Poprzedni artykuł w numerze
P rawie trzydzieści lat temu pewien nadmiernie bezpośredni, może z racji zbliżającej się emerytury, sędzia wydziału karnego jednego z warszawskich sądów stwierdził, że surowość i represyjność wymiaru sprawiedliwości leży w najlepszym interesie palestry: „Nikt nie zapłaci adwokatowi tyle, co człowiek aresztowany, opuszczony i zagrożony karą, bo adwokat jest wtedy jego jedyną nadzieją. Im łagodniejsze będzie prawo, obrońca będzie mniej potrzebny, no to i mniej zarobi”.
Nie przekonał mnie, ale kiedy w latach 2005–2007 niektóre postępowania karne zaczęły w Polsce przypominać spektakle, a o postępach śledztw dowiadywaliśmy się na konferencjach prasowych, przypomniałem te słowa kilku kolegom prowadzącym z powodzeniem praktykę karną. Żaden nie zgodził się z takim stanowiskiem, co więcej, zwrócono mi uwagę na istotną zmianę kryteriów surowości prawa i represyjności aparatu ścigania. W rezultacie demokratyzacji i w konsekwencji członkostwa w Unii Europejskiej za represyjne i surowe uważa się obecnie to, co niegdyś było tolerowane, a to, co uważano wówczas za represyjne i surowe (np. kara śmierci), obecnie stało się po prostu niedopuszczalne. Trzydzieści lat temu podejrzany bał się zagrożenia karą wielu lat pozbawienia wolności (funkcjonowało powiedzenie: „Rok nie wyrok, dwa lata jak dla brata”) i kilkuletnim aresztem przed wyrokiem, teraz za istotne zagrożenie uważa kary pozbawienia wolności w już znacznie mniejszym wymiarze i choćby najkrótszy areszt. Represyjność prawa karnego, także za sprawą aktywności adwokatury, zmniejszyła się, ale nie oznacza to, że ustała obawa przed karą czy środkami zapobiegawczymi ani tym bardziej osłabła subiektywna potrzeba korzystania z pomocy prawnej. Przeciwnie, od obrońcy oczekuje się teraz więcej niż niegdyś: nie tylko najwyższej staranności zawodowej, ale i efektywności, kreatywnej aktywności już w postępowaniu przygotowawczym, wreszcie tak dobrej komunikacji ze śledczymi, jak i nawiązania równorzędnej walki z nimi już od pierwszej podjętej czynności.
Spośród uczestników wymiaru sprawiedliwości to śledczy są dzisiaj ulubionymi bohaterami mediów. Na razie przeważnie anonimowi, ale jeśli po kolejnych wyborach powrócą prokuratorskie konferencje prasowe i ministerialne komentarze do konkretnych spraw karnych, przyjdzie czas na ich personifikację otwierającą drogę do urzędniczych, a może i politycznych karier. To oni stawiają pod pręgierzem i gromadzą twarde dowody, a jeśli sąd nie staje na wysokości zadania i nie skazuje, poddają swoje racje pod publiczny osąd i – co się akcentuje w mediach (choć procesowo to bez znaczenia) – niezwłocznie zapowiadają apelacje.
Marzeniem każdego śledczego jest doprowadzenie do osądzenia i skazania za wszystkie popełnione przestępstwa. Śledczy musi być modelowo nieustępliwy i skuteczny, a przede wszystkim dominować nad podejrzanym. Aby śledczy mógł uzyskać przewagę, podejrzanego trzeba zatrzymać i doprowadzić przed jego oblicze w stanie skłaniającym do współpracy. A zatem zatrzymanie powinno być nagłe i stanowcze. Podejrzany, obezwładniony nagłością czynności i stanowczością jej wykonawców, musi zdać sobie sprawę z nieodwracalności swojego położenia. I zrozumieć, że jego dotychczasowe życie się skończyło, a teraz wyrusza w podróż w nieznane z nowym nieodłącznym towarzyszem – strachem. Najlepiej, jeśli zatrzymania dokonują fachowcy w czarnych kominiarkach, a obraz skutego delikwenta może być utrwalony przez kamerzystę. Nagranie takie, jeśli nawet nie zostanie pokazane niezwłocznie w mediach, może przydać się potem.
