Poprzedni artykuł w numerze
D zień 16.11.2018 r. to dzień żałoby najbliższej Rodziny i Adwokatury Polskiej. W wieku 92 lat zmarł Pan Mecenas Ireneusz Bieniaszkiewicz – wybitny adwokat Izby Adwokackiej w Lublinie, niezwykle uczciwy i prawy człowiek, oddany adwokaturze samorządowiec.
Urodził się 15.12.1925 r. w Pabianicach. Rodzina pochodziła z Wileńszczyzny (majątek Bieniakonie). Ojciec był oficerem Wojska Polskiego i w wyniku zmian miejsca przydziału służbowego na początku 1939 r. Ireneusz Bieniaszkiewicz zamieszkał z rodzicami w Śremie i tam rozpoczął naukę w miejscowym gimnazjum. Wybuch II wojny spowodował liczne zmiany miejsca pobytu w Polsce, w konsekwencji wraz z matką i rodziną przeniósł się do Rumunii, a major Stanisław Bieniaszkiewicz, na mocy rozkazu przełożonych, podjął służbę w innych rejonach Europy. W 1942 r. rodzina Bieniaszkiewiczów została deportowana do Polski i zamieszkała w Lublinie.
Ireneusz Bieniaszkiewicz podjął pracę jako goniec w drukarni i pomocnik ślusarza w fabryce. Kontynuował w ramach tajnego nauczania naukę rozpoczętą w Rumunii, a w czerwcu 1943 r. rozpoczął służbę konspiracyjną w Armii Krajowej. Skończył Szkołę Podchorążych Piechoty i jako kapral podchorąży, na rozkaz Komendy Okręgu AK, objął funkcję Instruktora Zastępowych Kursów Szkolenia Młodszych Dowódców Piechoty (nauka o broni, terenozawstwo, regulaminy). Przyjął pseudonimy „Irenka” i „Bey”. Ireneusz Bieniaszkiewicz odbył służbę polową w oddziale porucznika Dekutowskiego, słynnego cichociemnego o pseudonimie „Zapora”.
Po zakończeniu działań wojennych w Lublinie rozpoczął z nowym rokiem szkolnym naukę w Liceum im. Zamojskiego.
W dniu 10.11.1944 r. Ireneusz Bieniaszkiewicz został aresztowany przez NKWD i bezprawnie wywieziony wraz z innymi osobami do obozu pracy w Jogle pod Borowiczami. Rozpoczął się blisko dwuletni okres katorżniczej pracy, okres zniewolenia i upodlenia, który miał wielki wpływ na ukształtowanie jego charakteru i podejścia do drugiego człowieka.
Rzadko się zdarza, aby osoby, które przeżyły takie upodlenie i poniżenie, wytrwały tę golgotę przede wszystkim psychicznie. U wielu z tych ludzi rodziła się nienawiść do tyranów i prześladowców. Tej nienawiści u Ireneusza Bieniaszkiewicza nie było – była natomiast pogarda dla zachowań podłych i nieludzkich.
Więźniowie takich obozów nie są chętni do zwierzeń. Boją się powrotu do tych strasznych czasów nawet myślami. Niechętnie łapią za pióro, aby spisać wspomnienia z tamtych dni. Dlatego też z wielkim zainteresowaniem zapoznałem się z opracowaniem adwokata Ireneusza Bieniaszkiewicza Groza się czai, w którym opisane są jego wspomnienia i męka. Pięćdziesięciostronicowe opracowanie przeczytałem wiele razy, Trzeba mieć stalowe nerwy i odporną psychikę, aby ukryć wzruszenie podczas czytania.
To, co przeżyli więźniowie tego obozu pracy w Jogle, a wśród nich Ireneusz Bieniaszkiewicz, zasługuje na najwyższy szacunek, podziw i olbrzymie współczucie. Szeroki opis życia Pana Mecenasa w obozie jest niezmiernie ciekawy, i choć nie ma tu miejsca, by przytaczać obszerne fragmenty tego opracowania, chciałbym jednak zacytować chociaż kilka fragmentów. Z całą mocą należy bowiem podkreślić, że odchodzą ostatni świadkowie tamtych wydarzeń.
