…) Wpuszczony raz do pokoju miałem honor zobaczyć ze wszech miar straszliwego sędzię. Nie ruszywszy się ze stołka wysłuchał pokornej oracji, a wspaniałosurowym okiem zmierzywszy mnie kilkakroć od stóp do głów (…) odprawił mnie w krótkości słów zwykłym wielkim ministrom komplementem: – Zobaczę, o co rzecz idzie, będziesz miał waćpan w czasie rezolucją” – kreślił satyryczny obraz audiencji u deputata J. KrasickiI. Krasicki, Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki, Wrocław 1954, s. 69..
Przedstawiciele magnatów przybywali do miast trybunalskich z dokładnymi instrukcjami i należytymi funduszami i „dzień i noc po deputatach biegali, remonstrację fałszywe czynili, pieniądze dawali”M. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 576. W pozyskiwaniu deputatów klienci korzystali z pomocy trybunalskiej palestry, która orientowała się, do kogo należy się w danej sprawie udać i jakie środki będą najskuteczniejsze dla zdobycia deputackiej przychylności. Mogła to być „wdzięczność”, pożyczka lub przegrana w karty w wysokości kilkuset złotych, kosztowny prezent – konie, karoca, wino, stroje czy też dający satysfakcję zaszczytZob. J. Michalski, Studia nad reformą, s. 62–64, 130–132.. W drugiej połowie XVIII wieku modna wśród szlachty tytułomania powodowała, że popularnością cieszyły się ordery i tytularne urzędyZob. J. D. Ochocki, Pamiętniki, t. 1, s. 210–211; J. S. Bystroń, Dzieje obyczajów, t. 1, s. 160–165, 166–172.. Mecenas Jan Dunklan Ochocki, mający przez swego protektora wojewodę Józefa Stempkowskiego dostęp do tych zaszczytów, z łatwością pozyskiwał lubelskich deputatów. Przez kilka lat działalności przy Trybunale Koronnym, jak pisał: „wieleż to przywiozłem z Warszawy przywilejów dla kolegów moich do Lublina na starostwa, podkomorstwa, chorążostwa, cześnikostwa, skarbkostwa, tanio kosztujące, bo po piętnaście i po dziesięć dukatów, ale za to czysto tytularne tylko”J. D. Ochocki, Pamiętniki, t. 1, s. 351, t. 2, s. 74–76..
Proceder ten miał tym większe rozmiary, im większa była stawka procesu i możniejsi przeciwnicy. Podczas sporu sądowego Michała Radziwiłła z Maciejem Radziwiłłem na skutek rywalizacji stron o względy deputatów „latały sztafety do Warszawy po dwa na dzień, to po ordery, to po przywileje na urzęda, to po różne instancję, tak, że w kilka dni większa połowa izby pokazała się we wstęgach”Ibidem, t. 1, s. 363; zob. t. 1, s. 349..
Deputaci nie otrzymywali wynagrodzenia za swoją pracę, ale przyjmowali chętnie datki. Utrzymanie w mieście trybunalskim „na dobrej stopie” było kosztowne, a sprawowania swej funkcji nie uważali przecież za bezinteresowne zajęcieIbidem, t. 1, s. 234; zob. też M. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 134; J. Michalski, Studia nad reformą, s. 129–130.. Branie „wdzięczności” uważano w XVIII wieku za zło konieczne, oburzano się dopiero na tych sędziów, którzy dawali się korumpować obu stronom lub pomimo przyjęcia korzyści nie okazywali potem przychylnościZob. M. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 580, 608.. Szczególnie pożądane było pozyskanie marszałka, bo choć kosztowało to wiele, przynosiło efekty podczas procesu i w wyrokowaniuIbidem, t. 1, s. 688, t. 2, s. 277.. Znane stwierdzenie J. Kitowicza, że „sprawiedliwość trojakie miała pobudki”, pierwszą – „podług prawa i sumienia, kiedy sprawa toczyła się między osobami z siebie słabymi i żadnego wsparcia od panów nie mającymi”, drugą – „kupną i przedajną, wynikającą z korupcji deputatów przez bogatych klientów” i trzecią – „która wypływała od trząsających trybunałami”, gdy sentencja wyroku „wypadała ślepo podług rozkazu pańskiego”, odpowiadało w czasach saskich rzeczywistościJ. Kitowicz, Opis obyczajów, s. 201; zob. J. Michalski, Studia nad reformą, s. 123–126; I. Krasicki, Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki, s. 69.. Współcześni dostrzegali te nieprawidłowości, ale przeciwdziałanie im ograniczali do zobowiązania deputatów i palestry do zaprzysięgania o swej uczciwości. Rozsądne głosy żądające wprowadzenia wynagrodzenia dla deputatów, wobec ogólnej niechęci szlachty do opodatkowania, nie znajdowały odzewuJ. Michalski, Studia nad reformą, s. 58–62, 62–64, 126–132; J. Lewin, Palestra, s. 74–15.. Jak zauważył J. Michalski, „szlachta wolała znosić zdzierstwa sędziów trybunalskich i opłacać ich łapówkami, niż zdecydować się na minimalnego wymiaru podatek na pokrycie ich pensji”J. Michalski, Studia nad reformą, s. 132.. Dopiero w 1768 roku zakazano deputatom nabywania dóbr w czasie pełnienia funkcji (co było zakamuflowaną formą łapówki), a za czynienie tego na cudze nazwisko przewidziano karę 12 tygodni wieży i 2000 grzywienJ. Rafacz, Dawny proces, s. 64.
Magnaci organizowali uczty dla swojej klienteli i pozyskanych deputatów lub – w wypadkach bardziej sekretnych – zapraszali sędziów pojedynczo na suty poczęstunekM. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 579–580, t. 2, s. 217.. Pozostali, na miarę swej pozycji i środków, starali się takie postępowanie naśladowaćIbidem, t. 2, s. 216–218.. Najznaczniejsi gościli nawet na bankietach wystawianych przez władze TrybunałuJ. D. Ochocki, Pamiętniki, t. 1, s. 355..
