Poprzedni artykuł w numerze
N a wstępie wyjaśnienie. Nie chodzi o trunki, ale o dojrzałość. Będę chwalił dojrzałość i żądał jej docenienia. Czynię to, nie bez przyjemności, z następujących powodów.
Po pierwsze, bo z pochwałą dojrzałości mamy zbyt rzadko do czynienia, gdyż gładko przyjmowane zachodnie wzorce kulturowe skłaniają do lansowania wiecznej młodości (model Piotrusia Pana) i pomijania upływu czasu. Dojrzałość jest dziś niemodna, a starości wypada nie zauważać. Liczy się młodość i przynależna jej uroda, świeżość i luz. Bez względu na wiek metrykalny aprobuje się infantylność i spontaniczność, czy nawet emocjonalne rozchwianie. Dorosłość ma wymiar bardziej fizyczny niż duchowy. Wypada być dziewczyną czy chłopcem, a nie kobietą czy mężczyzną. Pięćdziesięciolatki udają nastolatków, a to, co dawniej uchodziło tylko zagubionym twórcom muzyki popularnej, dziś jest dopuszczalne dla wszystkich. Udawana młodość ma zwalniać od wymogu dojrzałości, a nawet być jej zaprzeczeniem. Zapominamy, że wigor i fantazja, jeśli towarzyszy im odpowiedzialność, nie są wcale zaprzeczeniem dojrzałego wieku i nie zmuszają do odejmowania sobie lat.
Po drugie, bo według badań socjologów grozi nam w skali kraju poważny konflikt pomiędzy utrzymywaną przez starszych zhierarchizowaną strukturą społeczną i sfrustrowaną młodzieżą, która choć wykształcona, jest w znacznej części odrzucana w poszukiwaniu pracy (zob. wywiad z prof. Wojciechem Łukowskim pt. Co się stało z naszą pracą?, „Polityka” 2011, nr 18). Konflikt taki przybrałby już postać niepokojów społecznych, gdyby w 2004 roku nie pojawiła się możliwość emigracji zarobkowej do kilku krajów Unii Europejskiej. W przypadku prawników od co najmniej dziesięciu lat mamy do czynienia z nadmiarem absolwentów zbyt wielu uczelni. W znakomitej większości to realiści, a nie marzyciele, ludzie, którzy wiedzą, że pracy nie starczy dla wszystkich i aby ją otrzymać, trzeba jej pozbawić innych. Są też wśród nich – jak w każdej grupie – jednostki niezasadnie przekonane o swojej wyjątkowości, talentach i walorach, które pobudzają postawy roszczeniowe. Wybuch konfliktu w środowisku odroczono, bo otwarto korporacje, ale jeśli nadprodukcja prawników będzie kontynuowana, najciekawsze jeszcze przed nami.
Po trzecie, bo adwokatura przechodzi właśnie demograficzne tsunami – zmiany strukturalne, jakie nie dotknęły współcześnie żadnej innej grupy zawodowej. Mamy w Polsce około jedenastu tysięcy adwokatów i ponad pięć tysięcy aplikantów adwokackich. W izbie warszawskiej zawód wykonuje prawie dwa tysiące adwokatów, a co najmniej drugie tyle odbywa aplikację. Średnia wieku adwokata nie przekracza czterdziestki, a po kolejnych egzaminach adwokackich jeszcze znacząco się obniży. Wkrótce liczba adwokatów się podwoi, a izbę zdominuje większość, której adwokacki staż zawodowy nie przekracza pięciu lat. Jestem przekonany, że analogiczne procesy dotkną proporcjonalnie, choć na znacznie mniejszych liczbach, resztę kraju. Jeśli zrealizowany zostanie ministerialny pomysł skrócenia aplikacji do dwóch lat, stanie się to prędzej. Jeśli utrzyma się legislacyjne status quo, potrwa to nieco dłużej, ale i tak jest nieuchronne. Bezpowrotnie zmieni się charakter i tożsamość korporacji, co będzie miało istotny wpływ na polski wymiar sprawiedliwości. Skoro Sąd Najwyższy chce dostawać nadzwyczajne środki odwoławcze i słyszeć wystąpienia najwyższej próby, a i sądy powszechne wymagają od zawodowych pełnomocników najwyższej staranności, to jak ją zapewnić po jeszcze krótszej aplikacji i szerokim dostępie do funkcji pełnomocnika procesowego?
