Wyzwania dla polskiego arbitrażu
Poniższy tekst nie jest publikacją naukową. Jest zbiorem bardzo prywatnych przemyśleń praktyka. Nie tworzy żadnej teorii. Powstał w wyniku zbierania spisywanych na bieżąco (w punktach) doświadczeń gromadzonych na przestrzeni dwudziestu pięciu lat praktyki arbitrażowej. Być może wyprzedza następne publikacje, o ile problematyka arbitrażu spotka się z zainteresowaniem i motywacją do zgłębiania jej zagadnień.
Problemy i wyzwania dla polskiego arbitrażu widzę następująco:
- Polskie prawo arbitrażowe nowelizowane w 2005 roku wymagało niemal natychmiastowych korekt i poprawek. Opór materii stał temu na przeszkodzie przez 10 lat. Zmiany wprowadzono dopiero w 2015 roku przez koalicję rządową PO-PSL, chociaż były niezbędne już 10 lat wcześniej. W międzyczasie wyprzedziły nas kraje regionu: Austria, Bułgaria, Rumunia i inne. W rezultacie, długo oczekiwane zmiany nie mogły już przynieść efektu nowości i atrakcyjności Polski jako miejsca arbitrażu dla zagranicznych inwestorów. Przepadła szansa przedstawienia Polski jako kraju najbardziej arbitration friendly w naszej części globu.
- Polska nigdy nie przystąpiła do Konwencji Waszyngtońskiej z 1965 roku o wzajemnej ochronie inwestycji. Chociaż zawarła 60 umów o wzajemnej ochronie inwestycji (Bilateral Investment Treaties, w skrócie: BIT), jest jedynym państwem Europy pozostającym poza tą konwencją. Paradoksalnie, do niektórych z tych umów wpisano ICSID (International Centre for Settlement of Investment Disputes) jako forum rozstrzygania sporów. To trochę tak, jakby rozdawać wizytówki z adresem, pod którym nas nie ma. Rzecz raczej niewłaściwa i mało elegancka, nie przynosi nam prestiżu ani korzyści. Bez ratyfikowania Konwencji Waszyngtońskiej polscy prawnicy nie mogą być arbitrami w żadnym sporze inwestycyjnym ICSID. Nie mogą więc praktykować arbitrażu inwestycyjnego w pełni, tak jak koledzy z pozostałych 170 państw, które do konwencji przystąpiły. Pozbawia nas to możliwości orzekania w niepolskich sprawach. Nie wszyscy o tym wiedzą.
- Do tego jeszcze, Polska, podobnie jak niektóre państwa UE zaczęła wypowiadać umowy o ochronie inwestycji z państwami Unii Europejskiej, bo TSUE uznał je za bezużyteczne. Jako pierwszą wypowiedziała BIT z Portugalią. Z uzasadnienia wynika, że jakikolwiek arbitraż jest zbyt drogi, z uwagi na obsługę prawną i honoraria arbitrów. Polska woli sądzić się z portugalskimi inwestorami w portugalskich sądach powszechnych po portugalsku albo w polskich sądach powszechnych po polsku. Polska zapowiedziała wypowiedzenie wszystkich pozostałych BIT zawartych z państwami UE, twierdząc, że są niepotrzebne, częściowo sprzeczne z prawem unijnym itp. Takich umów przewidzianych do wypowiedzenia jest chyba 25, prawie ze wszystkimi pozostałymi państwami Unii Europejskiej. Śledząc tę arytmetykę warto przypomnieć, że nigdy nie mieliśmy podpisanych BIT z Irlandią ani z Maltą. Z Belgią i Luksemburgiem mieliśmy jedną wspólną umowę.
- Prokuratoria Generalna Rzeczpospolitej Polskiej głosi, że arbitraż jest drogi, szkodliwy, nieprzewidywalny. Wobec powyższego jednostki państwowe i spółki akcyjne z udziałem Skarbu Państwa powinny go unikać. Nie zawiera się więc nowych zapisów na sądy arbitrażowe, a stare zapisy wykreśla. Od paru lat tak już robią Polskie Koleje Państwowe, Główna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad i inne spółki z udziałem Skarbu Państwa.
