Poprzedni artykuł w numerze
D la polskiego czytelnika przez dziesiątki lat podstawową lekturą na temat upadku cesarstwa rzymskiego była napisana w wieku XVIII praca Edwarda Gibbona The History of the Decline and Fall of the Roman Empire, wydawana przez Państwowy Instytut Wydawniczy w trzech tomach – dwa pod tytułem Zmierzch Cesarstwa Rzymskiego (tłum. Stanisław Kryński i Zofia Kierszys) i trzeci jako Upadek Cesarstwa Rzymskiego na Zachodzie (tłum. Irena Szymańska). To monumentalne dzieło oświeceniowego historyka znalazło wreszcie godnego konkurenta w postaci świetnie napisanej pracy współczesnego irlandzkiego historyka Petera Heathera, profesora historii w londyńskim King’s College, na Uniwersytecie Oksfordzkim i amerykańskim Yale. Jego Upadek Cesarstwa Rzymskiego (The Fall of the Roman Empire, wyd. polskie 2006, 2010 i 2015 Rebis sp. z o.o., tłum. Janusz Szczepański) to pasjonująca opowieść o zachodzącej w połowie pierwszego tysiąclecia zmianie, której skutki ukształtowały Europę. „Zrozumienie przeszłości jest zawsze czymś w rodzaju powieści detektywistycznej – wyjaśnia Heather – Aby uchwycić to, co się wtedy naprawdę działo, czytelnik powinien przyjąć rolę członka ławy przysięgłych (...) – zaangażować się w proces oceny i syntezy różnych dowodów, jakie będą mu przedstawione. Struktura mojej książki zachęca do takiego właśnie podejścia. Nie jest ona jedynie zwykłym prostym opowiadaniem o załamaniu się potęgi zachodniego cesarstwa, ale też analitycznym przedsięwzięciem badawczym” (Upadek..., s. 11–12).
Warto zapoznać się też z następnymi, wydanymi po polsku pracami tego autora – Imperia i barbarzyńcy. Migracje i narodziny Europy (Empires and Barbarians, wyd. polskie Dom Wydawniczy REBIS 2010, tłum. Janusz Szczepański) i Odrodzenie Rzymu. Cesarze i papieże: bój o władzę nad chrześcijaństwem (The Restoration of Rome, wyd. polskie Dom Wydawniczy REBIS 2018, tłum. Janusz Szczepański), bo inspirują i zachęcają do nieszablonowego postrzegania dziejów. Teraz wszak pochylmy się nad wydarzeniami z IV i V wieku po Chrystusie.
Rzym jest nadal potężnym organizmem państwowym o stabilnych granicach, ale nie zdobywa już nowych terytoriów, bo jest to nieopłacalne na północy (Germania) i zbyt trudne na wschodzie (Persja). Jak wskazuje Heather: „mocarstwa zbudowane na bazie rolnictwa osiadłego wykazują ogólną tendencję do stabilizacji granic w strefie przejściowej, rolniczo--pasterskiej, gdzie miejscowa zdolność produkcyjna nie wystarcza do utrzymania imperialnej armii. Ideologie ekspansji i żądza chwały wojennej indywidualnych władców prowadzą wojska jeszcze dalej poza tę linię opłacalności, ale trudności związane z aneksją kolejnych terytoriów przy względnie niskiej ich wartości dla zdobywców odbierają dalszym podbojom atrakcyjność, a nawet sens. Europa dwóch szybkości nie jest zjawiskiem nowym i Rzymianie wyciągnęli logiczny wniosek” (Upadek..., s. 76). Najniebezpieczniejsi sąsiedzi imperium (Persja i Germanie) „mieli zatem znaczny wpływ na jego rozwój, choć każdy na swój sposób. Stosunkowo niski poziom ekonomicznych osiągnięć wojowniczych i politycznie podzielonych Germanów narzucił cesarstwu granicę na Renie i Dunaju, poza którą dalsza ekspansja była nieopłacalna. Bliski Wschód, ojczyzna równie bojowo nastawionej ludności, miał silniejsze tradycje politycznej współpracy i gospodarkę zdolną utrzymać większą populację zajmującą się szerszym zakresem działalności. Katalizator, jakim się okazała nowa dynastia Sasanidów, obrócił ten region w prawdziwe konkurencyjne mocarstwo, którego powstanie zmusiło Rzym do zastanowienia. Armia, finanse, administracja państwowa i polityka – we wszystkich tych dziedzinach niezbędne okazały się przemiany, aby poradzić sobie z perskim zagrożeniem. Jedynym aspektem cesarstwa, który nie poddał się adaptacji, było ideologiczne postrzeganie świata, a w nim miejsce przypisane wszystkim tym barbarzyńcom” (Upadek..., s. 86).