Ruszyliśmy wreszcie w kierunku nieznanym w niepewność, bez szans i perspektyw. Nie potrafię odtworzyć o czym myślałem, przypomniały mi się jednak słowa wypowiedziane przez jednego z zatrzymanych, jeszcze w baraku na Nowym Świecie, „nie mam złudzeń, jedziemy na białe niedźwiedzie”. Zaoponowałem wówczas głośno, twierdząc, że nie ma żadnych podstaw do takich przypuszczeń. Jakże się myliłem! Trwająca wiele dni podróż była jednym koszmarem i pasmem takich doświadczeń, o których mi się nie śniło i jakich nie byłbym zdolny wyobrazić sobie w najbardziej ponurych i apokaliptycznych wizjach. Po przyjeździe uformowano nas w czwórki i popędzono ulicami niewielkiego miasteczka. Towarzyszyły nam przez cały czas przemarszu miastem epitety przechodniów, z których najboleśniejszy był „fryce”.
Jaka była możliwość samoobrony?
Pragnę natomiast na kanwie swoich doznań przedstawić jak działał mechanizm samoobrony i co robiliśmy by przetrwać fizycznie i nie dać się zmuzułmanić. By wytrwać duchowo i stąd czerpać soki do przetrzymania. Nie wolno było dać się osłabić głodem, izolacją, wysiłkiem fizycznym i zniewoleniem. Bo o to właśnie naszym ciemiężcom chodziło by z nas uczynić bezwolną i bezmyślną masę. Metoda, jaką stosowano, była opracowana naukowo i aplikowana we wszystkich łagrach. Poprzez zlikwidowanie tkanki tłuszczowej i mięśniowej, dobrać się do tkanki mózgowej.
Problem głodu w obozie.
Głód trwający miesiąc, rok i dłużej. To czasami aż boli. Człowiek posiada wizje pełnego stołu, nic go nie jest w stanie zaabsorbować, niektórzy są zdolni do najgorszych czynów z kradzieżą koledze ostatniego kawałka chleba włącznie.
I towarzyszący temu stały spadek sił przechodzący w puchlinę i ta cicha we śnie śmierć. Głód trzeba przeżyć aby mieć prawo o nim mówić. Głód to coś niewyobrażalnie straszliwego.
Pierwsza Wigilia w obozie.
Ciężar tego dnia narastał z godziny na godzinę. Mam na myśli pierwszą Wigilię (1944). Ona podcięła nas, uzmysławiając kruchość. Byłoby jeszcze do wytrzymania, gdyby komuś nie przyszła do głowy myśl, aby przemówić. Zaczął i załkał. Barak wypełnił suchy, męski szloch. Wcześniej jeszcze zauważyłem, że na samym dnie kieszonki marynarki, mam okruchy polskiego chleba. Nie wiem skąd się tam znalazły? Podzieliliśmy się nimi w najbliższym kole i zamilkliśmy. Kolędy jakoś nie wychodziły a reminiscencje domowe każdy zachował dla siebie.
Czy były rozmowy na temat statusu prawnego więźniów obozu?
Jaki był nasz status prawny? To bardzo trudno ustalić. Sądzę, że na takie same trudności musieli trafiać również sowieci. Byliśmy aresztowani przez władze wojskowe Związku Radzieckiego. Deportowano nas w porozumieniu z ludową władzą polską. Nie przedstawiono nam (poza nieliczna grupą) żadnych zarzutów. Czuliśmy się jednocześnie jak podejrzani i skazani. Byliśmy w przeważającej części żołnierzami armii polskiej.
Powrotna droga do Kraju w 1946 r.
Odcinek Terespol–Biała Podlaska jechaliśmy od rana do popołudnia. Wzdłuż torów coraz więcej ludzi. Na krótkich przystankach ludzie wrzucają nam do środka chleb i papierosy.
Ugryzłem kawałek tego chleba i doznałem olśnienia. Chleb w Polsce jest słodki, prawdziwie słodki, jak ciasto, jak przysmak.
Po powrocie do Lublina Ireneusz Bieniaszkiewicz zaliczył eksternistyczny egzamin maturalny i rozpoczął studia na Wydziale Prawa i Nauk Społecznych, kończąc je egzaminem magisterskim.
