Zainstaluj aplikację Palestra na swoim urządzeniu

Palestra 5/2018

My z peryferii, czyli polskie dzieje według Jana Sowy i Andrzeja Ledera

Udostępnij

D la człowieka myślącego oczywiste jest, że wiedza historyczna nie sprowadza się do faktografii, ale obejmuje znajomość i rozumienie procesów historycznych. Trzeba umieć zadawać pytania i poszukiwać odpowiedzi. Zadziwiające, jak wiele odpowiedzi na istotne pytania dotyczące nowożytnej i nowoczesnej historii Polski znalazłem w pracach dwóch niehistoryków – socjologa dr. Jana Sowy (Fantomowe ciało króla. Peryferyjne zmagania z nowoczesną formą – Universitas, Kraków 2011; bardzo dziękuję adw. Grzegorzowi Namiotkiewiczowi za wskazanie mi tego dzieła) i filozofa dr. hab. Andrzeja Ledera (powoływana już na tych łamach Prześniona rewolucja. Ćwiczenie z logiki historycznej – Wyd. Krytyki Politycznej, Warszawa 2013). Nieskrępowani typową dla historyków środowiskową kindersztubą i zasadami badawczymi stawiają obaj odważne, jakże inspirujące tezy, z którymi godzić się nie musimy, ale powinniśmy je poznać i ocenić.

„Podmiotowość Polski jako społeczeństwa, państwa i narodu ukonstytuowała się na trzech sukcesywnych brakach: brak dziedzictwa rzymskiego pociągnął za sobą brak nowożytnej organizacji społecznej opartej na kombinacji absolutyzmu i kapitalizmu” – stwierdza Jan Sowa. – „Decyzja polskiej i litewskiej szlachty podjęta po śmierci Zygmunta II Augusta, aby przekształcić Rzeczpospolitą w monarchię elekcyjną, a więc jednocześnie uczynić z króla rodzaj «proto-prezydenta», ograniczając w drastyczny sposób jego władzę, była brzemienna w skutkach. Począwszy od tego momentu, Rzeczpospolita nie miała w zasadzie monarchy i ten kolejny brak stał się głównym czynnikiem determinującym jej losy w XVII i XVIII wieku. (…) pojawiła się osobliwa jak na Europę tego okresu federacja magnackich dominiów działająca zgodnie z ultra-demokratycznymi zasadami demokracji uczestniczącej. Była to jednak parodia demokracji w nowoczesnym sensie tego słowa, ponieważ z zasady wykluczała z udziału w rządzeniu radykalną większość społeczeństwa (nie tylko chłopów, ale również mieszczaństwo). Federacja ta była rodzajem «zrzeszenia przedsiębiorców» – dawała wielkiej szlachcie i magnatom możliwość gospodarczej eksploatacji zarówno ziem rdzennie polskich, jak i gigantycznych terenów na skolonizowanej przez Polskę Ukrainie” (J. Sowa, Prześniona, s. 36–37).

„Procesy rozgrywające się w gospodarczej bazie Rzeczypospolitej miały fundamentalne znaczenie dla ustabilizowania się dominującej pozycji najpierw całej szlachty jako klasy  społecznej, a później magnaterii jako jej najlepiej usytuowanej grupy” – pisze dalej J. Sowa. – „Mechanizmy translacji pozycji gospodarczej na polityczną były tu dość proste, aby nie powiedzieć prostackie, i sprowadzały się do możliwości akumulacji przez szlacheckie elity kapitału, który dało się przetopić na najróżniejsze narzędzia społecznego wpływu. Polegało to przede wszystkim na formowaniu przez magnatów koterii i grup o charakterze klienckim oraz tworzeniu prywatnych armii przewyższających wielokrotnie liczbą żołnierzy cokolwiek, czym mógł dysponować monarcha Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Gospodarka folwarczno-pańszczyźniana gwarantująca transfer zysków z praktycznie całej produkcji narodowej bezpośrednio do kieszeni posiadaczy ziemskich, a z biegiem czasu przede wszystkim do kieszeni magnatów kontrolujących coraz większy areał upraw, była czynnikiem silnie wzmacniającym dezintegrację państwa i osłabienie centralnej władzy króla. Nie pozwalało to na wykształcenie się w I Rzeczypospolitej struktur, instytucji i mechanizmów typowych dla państw zachodnich, gdzie główną siłą kształtującą społeczeństwo coraz bardziej stawały się kapitalistyczne stosunki produkcji. Ten brak był rewersem społeczno-politycznej hegemonii szlachty. Tradycyjnie nosi ona nazwę «demokracji szlacheckiej». Czy też, mówiąc precyzyjniej, demokracja szlachecka była ideologiczną nadbudową nad hegemonią społeczno-polityczną szlachty, mającą co prawda swoje historyczne źródła w braku klasycznego feudalizmu i w systemie prawa książęcego (...), utrzymującą się jednak w epoce nowożytnej wyłącznie dzięki gospodarczej bazie folwarczno-pańszczyźnianej. Wyjątkowy i totalny egoizm klasowy polskiej szlachty – znów: dzięki jej gospodarczej autarkii możliwy w stopniu nieporównywalnym z egoizmem ówczesnej burżuazji w Europie Zachodniej, gdyż jej uwikłanie w sieć społeczno-gospodarczych zależności przez długi czas skutecznie temperowało zbyt wybujałą chciwość – był jednym z naczelnych powodów upadku I Rzeczypospolitej” (J. Sowa, Fantomowe, s. 224–226).