- Przy Prokuratorii Generalnej RP powołano od 1 lipca 2017 sąd polubowny. Na liście arbitrów figurują pracownicy tejże Prokuratorii Generalnej RP, różni urzędnicy państwowi i niektórzy pracownicy wyższych uczelni. Ze wszystkich wymienionych tam arbitrów, mediatorów i koncyliatorów polskie środowisko arbitrażowe zna kilka, najwyżej kilkanaście osób, czasem bardziej towarzysko, niż z sali rozpraw. Obsadzenie listy arbitrów urzędnikami państwowymi i radcami Prokuratorii Generalnej RP jest oryginalnym pomysłem, nieznanym raczej w świecie. Osoby nieznane w środowisku arbitrażowym rzadko są powoływane na arbitrów. Na owoce takiej strategii ten sąd poczeka następnych 10 lat.
- Polski wymiar sprawiedliwości przeżywa kryzys. Kilkanaście milionów spraw trafia do sądów powszechnych każdego roku. Sędziowie nie dają rady opanować takiego wpływu. Najgorzej wygląda sytuacja w Warszawie. Według niektórych statystyk na rozstrzygnięcie w pierwszej instancji czeka się tu 6 lat, a na termin rozprawy apelacyjnej półtora roku. Do tego jeszcze ok. 40% warszawskich wyroków wydanych w sprawach gospodarczych uchylana jest do ponownego rozpoznania. Po ostatnich zmianach proceduralnych sprawy te trafiają często do tych samych sędziów, którzy wydali błędne wyroki. Obecny kryzys polskiego wymiaru sprawiedliwości mógłby więc być sporą szansą dla wszelkich alternatywnych metod rozwiązywania sporów (ADR), przede wszystkim dla sądownictwa polubownego. Niestety, instytucje arbitrażowe nie stworzyły jak dotąd skutecznej polityki promocyjnej. Organizowane konferencje arbitrażowe i dyskusje środowiskowe służą podnoszeniu kwalifikacji arbitrów. Nie przekładają się jednak na wzrost liczby zapisów na sądy arbitrażowe. Polskie konferencje arbitrażowe są bowiem w większości adresowane do arbitrów, pracowników nauki i studentów, a nie do ludzi biznesu.
- Polskie publikacje nt. arbitrażu dotyczą najczęściej Księgi Piątej kpc. Cechuje je respekt wobec Ustawodawcy i czołobitność wobec autorytetów, przejawiająca się w cytatach i odsyłaczach do wcześniejszych publikacji innych autorów, piszących również o kpc. Artykuł taki zmierza najczęściej do podsumowania dotychczasowej literatury i orzecznictwa, a kończy się mniej lub bardziej nieśmiałym postulatem de lege ferenda. Literatura taka niewiele znaczy dla praktyki polskiego arbitrażu. Polska myśl arbitrażowa zamyka się w przerabianiu kpc. Tymczasem arbitraż prowadzony jest wg. regulaminu wybranej instytucji arbitrażowej. Jeżeli toczy się ad hoc, to najczęściej wg. Regulaminu Arbitrażowego UNCITRAL. Na moich przeszło 400 arbitraży, zaledwie dwa albo trzy toczyły się wg przepisów kpc. Żaden z moich kolegów arbitrów, których pytałem, nie potwierdził, że miał więcej arbitraży prowadzonych wg kpc. Tak więc polska myśl arbitrażowa nie jest skoncentrowana na tym, co trzeba. Prowadzi to czasami do wypaczeń i nieporozumień. Młodzi pełnomocnicy cytują taką literaturę w procesach toczących się przed SAKIG albo Lewiatan wierząc, że każdy cytat może tu mieć zastosowanie.
- Otwarcie drzwi do zawodów prawniczych sprawiło, że mamy w kraju kilkadziesiąt tysięcy kwalifikowanych prawników. O arbitrażu ma pojęcie raptem kilkuset z nich. Cała reszta wielotysięcznej rzeszy prawników woli pójść do sądów powszechnych w swoich miejscowościach, regionach, powiatach, województwach i okręgach. Wyjątkowo rzadko zdarza się, aby prawnik praktykujący w małej miejscowości doradził swemu klientowi zapis na sąd arbitrażowy zagraniczny, a nawet krajowy.