Zawodowy przestępca jest zwykle obeznany z czynnością zatrzymania i trudno go jego przebiegiem poruszyć. Debiutant, a szczególnie niemający dotąd kontaktu z aparatem ścigania tzw. zwykły obywatel, dziwi się wszystkiemu i pragnie przede wszystkim zapewnienia, że będzie mógł żyć jak dotąd. Ma poczucie wstydu, choćby z uwagi na ujęcie go w miejscu publicznym czy utratę panowania nad własną fizjologią. Denerwuje się, niejednokrotnie traci nad sobą panowanie, może stać się zarówno zdesperowany i agresywny (co potwierdza w oczach śledczych jego winę), jak i bezwolny i apatyczny. Stan taki utrwala długa podróż z miejsca zatrzymania do miejsca przesłuchania, a nawet prymitywna zabawa asystujących funkcjonariuszy w dobrego i złego policjanta.
Żeby uniknąć posądzeń o łatwe paralele, sięgnijmy po literacką fikcję zza oceanu. Oto, co czuł (uprzedzony wszakże o zatrzymaniu, ale nie o towarzyszącym tej czynności show) prowadzony przed oblicze sędziego w przemoczonym, ubrudzonym ubraniu, w otoczeniu kamer i dziennikarzy, finansista Sherman McCoy, bohater mojej ulubionej powieści Toma Wolfe’a:
„To wcale nie było zwykłe aresztowanie. To była śmierć. Cały honor, szacunek, godność, które on sam, istota nosząca miano Shermana McCoya, kiedykolwiek posiadał, zostały mu odebrane po prostu ot, tak, i teraz już tylko jego martwa dusza stała tu na deszczu, w kajdankach, w Bronxie, przed lichymi metalowymi drzwiami, na końcu kolejki złożonej z kilkunastu innych więźniów” (T. Wolfe, Ognisko próżności, PIW, Warszawa 1996, s. 426).
Warto przeczytać słabą literacko, ale jakże autentyczną, fabularyzowaną relację Krzysztofa Koziołka, pt. Instrukcja 0066 (Manufaktura Tekstów, Nowa Sól 2012), z doświadczeń polskiego policjanta, postawionego przed sądem w rezultacie pomówienia przez gangstera. Bohater opowieści naiwnie liczył na szybki powrót do domu po spektaklu zatrzymania zorganizowanego przez zawodowych kolegów, a pozostał w areszcie kilka miesięcy…
„Powziął decyzję, żeby nie odpowiadać już na pytania, które padały wielokrotnie, nie miało to większego sensu. Wiedział już, że noc spędzi na dołku, ale jutro też będzie dzień, wiedział również, że zawiozą go do prokuratury na postawienie zarzutów. Tam na pewno uda się wszystko wytłumaczyć. A nawet gdyby prokurator (…) nie chciała go słuchać, ponieważ nie ma nic do ukrycia i złoży obszerne wyjaśnienia, nie będzie podstawy do zastosowania aresztu tymczasowego” (Instrukcja, s. 85).
W intencji śledczych zatrzymany powinien uświadomić sobie, że nie ma szans w starciu z aparatem państwa i jedyny sposób na polepszenie swego położenia to niezwłoczne przyznanie się do winy i złożenie obszernych wyjaśnień wzmacniających konstrukcję przyszłego aktu oskarżenia. Milczenie, odmowa współpracy czy pokrętne odpowiedzi doprowadzą go niechybnie do aresztu, czyli wpadnięcia w czarną dziurę samotności i zapomnienia. Ma myśleć, że nawet jeśli potem będzie chciał wyjaśniać po myśli śledczych, nie zdobędzie ich zainteresowania, nie uzyska prędko tej możliwości, bo areszt ma być nie byle jaki, ale wydobywczy, a prokurator i tak go oskarży.
Jeśli od razu wyzna winy, pomoże obciążyć innych, poczuje ulgę i – być może – wróci od razu do domu. Wszak confessio Regina probationum est. Jeśli zaś odmówi współpracy, to popadnie w zapomnienie w więziennej celi, bo sąd nie uchyli mu aresztu, choćby przez szacunek dla prokuratorskiej pracy. Zawodowy przestępca wtedy kalkuluje, debiutant oczekuje porady, a niewinny czuje się po prostu zagubiony.
W opowieści o Stanisławie Szafranie, wspomnianym wyżej pomówionym policjancie, znajdujemy taki oto opis pierwszej nocy w areszcie:
„(…) do końca życia zapamięta wszechogarniający smród i tak zanieczyszczoną ubikację, że załatwienie się w niej bez pobrudzenia graniczyło z niemożliwością. Ale, paradoksalnie, odór dolatujący z każdego centymetra kwadratowego pomieszczenia jeszcze można było jakoś wytrzymać. Dużo trudniej było poradzić sobie z nalotem na zębach, których nie mył od samego rana. Ponieważ nie miał ani szczoteczki, ani pasty, zęby mył mydłem, czyszcząc je palcami. Miał też ogromny problem ze skórą twarzy (…) brak nawilżenia sprawiał, że niemiłosiernie piekła. Jedyne, co mógł zrobić, to posmarować policzki i brodę smalcem z kanapki, którą dostał na kolację. Nie zmrużył oka przez całą noc, nie z powodu śmierdzącego koca na drewnianej skrzyni spełniającej funkcję łóżka. Myślał, cały czas myślał o tym, co się wydarzyło i co się jeszcze wydarzy” (Instrukcja, s. 86).