Zagadkowy tytuł pracy J. Sowy ma swoje uzasadnienie: „Okres między 1572 a 1795 rokiem możemy w historii Polski nazwać epoką państwa fantomowego. Termin ten odwołuje się do koncepcji kończyny fantomowej, czyli kończyny, która została utracona, ale wciąż istnieje na poziomie reprezentacji psychicznej. Człowiek odczuwa jej ból, wydaje mu się, że jest ułożona w jakiś sposób itd., chociaż w rzeczywistości jej już nie ma” – stwierdza autor i proponuje „ową urojoną państwowość I Rzeczypospolitej nazwać fantomowym ciałem króla”, gdyż „ograniczenie pozycji monarchy poszło w Rzeczypospolitej tak daleko, że można mówić o braku królewskiej władzy”(J. Sowa, Fantomowe, s. 37–38).

Stan ten, w swej istocie patologiczny, nie mógł trwać wiecznie i zakończył się w rezultacie postępującej w Europie rewolucji agrarnej, „która począwszy od pierwszej połowy XVIII wieku zaczęła radykalnie zmieniać obraz europejskiego rolnictwa. W tym samym czasie, gdy w Europie Środkowo-Wschodniej wydajność produkcji rolnej spadała na skutek m.in. wyjałowienia ziemi i pogarszających się stosunków pracy, na Zachodzie rosła. Konsekwencje takiego stanu rzeczy w każdej gospodarce rynkowej są oczywiste: wszystko, co miała Zachodowi do zaoferowania Europa Środkowo-Wschodnia, przestawało być atrakcyjne. Jednocześnie możliwości gigantycznych zysków, jakie stwarzał szybko rozwijający się w XVII i XVIII wieku handel kolonialny, przyćmiły cokolwiek, na co można było liczyć w handlu wewnątrzeuropejskim. Środkowoeuropejskie peryferia stały się zbędne. Ze względu na wysoką akumulację w ich społeczeństwach antyprzemysłowych i antynowoczesnych elementów nie mogły same przestawić się na logikę akumulacji kapitalistycznej i produkcji przemysłowej. A ponieważ natura nie znosi próżni, zostały przemielone. Nasza rodzima nazwa tego przemielenia to rozbiory. Wraz z rozwojem gospodarki kapitalistycznej w Europie kształtował się przynajmniej od wieku XVI nowy porządek polityczny odmienny od zdecentralizowanego ładu średniowiecznych, feudalnych księstw. Po  okresie rozbicia Europa coraz bardziej centralizowała się politycznie, ewoluując w kierunku systemu złożonego z kilku silnych monarchii absolutnych. (…) Został on nazwany ładem westfalskim, ponieważ jego symboliczną inaugurację stanowił pokój westfalski 1648 roku” (J. Sowa, Fantomowe, s. 423–424).

