Zainstaluj aplikację Palestra na swoim urządzeniu

Palestra 5/2017

Jak odzyskiwać utraconą zdolność czytania

Udostępnij

Z dorocznego raportu o stanie czytelnictwa, ogłoszonego niedawno przez Bibliotekę Narodową, wynika, że 16% Polaków powyżej 15. roku życia nie przeczytało w ciągu ostatniego roku ani jednej książki, a nawet ani jednego, przynajmniej trzystronicowego tekstu, a w 42% domów nie ma – z wyjątkiem podręczników – ani jednej książki! Przynajmniej jedną książkę przeczytało 37% badanych, ale już ponad siedem książek w ostatnim roku tylko 10,2% spośród nich! Czytanie książek deklaruje tylko 56% ludzi na tzw. kierowniczych stanowiskach!

Bez czytania stajemy się stadem o ograniczonej zdolności do indywidualnej refleksji i analizy. Nie ma mowy o przepływie idei, jeśli informację o świecie czerpać będziemy tylko z kilku kanałów telewizyjnych i internetowego śmietniska. Bez szerokiego czytelnictwa wizja społeczeństwa obywatelskiego ludzi rozumnych oddala się. To nie przypadek, że faszyści palili książki. Bez książek rządzeni stają się łatwiej podatni na manipulację rządzących, na populizm i zwykłe wciskanie ciemnoty.

Steven Pinker w interesującej, acz kontrowersyjnej pracy pt. Zmierzch przemocy. Lepsza strona naszej natury (tłum. T. Bieroń, Zysk i S-ka 2015) wskazuje, jak rozwój czytelnictwa przysłużył się rewolucji humanitarnej:

„Czytanie uczy przyjmować cudze spojrzenie. Kiedy w Twojej głowie są czyjeś myśli, obserwujesz świat z punktu widzenia tej osoby. Nie tylko odbierasz obrazy i dźwięki, których osobiście nie doświadczyłeś, ale również wchodzisz w umysł tej osoby i przez jakiś czas podzielasz jej postawy i reakcje. Jak się przekonamy «empatia» w sensie przyjmowania czyjegoś punktu widzenia nie jest tym samym co «empatia» w sensie współodczuwania z inną osobą, ale od jednego do drugiego prowadzi naturalna droga. Przyjęcie cudzego punktu widzenia przypomina nam, że przez głowę tej drugiej osoby również przepływa pierwszoosobowy strumień świadomości w czasie teraźniejszym, bardzo podobny do naszego, ale nie taki sam. Hipoteza, że nawyk czytania słów innych mógł zrodzić nawyk wchodzenia w ich umysł, łączenia z ich przyjemnościami i cierpieniami, nie wymaga zbyt wielkiego przeskoku myślowego” (s. 235).

Autor przekonywająco wykazuje pozytywne skutki społeczne popularności literatury w nowożytnej i najnowszej historii:

„Kolejność wydarzeń się zgadza: postęp techniczny w branży wydawniczej, masowa produkcja książek, wzrost piśmienności i popularności powieści poprzedziły wielkie reformy humanitarne w XVIII wieku. Można też wskazać przypadki, kiedy bestsellerowa powieść czy wspomnienia unaoczniły szerokiej rzeszy czytelników cierpienie jakiejś zapomnianej kategorii ofiar i doprowadziły do zmiany polityki. W tym samym czasie, kiedy Chata wuja Toma podsyciła nastroje abolicjonistyczne w Stanach Zjednoczonych, powieści Oliver Twist (1838) i Nicholas Nickleby (1839) otworzyły ludziom oczy na złe traktowanie dzieci w brytyjskich przytułkach i sierocińcach, a Pamiętnik żeglarza (1834–1836) (1840) Richarda Henry’ego Dany i Biały kubrak Hermana Melville’a pomogły położyć kres karaniu marynarzy chłostą. W ubiegłym stuleciu Na Zachodzie bez zmian Ericha Marii Remarque’a, 1984 George’a Orwella, Ciemność w południe Arthura Koestlera, Jeden dzień z życia Iwana Denisowicza Aleksandra Słożenicyna, Zabić drozda Harper Lee, Noc Elie Wiesela, Rzeźnia numer pięć Kurta Vonneguta, Korzenie Alexa Haleya, Czerwona Azalia Anchee Min, Czytając Lolitę w Teheranie Azar Nafisi i Possessing the Secret of Joy Alicje Walker (…) – wszystkie te książki poniosły świadomość społeczną w kwestii cierpienia ludzi, którzy w innym razie mogliby pozostać niezauważalni” (s. 237–238).