Podczas studiów pracował społecznie w Kole Prawników, udzielał się w Bratniej Pomocy, w ostatnim okresie jej istnienia jako prezes organizował konkursy krasomówcze, występy kabaretowe, które prowadził jako konferansjer. Słynne było powitanie publiczności na pierwszym występie. Witajcie AK-demicy. Zapamiętano mu ten aluzyjny zwrot. Pan Mecenas Bieniaszkiewicz odbył aplikację sądową i złożył wniosek o wpis na listę aplikantów adwokackich Izby Adwokackiej w Lublinie, ale przez blisko pięcioletni okres wpisu takowego nie uzyskał. Przeszkody, takie jak to w minionym okresie bywało – syn przedwojennego oficera i żołnierz Armii Krajowej.
Odwilż przed polskim październikiem pozwoliła mu wejść w szeregi adwokatury w 1956 r. Aplikował pod kierunkiem wybitnego adwokata Pana Dziekana Konrada Bielskiego.
Egzamin adwokacki zdał 8.06.1959 r. z ogólnym wynikiem bardzo dobrym i z końcem sierpnia 1959 r. adwokat Ireneusz Bieniaszkiewicz rozpoczął wykonywanie zawodu w Zespole Adwokackim nr 1 w Lublinie. Bardzo szybko został kierownikiem tego Zespołu i pracował w nim do chwili uzyskania zgody na wykonywanie zawodu w kancelarii indywidualnej, którą otworzył 1.02.1993 r.
Zawód adwokata wykonywał z ogromnym zaangażowaniem. Mecenas Ireneusz Bieniaszkiewicz był bardzo wrażliwy na ludzką krzywdę i na bezduszność każdej władzy. Umiał słuchać.
Z radością przywitał w 1980 r. „Solidarność” i włączył się w pomoc prawną członkom nowego ruchu związkowego i społecznego. Stan wojenny i jego represje postawiły Mecenasa Bieniaszkiewicza i wielu innych lubelskich adwokatów, a w tym ówczesnego adwokata, a obecnie Sędziego Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku, Ferdynanda Rymarza, w pierwszym szeregu obrońców walczących ze złem bijącym w ludzi. Pamiętam wypowiedź Pana Mecenasa Bieniaszkiewicza na początku lat dziewięćdziesiątych XX wieku: „nie wygra się wojny z własnym narodem, kajdany musiały opaść”.
Był bardzo odważnym człowiekiem i adwokatem. Walczył o interes swojego klienta odważnie i godnie.
Urodzony działacz samorządowy, wykładowca i egzaminator aplikantów adwokackich, przewodniczący wielu zgromadzeń izby lubelskiej. Wychował wielu aplikantów adwokackich. Jako ich patron przekazał im najwyższe wartości moralne i etyczne wraz z wielką wiedzą. Od 1982 r. Mecenas Ireneusz Bieniaszkiewicz był wybrany w skład ORA w Lublinie, która powierzyła mu funkcję kierownika szkolenia. Reprezentował lubelskie środowisko adwokackie podczas wyjazdu delegacji adwokackiej na Węgry. Brał udział w środowiskowym, ogólnopolskim turnieju tenisowym. Opłynął pół świata, uczestnicząc jako morski sternik jachtowy w wielu rejsach.
W 1986 r. adwokat Ireneusz Bieniaszkiewicz ponownie został wybrany członkiem ORA w Lublinie, a podczas ukonstytuowania się ORA powierzyła mu funkcję wicedziekana.
Podczas Zgromadzenia Izby po czerwcowych wyborach w 1989 r. Zgromadzenie Izby Lubelskiej wybrało adwokata Ireneusza Bieniaszkiewicza dziekanem ORA w kadencji 1989–1992.
Na pierwszym posiedzeniu nowej Naczelnej Rady Adwokackiej 30.10.1989 r. w Domu Pracy Twórczej Adwokata im. Adwokat Marii Budzanowskiej w Grzegorzewicach miałem zaszczyt poznania Pana Dziekana Bieniaszkiewicza, a po kilku latach pozyskałem na zasadzie pełnej wzajemności jego przyjaźń.