- Polscy prawnicy występują niezwykle rzadko jako prelegenci na zagranicznych konferencjach prawniczych. Konkurencja wśród mówców jest ogromna. Każdy pragnie wejść na scenę i chwycić mikrofon. Polscy prawnicy mają ku temu pewne zahamowania, wynikające czasami z braku pewności siebie lub z kompleksów. Do tego jeszcze, coraz częściej mówców konferencyjnych dobiera się spośród kancelarii sponsorujących daną konferencję. Większości polskich kancelarii nie stać na sponsorowanie zagranicznych konferencji. W rezultacie z trybun konferencyjnych przemawiają najczęściej Anglosasi, Szwajcarzy i przedstawiciele kilku zamożniejszych nacji. Polskiemu arbitrowi coraz trudniej jest dostać się do mikrofonu.
- Przestał ukazywać się Biuletyn Arbitrażowy SAKIG, który założyłem w 2006 roku. Miał na początku nakład 26.000 egzemplarzy, później 21.000, a następnie 8.500, co i tak było rekordem światowym! Dla porównania, najbardziej renomowany szwajcarski Biuletyn ASA rozchodził się w nakładzie 3.000 egzemplarzy. Pierwsze numery polskiego Biuletynu Arbitrażowego SAKIG dostał do ręki każdy radca prawny i każdy adwokat, ale było to 16 lat tremu! Od tego czasu nie było podobnej akcji promującej arbitraż. Podjęto próbę reanimowania Biuletynu w wersji on-line. Kibicuję temu całym sercem. Przestał się również ukazywać Kwartalnik „ADR Arbitraż Mediacja”, który założyło Polskie Stowarzyszenie Sądownictwa Polubownego. Zamiast tego mamy wysyp różnych webinariów. Ich wpływ na środowisko arbitrażowe nie jest dotąd zbadany.
- Liczba spraw arbitrażowych w Polsce systematycznie spada. Instytucje arbitrażowe zaniechały publikowania swoich statystyk. Nie ma się czym pochwalić, więc lepiej nie ujawniać spadku liczby spraw. Przyczyn tego stanu może być kilka. Spróbuję je wskazać w kolejnych punktach.
- Przede wszystkim brak efektywnych działań marketingowych jest jedną z nich. Tylko z własnego doświadczenia mogę przypomnieć, że w czasie mojej 3-letniej kadencji prezesa Sądu Arbitrażowego przy Krajowej Izbie Gospodarczej miałem przynajmniej 100 wystąpień krajowych i zagranicznych na konferencjach, w artykułach i wywiadach prasowych w prasie prawniczej, biznesowej, ogólnopolskiej, regionalnej i lokalnej, w radio i w telewizji. Podpisałem umowy o współpracę z kilkunastoma najważniejszymi instytucjami arbitrażowymi na świecie. Zorganizowałem 12 konferencji z pomocą najlepszych kancelarii, zwołałem 6 razy Kolegium Arbitrów celem konsultacji środowiskowych i wydałem kilkanaście numerów Biuletynu Arbitrażowego SAKIG. Rezultat tych działań w roku zakończenia mojej kadencji prezentował się rocznym wzrostem liczby spraw z 260 do 410, z czego co czwarta była sprawą międzynarodową, a średnia wartość przedmiotu sporu wynosiła 2 miliony złotych. Równolegle wzrosła liczba polskich spraw w ICC, aż w Paryżu oficjalnie przyznano, że język polski stał się czwartym językiem arbitrażu ICC, po angielskim, francuskim i hiszpańskim.
- Regionalne sądy polubowne (Kraków, Wrocław, Poznań, Nowy Tomyśl itp.) mają zaledwie po kilka drobnych spraw w roku albo nie mają ich wcale. Wynika to z elementarnych zaniedbań tychże izb, przy których zostały utworzone. Jeżeli bowiem w statutach izb gospodarczych nie ma wyraźnego wymogu, aby członek izby lub przystępująca do izby firma zobowiązała się, że wszelkie spory rozwiązywać będzie w sądzie arbitrażowym powołanym przez tę izbę, to skąd do takiego sądu mają trafiać inne sprawy, spoza izby?
- Środowisko naukowe naszych uniwersytetów zaniechało krytycznych uwag nt. jakości sądownictwa powszechnego. W konsekwencji zaniechało też promowania arbitrażu jako alternatywnej drogi rozstrzygania sporów sądowych. Wielu z profesorów chętnie przyjęłoby nominację na arbitra, ale promować arbitraż w środowisku biznesowym niekoniecznie chce albo nie potrafi.