Pozyskanych deputatów pilnowano, aby nie ulegli namowom przeciwników. Jak barwnie relacjonował J. Kitowicz: „Byle się krokiem deputat uchylił ze stancji, wnet pacjent z kąta wysuwał się przed niego asystując mu wszędzie, gdzie się tylko obrócił, od rana aż do wieczora, wtenczas dopiero odchodząc, kiedy od sług domowych został upewniony, że już J. W. tego dnia nigdzie z domu nie wyjdzie, albo póki deputat, sprzykrzywszy sobie taką na kształt straży asystencją, politycznie albo też po prostu od siebie jej nie pozbył, mianowicie kiedy mu taka asystencja do jakiej potajemnej wizyty przeszkodę czyniła”. Ubożsi klienci chadzali za sędziami, manifestując swoje oddanie, nisko z odkrytą głową kłaniali się deputatom zdążającym do ratusza, choć – jak skonstatował Kitowicz – „przegrał nie jeden sprawę, choć czapkę trzymał, kiedy większej za sobą nie miał permowencji”J. Kitowicz, Opis obyczajów, s. 214.
O przychylność zabiegano również poprzez listy polecające. Na ręce marszałka Trybunału składano tzw. listy instancjalne, a pojedynczym sędziom przekazywano prywatne pisma protektorów lub prośby o poparcie kreślone ręką ich krewnych lub przyjaciółJ. D. Ochocki, Pamiętniki, t. 2, s. 349; M. Matuszewicz, Diariusz, t. 2, s. 222, 324. Autorami listów instancjalnych byli senatorowie, powagą swego urzędu i magnacką pozycją przemawiający za racjami protegowanegoZob. J. D. Ochocki, Pamiętniki, s. 349; M. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 143, 545, 555, 575, 689, 695, t. 2, s. 324; autorami wskazanych tam listów byli kanclerz, marszałek nadworny, hetman i wojewodowie.. Treść listów była zróżnicowana, w zależności od zaangażowania proszącego. Kierowane do Trybunału zachowywały formy oficjalne. Zawierały prośbę o przychylność, ale czasem sprowadzały się do usprawiedliwienia nieobecności protegowanego w sądzie z powodu zajęcia sprawami publicznymi lub wojnąZob. J. Ostrowski-Daneykowicz, Swada polska, t. 1, Lublin 1745, cz. 4, s. 98–99; S Żółkiewski, Pisma…, wyd. A. Bielowski, Lwów 1861, s. 197–198; M. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 689–690.. Listy do deputatów były swobodniejsze, choć oparte na pewnym schemacie. Nadawca przypominał o zażyłych stosunkach z adresatem, wyrażał nadzieję, że w sprawie jego protegowanego zapadnie „dobry wyrok”, co dla autora listu będzie kolejnym dowodem przychylności sędziegoJ. Ostrowski-Daneykowicz, Swada polska, t. 1, cz. 4, s. 99..
Zdarzały się usilne perswazje wobec marszałka lub deputata, ale były też listy lakoniczne, polecające tylko osobę klienta uwadze adresata i zawierające jego krótką pochwałęM. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 698–670, t. 2, s. 218; J. D. Ochocki, Pamiętniki, t. 1, s. 349, t. 2, s. 72–73; I. Krasicki, Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki, s. 68; zob. J. Michalski, Studia nad reformą, s. 36. Zagrożona strona kołatała o protekcję, gdzie się tylko dało, a proszeni woleli intruza zbyć oględnym listem niż odmówićM. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 576–577.. Niekiedy możny protektor zwracał się nawet do króla, prosząc o poparcie dla podopiecznego J. D. Ochocki, Pamiętniki, t. 1, s. 292–293, t. 2, s. 149.. Dopiero w 1793 roku zakazano deputatom przyjmować listy polecająceJ. Rafacz, Dawny proces, s. 95..
Istotną rolę odgrywały koligacje rodzinne czy wynikające z sąsiedztwa lub pochodzenia z tej samej ziemi znajomości. Odwoływano się do nich, oddziaływując na deputatówM. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 116, 169, 175, 243–244.. Do pomyślnego przeprowadzenia procesu wykorzystywano również panie. Już Krzysztof Opaliński, kreśląc satyryczny obraz procesu w XVII-wiecznym Trybunale, pisał, że „bez złota i bez gładkiej żony”, której się do deputatów „umizgiwać kazał”, „pewnie bym przegrał tę sprawę”Zob. K. Opaliński, Satyry, Wrocław 1953, s. 153, 154.. Teresa Matuszewiczowa, matka pamiętnikarza, jeździła do Trybunału z córkami, gdyż je „chciała dla lepszej pomocy za ludzi prawych powydawać”Zob. M. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 109, 118, 398.. Wiele spraw załatwiały w zastępstwie mężów obrotne żonyIbidem, t. 2, s. 177–178; J. D. Ochocki, Pamiętniki, t. 1, s. 253; B. Pstrokoński, Pamiętniki, s. 42–43.. Deputaci bywali wrażliwi na kobiece wdzięki, które okazywały się nieraz skuteczniejsze niż finansowe gratyfikacjeZob. Z. Mayer, Wizerunek Trybunału Koronnego, s. 66–70.. Kiedy Michał Radziwiłł nie zdołał pieniądzem uzyskać większości w Trybunale Koronnym, ostatniego deputata pozyskał przez alkowę. Niejaka panna Moriconi – „cel zapamiętałej miłości” sędziego Jasińskiego, za sprawą księcia „zaczęła być coraz jakoś przystępniejsza, słuchać oświadczeń chętniejszem uchem”, aż wreszcie „jako dowodu przyjaźni wyraźnie zażądała pomocy jego w sprawie wojewody”. Deputat obiecał głosować po żądanej stronie, ale – jak pisał jeden z plenipotentów Michała Radziwiłła, J. D. Ochocki – „żeby zaś był dowód, że dotrzymał, daliśmy jej kawałeczek pąsowego wosku, który miał przylepić na gałce, gdy będzie notował”. Książę Michał wygrał sprawę, a gałeczka z pąsowym woskiem przy rachubie się znalazła”J. D. Ochocki, Pamiętniki, t. 1, s. 364–365..
