Poprzedni artykuł w numerze
I znowu nastał czas, kiedy głównym tematem naszych codziennych rozmów stają się bieżące wydarzenia polityczne. Często padają dziś słowa: rewolucja, naród, misja, demokracja, wolność, praworządność, za którymi nie zawsze idą właściwe desygnaty. W wypowiedziach polityków oprócz demagogii i populizmu, do którego jesteśmy przyzwyczajeni, jest coraz więcej cynizmu, gniewu i patosu. Na politycznej szachownicy pojawiają się pionki, którym wydaje się, że są figurami. Rzetelna informacja ustępuje propagandzie, w cenie jest manipulacja i efekty medialne.
Myślący obserwator tych zjawisk nie powinien ich pochopnie oceniać, ulegając nastrojom chwili, powinien natomiast widzieć je we właściwych proporcjach, odróżniając polityczne epizody od historycznych procesów. Pomocą służą – jak zawsze – książki. Na najnowszą historię Polski warto spojrzeć przez pryzmat trzech esejów Roberta Krasowskiego poświęconych rodzimemu życiu politycznemu w latach 1989–2010 – Po południu. Upadek elit solidarnościowych po zdobyciu władzy (wyd. Czerwone i Czarne, Warszawa 2012), Czas gniewu. Rozkwit i upadek imperium SLD (Warszawa 2014) i Czas Kaczyńskiego. Polityka jako wieczny konflikt (Warszawa 2016). Zgodzić się wypada z autorem, że „polityki nie można zrozumieć w czasie realnym. Podlega ona tym samym prawidłom, co cała historia, jej sens ujawnia się dopiero po latach, gdy poznajemy skutki wydarzeń. Oraz gdy sami stajemy wobec niej w chłodnej roli historyka” (Po południu, s. 6). Eseje Krasowskiego dobrze się czyta i można w nich odkryć – oprócz wywodów analitycznych – interesujące podsumowania, co różni je od bieżącej politycznej publicystyki (jak choćby ostatnio Pycha i upadek Rafała A. Ziemkiewicza – wyd. Fabryka Snów, Lublin 2015 – o ostatnich wyborach prezydenckich).
Zapadła mi w pamięć uniwersalna refleksja Krasowskiego wynikająca z rozmów z politycznymi decydentami przy przygotowywaniu eseju na temat czasów władzy SLD: „W opowieściach polityków najbardziej uderzająca była ich umysłowa niezdarność. Mało kto z otaczającego świata rozumie tak mało jak ci, którzy uchodzą za jego władców. Wewnętrzne gry pochłaniają całą ich uwagę. Nie mają czasu, by rozejrzeć się dookoła. Od momentu rozpoczęcia politycznej kariery skupieni są na walce o życie – na przetrwaniu w swoim regionie, w swojej koterii, w fotelu szefa partii czy szefa rządu. Po latach potrafią patrzeć jedynie pod nogi. Udają przed światem, że głowy mają w chmurach, że patrzą daleko i szeroko, ale wystarczy ich spytać, co takiego w tych chmurach widzą, by usłyszeć same banały. Nawet bardzo inteligentni ludzie, gdy trafią do polityki, przestają postrzegać rzeczywistość. Tak mocno żyją dniem, tygodniem, wczorajszą intrygą, jutrzejszą reakcją. Nie analizują wydarzeń, nie obserwują przeciwników, nie mają planów, nie mają refleksji. Mają tylko odruchy. Jak proste organizmy – uciekają przed bólem, przed ryzykiem, przed zagrożeniem. Są piekielnie inteligentni tylko wtedy, gdy mówią o ludzkiej naturze, o jej słabościach, o jej defektach. Gdy pytamy polityka o postaci z bezpośredniego otoczenia, dostajemy portrety bardzo dojrzałe i bardzo głębokie. Bo to są potencjalni rywale. Jednak to kraniec ich pola widzenia” (Czas gniewu, s. 11).