Niestety, z powołanego Raportu Biblioteki Narodowej wynika, że Polacy czytają najczęściej szkolną klasykę Henryka Sienkiewicza i opowieści o pięćdziesięciu twarzach Greya. Rzadkością, jeśli nie intelektualnym ekscesem jest znajomość nie tylko twórczości Kurta Vonneguta, Josepha Hellera, ale i nawet tak często ekranizowanego Philipa K. Dicka.

Adwokat nieczytający nie jest już dziś rzadkością. Przyczynia się do tego wymuszone przez postęp technologiczny ograniczanie dostępu do publikacji w tradycyjnej, papierowej formie. W codziennej pracy korzystamy wszak coraz rzadziej z grubych tomów, a coraz częściej z komputerowych systemów informacji prawnej, z zasobów, których robimy wydruki tylko w niezbędnym zakresie. Mamy też, niestety, coraz rzadszy kontakt z tomami na sklepowej półce. Brak stałego kontaktu z książką powoduje, że nawet kiedy wchodzimy do rzeczywistej czy wirtualnej księgarni, możemy się czuć zagubieni. Choć wydaje się, że wiemy, czego potrzebujemy, nie potrafimy dokonać wyboru. Jeśli nawet w sklepie z książkami (tradycyjnych księgarni już prawie nie spotykamy) zdecydujemy się na konsultację ze zwykle młodym sprzedawcą, to ona nie zadowala z uwagi na jego brak kompetencji. A przecież z książkami jest jak z przyjaciółmi – im więcej znajomych, tym więcej potencjalnych przyjaciół.

Kandydatów do nowych przyjaźni naprawdę nie brakuje. Zacznijmy od piszących adwokatów. Znany z realistycznych kryminalnych opowieści, wspominany już przeze mnie na tych łamach berliński obrońca Ferdinand von Schirach opublikował tym razem skłaniający do myślenia dramat, którego akcja toczy się wyłącznie na sądowej sali (Terror, tłum. Anna Kierejewska, wyd wab, 2015). Postawiony przez autora dylemat moralny może stać się aktualny każdego dnia. Nasz izbowy kolega Jacek Dubois wydał zbiór opowiadań pt. Nieład, czyli iluzje sprawiedliwości (Edipresse 2017), przypominających swą przewrotnością nowele Jeffrey’a Archera czy Fredericka Forsytha (szczególnie ze zbioru Czysta robota, przekład Stefan Wilkosz, Warszawa 1986). W pamięci czytelnika pozostaje nie tylko groteskowy prokurator Jan Irys czy mnogość dwulicowych trzydziestolatek. Doskonała lektura na wakacje i dobry materiał na telewizyjny serial.

Pozostając w obszarze literatury sensacyjnej, nie sposób nie wspomnieć o kolejnej książce Marka Krajewskiego, który w dobrym stylu powrócił do korzeni, tj. do Wrocławia z początku ubiegłego wieku i do swego pierwszego bohatera – Eberharda Mocka (Mock, wydawnictwo Znak, Kraków 2016). Do swego sztandarowego bohatera Harrego Hole udanie powrócił Jo Nesbo (Pragnienie, Wydawnictwo Dolnośląskie 2017). Tego, kto nie czytał poprzednich opowieści o dzielnym, choć gnębionym przez życie Harrym Hole w ponurej Norwegii lub o wymyślonym przez M. Krajewskiego Eberhardzie Mocku z policji niemieckiej w przedwojennym Wrocławiu czy o Edwardzie Popielskim z policji polskiej w przedwojennym Lwowie, zachęcam do lektury. U Nesbo smakują nie tylko historie, ale i język opowieści, bo jakże nie delektować się np. takim passusem: „Nareszcie powróciła ciemność, mieli już za sobą te długie, irytująco jasne letnie noce, wypełnione charakterystyczną dla lata histeryczną wesołością, idiotyczną radością życia. We wrześniu Oslo odzyskiwało swoje prawdziwe ja: melancholijne, pełne rezerwy, efektywne. Solidna fasada, ale skrywająca mroczne zaułki i tajemnice” (Pragnienie, s. 10).