Jaki procent podejrzanych decyduje się wyznać od razu swe winy? Jaka ich część odwołuje potem swoje wyjaśnienia przed sądem? Według informacji ze stron internetowych Ministerstwa Sprawiedliwości w 2011 roku sąd zastosował tymczasowe aresztowanie 22 748 razy (wniosków było 25 452), w 2012 roku - 19 786 razy (wniosków było 22 330) i w 2013 roku – 17 490 w 2013 roku (wniosków było 19 410).
Nie jest pożądane, aby pobyt w areszcie przedłużał się, dopóki podejrzany nie zacznie zeznawać tak, jak śledczy od niego oczekują – nie tylko przyznaje się do zarzucanych mu czynów, ale wychodzi naprzeciw sugerowanym przez śledczych koncepcjom, współpracuje w wypełnianiu ich barwną treścią, nie szczędząc szczegółów, wzbogaca o nowe wątki. Jak w ponurej wizji G. Orwella, gdzie w obawie podejrzany deklaruje z zapałem:
„Przecież powiedziałem już wszystko! Co jeszcze chcecie wiedzieć? Gotów jestem przyznać się do każdej zbrodni, naprawdę każdej! Powiedzcie tylko, do czego mam się przyznać, a natychmiast to zrobię! Przygotujcie dowolne zeznania, ja wszystko podpiszę! (…) Chcecie, żebym jeszcze kogoś wsypał? Powiedzcie tylko kogo, a natychmiast go obciążę! Nie obchodzi mnie, kto to będzie, ani co z nim zrobicie!” (G. Orwell, Rok 1984, tłum. T. Mirkowicz, Muza S.A., Warszawa 2013, s. 267).
Areszty śledcze zapełniają zwykle ci, co odmówili wyjaśnień. Przejmujący obraz takiego aresztu i przestępczej działalności pod szyldem aparatu ścigania pokazał Ryszard Bugajski w filmie Układ zamknięty. Na marginesie, nie sposób nie zapytać: gdzie byli obrońcy podejrzanych? U Bugajskiego adwokaci też są po ciemnej stronie, a jedynym sprawiedliwym jest domorosły dziennikarz. Dlaczego?
Rolą obrońcy jest udzielanie pomocy prawnej w postępowaniu karnym, odkąd tylko zaistnieje taka możliwość – już osobie podejrzanej czy podejrzanemu. Naprzeciw aparatu ścigania powinien jak najprędzej pojawiać się obrońca, który nie tylko ma zapewnić podejrzanemu nadzieję, ale przede wszystkim zagwarantować równowagę w procesie wymierzania sprawiedliwości. Śledczy muszą wiedzieć, że wykluczona jest droga na skróty, a każdy ich błąd proceduralny zostanie wykorzystany na korzyść podejrzanego. Zażalenia na czynności zatrzymania, udział w posiedzeniu dotyczącym wniosku o tymczasowe aresztowanie czy wnioski o uchylenie aresztu stanowią równie istotne pola obrończej aktywności, co udział w rozprawie głównej. W państwie prawa wolność nie może być odbierana bez wysłuchania i analizy argumentacji obrony
Aktywność obrońcy w postępowaniu przygotowawczym zwykle nie zyskuje akceptacji śledczych ani powszechnego zrozumienia. Destrukcyjna z zasady rola obrony jest źle odbierana. W tej sytuacji pojawia się skłonność do opóźniania dostępu obrońcy do akt i nieuwzględniania jego wniosków, co ma go umiejscowić w utartych koleinach obrońcy sądowego i utwierdzić w przekonaniu, że kunsztem obrończym można wykazać się dopiero po skierowaniu aktu oskarżenia do sądu. Pogląd, że zawodowy destruktor jest niezbędny już od początku postępowania ad personam, wciąż nie jest jeszcze bezdyskusyjny, co zmienić może dopiero wejście w życie w 2015 roku reformy Kodeksu postępowania karnego. Pora, aby czekając na nowe prawo, głośniej dyskutować o roli i znaczeniu obrońcy we wszystkich fazach procesu.