Procesom trybunalskim towarzyszyły zabiegi stron o nadanie rozpoznawanym sprawom przychylnego wydźwięku propagandowego. Już dobrze zredagowany pozew, rozpowszechniany w odpisach, spełniał cel propagandowy. Podkreślano zwykle dobrą sławę powoda i przedstawiano rozmiar krzywd wyrządzonych przez pozwanegoM. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 519–524, 558–562.. Starano się wytworzyć przychylną dla siebie atmosferę zrozumienia i współczucia w środowisku trybunalskim przez popularyzowanie swoich racji w listach ulotnych. Na antagonistów pisano paszkwile, dyskredytowano ich, rozpowszechniając plotki i fałszywe relacje o stanie sprawy. W celu osiągnięcia większej skuteczności w tym działaniu poproszono o pomoc rodzinę i znajomychIbidem, t. 1, s. 546, 544–545, 576, 617, 655..
Krokom takim towarzyszyły zabiegi o magnacką protekcję, szukanie sprzymierzeńców wśród sobie równych, obietnice i kalkulacje szans w głosowaniu sędziów. Zjeżdżający do siedziby Trybunału możni panowie, jak wynika ze źródeł, nieustannie byli proszeni o pomoc przez szlachecką klientelęIbidem, t. 1, s. 509, 573–574, 666, 685, 757–758, 824, 632–633, 996, t. 2, s. 168.. Z reguły jej udzielali, a protegowani w następstwie sukcesów procesowych magnatów odnosili swoje małe zwycięstwa, ale dzielili też porażkiIbidem, t. 1, s. 650–655..
Procesy magnackie w XVIII wieku stanowiły wynaturzenie praktyki sądowej. Za rządów saskich były one elementem rozgrywek politycznych, opierały się na przekupstwie i w skrajnych wypadkach na terrorzeZob. ibidem, t. 1, s. 185–186, 239, 293–294, 256–257, 575–576, t. 2, s. 292 – passim, 317–321, 236; zob. Z. Zielińska, Walka familii, passim; J. Michalski, Studia nad reformą, s. 6–7, 33–35, 37–38, 40–41, 43–44, 47–48, 210–216.. Taka praktyka degradowała rolę palestry w sądowym wymiarze sprawiedliwości. Wobec pierwszeństwa pozaprocesowych środków oddziaływania patron był potrzebny nie tyle jako prawnik czy mówca, ile jako źródło informacji i rad w oddziaływaniu na sędziów, tudzież przy szukaniu sposobów oszukania adwersarzy i wykonywaniu magnackich poleceń. Jeśli nawet pojedynczy patroni opierali się takim praktykom, to wobec braku sformalizowanej korporacji zawodowej i ich przynależności do społeczności szlacheckiej protesty palestrantów nie były ani stanowcze, ani skuteczneZob. T. Woner, Bunty palestry w dobie upadku saskiego, „Palestra” 1959, nr 5, s. 52–58; A. Kisza, Tradycje adwokatury polskiej do czasu rozbiorów, „Palestra” 1971, nr 9, s. 22–24, 26.. Sytuacja zmieniła się na lepsze dopiero w czasach stanisławowskich, kiedy po uspokojeniu magnackich stronnictw nie było już możliwe manifestacyjne obchodzenie czy łamanie prawa w Trybunałach, a procesowi przeciwnicy magnatów nie stali na z góry straconej pozycjiH. Rzewuski, Pamiętniki Soplicy, s. 81–84; K. Koźmian, Pamiętniki, t. 1, s. 117–124.. Potrzebni stali się znowu prawnicy, a nie wykonawcy magnackich poleceńJ. D. Ochocki, Pamiętniki, t. 1, s. 253–254..
Zdarzało się, że procesujący się magnaci starali się pozyskać wszystkich patronów w siedzibie Trybunału, aby przeciwnik nie mógł znaleźć fachowej pomocy. W wielkich procesach dążyły do tego obie strony, palestra trybunalska dzieliła się wtedy zwykle na dwa obozy i nie było patrona, który by nie musiał przystać do jednego z nich. Klientów reprezentowało przed sądem tylko kilku plenipotentów, ale kilkunastu lub nawet kilkudziesięciu następnych służyło mu radą i jako uczestnicy narad nad sprawą mieli oni pretekst, aby za odpowiednią opłatą odmówić przeciwnikowiI. Krasicki, Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki, s. 71; J. D. Ochocki, Pamiętniki, t. 1, s. 349–350; K. Koźmian, Pamiętniki, t. 1, s. 121; M. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 762–763.. Jeśli temu nie udało się zaproponować palestrantom wyższych niż przeciwnik honorariów, spóźniony zbierał tylko „resztki mecenasów i ich dependentów”, „wyrzutków izbie mniej znajomych”I. Krasicki, Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki, s. 71; J. D. Ochocki, Pamiętniki, t. 1, s. 361–362.. Patronów niejednokrotnie straszono, by nie prowadzili sprawy adwersarzaM. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 761–762, 763; L. Dembowski, Moje wspomnienia, t. 1, Petersburg 1898, s. 115..
„A wtem Jan Cywiński, agent mój trybunalski, przekupiony od plenipotentów ks. Kanclerza Litewskiego [Michała Fryderyka Czartoryskiego – przyp. aut.], niby na kilka dni odjechał do domu, ale się potem nie powrócił i tak mnie porzucił. Wszystek zatem na mnie jednego ciężar obalił się” – skarżył się M. Matuszewicz na swą sytuację w Trybunale Litewskim w 1755 rokuM. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 578; H. Rzewuski, Pamiętniki Soplicy, s. 124.. Praktyka nakłaniania patronów do informowania przeciwnika o planach mocodawcy była na tyle powszechna, że pamiętnikarz z otwartością radził przyjaciołom, „aby nie żałowali kilkuset czerwonych złotych na przekupienie tamtej strony agenta, który by cokolwiek o ich faktach wiedział i nas przestrzegał”M. Matuszewicz, Diariusz, t. 2, s. 198.. Z powodu „nadmiernej gadatliwości” już przed procesem niejednokrotnie znano argumenty plenipotentów przeciwnika, co pomagało w ich fachowym odparciuIbidem, t. 1, s. 579.. Zdarzało się także, że przekupieni przez drugą stronę plenipotenci wypaczali sens zleceń swych mocodawcówIbidem, t. 1, s. 552, 596–597.