Wspaniały, ciepły człowiek. Bez reszty oddany Rodzinie, Ojczyźnie, Adwokaturze Polskiej i ludziom, a przy tym niezwykle skromny.
Każdą powierzoną funkcję podczas kadencji wykonywał z najwyższą starannością. Krajowe Zjazdy Adwokatury wybierały Mecenasa Ireneusza Bieniaszkiewicza w skład Naczelnej Rady Adwokackiej w kadencjach od 1992 do 2001 r. Po zakończeniu kadencji w 2001 r. Mecenas Bieniaszkiewicz wypowiedział znamienne słowa: „czas na młodszych Kolegów – nie będę kandydował do Naczelnej Rady Adwokackiej”.
Prosiłem adwokata Bieniaszkiewicza o pozostanie w samorządzie z uwagi na ogromne doświadczenie i wiedzę. Wyraził zgodę, a Krajowy Zjazd Adwokatury wybrał go do Wyższego Sądu Dyscyplinarnego Adwokatury na jednym z pierwszych miejsc na liście wyborczej. Pełnił funkcję wiceprezesa tego sądu.
Mądrość i wiedza Kolegi Ireneusza Bieniaszkiewicza oraz ogromne doświadczenia życiowe i zawodowe zdecydowały, że Prezydium NRA powierzyło mu członkostwo w Komisji ds. Etyki oraz w Komisji Inwestycyjno-Remontowej, której miałem zaszczyt przewodniczyć.
Komisja nasza opiniowała wnioski izb adwokackich o przyznanie dotacji finansowych na potrzeby danej izby. Podczas posiedzeń Komisji, przed podjęciem decyzji, nasze spojrzenia kierowały się ku Koledze Bieniaszkiewiczowi. Był najbardziej doświadczonym adwokatem, nie mówiąc o bezgranicznej życzliwości dla izb i sprawiedliwej ocenie.
Jeszcze w marcu 2010 r. adwokat Ireneusz Bieniaszkiewicz uczestniczył w Nadzwyczajnym Krajowym Zjeździe Adwokatury w Warszawie. Poinformował podczas tego Zjazdu o rezygnacji z dalszego wykonywania zawodu z uwagi na pogarszający się stan zdrowia, głównie wzroku. Z dniem 31.03.2010 r. zrezygnował z wykonywania zawodu adwokata.
Adwokat Ireneusz Bieniaszkiewicz został odznaczony Brązowym Krzyżem Zasługi, Złotym Krzyżem Zasługi, Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, odznaką samorządową „Adwokatura Zasłużonym”. W 1991 r. został awansowany na podporucznika Wojska Polskiego. Był dumny z przyznanego mu przez MON w Londynie Krzyża Walecznych za wierną służbę w Armii Krajowej.
Do końca życia utrzymywał kontakt z Adwokaturą Lubelską. W aktach osobowych znajduje się serdeczny i ciepły list ówczesnego Dziekana ORA, Mecenasa Piotra Sendeckiego, skierowany do Dziekana Ireneusza Bieniaszkiewicza w związku z jego 85. urodzinami.
List ten zawiera życzenia oraz prośbę o przyjęcie wyrazów wdzięczności za wszystko co za Pańskim pośrednictwem otrzymała Adwokatura. Padają ciepłe słowa o erudycji, wielkiej kulturze osobistej, głębokiej znajomości literatury.
Jest i drugi piękny list sporządzony przez Prezesa Naczelnej Rady Adwokackiej Pana Mecenasa Jacka Trelę przed pogrzebem.
Szczególnie jedno zdanie oddaje wielki szacunek Zmarłemu: Adwokatura Polska zawdzięcza swój kształt dzięki postawie takich ludzi jak adwokat Ireneusz Bieniaszkiewicz. To tacy jak On stworzyli etos naszego zawodu i stanowią najlepszą cząstkę Adwokatury.
Mądre, prawdziwe i godne słowa.