Co to demograficzne tsunami oznacza dla generacji dzisiejszych czterdziestolatków i starszych? Dla wielu z nich poważne zagrożenie pozycji zawodowej za sprawą gwałtownego wzrostu podaży usług adwokackich przy nierosnącym (bo i czemu miałby rosnąć?) popycie, a może i całkowite wypchnięcie z rynku pracy indywidualnych kancelarii, czyli bezrobocie. Konkurencja może być tak ostra i brutalna, że wielu kolegów zrezygnuje lub zdecyduje się na podjęcie równocześnie innego zajęcia zarobkowego.
Pogorszenie sytuacji starszych nie zagwarantuje dobrobytu młodym adwokatom, bo nowy podział tortu nie nastąpi automatycznie według klucza pokoleniowego. Starsi w większości już coś odłożyli, mają mniejszą czy większą klientelę, a życiowe i zawodowe doświadczenie zawsze będzie pomagało im się podnieść. Ich słabszą stroną będzie natomiast stan zdrowia i znużenie. Młodzi mają worek optymizmu, więcej możliwości zmiany zawodu, ale przeważnie więcej wyzwań i więcej zobowiązań. Zakładają rodziny, spłacają kredyty, chcą mieć rozrywki. Muszą być odporni na porażki i nie ulegać złudzeniu, że tytuł zawodowy cokolwiek gwarantuje. Żeby wygrać, będą musieli przegryzać tętnice konkurencji, a nie każdy się do tego nadaje. Przywołując scenę z filmu Wall Street. Money never sleeps, to im zatem trzeba jako przestrogę zadedykować słowa, którymi Gordon Gekko powitał słuchaczy, rozpoczynając wykład promujący swoją książkę – „You are pretty much all fucked” (Państwo wybaczą, nie tłumaczę), i przepowiednię o „ninja generation” sprowadzającą się do trzech cech wspólnych z wyrazem „nie” – „no income, no job, no assets”.
Nikomu zatem nie będzie łatwo, ale dobre słowo należy się przede wszystkim dojrzałym. Zasługują na nie, gdyż oni wstępowali do jakże innej niż dzisiaj palestry i najprędzej poczują się zagubieni, choć stanowią najcenniejszą część korporacji. Starszym trudno dziś zrozumieć wszelkie zmiany otaczającej rzeczywistości i postrzegają je jako symptomy odejścia od normalności (zob. znakomity esej Gabora Steingarta pt. Już nic nie będzie normalne w czasopiśmie „Der Spiegel”, polski tekst w „Forum” 2011, nr 15). Najbardziej pragną stabilizacji i spokoju. Tym trudniej jest im zrozumieć radykalną zmianę warunków wykonywania swego zawodu. Zwykłą reakcją jest rozczarowanie i irytacja. W odróżnieniu od młodszych ciężko już podjąć decyzję o zmianie profesji, a przyzwyczajenia osłabiają zdolność rozsądnej oceny. Chciałoby się powiedzieć za sir Anthony Hopkinsem – „W moim wieku trzeba robić to, co się lubi; na inne sprawy nie ma czasu”, a tu rzeczywistość skrzeczy i jest coraz ciężej. Mam wciąż w pamięci słowa pewnego sędziwego, dziś nieżyjącego już warszawskiego adwokata, rzucone wstydliwie na usprawiedliwienie sprzedaży kolejnego rodzinnego obrazu w celu zapewnienia środków do życia: „Nigdy nie przypuszczałem, że będę żył tak długo”. Niedostatek na starość boli bardziej, a na utrzymanie w wieku emerytalnym trzeba odłożyć samemu.