- Inną przyczyną jest polityczny konflikt wokół Sądu Najwyższego, Trybunału Konstytucyjnego oraz Krajowej Rady Sądownictwa. Zagraniczny prawnik, który cokolwiek słyszał, albo przeczytał o naszych problemach, odradzi swojemu klientowi Polskę jako miejsce arbitrażu, język polski jako język postępowania i polskie prawo jako prawo rządzące umową. Wniesie sprawę do sądu arbitrażowego w innym kraju, o którym słyszał pochwały wobec arbitrażu np.: austriackiego, francuskiego, szwajcarskiego, szwedzkiego i upewni się, że wymiar sprawiedliwości w tych krajach jest przyjazny arbitrażowi i wolny od politycznych manipulacji.
- Działania Unii Europejskiej, a zwłaszcza groźba wyciągnięcia wobec Polski sankcji z powodu kryzysu wokół wymiaru sprawiedliwości są niezwykle niebezpieczne. Przyklejenie Polsce łatki „państwa niepraworządnego” odstrasza i zniechęca zagranicznych inwestorów i prawników do wpisywania Warszawy jako miejsca postępowania. Równie trudno będzie przeforsować wybór prawa polskiego jako prawa rządzącego daną umową, języka polskiego jako języka arbitrażu albo Polski jako miejsca arbitrażu.
- W dobie sporu Ministra Sprawiedliwości z sędziami i Krajową Radą Sądownictwa wydawałoby się, że „gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta”. Tym trzecim powinien być arbitraż i mediacja. Skoro bowiem wymiar sprawiedliwości działa źle i nieefektywnie, a z tym zgadzają się wszyscy, to tym łatwiejsze powinno być promowanie pozasądowych metod rozstrzygania sporów. Niestety, nikt nie zajmuje się skutecznie marketingiem arbitrażu.
- Polscy prawnicy są wyjątkowo rzadko powoływani na arbitrów przez zagranicznych kolegów i zagraniczne instytucje. Wynika to z niezwykle silnej konkurencji w międzynarodowym środowisku arbitrażowym i faktu, że niewielu polskich prawników potrafi tej konkurencji sprostać.
- Zagraniczne instytucje arbitrażowe w imię tzw. „Gender Policy” nominują ostatnio kobiety, aby pokazać, że robią wszystko, aby „wyrównać ich szanse”. Nominacja zastępcza preferująca płeć piękną ma łagodzić „nierówności”, bo jednak same strony częściej powołują arbitrów mężczyzn. Jest to wielka szansa dla naszych Pań. W naszym środowisku zaledwie kilka Koleżanek ma wystarczająco silną reputację arbitrażową, aby z takiej szansy skorzystać. Z braku innych Polek nie są powoływani arbitrzy Polacy (mężczyźni) w ramach nominacji zastępczej. Zagraniczne instytucje chcąc postępować zgodnie z „Gender Policy” i dążąc do wyrównania parytetu płci do poziomu 50/50 szukają kandydatek w innych krajach. Tak więc, aby sprostać wymogom tzw. „poprawności politycznej” powoływane są, w ramach nominacji zastępczej, kobiety innych narodowości.
- Polskie środowisko arbitrażowe jest podzielone. Brakuje integracji, ducha współpracy, solidarności i patriotyzmu. Zdarza się, że polscy prawnicy powołują zagranicznych arbitrów. Zdarza się też, że polscy arbitrzy boczni powołują zagranicznych arbitrów przewodniczących. Sytuacja ta kompromituje polskich arbitrów w oczach pracowników sekretariatów zagranicznych instytucji arbitrażowych, nie mówiąc już o arbitrach z innych państw, skoro polskich arbitrów uważają za niegodnych nominacji sami Polacy.
- Spada do minimum liczba spraw z polskim udziałem w zagranicznych instytucjach (Paryż, Wiedeń, Sztokholm, Genewa, Londyn). Polscy przedsiębiorcy, a także polscy prawnicy nie do końca mają odwagę potykać się na zagranicznych polach bitew. W rezultacie mamy co roku zaledwie kilkanaście, a nie kilkadziesiąt „polskich” spraw, które toczą się za granicą.
- Postępowania arbitrażowe trwają coraz dłużej. W ich przedłużaniu interes mają pełnomocnicy stron, jeśli opłacani są według stawek godzinowych. Często w przedłużaniu postępowania interes ma także strona pozwana. Bywa tak z różnych powodów. Czasami pozwany ucieka w upadłość, a czasami urzędujący zarząd zbiera się do odejścia, a prezes do przejścia na emeryturę.