W dniu 23.11.2018 r. Rodzina, adwokaci i liczni znajomi odprowadzili Pana Mecenasa Bieniaszkiewicza do miejsca wiecznego spoczynku. W imieniu władz Adwokatury Zmarłego pożegnał w pięknym wystąpieniu wicedziekan Izby Lubelskiej Pan Mecenas Stanisław Zdanowski.
Kompania Honorowa Wojska Polskiego asystowała przy pożegnaniu ppor rez. Ireneusza Bieniaszkiewicza. Salwa honorowa rozbrzmiała wśród jesiennych, smutnych drzew. Nad trumną pochyliły się sztandary Armii Krajowej i Adwokatury Lubelskiej.
Odszedł wielki Adwokat i Człowiek.
Powinienem w tym miejscu zakończyć wspomnienia, ale nie mogę tego uczynić, gdyż postąpiłbym wbrew woli zmarłego Przyjaciela, który wielokrotnie, żegnając towarzyszy broni i adwokatów, zwracał się do osoby, którą żegnał. Powiedział kiedyś, że chciałby, aby przy jego pożegnaniu postąpiono tak samo.
Dziękuję Ci, Drogi Przyjacielu, za piękną, ponaddwudziestoletnią przyjaźń. We wdzięcznej pamięci zachowam nasze spotkania. Zaczęliśmy je od wspaniałego spotkania w ostatni piątek września 1993 r. podczas posiedzenia plenarnego NRA w Grzegorzewicach.
Po kolacji poszliśmy na spacer traktem mszczonowskim i usiedliśmy na poręczy mostka wypływającej ze stawów rzeczki. Była spokojna noc, chmury spłynęły wczesnym wieczorem. Urzekła nas niemal absolutna cisza przerywana pluskiem ryb żerujących w stawie. Wypiliśmy po lampce dobrego szampana, zapaliliśmy „ćmiczka” (tak mówiłeś na papierosy) i rozmawialiśmy ponad dwie godziny. Do pałacyku wracaliśmy traktem.
Księżyc ciekawie zaglądał w naszym kierunku między małymi sosenkami z prawej strony. W pewnym momencie, na wysokości bramy wejściowej na teren obiektu, zauważyliśmy z prawej strony końca lasku ogromną łąkę zalaną srebrem księżyca, który akurat osiągnął pełnię.
Zatrzymałeś się i powiedziałeś: „piękny widok, ale smutny – widziałem to w Jogle”.
Na posiedzenia plenarne do Grzegorzewic przyjeżdżaliśmy dzień wcześniej. Poznawaliśmy piękne okolice pałacyku. Chodziliśmy na spacery na stawy pod św. Ankę. Modliliśmy się pod jej figurką wyrzeźbioną przez ludowego artystę.
Czasami zapalaliśmy ognisko. Uwielbiałeś dym z ogniska. Opowiadałeś o swoim życiu, o Twojej uroczej Małżonce, „Kochanym Dońku”, wybitnej dziennikarce Polskiego Radia w Lublinie, o pięknej drodze dziennikarsko-radiowej Twojego Syna Jacka, Wnuczce, Wnukach, a już podczas rozmów telefonicznych o prawnuczce.
Zachwycił Cię kościół w Lutkówce, który był parafią naszych Grzegorzewic. Na zapleczu tego malowniczego, drewnianego kościółka był tylko jeden grobowiec – majora Wiśniewskiego, oficera wojsk polskich i francuskich z połowy XIX wieku.
Wielokrotnie jeździliśmy do Ojrzanowa i podziwialiśmy piękny dom stanowiący własność ówczesnego PAX-u. Z Ojrzanowa rzut kamieniem do Żelechowa, gdzie na małym, cichym, wiejskim cmentarzu spoczywa Józef Chełmoński – malarz wsi polskiej. Na Twoją prośbę byliśmy tam ostatni raz we wrześniu 2005 r. Modliłeś się wtedy żarliwie w intencji zdrowia bliskiej Ci Osoby. Po pobycie na cmentarzu w Żelechowie gnaliśmy na punkt widokowy, aby pożegnać zachodzące słońce.