Dojrzali adwokaci to najcenniejszy trzon palestry. Dopóki zdrowie dopisuje, połączenie doświadczenia z umiejętnościami daje najlepsze rezultaty, których nie zastąpi ani młodzieńcza zapalczywość, ani nawet wielka pracowitość. Kilkuset poprowadzonych procesów, kilkudziesięciu zrealizowanych projektów czy przeprowadzonych transakcji nie zastąpi choćby najlepiej opanowana wiedza książkowa. Tak jak chirurg nie osiągnie klasy mistrzowskiej bez lat spędzonych w sali operacyjnej, tak adwokat nie okrzepnie w zawodzie bez kilkunastu lat ciągłej pracy. Jeśli już wkrótce ci starsi mają stanowić mniejszość i przez to coraz mniej znaczyć w życiu samorządowym, to może warto wyartykułować postulat docenienia zawodowej dojrzałości? Coraz ważniejszym zadaniem władz adwokatury powinno być pozyskiwanie dla swych członków nowych obszarów działalności zarobkowej, zmonopolizowanych dotąd przez inne grupy zawodowe (jak notariusze, rzecznicy patentowi, geodeci, rzeczoznawcy majątkowi) i działania na rzecz rozszerzenia zakresu przymusu adwokackiego. Udrożniony powinien zostać przepływ z adwokatury do innych zawodów prawniczych, w szczególności do zawodu sędziego. Nie do przecenienia jest też możliwość wykorzystywania doświadczonych kolegów jako wykładowców i prowadzących wszelkie szkolenia, tak w ramach programu aplikacji adwokackiej, jak i doskonalenia zawodowego adwokatów. Choć w tym zakresie wszystko zależy tylko od samorządowych decydentów, poletko to nie wydaje się jeszcze wystarczająco dobrze zagospodarowane.
Najcieplejsze słowo należy się najstarszym. Jakże szybko odchodzą teraz legendy powojennej adwokatury, czarodzieje słowa, mistrzowie pióra, bohaterowie i twórcy anegdot, pełni intelektualnej ironii, autorzy ciętej riposty, przy których język dzisiejszych polityków czy mediów to okładanie się maczugami. Zamiast określać kogoś mianem nieuka, mówili „uczył się po południu”, zamiast „masz mnie Pan za idiotę”, można było usłyszeć „trzeba liczyć na inteligencję słuchacza”. Ci, których miałem zaszczyt poznać, byli godnymi naśladowania inteligentami, doskonale spełniali kryterium prof. Tadeusza Manteuffla, pierwszego i wieloletniego dyrektora Instytutu Historycznego na Uniwersytecie Warszawskim – „inteligent musi wiedzieć coś o wszystkim i wszystko o czymś”.
Od kilku miesięcy, jak dotąd bez skutku, namawiam jedno z wydawnictw prawniczych, aby nagrać wywiady-rzeki z co najmniej kilkunastoma nestorami palestry, pro memoria utrwalić ich relacje z życia. Może warto uczynić to w ramach Ośrodka Badawczego Adwokatury? Wraz z nimi odchodzi przecież bezpowrotnie adwokatura, jaką znaliśmy – odważna i rozważna zarazem, imponująca błyskotliwością i kulturą, kontrastująca z mizerią ogółu i intelektualnym ubóstwem polityków. Pamiętam, że mój patron, relacjonując w 1988 roku przebieg uroczystości siedemdziesięciolecia palestry polskiej, był pod wrażeniem tak wyraźnego kontrastu pomiędzy elokwencją występujących w nich adwokatów i wystąpieniami przedstawicieli ówczesnych władz państwowych, że wyraził nawet obawę przed represjami wobec korporacji. Przez lata poprzedniego systemu adwokatura opierała się wszakże nie tylko na intelekcie, ale i na silnych osobowościach. W samorządowych władzach naczelnych i w wielu izbach były jednostki, które swoją inteligencją i mądrością potrafiły roztoczyć parasole nad bliskimi opozycji kolegami oraz zapewnić członkom korporacji względny spokój i stabilizację warunków wykonywania zawodu.
Nikomu nie umniejszając, trudno o następców tej miary. Cóż, każda generacja jest produktem innego systemu kształcenia, innych okoliczności i innego systemu wartości. Wznieśmy zatem toast najlepszym wytrawnym winem, jakie możemy dostać. Wznieśmy toast za dojrzałość i za starą adwokaturę, której niedługo już nie będzie.