Barbarzyńcy to przeciwieństwo rzymskiej kultury i zaprzeczenie racjonalności. „Barbarzyńcy mieli w tym rzymskim uniwersum określone miejsce, zgodne ze specyficzną wizją świata. Człowiek, argumentowano, składa się z dwóch elementów: inteligentnego, racjonalnego ducha i fizycznego ciała. Ponad rodzajem ludzkim istnieją w kosmosie inne istoty, obdarzone zarówno większą, jak i mniejszą mocą, ale wszystkie ukształtowane jedynie z ducha. Poniżej ludzi stoją zwierzęta, uosabiające czystą fizyczność. Rodzaj ludzki jest wyjątkowy w tym, że łączy ducha i ciało – i stąd wypływała rzymska wizja racjonalności. U ludzi najbardziej rozumnych – takich jak rzymska elita, rzecz jasna – duch panuje nad ciałem. Jednak u ludzi niższych ras – barbarzyńców – to ciało rządzi umysłem. Barbarzyńcy, krótko mówiąc, są odwrotnością Rzymian – interesują ich tylko alkohol, seks i dobra doczesne” (Upadek..., s. 88).
O potędze imperium stanowił nie tylko sprawny system władzy, ale też powszechne uznanie określonego systemu wartości, norm kulturowych i stylu życia. „Entuzjastyczne przyjmowanie rzymskich wartości uczyniło mieszkańców wszystkich prowincji prawdziwymi Rzymianami i na tym właśnie polegał geniusz imperium jako fenomenu historycznego – dowodzi Heather. Pokonane i ujarzmione przez legiony ludy tubylcze zaczęły budować rzymskie miasta i wille, i wprowadziły rzymski styl życia we własnych społecznościach. Nie stało się to oczywiście z dnia na dzień, ale i tak stosunkowo szybko – za życia dwóch lub trzech pokoleń – jak na niemal pięć wieków historii cesarstwa. Trzeba dobitnie podkreślić, że dotyczy to także łaciny, której zalety nowo poddani gremialnie uznali. To już nie była kwestia garstki najbogatszych rodzin i anektowanych terytoriów, wysyłających synów do instytucji edukacyjnych w metropolii – jak w bliższych nam czasach, kiedy indyjscy książęta kończyli studia w Eton, a elity Azji i Ameryki Południowej na Harvardzie – ale powstawania wiernych kopii takich rzymskich szkół w prowincjach. Ich nauczyciele stali się w końcu takimi autorytetami, że to do nich przybywali na naukę studenci z dawnej stolicy (...). Ten zadziwiający rozwój wydarzeń zmienił definicję romanitas. Kiedy ta sama kultura polityczna, styl życia i system wartości zadomowiły się mniej więcej w jednakowym stopniu w całym imperium, od wału Hadriana przez Eufrat, wszyscy mieszkańcy tego ogromnego państwa stali się pełnoprawnymi Rzymianami. Nie było to już określenie geograficzne, lecz ściśle kulturowa tożsamość, dostępna potencjalnie dla każdego. W ślad za tym przyszły najbardziej znaczące konsekwencje imperialnego sukcesu: nowi Rzymianie prędzej czy później musieli zacząć dochodzić swych praw do udziału w polityce, władzy i korzyściach należnych obywatelom” (Upadek..., s. 62).
„Zbudowane początkowo na potędze militarnej – pisze autor – zaprowadziło na ogromnym terytorium – od wału Hadriana po Eufrat – wszechogarniającą ideologię własnej wyższości. Do IV wieku podporządkowane ludy przyswoiły sobie rzymski styl życia w takim stopniu, że niegdysiejsze państwo zdobywców zamieniło się we wspólnotę na wskroś zromanizowanych społeczności prowincjonalnych” (Upadek..., s. 170).