Godziwą rozrywkę może też zapewnić pomimo dziwacznych zakończeń trylogia Zygmunta Miłoszewskiego o prokuratorze Teodorze Szackim (Uwikłanie, Ziarno prawdy i Gniew), a także „kryminały archeologiczne” Marty Guzowskiej z zarozumiałym antropologiem Mario Ybl oraz cykl współczesnych powieści kryminalnych Mariusza Czubaja z Rudolfem Heinzem – polskim policjantem o niemieckim nazwisku w roli głównej. Spośród anglojęzycznych autorów dobrego poziomu suspensu można zwykle oczekiwać od Jefferya Deavera, Harlana Cobena, Briana Haiga i Alexa Kavy, Donny Leon, spośród Skandynawów – od Lizy Marklund i zmarłego niedawno Henninga Mankella, a ze słowiańską nutą – od Aleksandry Marininy. Tytułów nie podam, aby sprawdzić, czy moja ocena personelu sklepowego nie była zbyt surowa. Zapytajcie Państwo w księgarni.

Wbrew wymagającym czytelnikom daleki jestem dzisiaj od deprecjonowania takiej literatury. Po pierwsze, lepiej czytać taką niż żadną. Po drugie, spełnia ona przeważnie trzy najistotniejsze elementy „świetnej historii”, które za Melem Gibsonem podaję: daje rozrywkę, ma walory edukacyjne i podnosi na duchu. Dowodem na to, że historia sensacyjna, szczególnie dobrze osadzona w historycznym kostiumie, słusznie odbierana jest jako kultura wysoka może być twórczość Umberto Eco (Imię róży, Wahadło Foucaulta) czy Arturo Perez-Reverte’a (m.in. Klub Dumas, Szachownica flamadzka).

Kto jednak nie znajduje przyjemności w literaturze sensacyjnej, może sięgnąć po fantastykę. Obok wskazanego już wcześniej Philipa K. Dicka, warto zacząć od klasyków – Issaca Assimova, Artura C. Clarke’a, Ursuli K. LeGuin, Raya Bradbury’ego, Briana W. Aldissa. Fantastyka jest tak pojemna, że każdy może tu znaleźć coś dla siebie. Ja zaczynałem od Człowieka z wysokiego zamku Philipa K. Dicka i Ostatniego statku z planety Ziemia Johna Boyda i do dziś znajduję przyjemność w odczytywaniu historii alternatywnych. Dzięki serialowi telewizyjnemu ogromną popularnością cieszy się nieskończony jeszcze cykl powieści Georga R. R. Martina, określany umownie jako Gry o tron (Games of the Thrones). Warto szybko przeczytać te iście szekspirowskie historie, nie tylko dlatego, że żadna z postaci nie jest ani czarna, ani biała i nie może być pewna swego jutra, ale także z tego powodu, że autor spóźnia się kolejnymi częściami i akcja serialu telewizyjnego już poszła dalej niż literacka kanwa (premiera kolejnego sezonu w lipcu 2017), historie z książki i z ekranu rozjechały się, a czytelnicy w napięciu czekają na kolejny tom.

W polskiej fantastyce przez lata królował kanon Stanisława Lema, ale ostatnie trzy dekady zdominowała twórczość Andrzeja Sapkowskiego. Zarówno opowieści o wiedźminie Geralcie, jak i tzw. cykl husycki zasadnie zdobyły ogromną popularność i gdyby nie bariery językowe, mogłyby z powodzeniem rywalizować z cyklem wymienionego Georga R. R. Martina. Swoją przygodę z polską fantastyką zaczynałem od nieco zapomnianego dzisiaj Janusza Zajdla (Limes inferior, Cała prawda o planecie Ksi). Ubolewam, że do dziś nie sfilmowano świetnej Głowy Kasandry Marka Baranieckiego. Wciąż znajduję przyjemność w lekturze książek Marka Oramusa (Senni zwycięzcy), Macieja Parowskiego (Twarzą ku ziemi), opowiadań Marka S. Huberatha, a z młodszych autorów – Jacka Dukaja, Rafała A. Ziemkiewicza, Jarosława Grzędowicza, Andrzeja Pilipiuka (szczególnie opowiadania o dr. Skórzewskim), a także Szczepana Twardocha. Ten ostatni pozornie odszedł od fantastyki, publikując kilka wywołujących dyskusję powieści, ostatnią pt. Król – groteskową i bolesną wizję Polski lat trzydziestych XX wieku (Wydawnictwo Literackie 2016), po której nasuwa się pytanie: jeśli taka była sanacyjna Polska, to czy warto było kłaść za nią kamienie na szaniec.

