Poprzedni artykuł w numerze
B ył gentlemanem w każdym calu. Sam Jego wygląd zewnętrzny budził zaufanie, szacunek i sympatię.
Buty z solidnej skóry, wypastowane do maksymalnego błysku, modne skarpetki, garnitur szyty na miarę u dobrego krawca. Jedwabny krawat i biała, wykrochmalona koszula.
Taki był Tadeusz Halecki.
Niewysokiego wzrostu, drobny, nieco podobny do de Funèsa. Był oryginalną, niepowtarzalną postacią, ale najważniejsze były maniery. Wspaniale wychowany, wielbił płeć piękną, okazując jej najwyższy szacunek i podziw.
Gdy składał zapowiedzianą czy niezapowiedzianą wizytę, wraz z nim pojawiał się bukiet czerwonych róż.
Tadeusz rozpoczął aplikację w 1958 roku. Jednocześnie pracował jako radca prawny w Centrali Rybnej. Jego „dygnitarskie” układy sprawiały, że sobie tylko znanymi sposobami potrafił przed świętami dla całej grupy zorganizować karpia, który był wtedy dla zwykłych śmiertelników niedostępny. To i inne zalety Tadzia sprawiły, że od razu w środowisku zyskał duży mir, który zachował do końca życia.
Tadeusz kochał sąd i salę sądową. Dobrze przemawiał. Jego tubalny głos przerażał nawet najgroźniejszych przeciwników. Był inteligentny i błyskotliwy. Dużo czytał i stale pogłębiał swą wiedzę.
Tadzio miał fantazję. Pamiętam, jak jego syreną 102 „szaleliśmy” po autostradach ówczesnej Jugosławii. Każda większa góra powodowała zagotowanie wody w chłodnicy i koniecznosć długiego postoju. Zagraniczni turyści z podziwem oglądali kierowcę i syrenkę, stwierdzając z powagą „good machine”. Tego rodzaju podziw podnosił na duchu i dodawał wiary, że powrócimy do domu cali i zdrowi.
Tadzio uwielbiał morze, a szczególnie Jastarnię. Z pływaniem było nie najlepiej, ale Tadzio dzielnie podskakiwał, pluskał się i nurkował.
Naprawdę jednak oczekiwał na godzinę 17.00, o której w Domu Zdrojowym rozpoczynał się five. Balowaliśmy z zapałem do ostatniego uderzenia w bęben. Naszą maskotką była młodziutka Kasia Dryjska. Mieszkaliśmy w domu wczasowym, który był zamykany na cztery spusty o godz. 22.00. Pora ta nie odpowiadała nam, więc późno w nocy, nie mając innego wyjścia (a właściwie wejścia), gramoliliśmy się po drabinie na poddasze.
Gdy raz złapano nas na gorącym uczynku, nazajutrz odbył się sąd i tylko okazana skrucha uratowała nas od wydalenia z turnusu.
Tadeusz doznał wielkiego szczęścia. Na jego drodze stanęła Hania Przygoda, późniejsza jego żona.
Hania przez wiele lat z ogromnym poświęceniem i maksymalnym oddaniem otaczała Tadeusza troską i opieką.
Wśród wielu słabostek Tadzia jedna zdominowała wszystkie. Tadzio codziennie musiał być w kawiarni. Także już wtedy, gdy nie mógł chodzić, ale zachowywał trzeźwość umysłu, codziennie dowożony był na małą czarną do Grand Hotelu.
W wieku 91 lat, 19 czerwca 2014 roku, odszedł od nas ciekawy człowiek, adwokat, przyjaciel. Pozostawił po sobie wiele przyjaznych i serdecznych wspomnień.
Mam nadzieję, że już niedługo spotkamy się we wszechświecie przy małej czarnej.
1 sierpnia 2014.