Heather zauważa jednak i – polemizując z Gibbonem – komentuje również zjawiska i procesy mające destrukcyjny wpływ na funkcjonowanie państwa rzymskiego. „Ten nadzwyczajny twór miał jednak i słabe strony. Odległości, prymitywna komunikacja i ograniczona zdolność przetwarzania danych utrudniały działanie jego systemów. Poza dziedziną fiskalną państwo było z zasady reakcyjne i często bywało wciągane w różne kłopotliwe sytuacje przez grupy pragnące wykorzystać jego potęgę. Jego gospodarka produkowała tylko niewiele ponad poziom minimum socjalnego, a rozpatrując rzecz w kategoriach politycznych, liczba ludzi odnoszących wyraźne korzyści z istnienia imperium była niewielka” (Upadek..., s. 170).
Państwo trwało zarówno dzięki sile centrum, jak i zromanizowanym ośrodkom prowincjonalnym. „Z pewnością była to chwiejna budowla. Przy zarządzaniu tak ogromnym terytorium w oparciu o tak prymitywną bazę komunikacyjną i administracyjną nie mogło być inaczej. Szerzyła się korupcja, trudno było egzekwować prawo, władza w dużym stopniu pozostawała w ręku lokalnych społeczności. Ponieważ jednak było to państwo monopartyjne o długiej historii, zdołało zromanizować prowincje. Aby czerpać z korzyści, jakie dawało imperium, elity prowincjonalne musiały uzyskać rzymskie obywatelstwo. Najłatwiejszą do niego drogą było zakładanie własnych miast na prawach rzymskich i piastowanie w nich wysokich stanowisk. Dlatego też po ustanowieniu rzymskiej dominacji następował pęd do tego rodzaju urbanizacji. Trzeba też było posługiwać się „właściwą” łaciną – co pociągało za sobą rozpowszechnianie się łacińskiej edukacji literackiej – oraz wykazać, że „kupiło się” wartości cywilizacji klasycznej. Konkretnym przejawem tej prorzymskiej orientacji było wznoszenie budynków publicznych, w których można prowadzić takie cywilizowane życie w kręgu znajomych (termy, amfiteatry et ceatera), oraz willowy styl budownictwa wiejskiego. Pax Romana oznaczała zarazem wielkie dywidendy, tworząc sieć wzajemnych połączeń między regionami, dającą wiele nowych możliwości ekonomicznych. Ogólnie rzecz biorąc, romanizacja nie była odgórną, narzuconą przez państwo działalnością. Był to raczej wynik indywidualnych reakcji elit podbitych krajów na brutalny fakt, jakim stało się dla nich imperium i adaptacji ich społeczeństw do nowych warunków, jakie im ono narzuciło. Zasadniczą częścią umowy było jednak to, że podczas gdy oni przekształcali swoje życie, by korzystać z tego, co państwo im oferuje, chroniły ich cesarskie siły zbrojne. Lokalna romanitas była więc nieodłącznie związana z istnieniem imperium (Upadek..., s. 505).
Wymuszona rozmiarami państwa i zagrożeniami zewnętrznymi „transformacja militarna, finansowa, polityczna i administracyjna doprowadziła w końcu do wytworzenia i powiększenia machiny państwowej zdolnej do radzenia sobie i z Persją, i z konsekwencjami trzech wieków wewnętrznej ewolucji. Oczywiście przyszło za to zapłacić odpowiednią cenę. Państwo skonfiskowało fundusze lokalnych społeczności, rozbijając jedność dawnych samorządowych miast. Niezbędne okazało się również podzielenie najwyższej władzy między dwie lub więcej osób, mimo że musiało pociągnąć za sobą mniejsze lub większe stałe napięcie o okresowe wojny domowe. Niemniej historia późnego cesarstwa to w zasadzie opowieść o sukcesie. – konkluduje Heather. – Gospodarka wiejska na ogół kwitła, a bezprecedensowo liczna warstwa posiadaczy ziemi chętnie garnęła się do państwowej administracji. Jak wykazała reakcja na perskie zagrożenie, struktura imperium rzymskiego była sztywna i miała ograniczoną zdolność (administracyjną, polityczną i ekonomiczną) mobilizacji swych zasobów w obliczu nowego zagrożenia. Ostatecznie udało się je z powodzeniem zażegnać; pozostało przemożne wrażenie trwałej, niezwyciężonej potęgi” (Upadek..., s. 170).
Co zatem poszło nie tak? Dlaczego uważa się, że w roku 476 Cesarstwo Zachodnie upadło? Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba uważnie przeczytać pracę Heathera.