- Składane są coraz dłuższe pisma procesowe. Pozew na 100 stron nie dziwi już nikogo. Załącznikami są kartony pełne segregatorów wypełnionych dokumentami. Modne jest przesyłanie dokumentów elektronicznie, „w chmurze”. Akta przeciętnej sprawy arbitrażowej 20 lat temu mieściły się w jednym skoroszycie albo segregatorze. Dziś trzeba dla nich stworzyć osobny regał, a w skrajnym wypadku przemeblować gabinet. Coraz trudniejsze i bardziej czasochłonne staje się przygotowanie rozprawy. Coraz więcej czasu zajmuje przygotowanie rozstrzygnięcia. Najdłuższy wyrok z jakim spotkałem się w mojej karierze liczył 749 stron.
- W rezultacie opóźnień oddala się moment rozliczenia sprawy przez instytucję arbitrażową. Rozliczenie następuje najczęściej po zakończeniu sprawy, zwykle jeden – dwa miesiące po jej zakończeniu albo jeszcze później, jeżeli dana instytucja ma jakieś problemy finansowe. Opóźniają się więc wypłaty honorariów dla arbitrów. Arbitrzy pracują niejako „na kredyt”. Inaczej niż adwokaci, nie mogą pobierać wynagrodzenia z góry lub w trakcie toczącego się postępowania.
- Przeszło połowa arbitrów polskich to pracownicy naukowi różnych uczelni. Bywa, że powiązani są ze sobą różnymi relacjami, zaszłościami, układami wzajemności i długami wdzięczności. Ktoś komuś kiedyś napisał dobrą recenzję pracy doktorskiej albo habilitacyjnej, ktoś komuś zawdzięcza zagraniczne stypendium kiedyś przyznane, ktoś napisał artykuł popierający punkt widzenia potrzebny w jakiejś polemice legislacyjnej, ktoś poparł kontrowersyjną opinię prawną wydaną na zamówienie bogatego zleceniodawcy itp. Część pracowników naukowych skonfliktowana jest ze sobą z podobnych przyczyn. W rezultacie często jest tak, że: profesor proponuje na arbitra przewodniczącego innego profesora, doktor proponuje swojego promotora albo innego doktora, aby za coś odwdzięczyć się, bądź zyskać przychylność na przyszłość. Arbiter spoza układów akademickich wyczuwa jakieś impulsy przepływające pod stołem zespołu orzekającego, lecz nie do końca je rozumie. Powszechnie obowiązujące standardy ujawniania konfliktu interesów nie zawsze są tu przestrzegane. Tymczasem standardem jest obiektywna ocena „osoby z zewnątrz” (ang.: in the eyes of third party). A w oczach takiej „osoby trzeciej” nie jest możliwe zaakceptowanie arbitra, który wcześniej wydał opinię prawną dla jednej ze stron, albo zasiada w radzie nadzorczej spółki powiązanej, albo został powołany do funkcji arbitra przez kolegę z wydziału, albo niedawnego doktoranta.
- Transatlantyckie porozumienia europejsko – amerykańskie, europejsko – kanadyjskie i im podobne trans – pacyficzne porozumienia stworzyły ewidentne zagrożenia dla transgranicznego arbitrażu. Te tzw. TTIP wprowadzać miały Transatlantyckie Handlowo-Inwestycyjne Partnerstwo dla „wolnego handlu” między Unią Europejską a USA, a oddzielnie między Unią Europejską a Kanadą. Raptem, w miejsce tradycyjnego arbitrażu handlowego zaproponowano coś na kształt „stałego międzynarodowego sądu powszechnego”. W przypadku utworzonego sądu „kanadyjsko-europejskiego” ma on być złożony zaledwie z 15 sędziów. Skład takiego sądu europejsko – kanadyjskiego to: 5 Europejczyków, 5 Kanadyjczyków i 5 neutralnych sędziów. Czyli w żadnym sporze europejsko – kanadyjskim nie zasiądzie już żaden europejski arbiter! Zamiast kilkuset chętnych, doświadczonych i zdolnych arbitrów, wybranych zostanie raptem 5-ciu europejskich „sędziów”, jako równowaga dla 5-ciu Kanadyjczyków. Ciekawe skąd będą rekrutowani ci neutralni sędziowie? Może z Rosji, Chin albo USA, no i oczywiście ze Szwajcarii. Jednak niewiarygodne jest to, jak służby dyplomatyczne 28 państw Unii Europejskiej mogły zgodzić się na takie porozumienie z Kanadą, która ma liczbę mieszkańców podobną do Polski. Potęga Kanady mierzona jest głównie jej obszarem, w większości niezamieszkałym, który faktycznie jest drugim, po Rosji, największym na świecie. Jednak liczba mieszkańców Kanady porównywalna jest z przeciętną liczbą mieszkańców państw europejskich. Inwestycji kanadyjskich w Europie jest mniej niż inwestycji europejskich w Kanadzie. Podobnie przedstawicielstw kanadyjskich koncernów i dużych firm w Europie jest mniej niż europejskich w Kanadzie. Jak więc mogło dojść do tego, że ze szkodą dla całego europejskiego środowiska arbitrażowego, do rozstrzygania wszelkich sporów europejsko - kanadyjskich przewidziano zaledwie 5 Europejczyków?