Nie podążyliśmy nurtem europejskiego rozwoju i staliśmy się jako państwo zbędni: „Upadek I Rzeczypospolitej pod koniec XVIII wieku był na poziomie politycznym skutkiem działania zasad ładu westfalskiego, w tym szczególnie jego «logiki konkurencyjnej walki o władzę». Trzeba bowiem pamiętać, że podział terytorium Rzeczypospolitej pomiędzy Prusy, Austrię i Rosję był spowodowany tyleż ich «chrapką» na powiększenie swojego stanu posiadania, co dążeniem do osłabienia możliwości ekspansji konkurenta, w tym szczególnie Rosji, która od początku XVIII wieku de facto kontrolowała sytuację w Rzeczypospolitej” (J. Sowa, Fantomowe, s. 424–425).

Konsekwencje peryferyjnej pozycji Polski mają do dziś nie tylko polityczny, ale przede wszystkim gospodarczy i społeczny wymiar: „Sposób integracji Polski z międzynarodowym systemem gospodarczym w ramach rodzącej się kapitalistycznej gospodarki-świata wyznaczył jej miejsce o charakterze (pół) peryferyjnym i pół-, czy też para-kolonialnym” – podsumowuje J. Sowa. – „Ten peryferyjny sposób integracji Polski – i praktycznie całej Europy Środkowo-Wschodniej z wyjątkiem może Czech, które oscylowały między pół-peryferium a rdzeniem – odcisnął trwałe piętno na charakterze i drodze rozwojowej tej części kontynentu. Zajmując pozycję peryferyjną, Rzeczpospolita i inne kraje regionu stopniowo zinternalizowały ten rodzaj aktywności gospodarczej i te sposoby produkcji, które Europa Zachodnia eksternalizowała ze względu na ich niewielki potencjał rozwojowy: wydobycie surowców naturalnych, produkcję towarów niskoprzetworzonych lub prefabrykatów do dalszej produkcji (jak np. smoła czy drewno), hodowlę, uprawę itp. Eksternalizacja tych części gospodarki była dla krajów zachodnich koniecznym elementem kapitalistycznego rozwoju, ponieważ eksternalizacja mało dochodowych lub nawet niedochodowych przedsięwzięć to część wpisanej w istotę kapitalizmu tendencji do eksternalizacji negatywnych aspektów i konsekwencji działalności gospodarczej. Dlatego istnienie różnego rodzaju zewnętrza – kolonii, peryferii, terytoriów zależnych, globalnego Południa, krajów Trzeciego Świata, krajów rozwijających się itd. – stanowi do dzisiaj warunek sine qua non działania kapitalizmu. W tym sensie zacofanie Europy Środkowo-Wschodniej było funkcjonalne względem rozwoju kapitalizmu jako takiego. Zasadniczy problem całego regionu polegał na niemożliwości dalszej eksternalizacji tego, co negatywne, na jakieś inne zewnętrze. Polska podjęła próbę w tym kierunku, dokonując ekspansji na wschód, jednak sama nie będąc gospodarką kapitalistyczną, nie potrafiła odpowiednio zagospodarować i wykorzystać swoich peryferii, które ostatecznie przyczyniły się bardziej do jej zguby niż rozwoju. Większość wysiłków modernizacyjnych podejmowanych w wieku XIX i XX miała za cel wybicie się regionu na pozycje przynajmniej pół-peryferyjne, co udało się osiągnąć dopiero na początku XXI wieku wraz z wstąpieniem większości krajów Europy Środkowo-Wschodniej do Unii Europejskiej. Do dzisiaj jednak ta część kontynentu funkcjonuje zarówno w samej Unii, jak i w globalnej kapitalistycznej gospodarce--świecie jako region typowo półperyferyjny, a po części nawet peryferyjny: jest źródłem taniej siły roboczej (na miejscu oraz migrującej do bogatego rdzenia), produktów o niskiej technologii wytwarzania (są nimi dzisiaj auta i sprzęt AGD, a nawet elektronika codziennego użytku, w przeciwieństwie do biotechnologii, wysokich technologii teleinformatycznych lub kosmicznych), surowców naturalnych i produktów rolno-żywnościowych. Jak na razie nic nie wskazuje na to, aby sytuacja miała się szybko zmienić” (J. Sowa, Fantomowe, s. 222–223). Cóż, teza drażniąca, a polemizować z nią trudno.