Liczni historycy wskazują jako początek nieszczęść rok 376, kiedy to przerażeni inwazją Hunów Goci przekroczyli Dunaj i wkroczyli na terytorium Imperium. Apotem mieliśmy – jak uczy się w podręcznikach – bitwę pod Adrianopolem, zdobycie Rzymu przez Wandalów, najazd Hunów Attylli, romantyczno-dramatyczne peregrynacje Galli Placydii, bohaterskie czyny Aecjusza („ostatniego Rzymianina” wg. słów Teodora Parnickiego), wyprawy Wandali i Gotów do Afryki i szereg innych zdarzeń, które można było przewidzieć, ale nie można im było zapobiec. Heather układa je wszystkie w logiczny ciąg, wiele z nich widzi inaczej niż inni historycy i stara się je wytłumaczyć.
„Przy tak ogromnych rozmiarach i ograniczonych możliwościach aparatu administracyjnego cesarstwo nie mogło być niczym innym jak konglomeratem samorządnych lokalnych społeczności, spojonych zaprawą spreparowaną z zbrojnego przymusu i politycznego handlu: ochrona w zamian za płacone centralnej władzy podatki. Pojawienie się silnych obcych armii w samym sercu imperium musiało poddać ten układ wielkim naprężeniom. Szybkość, z jaką niektórzy bogaci nobilowie rzucili się wspierać barbarzyńskich wodzów lub sponsorowaną przez nich władzę, nie jest raczej wskaźnikiem osobliwego charakteru zamożności, gdy pochodzi ona z własności ziemskiej. W analizie historycznej (nie wspominając o ówczesnych testamentach) wyraźnie rozdziela się majątek ruchomy od nieruchomości – i w tym właśnie zawiera się kwintesencja omawianego problemu. Nieruchomości nie da się spakować i zabrać w drogę jak worka złota czy brylantów, gdy w danej okolicy pogorszą się warunki bytu. Jeśli się zdecydujesz na uchodźstwo, musisz się pożegnać ze swoim majątkiem, a więc i ze wszystkimi przywilejami, jakie z niego wynikały. Właściciele ziemscy nie mają więc w zasadzie innego wyboru jak tylko starać się dostosowywać do zmieniającej się sytuacji (Upadek..., s. 293).
Czy zawiodły lokalne rzymskie elity – właściciele ziemscy, urzędnicy, tzw. posiadacze? „Historyków czasem szokowała pozorna gotowość tej warstwy społecznej do odrzucenia wierności wobec cesarstwa i negocjowania wyjść awaryjnych z najbliższą barbarzyńską potęgą, która zaczynała się liczyć na scenie. Argumentowano, że to dowód fundamentalnego braku lojalności – a potem szermowano tą tezę w wywodach na temat przyczyn upadku imperium rzymskiego. Rzymska Europa przestała istnieć, mówiono, ponieważ jej elity nie chciały jej utrzymać. Jestem zdania, że taka linia myślenia jest niesprawiedliwa, nie uwzględnia bowiem szczególnej sytuacji tej grupy ludności, której pozycja zależała niemal wyłącznie od własności ziemskiej, z definicji pozbawionej mobilności. Jeśli się nie należało do kręgu superbogaczy z posiadłościami nie tylko w Galii czy w Hiszpanii, ale także na Wschodzie, to wielkiego wyboru nie było, kiedy państwo rzymskie zaczęło się walić w gruzy. Trzeba było albo wejść w łaski pierwszego nadciągającego barbarzyńskiego króla, by zapewnić sobie ciągłość praw majątkowych, albo wyrzec się elitarnego statusu, w którym się urodziło i wyrosło. Skoro wokół rzymskich posiadaczy rozpadał się stary porządek, a oni dostrzegli najmniejszą choćby szansę na zachowanie swej ziemi, nie mogli się jej nie uchwycić jak tonący brzytwy” (Upadek..., s. 487).