- Identyczne rozwiązanie wynegocjowano już w transatlantyckim porozumieniu z USA. Europejscy dyplomaci już chcieli je podpisywać. Na szczęście prezydent Donald Tramp zablokował je, z sobie znanych powodów. Gdyby do podpisania doszło, rozstrzyganie wszystkich spraw europejsko – amerykańskich oddane zostałoby w ręce 5 Europejczyków, 5 Amerykanów i 5 „neutrali” (Rosjan, Chińczyków, Szwajcarów, Arabów, czy też Afrykanów, po jednym z każdego regionu, aby zachować modne ostatnio „diversity”).
- Rozpowszechnienie międzynarodowych konkursów arbitrażowych typu Vis Moot rozbudziło w tysiącach młodych ludzi nadzieje na zrobienie kariery w arbitrażu. Powstał cały przemysł szkoleń arbitrażowych, studiów podyplomowych, akademii arbitrażu i modułów wielostopniowego wtajemniczenia w międzynarodowy arbitraż. Obok tego powstał cały przemysł konferencyjny. Co tydzień gdzieś na świecie odbywa się jedna albo dwie konferencje arbitrażowe. Często bierze w niej udział więcej uczestników niż jest spraw arbitrażowych w danym kraju. Aby skutecznie sprzedawać uczestnictwo w tych konferencjach, sprowokowano powołanie całego ruchu młodych „Under 40”. Młodym prawnikom oferuje się więc programy i organizacje typu: Young ICCA, Young International Arbitration Group (LCIA), Young & International (ICDR), Young Arbitration Forum (ICC), Young Austrian Arbitration Practitioners (YAAP), Young International Arbitration Group (YIAG), Circle of Young Professionals (FIDIC), ASA Below 40 (Groupe ASA des Jeunes Practiciens de l’Arbitrage) i inne. Pojawiają się już ruchy „młodych arbitrów” i organizacje typu „Arbitrators under 45”. No cóż, młodość trwa teraz dłużej niż kiedyś i ma swoje prawa. Wszystko to jednak służy głównie do podtrzymaniu zainteresowania arbitrażem młodych studentów, absolwentów i laureatów VIS Moot w ich oczekiwaniach na pierwszą sprawę arbitrażową. Tymczasem, jeśli faktycznie nie przekłada się to na wzrost liczby spraw arbitrażowych, to część tych „młodych” odejdzie rozczarowana brakiem postępu w wymarzonej karierze. Część tych „młodych” może mieć pretensje do swoich mentorów o to, że skusili ich na ścieżkę kariery, która okazała się trudna i długotrwała.
- Naiwnym założeniem było, że im więcej młodych ludzi zainteresuje się czynnie arbitrażem, tym więcej klauzul arbitrażowych zostanie wpisanych do umów handlowych, a w rezultacie tym więcej będzie procesów arbitrażowych w przyszłości. Idea ta, jak dotąd nie sprawdza się. Konkursy typu Vis Moot mają już 30-letnią tradycję i gromadzą ok. 7.000 uczestników co roku, tymczasem średnia liczba spraw arbitrażowych na całym kontynencie europejskim jest od wielu lat podobna. Czasami rośnie w jednym kraju, a maleje w innym, później jest na odwrót. Zawsze jednak wynosiła w Europie zaledwie kilka tysięcy. Według moich najśmielszych obliczeń jest nie więcej niż 6.000 -7.000 spraw rocznie w całej Europie. Kiedyś obsługiwało je kilkuset arbitrów i pełnomocników, może tysiąc osób znających się na arbitrażu. Dziś spraw jest tyle samo, ale mamy kilkanaście albo kilkadziesiąt tysięcy chętnych prawników zainteresowanych arbitrażem, twierdzących, że specjalizują się w arbitrażu i mają w nim doświadczenie. Nestor szwajcarskiego arbitrażu Pierre Lalive twierdził publicznie, że nie można wierzyć nawet w połowę tego, co prawnicy mówią i piszą o swych doświadczeniach arbitrażowych.