Nie chcąc odbierać nikomu przyjemności lektury, nie streszczę wywodów Krasowskiego na temat poszczególnych rządzących. Mogę przywołać niektóre jego oceny, co – mam nadzieję – zachęci do przeczytania całości jego prac. Autor stawia tezę, że nie wykorzystano w pełni dobrej dla Polski politycznej koniunktury, bo politycy – jakże przeciętni – skupiali się na sobie, a państwo wciąż było zdezelowanym narzędziem.
„Władza nie nadążyła za społeczeństwem, co nie znaczy, że była zła – twierdzi Krasowski. – Była taka sobie. Bardzo przeciętna. Odpowiedzialna, ale mało ambitna. Rozsądna, ale bierna. (...) Dwie pierwsze dekady politycy strawili na koteryjnych wojnach, na dobijaniu rywali, na osobistych zemstach” (Czas Kaczyńskiego, s. 299–300). Nie bez winy są też elity. „Elity niemieckie czy amerykańskie działały w mandaryńskiej logice: służyły władzy, rozumiejąc i akceptując jej ograniczenia. Polskie elity postępowały odwrotnie. Zamiast doradzać, wolały pouczać. A ponieważ nie rozumiały reguł polityki, pouczały wbrew nim” (Czas Kaczyńskiego, s. 302). Politycy zatem przestali się jego zdaniem na elity oglądać.
I tak problem pozostaje nierozwiązany. „Dobre państwo to sprawa kluczowa nie tylko dla polityków, jeszcze bardziej dla społeczeństwa – podsumowuje ostatni z wymienionych esejów. – Polacy dużo bardziej potrzebują dobrego państwa niż dobrej polityki. Pierwszy etap rozwoju mogli pokonać spontanicznym wysiłkiem, ale drugiego – czyli doścignięcia standardów zachodnich – bez Państwa nigdy nie osiągną. Aby wskoczyć na tak wysoki pułap, potrzebne jest państwo sprawne i kompetentne. Jego brak jest główną pretensją, jaką można postawić polityce pierwszego dwudziestolecia. Reszta – egoizm, cynizm, lenistwo – to grzechy dla polityki typowe” (Czas Kaczyńskiego, s. 304–305).
Według współczesnych standardów cywilizacyjnych dobre państwo nie jest ani opresyjne, ani słabe, zapewnia obywatelom bezpieczeństwo, kompetentną administrację i praworządny wymiar sprawiedliwości, a jeśli potrzeba – przynajmniej podstawową opiekę socjalną i medyczną. Odpowiedzi, gdzie w drodze do takiego państwa teraz jesteśmy, musimy udzielić sobie sami. Rozważając tę kwestię, trzeba brać pod uwagę bagaż naszej narodowej historii. Może w tym pomóc lektura Historii politycznej Polski 1935–1945 (ostatnie wydanie – Zysk i S-ka, Poznań 2014) pióra przedwcześnie zmarłego profesora Pawła Wieczorkiewicza. Dokonania tego historyka są mi szczególnie bliskie, gdyż wciąż pamiętam, choć minęło ponad trzydzieści lat, prowadzone przez niego w chmurze papierosowego dymu (jeszcze jako doktora) zajęcia ze współczesnej historii w Instytucie Historycznym Uniwersytetu Warszawskiego i pozostaję pod wrażeniem jego wielkiego dzieła – Historii wojen morskich (t. 1 – Wiek żagla, t. 2 – Wiek pary, wyd. Zysk i S-ka, Poznań 2015).