Za powyższe występki groziły patronom surowe kary, przewidziane w większości już w XVI-wiecznych konstytucjachZob. J. Lewin, Palestra, s. 53–59, 61; J. Michalski, Studia nad reformą, s. 68–69.. W czasach saskich, gdy protekcja magnacka zapewniała bezkarność, zakazów tych jednak nie przestrzeganoPor. M. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 823–824..
Kunszt plenipotentów oceniano na podstawie proponowanej taktyki procesowej. Po stronie pozwanej sprowadzała się ona najpierw do kwestionowania właściwości Trybunału. Dążono do rozpoznania sprawy w tym sądzie, gdzie można było liczyć na najdalej idącą przychylność. Szerokie kompetencje Trybunałów nie były precyzyjnie określone, istniały więc zawsze możliwości kwestionowania właściwości sąduIbidem, t. 1, s. 116, 119, 122, 209; H. Rzewuski, Pamiętniki Soplicy, s. 83; zob. J. Michalski, Studia nad reformą, s. 39, 163–169; M. Goyski, Reformy Trybunału Koronnego, s. 32, 39; W. Maisel, Trybunał Koronny w świetle laudów sejmikowych i konstytucji sejmowych, „Czasopismo Prawno-Historyczne” 1982, T. XXXIV, z. 2, s. 86–87.. Podnoszono również zarzut przedawnienia roszczenia lub braku pełnomocnictwa przeciwnika procesowegoZob. J. Michalski, Studia nad reformą, s. 223–226; J. Lewin, Palestra, s. 43–52; S. Car, Zarys historii adwokatury w Polsce, Warszawa 1925, s. 10, 33; zob. Z. Zdrójkowski, Teodor Ostrowski, pisarz dawnego polskiego prawa sądowego, Warszawa 1956, s. 69–70.. Starano się przedłużyć wstępną fazę procesu, niekiedy zwodząc adwersarzy propozycjami ugodyZob. M. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 163.. Jeśli sprawa była gardłowa, zabiegano o zapewnienie oskarżonym odpowiedzi z wolnej stopy. Nie było to trudne, pozbawienie wolności przed oskarżeniem było bowiem bardzo źle widziane przez szlachtę i mogło raczej zaszkodzić wnoszącemu sprawęIbidem, t. 1, s. 174, 109, 111–112; W. Łoziński, Prawem i lewem, t. 1, s. 14–15.. Zabójcy w celu uniknięcia procesu starali się przede wszystkim ukryć zwłoki ofiary, by pozbawić oskarżycieli podstawowego dowodu popełnienia czynuW. Łoziński, Prawem i lewem, t. 1, s. 62–63..
Jako że warunkiem koniecznym rozpoznania sprawy było odnotowanie pozwu w odpowiednim regestrze, istotna była umiejętność manipulowania regestrami spraw. Kancelarie trybunalskie dzieliły wnoszone sprawy na rodzaje, grupowały według właściwości i wyznaczały dla każdej inny czas rozpoznania, zakwalifikowanie sprawy do danej grupy decydowało często o terminie rozprawy. Dla przykładu Trybunał Koronny od 1670 roku dzielił sprawy rozpoznawane między siedem regestrów. Sędziowie rozpatrywali w kadencji kolejno sprawy z regestru causarum militarum et expedicionis bellicae (o żołd, szkody i nadużycia wojska), causarum remissarum – ex quo iudex (gdy sędzia był stroną) i paritatis votorum (gdy poprzedni Trybunał sprawy nie rozstrzygnął z powodu równości głosów), cassandrum baunitiorum (komisji ziemskich i poselstw zagranicznych), następnie – od ściśle określonej daty, zwykłe sprawy świeckie i duchowne wg regestru wojewódzkiego, po kolei dla poszczególnych województw – w kadencji piotrkowskiej północno-zachodniej części Korony, w kadencji lubelskiej zaś południowo-wschodniejZob. M. Goyski, Reformy Trybunału Koronnego, s. 44–49. Sprawy wojewódzkie rozpoznawane były w następujących terminach: zob. ibidem i W. Skrzetuski, Prawa polityczne narodu polskiego, t. 2, Warszawa 1787, s. 426.. Sprawy z regestrów: arianismi, sacrilegi, iudaici et cuirscis apostasiae oraz taktowego mogły być rozpoznawane w każdym dniu, tyle że te drugie teoretycznie po godzinie osiemnastejZob. M. Goyski, Reformy Trybunału Koronnego, s. 45, 48.. Liczba i rodzaje regestrów zmieniały się nieznacznie, układ podstawowy pozostawał jednak taki samW 1726 roku utworzono regestr dla spraw ordynacji Zamoyskich. W. Skrzetuski twierdził, że po 1775 roku było dziesięć następujących regestrów: wojewódzkie, expulsionum (gwałtowne wybicie z dóbr), ordynacji (nie tylko Zamoyskich, rozpatrywany w Lublinie), spraw wstrzymanych, przerwanych i niewyegzekwowanych, spraw taktowych, incarceratarum, egzekucyjne, directi mandati (przeciwko wymiarowi sprawiedliwości), paenalium (o niepłacenie kar), spraw duchowych – zob. W. Skrzetuski, Prawa polityczne, t. 2, s. 425–426; M. Goyski, Reformy Trybunału Koronnego, s. 48; por. J. Kitowicz, Opis obyczajów, s. 201–210; J. D. Ochocki, Pamiętniki, t. 1, s. 258–259; J. Michalski, Studia nad reformą, s. 69–75..
Powszechne były starania o tzw. wysokie aktoraty, tj. wpisy w regestrze wojewódzkim zapewniające szybkie rozpoznanie sprawyM. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 580, 573–575..