Zirytować mogą również wnioski z analizy naszej XX-wiecznej historii przeprowadzonej  przez Andrzeja Ledera. „Każde społeczeństwo jest zorganizowane wokół zespołu symboli i wyobrażeń. Mają one swoich rzeczywistych nosicieli, osoby je uosabiające, reprezentujące państwo, wiarę, tradycję, instytucje i wszystko z nimi związane, mają funkcjonariuszy tego porządku i wreszcie najszerszą grupę – tych, którzy codzienną praktyką nadają owemu imaginarium sens” – pisze A. Leder. – „Nowe, osadzone przez Stalina władze polskie postanowiły realnie zniszczyć pierwszą i drugą grupę, trzecią zaś całkowicie pozbawić dotychczasowej orientacji w świecie, unicestwić symbolicznie. Kroki, które do tego prowadziły, są powszechnie znane. Katyń, pozostawienie powstania warszawskiego swojemu losowi, wyłapanie i często wywiezienie elit politycznych dawnej Polski, a także ludzi dawnego podziemia, zniszczenie PSL, wchłonięcie i zniszczenie PPS” (A. Leder, Prześniona, s. 151). Przeprowadzona następnie „industrializacja i terror przełomu lat 40. i 50. w większym stopniu doprowadziły do zmian struktury społecznej niż do wytworzenia jakiejkolwiek nowej świadomości (A. Leder, Prześniona, s. 182).

Industrializacja wymusiła migrację wielkich rzesz ludności ze wsi do miast, „wyrwanie ich z agrarnego horyzontu swojego dotychczasowego życia”. Konsekwencją „wymordowania w czasie niemieckiej okupacji żydowskiego mieszczaństwa i zniszczenia przez stalinowski komunizm dominującej pozycji urzędniczych, wojskowych i intelektualnych elit o szlacheckiej genezie – było wytworzenie się ogromnej i wielowymiarowej przestrzeni awansu. Miasta stanęły otworem i były gwałtownie zajmowane przez tych wszystkich, którzy podjęli trud ruchu. Ci ludzie, a właściwie ich dzieci i wnuki, tworzą dzisiaj kościec struktury społecznej. Wtedy też zaczęło się poszukiwanie przez nich nowej formy istnienia. Tej jednak rewolucja nie dostarczyła” (A. Leder, Prześniona, s. 182–183).

Skoro nowych form zabrakło, sięgano po dotychczas znane. Ewolucja PRL w wymiarze społecznym i ekonomicznym prowadziła od „przedłużonego średniowiecza” Europy wschodniej w kierunku zachodniej płynnej nowoczesności. „W tej strefie przejścia wielkie zakłady pracy, jak dawniej folwarki tworzyły ogromne, w dużym stopniu samodzielne jednostki gospodarcze rządzone patriarchalnie przez dyrektorów i sekretarzy tych nowo osadzonych możnych” – pisze A. Leder. – „Arbitralnie rozdawali oni przywileje potulnym, a opornych wyrzucali na margines społeczny. Robotnicy, całkowicie pozbawieni jakiegokolwiek wpływu na świat społeczny, ale też zwolnieni od odpowiedzialności, w swoim obywatelskim statusie niewiele różnili się od dawnych bezrolnych wyrobników wiejskich – skądinąd warstwy, z której najczęściej się wywodzili i od której nie różnili się specjalnie mentalnością. Najpewniejszym zabezpieczeniem pozycji społecznej były więzy osobiste, czy to oparte na lojalności nowych elit – aparatu partyjnego i bezpieczeństwa – czy też na odwiecznych więzach rodzinnych i towarzyskich” (A. Leder, Prześniona, s. 193).

„Właśnie ten przejściowy charakter wyjaśnia swoistą stabilność i społeczny pokój, charakterystyczne dla realnego socjalizmu” – twierdzi autor. – „Choć formy własności i hierarchia symboliczna, które legły u jego podstaw, radykalnie różniły się od tych dawniejszych, choć całe państwo przesunęło się na Zachód, a rewolucja przeniosła ogromną część Polaków do miast, stosunki społeczne, które stworzył późniejszy PRL, wykorzystywały najbardziej tradycyjne cechy folwarcznego charakteru. Najprościej mówiąc, owe stosunki chroniły przed podmiotowością i odpowiedzialnością, przed rywalizacją i bezwzględnością ekonomicznej porażki, dając stabilizację i – do pewnego momentu – bezpieczeństwo. Długie trwanie owej hybrydowej formacji ustrojowej pozwoliło na przemianę pokoleń, dla których ta forma życia stawała się oczywistością. To głęboko utrwaliło w wymiarze społecznym efekty rewolucji 1939–1956” (A. Leder, Prześniona, s. 193–194).