- Brak właściwego marketingu pro-arbitrażowego doprowadził do skandali medialnych w Bułgarii i w Czechach. W Rumunii doszło do skandali korupcyjnych zakończonych wyrokami skazującymi w postępowaniach karnych. Podejrzliwość władz węgierskich wobec arbitrażu doprowadziła do bardzo anty-arbitrażowych zmian węgierskiego prawa. W Rosji zlikwidowano kilkaset sądów arbitrażowych. W rezultacie działają tam zaledwie 4 instytucje arbitrażowe. Podobnie jest na Łotwie, która nota bene nie zna skargi o uchylenie wyroku arbitrażowego. Złą opinię ma arbitraż słowacki. Arbitraż w byłej Jugosławii był i jest nadal bardzo rozdrobniony między Belgrad, Lubljanę, Skopie i Zagrzeb. Jako tako trzyma się arbitraż na Ukrainie, pomimo oderwania Krymu, okupacji Donbasu i konfliktu zbrojnego z Rosją. Zadziwiający spadek spraw przeżył Wiedeń. Nie było tego widać spoza celebry wiedeńskich uroczystości. Mamy przecież coroczny: Juristenbal Bal, słynny Bal w Operze, Vienna Arbitration Days i wspomniany Vis Moot. Celebrowane są również wszelkie jubileusze i rocznice: Wiedeńskiego Centrum Międzynarodowego Arbitrażu (VIAC), Regulaminu Arbitrażowego VIAC, austriackiej ustawy arbitrażowej, Austriackiej Izby Handlowej, ONZ-owskiej Komisji Międzynarodowego Prawa Handlowego (UNCITRAL) z siedzibą w Wiedniu, Regulaminu Arbitrażowego UNCITRAL, Ustawy Modelowej UNCITRAL itd. Jeżeli co 5 lat Wiedeń obchodzi uroczyście jeden albo dwa z tych jubileuszy (każdej 5-tej, 10-tej i kolejnej okrągłej rocznicy, przy czym niektóre nakładają się i obchodzone są w tym samym roku), to faktycznie trudno domyśleć się, że za tą fasadą corocznie urządzanych jubileuszy jest tak mało spraw arbitrażowych.
- Można by więc przyjąć, że problemy polskiego arbitrażu nie są odosobnione. Kto chce pocieszać się myślą, że „wszędzie jest kiepsko” niech sobie śpi spokojnie i nic nie robi, bo „nic nie da się zrobić”. Mnie natomiast wydaje się coś całkowicie przeciwnego. Dopóki poważne problemy mają instytucje arbitrażowe w sąsiednich krajach, a kryzys polskiego wymiaru sprawiedliwości pogłębia się, dopóty polski arbitraż ma szansę, aby rozwijać się i rozkwitać.
- Martwić mnie będzie dalsza stagnacja polskiego arbitrażu. Napisałem to, co czuję. Wywnętrzyłem swoje własne przemyślenia. Jest teraz czas, aby działać. Może ktoś wymyśli coś, aby sytuację poprawić. Wszelkie pomysły będą mile widziane, z chęcią wesprę ich realizację.
P.S. W jednym z poprzednich numerów Palestry, na samym wstępie, Redakcja wspomniała o różnych wyobrażeniach Temidy przestawianej jako bogini sprawiedliwości. Ta piękna kobieca postać, bardziej lub mniej skąpo przyodziana, epatowała zawsze trzema elementami: zasłoniętymi oczyma, wagą w jednej ręce i karzącym mieczem w drugiej. Chciałbym nieśmiało przypomnieć, że w Antycznym Rzymie, w sprawach handlowych, przedstawiano Temidę jako równie atrakcyjną kobiecą postać, lecz trochę inaczej. Zgadzały się dwa z trzech wymienionych elementów: zasłonięte oczy i waga w jednej ręce. Trzecim elementem, zamiast karzącego miecza, był róg obfitości trzymany w drugiej ręce. Życzę sobie, aby ta ręka z rogiem obfitości była wyciągnięta w stronę Polski.