Brak takiego wpisu obchodzono łączeniem sprawy z podobną choćby tylko z pozoru, ale wysoko wpisaną, albo zmianą jej charakteru na aresztancką, co skutkowało wpisaniem do rozpatrywanego poza kolejnością regestruJ. Kitowicz, Opis obyczajów, s. 208; J. Michalski, Studia nad reformą, s. 21, 143–146.. Ponieważ w mieście trybunalskim „znajdowały się i takie osoby, które dobrowolnie najmowały się do kajdan za zapłatą strony potrzebującej takiej usługi”, osadzano je w areszcie, patron stawiał wniosek o zmianę kwalifikacji sprawy i otrzymywano szybki termin. W trakcie rozpoznania sprawy przez sąd ujawniano brak związku więźnia z istotą sporu i uwalniano go. Aresztantowi takiemu według J. Kitowicza opłacało się „zarobić jeden raz kilkadziesiąt złotych, jeść dobrze i pić w kordygardzie przez kilka dni z łaski pryncypała i jeszcze po uwolnieniu jako zasłużonemu nie w bagatelnej okazji mieć śmiały przystęp do jego kuchni, niżeli włóczyć się czasem próżno po stancjach”J. Kitowicz, Opis obyczajów, s. 205–207.. Już konstytucją z 1678 roku zakazano takich praktyk, powtórzono zakaz w 1726 roku, ale bezskutecznie, choć patronom groziła za taki czyn kara 500 grzywien i 12 tygodni wieżyZob. J. Lewin, Palestra, s. 72–73.
Aby zwieść przeciwnika, wpisywano najpierw sprawę nisko w regestrze, co kazało mu przewidywać, że termin jej rozpatrzenia jest odległy, a następnie znajdowano w księdze wolne miejsce i tam „wysoko” wpisywano aktorat, ponownie zaskakując przeciwnikaM. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 126, 133–134; Z. Mayer, Wizerunek Trybunału Koronnego, s. 60.. Spore możliwości manipulacji mieli sędziowie i marszałek. Sędziowie mogli opóźnić rozpoznanie sprawy, przerywając pracę lub przez zajęcie się regestrem mandati czy taktowym. W ostateczności oddani stronie deputaci zrywali komplet, wyjeżdżając lub symulując chorobę na czas rozpatrywania spraw danego województwa. Magnaci bez skrupułów skłaniali sędziów do takiego postępowania. Dla szlachty było to kosztowne, ostateczne i nie zawsze możliwe rozwiązanieM. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 114, t. 2, s. 283–284; I. Krasicki, Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki, s. 79–80; J. Kitowicz, Opis obyczajów, s. 203; H. Rzewuski, Pamiętniki Soplicy, s. 83.. Jeśli chciano przyśpieszyć wywołanie sprawy, to poprzednie w kolejności sprawy odraczano pod pretekstem nieobecności stron (per non sunt). Przekupiony przez możnych klientów „marszałek lub kto przy lasce zasiadał, o mniejszych pacjentów nie dbał, kazał wołać sprawę po sprawie nie zastanawiając się nic na głos odzywających się przytomnych, ale zapisując w wokandzie i ogłaszając: non sunt, non sunt, aż póki nie nadeszła sprawa, której dojście było przyobiecane”J. Kitowicz, Opis obyczajów, s. 202–203.. Potraktowanym w ten sposób stronom w sporach poprzedzających w kolejności faworyzowaną sprawę nie pozostawało nic innego, jak na nowo wpisać się na końcu regestruIbidem, s. 204..
Jeszcze trudniejszą sytuację miał przeciwnik procesowy protegowanego, często nieświadomy obrotu sprawy i nieobecny w Trybunale. M. Matuszewicz na skutek takiego podstępu, choć do Mińska z Wilna „biegnąc bardzo śpieszno i na jednym koniu w godzin 32 mil wielkich 27 upadłem”, zastał w sądzie sprawę „przywołaną już i po produktach [przedstawieniu dowodów przez powoda – przyp. aut.] będącą”M. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 186–187.. Innym razem, również zaskoczony pośpiechem sądu, musiał prosić marszałka o nierozpoznawanie sporu przez trzy dni, z uwagi na możliwość zawarcia ugodyIbidem, t. 1, s. 761–762..
W prawie litewskim strona powodowa mogła trzykrotnie prosić o przerwę przed rozpoznaniem sprawy („brać na godzinę”), co mogło ustrzec zaskoczonych przed niepomyślnym jej przebiegiem. Nie zawsze bywało to jednak skuteczne. W Trybunale Litewskim w 1755 roku „wicemarszałek Abramowicz w wigilię przyjazdu mego do Wilna – pisał M. Matuszewicz – choć dniem i nocą śpieszyłem, przywołać kazał aktorat nasz (…) Mój agent wziął na godzinę, lecz Abramowicz wiedząc, że ja pośpieszam do Wilna, pośpieszał, nim ja przyjadę; tenże aktorat nasz w sądach poobiednich przywołać kazał powtórnie. Znowu agent mój wziął na drugą godzinę. Tandem na końcu sądów trzeci raz tenże aktorat nasz przywołać kazał, tak dalece, że bez mojej przytomności nie mogąc iść do rozprawy, musiał agent mój zmazać tenże mój aktorat”Ibidem, t. 1, s. 556–557; zob. też ibidem, t. 2, s. 281.. Takie zabiegi utwierdzały współczesnych w przekonaniu o konieczności korzystania z pomocy plenipotentów. Trzeba się było albo bacznie pilnować, albo „mieć z między palestry rokrocznie płatnych plenipotentów, którzy by ich obecność zastępowali lub gdy czas był po temu, że się prawna sprawa długo zwlekła, o nadchodzącej z koneksji albo o kondemnacie wypadłej donosili”J. Kitowicz, Opis obyczajów, s. 208..
Strona pozwana posiadająca szanse wygrania sprawy musiała już od początku kadencji uważać, by podstępnie nie został wydany wyrok zaoczny. Przed tym niebezpieczeństwem ustrzec mogła tylko codzienna obserwacja pracy sądu przez przedstawicieli i możliwość szybkiego przybycia do ratusza. I to nie wystarczało, jeśli „nasadzono na pacyjenta jakich importunów, którzy go na stancji zabawiali, patrona, należącego do niego, zaproszono na konferencyję albo się z nim zmówiono, żeby się o tej godzinie nie znajdował na ratuszu, lub jego dependentów, gdzie na ustroniu, wymyślonymi interesami przytrzymywano”. Sąd w tym czasie przywoływał nagle sprawę „i tak ów nieborak pacyjent, który, kilka niedziel dybał na swoją sprawę, w jednej godzinie został okryty kondemnatą jako nieprzytomny [nieobecny – przyp. A. T.]”Ibidem, s. 204..