Kto poszukuje literatury faktu i publicystyki historycznej, może sięgnąć po eseje Michała Matysa o najbogatszych Polakach (Grube ryby, Agora 2017). Wbrew obawom nie znalazłem w tych tekstach ani elementów hagiografii (choć nie braknie niekiedy podziwu), ani jadu zawiści, znalazłem natomiast wiele istotnych informacji o sukcesach i upadkach dziesięciu Polaków (m.in. o Janie Kulczyku, Zygmuncie Solorzu-Żaku, Ryszardzie Krauze, Aleksandrze Gudzowatym), którzy mieli istotny wpływ na polską gospodarkę ostatniego ćwierćwiecza. To istotne dopełnienie wiedzy o najnowszych dziejach Polski, przez pryzmat indywidualnych historii, pomocne dla oceny drogi, jaką przebyliśmy jako społeczeństwo. Do refleksji skłania najbardziej pierwszy, długi tekst o Janie Kulczyku, ale wszystkie są pouczające. Przy lekturze warto zastanowić się, jakie byłyby dalsze losy Romana Kluski i Janusza Szlanty, gdyby sądy nie były niezawisłe.

Ostatnie dwie propozycje to cytowane już na wstępie dzieło S. Pinkera, w którym wykazuje on, jak wbrew obiegowym sądom cywilizacja zachodnia przez wieki odchodziła od przemocy, i najkrótsza z prac wielokrotnie przywoływanego przeze mnie na łamach „Palestry” profesora Nialla Fergussona pt Wielka degeneracja. Jak psują się instytucje i umierają gospodarki (przeł. Wojciech Tyszka, Wydawnictwo Literackie, 2017). Pierwszy z autorów wskazuje etapy i czynniki rozwoju prowadzące od stopniowego odchodzenia przez człowieka od stosowania przemocy. Praca ta zasługuje na odrębne omówienie, nie tylko z uwagi na jej obszerność, ale przede wszystkim na rozległość przykładów i błyskotliwość autora. Warto poświęcić kilka dni na jej lekturę. Z kolei Wielka degeneracja to przygotowana pięć lat temu zwięzła recepta historyka gospodarki na wyjście z kryzysu przez świat Zachodu. Nawiązując do Adama Smitha, autor krytykuje model „państwa stacjonarnego”, który hamuje rozwój i ludzką przedsiębiorczość. Choć to tylko około dwustu stron tekstu, interesujących sądów i spostrzeżeń jest aż nadto. W rozdziale poświęconym prawu mamy np. pochwałę prawa precedensowego, gdyż dając sędziom większą swobodę decydowania niż w systemie prawa stanowionego, skuteczniej ogranicza zakusy władzy wykonawczej i ustawodawczej na wolności i własność obywateli. Porównując ewolucyjny rozwój common law w Anglii z przemianami kontynentalnego systemu prawa stanowionego we Francji, Ferguson konkluduje następująco:

„Dlaczego prawo francuskie okazało się gorsze od swego angielskiego odpowiednika? Ponieważ w okresie średniowiecza Korona francuska wykazywała większą stanowczość w egzekwowaniu swoich prerogatyw od Korony angielskiej. Ponieważ – w porównaniu z Anglią – Francja cieszyła się mniejszym spokojem wewnętrznym i była bardziej narażona na ataki z zewnątrz. Ponieważ Wielka Rewolucja Francuska nie ufając sędziom, starała się nadać ich działaniom jak największy automatyzm, polegający na ścisłym trzymaniu się litery prawa uchwalonego przez władzę ustawodawczą i zapisanego w kodeksach. W konsekwencji wykształcił się system sądowniczy o jeszcze mniejszym stopniu niezawisłości (…) Francuzi nad wolność przedkładali równość. Ten wybór skutkował z kolei wzmacnianiem władzy centralnej i osłabianiem społeczeństwa obywatelskiego” (s. 124).

Ferguson uważa, że procesy historyczne spowodowały, iż angielski system prawny opiera się na trzech lapidarnie określonych zasadach:

  1. mój dom jest moją twierdzą, co oznacza w szczególności, że każde naruszenie własności prywatnej (jak i miru domowego) jest jednocześnie naruszeniem prawa,
  2. każdemu wolno czynić to, na co tylko przyjdzie mu ochota, jeśli nie wyrządza tym krzywdy nikomu innemu,
  3. po prostu pilnuj swojego nosa, co autor ilustruje słowami Johna Stuarta Milla: „Tendencja do przymuszania innych, by skłaniali się ku takiemu sposobowi prowadzenia życia, który uważamy za bardziej pożyteczny od nich samych, nie jest w Anglii specjalnie rozpowszechniona” (s. 115–116).

Szanując angielskie zasady, namawiam, a nie przymuszam nikogo do czytania książek, ale podpowiadam, że nie czytając ich, trudniej o istnieniu tych zasad się dowiedzieć.

0%

Informacja o plikach cookies

W ramach Strony stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze Strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Możecie Państwo dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce internetowej w każdym czasie. Więcej szczegółów w "Polityce Prywatności".