Trwaniu tej hybrydowej mutacji feudalizmu sprzyjała kultura pogardy (A. Leder, Prześniona, s. 98). „Drugą stroną polskiej dumy jest kultura pogardy, w której pragnienie rozkoszy realizowane jest przez upokarzanie i pogardzanie  bliźnimi” – stwierdza A. Leder. – „Służyła temu ideologia sarmacka, służy temu często zwyczajna i powszechna w Polsce niechęć do innych, łatwość w formułowaniu pogardliwych sądów, przyjmowaniu wyższościowych postaw, ściganiu się na to, kto godniejszy, jak w powiedzonku La Rochefoucauld: dla dwóch Polaków największą przeszkodą są otwarte drzwi. (…) Recydywę tego rodzaju mentalności folwarcznej w dzisiejszej Polsce można zaobserwować w stosunku kadry zarządzającej do pracowników w firmach i korporacjach. Poczucie, że nie mamy do czynienia ze stronami umowy dokonującymi ekwiwalentnej wymiany pracy na pieniądze, lecz raczej z zarządcami folwarku i podległymi mu wyrobnikami, którym z niewiadomych przyczyn trzeba płacić i – na dodatek – okazywać szacunek, jest bardzo częstym doświadczeniem pracujących w warunkach polskiego kapitalizmu. Dlatego pracujący często z Polski uciekają; nie chodzi tylko o niskie pensje, ale też o zupełnie inne relacje rządzące stosunkiem pracy, które zostały wypracowane, często zresztą wskutek konfliktów, w niektórych krajach Zachodu” (A. Leder, Prześniona, s. 100–101).

Odzyskanie politycznej wolności niewiele zmieniło. „Rozpad tej hybrydy przypieczętowany przemianami politycznymi od 1989 roku oznaczał rewolucję mieszczańską, w której przegranymi okazali się robotnicy z wielkich zakładów pracy, chłopi, prywatni przedsiębiorcy z czasów PRL (nie mogli już pasożytować na słabościach folwarczno-przemysłowego ustroju) i tradycjonalistyczny Kościół” (A. Leder, Prześniona, s. 194). Kto przegrał? Liberalna retoryka lat 90. XX wieku uderzyła przede wszystkim w robotników. „Okazali się nieudacznikami, ludźmi sowieckimi” – pisze Leder. – „Część pewnie rzeczywiście nie umiała sobie radzić poza folwarkiem industrialnym, a część znajdowała się w beznadziejnej sytuacji: co ma zrobić człowiek mieszkający w małym mieście, gdzie upada jedyna fabryka? Wydaje się to oczywiste, ale w 1990 r. o tym się nie mówiło. Ludzie ci zostali opuszczeni, stali się nikim. Jakoś przeżyli, nie umierali z głodu, ale zostali pozbawieni znaczenia i uznania: (…) Dziś dzieci tych robotników, pozbawionych na początku lat 90. znaczenia, pracy i godności, zwracają się ku agresywnemu nacjonalizmowi. Ideologia narodowa czy nawet patriotyczna daje niesłychanie silne, grupowe poczucie wpływu, znaczenia, bycia kimś” (A. Leder, Prześniona, s. 195).

A kto wygrał? „Wygrywającym po 1989 roku okazało się nowe mieszczaństwo, wywodzące się z peerelowskich elit: inteligencji, średniego aparatu urzędniczego i partyjnego oraz, w jakimś stopniu, choć zapewne mniejszym, niż twierdzą zwolennicy teorii o układzie, z aparatu bezpieczeństwa. Te elity są dziećmi rewolucji 1939–1956. Oczywiście pojawiają się w nowym mieszczaństwie ludzie, którzy reprezentują mieszczaństwo stare, których genealogie sięgają Polski międzywojennej. Ludzie powracający z kilkupokoleniowej często emigracji czy ci, których tradycje rodzinne zachowały etos i mentalność przedwojennych bourgeois. Ale to nie oni decydują o kształcie nowej klasy średniej…” (A. Leder, Prześniona, s. 196).