Popularną taktyką obronną pozwanego było opóźnianie rozpoznania sprawy poprzez pozaprocesowe oddziaływanie na sędziów pod pretekstem tygodni dylacyjnych, możliwości zawarcia ugody, braku kompletu deputatów. Powszechnie korzystano z możliwości dylacji, najczęściej z powodu choroby lub służby publicznej potwierdzonej listem instancjalnymM. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 761, t. 2, s. 402–403; zob. też Historia, t. 2, s. 385–387. Niepewny pomyślnego rozstrzygnięcia nie stawiał się w Trybunale, a nawet uciekał z miasta w trakcie procesuM. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 666; I. Krasicki, Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki, s. 84.. Nieobecność usprawiedliwiał urzędowym pismem (np. hetman potwierdzał, że wypełnia on akurat obowiązki wojenne) lub świadectwem lekarza. Lekarz wyliczał choroby, na które cierpi, „zaczem rzecz niepodobna, aby się mogła dla tych chorób w drogę puszczać” i stwierdzał, iż nawet „do grodu nie może stanąć i dać się zawieźć, daleko więcej w dalekie strony jechać nie bez wielkiej szkody i utraty zdrowia” i podawał, że kuracja potrwa długo, najpewniej do końca kadencji sądówS. Żółkiewski, Pisma…, s. 197–198, 213; cyt. za W. Łoziński, Prawem i lewem, t. 2, s. 366..
W fazie wstępnej procesu starano się nadać sprawie inny niż określony przez skarżących charakter. Było to pole do popisu dla patronów. W sprawach tzw. gardłowych i uczynkowych starano się zdyskredytować poszkodowanego. Kiedy Teresa Matuszewiczowa została oskarżona o zabójstwo szlachcica, jako że podstarościego z jej dóbr tak kazała obić za nieporządki, że „wziąwszy kilkaset plag po gołym ciele, umarł w kilka dni”, jej patron poradził „aby nieboszczyka Łastowskiego nieszlachciciem zrobić”. O ustalenie statusu ofiary toczyła się główna rozgrywka stron procesowychM. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 189–191.. Szlachcic lubelski Suchodolski wezwany do sądu za poranienie kupca, „który się u niego o dług upominał”, obronił się, twierdząc za radą pełnomocników, że uczynił to z pobudek religijnych, bo kupiec, protestant, bluźnił przeciwko Niepokalanemu Poczęciu Najświętszej PannyK. Koźmian, Pamiętniki, t. 1, s. 214..
Po fachowej indukcie i replice, które zasługują na odrębne omówienie jako przykłady zawodowych zajęć palestry, strony prezentowały dowody na potwierdzenie swych twierdzeń. Najwięcej inwencji ujawniano, przygotowując dowody ze świadków i dokumentów. Już od powstania sporu starano się dowiedzieć, jakich świadków zaprezentuje przeciwnik procesowy. Zbierano o nich wiadomości, nie skąpiąc grosza, by z góry zdezawuować ich zeznaniaM. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 548–551.. Zdarzało się, że cennych świadków chwytano, izolowano i strzeżono, przygotowując do udanego wystąpienia przed TrybunałemIbidem, t. 1, s. 191, 552–553.. W mieście trybunalskim nie brakowało chętnych do świadczenia na wszelkie okoliczności. Korzystano z ich usług, gdyż sprowadzenie autentycznych świadków z daleka „i żywienie do końca sprawy niemałą czyniło trudność”, większą znacznie niż „nająć brukowców mniej kosztujących, tak jak pierwsi ważnych, a świętej sprawiedliwości (…) nie powątpiewających”. Podobnie zbierano wymaganą liczbę współprzysiężników. Krążyło zatem wiele będących odbiciem rzeczywistości cierpkich przysłów, jak np. „piotrkowski świadek za łyżkę barszczu”. Wysokie kary za krzywoprzysięstwo nie były dla nich wystarczającym hamulcemJ. Kitowicz, Opis obyczajów, s. 207, 209–210; Z. Mayer, Wizerunek Trybunału Koronnego, s. 9; zob. J. S. Bystroń, Dzieje obyczajów, t. 2, s. 331..
Uczenie tak przywołanych świadków obszernych zeznań mogło być dla strony ryzykowne. Kiedy „prostej kondycji kobieta zapomniała danych sobie instrukcji” i zgłaszającemu ją groziła kompromitacja przed Trybunałem, „kazano zatem tej babie (…) rozchorować się i szlachtę (…) zbierano, aby się testimonium podpisywali, iż tę babę śmiertelnie chorą przy generałach [woźnych sądowych – przyp. aut.] widzieli”. Mając wpływy w kancelarii trybunalskiej, można było uzyskać łagodniejszą instrukcję słuchania takich świadkówM. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 63, 553, 607.
Dokumenty i świadectwa urzędowe niejednokrotnie fałszowano. Już przed procesem strona gromadziła wszelkie dotyczące sprawy dokumenty, a potem jej patron – jak poseł J. Wybicki – „ogromne majątki w papierach zamknięte w brudną zawiązał serwetę” i przedstawiał na rozprawieJ. Wybicki, Życie moje, Kraków 1927, s. 25; zob. M. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 564.. W relacji J. D. Ochockiego, patrona lubelskiego, „w sprawach zadawnionych osobliwie sukcesyjnych, przynoszono czasem na ratusz jeden, dwa, niekiedy trzy całe kufry papierów, a sumariusze tych dokumentów zawsze drukowane, do kilkudziesiąt arkuszy wynosiły”J. D. Ochocki, Pamiętniki, t. 1, s. 262.. Bardzo ceniono wartość dowodową dokumentów, dla poprawienia pozycji procesowej fałszowano więc akty i księgi.
„Takowe dokumenta – mówił klientowi patron w satyrze I. Krasickiego – nie tylko są użyteczne w sprawie, ale też zdobią ją. Spleśniały i ogryziony pergaminowy szpargał piętno starożytności na siebie nosi i powagą swoją zasłania częstokroć oczywiste defekta”I. Krasicki, Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki, s. 78.. Pracownicy kancelarii grodzkich, a nawet i trybunalskich, za odpowiednio wysoką opłatą fałszowali księgi, usuwali dokumenty, posuwając się nawet do wypaczenia treści testamentów. Zły stan archiwów sprzyjał tym występkomM. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 147, 533–534, t. 2, s. 268–269; H. Rzewuski, Pamiętniki Soplicy, s. 124; P. Dąbkowski, Palestra i kręgi sądowe trembowelskie za czasów polskich, Lwów 1920, s. 28–29..