Elity chciały po prostu przeżyć i zachować swój status. „To co nazwaliśmy upadkiem zachodniego cesarstwa w 476 roku, było w istocie zaprzestaniem wszelkich prób jego utrzymania jako ponadregionalnej, sięgającej wszędzie struktury politycznej. (…) Państwo rzymskie składało się – w wielkim uproszczeniu – z centrum decyzyjnego (cesarza, jego dworu i biurokracji), mechanizmu poboru podatków i zawodowej armii, której siła militarna określała granice imperium i ich broniła. Równie ważne były tworzone w centrum struktury prawne, określające i chroniące prowincjonalnych rzymskich posiadaczy ziemskich. To w ich warstwie społecznej działała większość norm kulturalnych, które czyniły rzymskość odrębnym zjawiskiem, a ich obecność w najwyższych kręgach administracji, dworu i do pewnego stopnia armii była spoiwem łączącym władzę centralną z jej licznymi społecznościami lokalnymi. Po 476 roku wszystko to się skończyło. Wprawdzie poważna liczba dawnej warstwy posiadaczy przetrwała na Zachodzie wraz ze swą niemal nienaruszoną kulturą, ale główne instytucje cesarstwa zniknęły. Nie było jednej, uznanej władzy ustawodawczej, nie było centralnie zarządzanego systemu podatkowego ani centralnie dowodzonej armii, a polityczna partycypacja miejscowych w tych trzech dziedzinach uległa rozdrobnieniu. Ci spośród rzymskich latyfundystów, którzy przetrwali tę burzę, woleli zabiegać o własne interesy na dworach nowo powstałych królestw, niż się oglądać za centralnymi strukturami jednego imperium. Po 476 roku rzymskość prowincjonalna utrzymała się na Zachodzie, ale centralna – odeszła w przeszłość” (Upadek..., s. 497).
Odesłanie insygniów cesarskich do Konstantynopola oznaczało nie tylko podział kontynentu na liczne państwa plemienne pod wodzą lokalnych królów. Zmieniły się ścieżki kariery, co przełożyło się na model kulturowy. „W nowym układzie za główną drogę awansu dla większości świeckich elit zaczęto uważać nie wspinaczkę po szczeblach drabiny administracji, lecz służbę wojskową dla króla – nawet w tych regionach, gdzie rzymscy posiadacze ziemscy przetrwali 476 rok i utrwalił się model z południowej Galii. W rezultacie kosztowna literacka edukacja przestała być konieczna. Potomkowie i rzymskich, i napływowych elit w dalszym ciągu cenili dawne tradycje. (...) W efekcie około 600 roku umiejętność pisania stała się domeną kleru, podczas gdy świeckie elity zadowalały się samym tylko czytaniem, szczególnie Biblii. Pisania też nie uważano już za niezbędny składnik wykształcenia. To państwo rzymskie – bynajmniej nie celowo – stworzyło i utrzymywało kontekst, w którym szeroko rozpowszechnione wykształcenie literackie było warunkiem przynależności do elity; wraz z przeminięciem imperium pojawiły się nowe wzorce edukacyjne” (Upadek..., s. 507).
Na upadku Rzymu w dłuższej perspektywie najbardziej zyskało zachodnie chrześcijaństwo i papiestwo, a kler stał się intelektualną elitą w miejsce osób świeckich. „W świecie rzymskim elity świeckie – równie, jeśli nie lepiej, wykształcone jak kler - często miały swój wkład w religijne dysputy. Jednak wraz z zanikiem szeroko rozpowszechnionej umiejętności pisania i czytania wkrótce straciły tę możliwość i intelektualne kręgi wczesnośredniowiecznego Kościoła zostały zdecydowanie zdominowane przez duchowieństwo. Nie doszłoby do tego, gdyby wykształcenie elit świeckich pozostało na dawnym poziomie. Co równie ważne, postrzymscy królowie odziedziczyli po cesarskich poprzednikach roszczenia do autorytetu religijnego i prawa powoływania synodów oraz mianowania biskupów. (...) Nie było jednego, zunifikowanego Kościoła, a granice nowych królestw wyznaczały coś w rodzaju regionalnych grup roboczych – lokalnych wspólnot kościelnych, które niewiele miały ze sobą styczności. Przede wszystkim jednak narodziny papiestwa jako nadrzędnej władzy dla całego zachodniego chrześcijaństwa byłoby nie do pomyślenia bez upadku imperium rzymskiego. W średniowieczu papieże zaczęli rozwijać w Kościele działalność, jaką rzymscy chrześcijańscy cesarze rezerwowali dla siebie – ustanawianie prawa, zwoływanie synodów, powoływanie na ważne stanowiska lub przynajmniej wywieranie wpływu na nominacje (Upadek..., s. 509).
Odmienny kościół pozostał tylko na wschodzie, „gdzie zachowała się ciągłość władzy cesarskiej, kolejni patriarchowie Konstantynopola, których prawna i administracyjna pozycja była wzorowana na papieskiej, przekonywali się, że mogą być jedynie cesarskimi potakiwaczami. Byli wybierani przez władców według ich uznania, najczęściej spośród dworskich urzędników – a ci, jak wiadomo, posłuszeństwo mają we krwi” (Upadek..., s. 509).