Historia polityczna Polski prof. Wieczorkiewicza, rzetelna i błyskotliwie napisana synteza tragicznego dla naszej ojczyzny dziesięciolecia, to bodaj najbardziej gorzka opowieść o triumfie zła i polskiej klęsce. Autor słusznie podnosił, że najnowsza historiografia polska zgoła hagiograficznie opisywała polskie dokonania wojenne. „Mnożą się polskie zwycięstwa w tzw. kampanii wrześniowej, omal nie decydujące, na kartach rozpraw warszawscy powstańcy, a wcześniej Armia Krajowa, zadają Niemcom klęskę za klęską, a żołnierze Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie rozstrzygają w sposób ostateczny kolejne kampanie sprzymierzonych. Polityka Becka, Sikorskiego, Mikołajczyka i Sosnkowskiego staje się koherentna, konsekwentna i bezbłędna. Gdzieś tylko na marginesie, zwykle półgębkiem, aby nie urazić nowych sojuszników i protektorów, pisze się o zawodzie, jaki spotkał Polaków ze strony zachodnich aliantów. Trzeba było dopiero sugestywnej i uczciwej książki Normana Daviesa, aby przeniewierstwo i zdradę Roosevelta nazwać nad Wisłą po imieniu” (Historia, s. 11). „W wyniku postanowień podjętych w Teheranie i Jałcie obszar państwa polskiego skurczył się z 390 000 km kw. do 312 000 km kw. W wyniku działań wojennych i opresji obu okupantów zginęło ok. 7,5 mln polskich obywateli, czyli ok. 21% przedwojennej populacji. Najbardziej ucierpiała inteligencja, a straty ludzkie wśród adwokatów ocenia się na 58%” (Historia, s. 644–645). Warto o tym pamiętać, oceniając współczesne polskie elity. Wobec tak poważnych strat i przemian społecznych trudno mówić o kontynuacji elit w Polsce. Kształtowanie się zaś nowych elit to proces tak długotrwały, że oceniać go można tylko z perspektywy stuleci.
Żeby uświadomić sobie, jak bardzo upośledził następnie Polskę trwający ponad czterdzieści lat podział Europy na demokratyczny zachód i podporządkowane Związkowi Radzieckiemu kraje „demokracji ludowej”, warto przeczytać choćby (bo wiele o tym pisano) podręcznikową pracę Utopia nad Wisłą. Historia Peerelu A. Dudka i Z. Zblewskiego (Wyd. Szkolne PWN, Warszawa 2008) w zestawieniu z Powojnie. Historia Europy od roku 1945 (Wyd. Rebis, Poznań 2008), której autorem jest Tony Judt. Europa Zachodnia rozwijała się, choć w bólach, integrowała, modernizowała. Polska tkwiła w antydemokratycznej utopii, bez możliwości rozwoju instytucji demokratycznych i społeczeństwa obywatelskiego. Dopiero ostatnie ćwierćwiecze dało nam możliwość podjęcia pogoni za Europą. I trzeba to brać pod uwagę, oceniając współczesną rzeczywistość i poziom klasy politycznej.
Zdaniem Krasowskiego ta pogoń musiała zakończyć się jakimś sukcesem, bez względu na jakość rodzimych polityków, ale aby skutecznie kontynuować pogoń, trzeba sprawniejszego państwa. Budowa takiego państwa jest i będzie zapewne jednym ze sztandarowych haseł wyborczych wielu politycznych ugrupowań. Niestety, trudno dziś wierzyć w jego rychłą realizację. Bardziej prawdopodobny jest scenariusz okrutnej groteski na wzór takiego, jaki przedstawił kiedyś Waldemar Łysiak na wstępie znakomitej, a niestety zapomnianej powieści Flet z mandragory, niż społeczne porozumienie, rozwój samorządności i usprawnianie aparatu państwowego w poczuciu wspólnoty celów. Naiwnością byłoby też sądzić, że ułomności polityków utrudniające budowę lepszego państwa to kwestia pokoleniowa. Dzisiejsi „młodzi” politycy – bez względu na przynależność partyjną – nie tylko mają wady swoich starszych kolegów, ale niejednokrotnie przewyższają ich cynizmem.