M. Matuszewicz za namową matki wpisał w wolne miejsce między wierszami w księdze metryki chrztów notatkę o chrzcie wspomnianego Łastowskiego jako chłopskiego dziecka, gdyż jego charakter pisma był „podobny do charakteru plebana naówczas będącego”M. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 564, 190–191; zob. I. Krasicki, Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki, s. 77–79, 83..
Wdzięcznym tematem anegdot było ośmieszenie lub oszukanie strony procesu. W ubarwionej formie opowiadano na przykład, jak Feliks Łubieński, prowadząc sprawę o wydanie prezentów od byłej narzeczonej, ośmieszyć miał dochodzącego „zwrotu nakładów” kawalera, okazując sądowi żądane przez niego – małej wartości – przedmiotyF. Łubieński, Pamiętnik Feliksa Łubieńskiego, Warszawa 1890, s. 21–22.. Antoni Przeździecki, procesujący się w Wilnie z Pawłem Gójskim, obiecał dać mu w zamian za ustępstwa sto czerwonych złotych, odwlekał wydanie pieniędzy aż do odjazdu z miasta, wreszcie „wsiadając na konia, oddał mu papier tysięcznymi nitkami cienkimi powiązany, że więcej godziny Gójski rozplątywał te węzełki i potem z dziesięć papierów rozwijając, znalazł tylko czerwonych zł. 30”M. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 164.. F. Łubieński, chcąc przestraszyć adherenta, zaprosił sędziów na ucztę. Ponieważ deputaci przyjęli zaproszenie, przeciwnik procesowy uznał, iż są oni przekupieni i nie stawił się na rozprawieF. Łubieński, Pamiętnik, s. 66–70..
Przed procesem, jak i w jego trakcie stronę przeciwną usiłowano poróżnić z protektorami, odizolować czy nawet poniżyć w środowisku trybunalskimM. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 699–700, 703, 726, 756, t. 2, s. 199, 219; J. D. Ochocki, Pamiętniki, t. 1, s. 351–352, 356–357.. Miewali w tym swój udział i miejscowi patroni.
Ugodowe zakończenie sporu, pomimo wzajemnych podstępów, nie było rzadkością. Ceniono kompromisy, zwane też „kombinacjami”, gdyż szybciej można z nich było skorzystać niż z pomyślnego wyroku, od którego przeciwnik się odwoływał„Pomyślałem sobie jednak, że choćbym dziś wygrał, na drugi trybunał pójść może i ambaras nowy i kosztu mi to przyczyni, a może tak przyjaznego nie znajdę kompletu” – wyjaśniał przyczyny pójścia na ugodę patron J. D. Ochocki, Pamiętniki, t. 1, s. 351; zob. też M. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 163, 192, 271.. Sięgano po arbitrów, aby sąd polubowny rozstrzygnął sprawę. Według słów J. Kitowicza: „patronowie do sądów polubownych zażywani bywali z grodu z ziemstwa, z trybunału, podług ważności sprawy. Jeżeli sędziowie kompromisarscy wszyscy obrani byli z osób nieprawniczych, przybierali do pióra takiego jura dla napisania dekretu w należytej formie. Ale taki pisarz nie dawał swojej sentencji, acz wiele mógł dowcipnymi wykładami prawa i słuszności nakłonić umysły sądzące na stronę, której był przyjacielem”J. Kitowicz, Opis obyczajów, s. 178; zob. M. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 192; J. Michalski, Studia nad reformą, s. 44–46..
Pertraktacje z udziałem patronów, często przy pośrednictwie protektorów lub zauszników obu stron, nie były łatwe. Niekiedy miały tylko zwieść przeciwnika, innym razem toczono je w pośpiechu i tajemnicyZob. M. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 509–510, też t. 1, s. 699–715, 717–718, 730–746, 749–752; t. 2, s. 260.. Aby mocą wyroku sądowego potwierdzić dokonane już ustalenia, wnoszono czasem pozew w uzgodnionej redakcjiIbidem, t. 1, s. 753.. Zdarzało się, że wszczynano postępowanie sądowe tylko po to, aby skłonić przeciwnika do pertraktacjiIbidem, t. 2, s. 278, 280–281; H. Rzewuski, Pamiętniki Soplicy, s. 122–123.. J. D. Ochocki, by zmusić adwersarza do zawarcia ugody korzystnej dla siebie, sięgnął po pomoc instygatora trybunalskiego. Ten „wielki mój przyjaciel i niezmiennie mi przychylny z serca – wspominał – jako równie i za order, który przed tygodniem przez moje ręce odebrał”, spowodował, że przeciwnikowi „dodano wartę do rzeczy i osoby jego”. Protesty zaskoczonego u marszałka nie zdały się na nic, a porozumienie zawarto takiej treści, że upokorzony przeciwnik mecenasa na zwyczajowym w takich przypadkach bankiecie wołać miał: „Moje to ciało i krew moją pijecie”J. D. Ochocki, Pamiętniki, t. 1, s. 351–353..
Środkiem pojednawczym i katalizatorem ugody bywał alkohol. „Wpókiśmy trzeźwi byli, nie mogliśmy dojść między tymi żwawymi stronami do kombinacji – pisał jeden z godzących strony – lecz gdy i my, mediatorowie, i strony ponapijały się, zaraz i łatwo gruntowną umówiliśmy zgodę i zaraz ona napisawszy, tak strony, jak i my mediatorowie, podpisaliśmy”M. Matuszewicz, Diariusz, t. 2, s. 241.. I wówczas oszukiwano (np. przez zamianę tekstu ugody przy podokładaniu do podpisu) i szukano pretekstów do odstąpienia od poczynionych ustaleńIbidem, t. 1, s. 758, 761, t. 2, s. 144–145. „Chechłowski tedy, stolnik kowieński, mówił na, że swemu manualiście [skrypt do kompromisu] da przepisywać. Nie mieliśmy w tym skrupułu, ale ten szalbierz dwa barwiane i jedną ręką skrypta kazał manualiście swemu napisać i w jednym to położył, że tylko o pretensje jego do żony mojej ma być kompromis, a żony mojej pretensje do niego, lubo już dawnej zobopólna ze wszystkich pretensji była kwitacja, ma być zamilczono. Temten tedy pierwszy skrypt był czytany, a po przeczytaniu jak kuglarz skrył go, a ten swój drugi podsunął. Podpisaliśmy do tego drugiego my, strony i pieczętarze” – ibidem, t. 2, s. 144–145..