„Mieszczaństwo wzięło realnie władzę i osiągnęło ogromną korzyść polityczną, to znaczy władzę ustabilizowało” – czytamy słowa napisane w 2013 r. „Mieszczaństwu temu, firmowanemu przez «posiadającego pozytywne cechy nowoczesnego mieszczanina» Donalda Tuska, zabrakło jednak przekonania, że można oderwać się od obciążonej tradycją przeszłości w imię politycznej wizji przyszłości. Brak wizji i hasło: nie róbmy polityki, są ogromną słabością jego formacji w porównaniu z opozycją konserwatywną, która uważa, że misję ma. Ona bowiem cieszy się rodzajem legitymizacji wewnętrznej – tradycyjnie silną legitymizacją przez krzywdę i cierpienie. Daje to poczucie prawa zmiany świata, którego brakuje hegemonistycznemu mieszczaństwu” (A. Leder, Prześniona, s. 197).

Problem też w tym, że mieszczaństwo, ów hegemon wg Ledera, nie jest pewne swojej tożsamości. Rewolucję lat 1939–1956 odrzuca jako tylko „prześnioną”, tj. wyłącznie z jego pasywnym udziałem, ale próbuje jednocześnie uczynić symbolem swoich narodzin Okrągły Stół, co prowadzi do dezorientacji (s. 198). „Z tych rozważań rodzi się szersze pytanie” – pisze A. Leder – „pytanie o status takiego zaangażowania politycznego, zaangażowania rewolucyjnego, jakie stało się udziałem polskiego podmiotu politycznego w latach 1939–1956. O moralny i polityczny status milionów gestów i zachowań, które uczyniły tamtą rewolucję możliwą. O każde morderstwo i donos otwierające drogę do majątku, każdy strzał w wojnie domowej, każdą decyzję o przejęciu własności, każdy podpis na dokumencie, każde przyzwolenie i zaniechanie. Ale też o każdy akt odwagi wejścia na ścieżkę zmian, o trud awansu, o wysiłek przełamania dotychczasowych form myślenia, pracę w imię mglistej przyszłości…” (A. Leder, Prześniona, s. 198).

Konkludując, A. Leder stawia społeczeństwu polskiemu mocne zarzuty: zarzut braku uświadomienia poczucia winy za współudział w zagładzie polskich Żydów (wg niego mieszczan II Rzeczypospolitej), niepamięci i wypierania, zaprzeczania odpowiedzialności za zło, które się wydarzyło, co skutkuje głęboką niepewnością siebie Polaków, „bezmyślnością, która przenosi się na wszystkie obszary – od teorii społecznej po umiejętność budowania autostrad” i brakiem zdolności zaufania innym. „Gdy zaufania brak, gdy każda ze stron uważa, że inni chcą ją oszukać – stwierdza – nie pomogą najbardziej szczegółowe zapisy wymyślane przez prawników. Kolejne przedsięwzięcia kończą się wzajemnymi oskarżeniami, rozpływają przed niesprawnymi sądami, których wyroków zresztą nikt nie zamierza respektować” (A. Leder, Prześniona, s. 92–95).

„Uświadomienie sobie swojego miejsca wymaga jednak uznania trudnej genealogii” – podsumowuje A. Leder. – „Uznania, że prawie wszyscy jesteśmy dziećmi owej nieszczęsnej, przeprowadzonej cudzymi rękami, okrutnej rewolucji, przeorania polskiej tkanki społecznej. Oznacza to – jeszcze raz – wzięcie odpowiedzialności za to, co wówczas się stało. Uświadomienia sobie, że to nasi ojcowie czy dziadowie brali, wchodzili, przymykali oczy, ba, zabijali, donosili, zdradzali. Ale też podejmowali decyzje i wyzwania, wędrowali myślami w przyszłość, budowali zręby nowego społeczeństwa. To jest współczesna, przyszłościowa – a nie tylko moralna – funkcja takich aktów jak wzięcie odpowiedzialności za Jedwabne. Moralna dotyczy oddania sprawiedliwości innym, przyszłościowa – wzięcia odpowiedzialności za siebie” (A. Leder, Prześniona, s. 199).

Jeśli zastanawiamy się, jacy jesteśmy, czym i dlaczego różnimy się od społeczeństw krajów Zachodu, nie sposób pominąć rozważań obu autorów.

0%

Informacja o plikach cookies

W ramach Strony stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze Strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Możecie Państwo dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce internetowej w każdym czasie. Więcej szczegółów w "Polityce Prywatności".