Zainstaluj aplikację Palestra na swoim urządzeniu

Palestra 9-10/2013

Adwokat Wojciech Tomczyk (1940–2013)

Kategoria

Udostępnij

Przez wiele lat mówiłem do niego ,,Panie Mecenasie’’.

Nie dlatego, byśmy nadmiernie przestrzegali form. Choć te dla Wojtka miały znaczenie.

Ale było to przede wszystkim nazywanie Go po imieniu.

Nazywanie, kim był zawsze i naprawdę. Bo bardziej niż Wojtkiem był Mecenasem.

Był Mecenasem – spraw, ludzi, sztuki, sportu, pokrzywdzonych.

Był Mecenasem z krwi, kości, z powołana, z przekonania i pasji.

Był Mecenasem do ostatniej chwili.

Odszedł od nas nagle i szybko – wciąż marząc o powrocie na salę sądową.

I mieliśmy wrażenie, że do końca tam był, a może właśnie coraz bardziej tam był – przedstawiał swoją sprawę.

Jak gdyby sam powoływał ten szpitalny trybunał, ostatni sąd. Wreszcie występował we własnym imieniu.

Zawsze bronił przecież do końca, ponad standard bliski oskarżonemu, zżyty z jego losem. To wyzwalało w nim ogromną siłę przekonywania.

Bronił wedle zasady „broń bliźniego swego lepiej niż siebie samego”.

Nie godził się na krzywdę. Dlatego stworzył Fundację Pomocy Ofiarom Przestępstw i dlatego tak wielu korzystało z Jego pomocy.

Nie wszystkie Jego wybory i życiowe decyzje spotkały się z powszechnym uznaniem. Ale wszyscy ludzie, z którymi się zetknął, czuli się odtąd bezpiecznie.

Tak postrzegał rolę adwokata.

Człowieka, którego celem jest skuteczność, wolność, poszukiwanie niewinności.

Nie silił się na autorytet moralny, choć długo był przecież sędzią i wiceministrem  sprawiedliwości. Nie silił się też na reformatora. Znał swoje miejsce i zmierzał do doskonałości w tym trudnym zawodzie.

Nie tolerował dyletanctwa.
Nie znosił niechlujstwa.
Nie akceptował „pół gwizdka”.
Nigdy nie pisał na kolanie.
Nie lekceważył nikogo, choć surowo oceniał.
Był profesjonalistą i erudytą.
Był elegancki i szarmancki.

Podziwiałem przez lata Jego troskę o siłę słowa i piękno mowy. Doskonalił je i znał ich wartość. Mówił piękną, niecodzienną polszczyzną. Adwokacki język doskonalił do końca. Nie osiadł na laurach.

Każde kolejne zadanie wykonywał, jakby było pierwszym. Po tylu latach w zawodzie umiał nie popaść w rutynę. Styl, logika i retoryka wypełniały każdą rozmowę z Nim – nawet o sprawach błahych. Miał przy tym jednak poczucie humoru i umiał się bawić. Był opiekuńczy i ciepły.

Był przekonany, że sztuka perswazji jest jedną z najważniejszych relacji międzyludzkich.

Słuchał uważnie ludzi wokół. Nie narzucał się, ale uśmiechał. Wierzył w to, że słowami możemy coś zmieniać.

Nigdy się nie poddawał. Nie odpuścił żadnego sezonu narciarskiego. Nie bał się prędkości na końcu trasy. Walczył do końca. I do końca przemawiał.

W chorobie ukrywał swoje słabości, by pozostać w naszej pamięci jako Mecenas.

I tak się dzieje. Żegnaj, Mecenasie.

0%

Informacja o plikach cookies

W ramach Strony stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze Strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza zgodę na ich zapis lub wykorzystanie. Możecie Państwo dokonać zmiany ustawień dotyczących cookies w przeglądarce internetowej w każdym czasie. Więcej szczegółów w "Polityce Prywatności".