Kiedy sędziowie po zakończeniu rozprawy udawali się na naradę nad wyrokiem, klienci starali się poznać jak najszybciej jego treść, najlepiej jeszcze przed oficjalnym ogłoszeniem. Liczono się z możliwością, że orzeczenie, pomimo dołożenia maksimum staranności pozaprocesowej i procesowej, będzie, choćby na skutek przypadku, kłótni czy ambicjonalnego podejścia deputatów, niepomyślneZob. ibidem, t. 2, s. 208–209, 212, 282–293, 594; por. Historia, t. 2, s. 394–395; J. Michalski, Studia nad reformą, s. 125.. Szybka informacja pozwalała na wcześniejsze podjęcie działań obronnych. M. Matuszewicz w Trybunale Litewskim w 1755 roku, dzięki pomocy dam zamieszkałych naprzeciwko ratusza, porozumiał się z regentem trybunalskim, iż ten „jeżeli wyjdzie na ganek z izby sądowej i czapki nie zdejmie, tedy to był znak mojej wygranej, jeżeli zaś bez czapki stać będzie, tedy miało być złym dla nas znakiem” i natychmiast po naradzie dowiedział się o rozstrzygnięciu TrybunałuM. Matuszewicz, Diariusz, t. 2, s. 592..
Rzeczą zwycięskiej strony było dopilnować, aby wyrok wpisano do księgi dekretów (liber decretorum) zgodnie z treścią ogłoszonej sentencji. Pokonany przeciwnik procesowy przeciwdziałał temu, nakłaniając pracowników kancelarii trybunalskiej do przekręcenia tekstu, zaniechania wpisu lub choćby jego opóźnienia. Pisarz sądowy, pozyskany przez przeciwnika wyroku, pod pozorem omyłki zmieniał jego sens, np. zamiast „wielu dokumentów i całych periodów” wpisywał „wiele słów obojętnych i uszczypliwych”, mylił daty i personalia wymienianych osóbIbidem, t. 1, s. 594–595, 599, 597–598, 764, 789–790, t. 2, s. 213; też I. Krasicki, Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki, s. 86; J. Michalski, Studia nad reformą, s. 134–135.. Za takie praktyki atakowano kancelarię trybunalską na sejmikach i podczas sądów, zarzucając jej pracownikom nierzetelność, bałaganiarstwo i przekupstwo. Ostatni zarzut, jako że wiązał się z pracą deputatów, w obawie przed ich gwałtowną reakcją na takie kalumnie, konstruowano, oskarżając przede wszystkim dających łapówki. W skrajnych przypadkach dochodziło do usunięcia z funkcji pisarza trybunalskiegoM. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 664–666, 177; J. D. Ochocki, Pamiętniki, t. 1, s. 266; zob. J. Lewin, Palestra, s. 74–75..
Strony oddziaływały także na sędziów, namawiając do zmiany zajętego podczas narady i głosowania nad orzeczeniem stanowiska. Proszono ich o „poprawienie” protokołu lub odmowę podpisania wyroku. Nic więc dziwnego, że szlachta domagała się zobowiązania sędziów do ogłaszania wyroków niezwłocznie po naradzie. W ostateczności przegłosowani deputaci i tak mogli wnieść manifest ze swym zdaniem odrębnym lub stwierdzeniem, że orzeczenie zapadło z naruszeniem prawaJ. Michalski, Studia nad reformą, s. 67; M. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 609–612, 623, 608; zob. przyp. 120.. Fachowe rady patronów były i w takiej sytuacji pomocne.
Niepomyślny wyrok nie oznaczał jeszcze przegranej. Ustalona w praktyce zasada, że dopiero trzecia lub czwarta kondemnata była wykonalna, spowodowała, że pozwani dopuszczali nawet do wydania wyroku zaocznego, żywiąc nadzieję, że w Trybunale następnej kadencji będą mieli więcej sojuszników i wtedy wygrają sprawęM. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 564, 657, 666, 679; I. Krasicki, Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki, s. 80; J. Kitowicz, Opis obyczajów, s. 210–211; J. Michalski, Studia nad reformą, s. 197–199, 210–211; Historia, t. 2, s. 393.. Na wyrok oczywisty (oczny) wydany przez Trybunał reagowano wnioskiem o wznowienie postępowania, powołując się na nowe dowody w sprawie lub zarzucając wydanie orzeczenia w sposób sprzeczny z prawem. Choć karalne było umyślne ukrywanie dokumentów przez patronów w celu późniejszego wzruszenia wyroku, wnoszono sprawy na nowo, „tentując na przyszły [rok] lepszej fortuny”. Współcześni mieli świadomość przewlekłości procesu i niestałości orzeczeń, nie zdobyli się jednak na konstruktywne zmianyJ. Kitowicz, Opis obyczajów, s. 86..
W fazie egzekucyjnej strona mogła bronić się jeszcze skutecznie na wiele sposobów: prawem i szablą. Słaba władza starościńska i zawiłość prawa umożliwiały, z wyjątkiem kary infamii, gdzie dozwolona była samopomoc, wieloletnie uchylanie się od wyroków. W sytuacjach rzeczywistego zagrożenia zabiegano o glejt lub dekret królewski zapewniający zawieszenie wykonania karM. Matuszewicz, Diariusz, t. 1, s. 211–216, 272–274; M. Matuszewicz, Diariusz, t. 2, s. 178–179; zob. też W. Łoziński, Prawem i lewem, t. 1, s. 17–20, 33–65, 41–56; t. 2, s. 77, 94..
Jak widać, palestra w szerokim zakresie służyła swym mocodawcom radą, piórem i osobą w procesach trybunalskich. Skoro od patronów oczekiwano skuteczności adekwatnej do ówczesnej praktyki wymiaru sprawiedliwości i złego w XVIII wieku funkcjonowania sądownictwa trybunalskiego, jej czynności wykraczały poza obszar określany współcześnie mianem prawniczej sztuki.