Wiele osób wspominało spotkania po kolacji w pałacyku, w jego piwnicach. Było to niezwykle ważne miejsce. Tam gasły spory po burzliwych dyskusjach na górze w czasie obrad. Wielokrotnie też wspólnie śpiewaliśmy. Wiele osób zapamiętało dwie Twoje piękne pieśni – „hen smutki precz za Niemen” i „Modlitwę obozową”. U niektórych błysnęła czasami łezka...
Czy pamiętasz nasze październikowe spotkania w Grzegorzewicach na koniec każdej kadencji organów Adwokatury? Na terenie ośrodka p. Bogdan przygotowywał nam ognisko, Pani Kierownik Halina Nowak, p. Jola, p. Ania kładły koce na ławeczce, aby nie było Ci zimno. Gdy pogarszający się wzrok wykluczył Cię z grona kierowców, wielokrotnie p. Włodzimierz przy okazji zakupów zabierał Ciebie z warszawskiego dworca.
Życzliwość i troska pracowników grzegorzewickiego ośrodka ujmowała Cię i wielokrotnie wzruszała.
Siedzieliśmy przy ognisku do późnych godzin nocnych. Obserwowaliśmy niebo czasami zasnute chmurami, czasami rozgwieżdżone. Patrzyliśmy na światełka samolotów, które powoli obniżały pułap lotu z uwagi na bliskość Okęcia. Rozmawialiśmy o wszystkim, ale często milczeliśmy, słuchając nocnej ciszy przerywanej czasami szczekaniem wiejskich psów, czasami pohukiwaniem sowy. Było nam wtedy tak dobrze.
Pod koniec lat dziewięćdziesiątych XX wieku przyjąłeś moje zaproszenie na Mazury i zorganizowaliśmy wspólnie szereg pięciodniowych rejsów.
Byłeś kapitanem jachtu z uwagi na starszy żeglarski stopień. Zawsze oddawałem Ci ster, a Ty wyczuwałeś jednostkę w mig. Pływaliśmy głównie po jeziorach: Śniardwy, Bełdany i Nidzkie. Opłynąłeś kawał morskiego świata, ale zrobił na Tobie wrażenie sztorm na Śniardwach, gdy półtorametrowe fale atakowały jacht. Byłeś również mistrzem za sterem.
Pamiętam nasz nocleg na Jeziorze Nidzkim na wysokości leśniczówki Pranie. Zabraliśmy na rejs „Kronikę Olsztyńską” Mistrza Ildefonsa i w nocy przy latarce czytaliśmy ją. Zwiedziliśmy dokładnie okolice Mikołajek.
Zachwycony byłeś widokiem jeziora Śniardwy ze wzgórza w Dziubielach. Zauroczył Cię wypływ Krutyni z Jeziora Krutyńskiego, klasztor Starowierów nad jeziorem Duś w Wojnowie oraz kwitnące lipy w pobliżu wojnowskiej cerkwi. Utrwaliłem na zdjęciu moment, gdy przytulasz gałąź kwitnącej lipy do twarzy. Po raz ostatni pojechaliśmy do Grzegorzewic w lipcu 2008 r. To było bardzo smutne spotkanie. W maju 2008 r. odeszła Twoja Pani. Ze łzami w oczach pożegnaliśmy Ją we wspomnieniach przy ostatnim naszym wspólnym ognisku.
Bardzo trudno spotkać takiego człowieka jak Ty. Życie nie oszczędzało Cię, a mimo to zawsze byłeś pogodny i uśmiechnięty.
Żegnam Cię Drogi Przyjacielu w imieniu własnym, mojej Rodziny, w imieniu wielu Koleżanek i Kolegów Adwokatów. Dzięki Tobie poznałem wielu wspaniałych Adwokatów Lubelskiej Izby Adwokackiej.
Żegnam Cię również w imieniu byłych pracowników DPTA w Grzegorzewicach. Zasmuciła ich wiadomość o Twoim odejściu.
Wiosną odwiedzę Grzegorzewice, aby pokłonić się miejscom tak bardzo nam bliskim i je pożegnać. Będę pamiętał o naszej pięknej brzozie rosnącej samotnie przy drodze z Grzegorzewic w kierunku na Dobry Lasek.
Po tak godnym i pięknym życiu czeka Cię nagroda w postaci niebiańskiego szczęścia.
Żegnaj